Polskie media żegnają dziś Diego Armando Maradonę. W prasie znajdziemy sporo wspomnień o Argentyńczyku. – Beznadziejna akcja, jakiś baran podał mi na głowę – mi na głowę! – bo już nie wiedział, co zrobić, a ja skoczyłem i podstawiłem rękę. Mówiłem, że to była ręka Boga, ale to była ręka Diega. Zwędziłem nią Angolom portfel. Czasem czuję, że ta bramka podoba mi się najbardziej. Na gorąco powiedziałem dziennikarzowi BBC: „To był uczciwy gol, bo uznał go sędzia. A kim ja jestem, żeby wątpić w uczciwość sędziów?” – “Przegląd Sportowy” wraca do najsłynniejszego gola Diego. Co poza tym? Zapowiedzi meczu Lecha w Lidze Europy oraz raport ligowy.
Sport
“Sport” rozmawia z Markiem Motyką. Były trener ocenia Jerzego Brzęczka i zdradza, czy jego zdaniem powinien on nadal pełnić rolę selekcjonera.
Czy Jerzy Brzęczek powinien zostać na stanowisku selekcjonera?
– Powinien skończyć to, co zaczął. Pomimo krytyki – która nie zawsze jest trafna, bo zrealizował to, co mu założono – aby go obiektywnie ocenić, trzeba dać mu dokończyć pewien etap pracy i wtedy będzie to uczciwe podsumowanie jego całościowego zaangażowania w reprezentację. Zmiany w połowie drogi nie za bardzo mnie przekonują.
Wiele obaw dotyczy przyszłorocznego występu reprezentacji na Euro…
– To jest tylko obawianie się, bo nikt nie wie, jak to Euro przy Brzęczku zostanie rozegrane. Pamiętam czasy, kiedy wszyscy byliśmy zauroczeni panem Leo Beenhakkerem i po raz pierwszy zakwalifikowaliśmy się na mistrzostwa Europy. W Austrii była jednak kompromitacja i byliśmy najsłabszą drużyną turnieju. Mieliśmy fantastycznego trenera z wielkim nazwiskiem i co się okazało? Reprezentacja grała tragicznie. Później byli trenerzy polscy i można powiedzieć, że Adam Nawałka bardzo solidnie przygotował zespół na Euro 2016, gdzie nie mieliśmy się czego wstydzić – choć już mistrzostwa świata się nie udały. Natomiast jeśli chodzi o Jerzego Brzęczka, to rozumiem, że komuś coś się może nie podobać, ale dostał pewne zadania i zrealizował je. Natomiast presja w mediach powoduje, że ta reprezentacja zaczyna nadawać na innych falach. Zawodnicy czytają te wszystkie opinie, a jak się czuje trener, który z każdej strony jest negatywnie oceniany? Owszem, mecz z Włochami nam nie wyszedł, ale piłkarze także nie uderzyli się w piersi. Selekcjoner stał z boku, mógł trafić ze składem i taktyką lub nie, ale założenia realizują zawodnicy. Dziwię się, że żaden z nich nie szukał winy u siebie i wszystko od razu zwala się na trenera.
Igor Angulo strzela bramki w Indiach. Sprawdza także, co słychać u jego dawnych kolegów z Górnika.
Igor Angulo w niedzielę zadebiutował w ligowym meczu w Indian Super League w barwach FC Goa. Debiut był taki, jak jego pierwszy mecz w ekstraklasie w lipcu 2017 roku przeciwko Legii, kiedy to dwa razy wpisał się na listę strzelców. Teraz „Angulo-gol”, jak śpiewali o nim przez lata kibice w Zabrzu, też dwa razy trafił do siatki. (…) Igor Angulo jest daleko od domu w Bilbao czy od Zabrza, gdzie z wielkim powodzeniem występował w latach 2016-20, zdobywając w tym czasie aż 88 bramek we wszystkich rozgrywkach, ale cały czas jest w kontakcie z Górnikiem, a przede wszystkim z jego kibicami. – Fani piszą i kontaktują się ze mną za pomocą mediów społecznościowych. Zawsze staram się odpowiedzieć. To niesamowite uczucie czuć ich uznanie, które wciąż mi okazują – podkreśla. Śledzi też oczywiście wyniki i grę górniczej jedenastki, która w bieżącym sezonie jest więcej niż poprawna, po 10 kolejkach „górnicy” w ekstraklasowej tabeli są przecież na trzecim miejscu. – Pierwsze mecze nowego sezonu były niesamowite. To jest coś, jak chłopaki grają, jak im idzie. Sezon jest długi, więc zdarzają się gorsze momenty, kontuzje, ale w każdej grze widać, że drużyna chce, że walczy. To jest najważniejsze. Życzę, żeby Górnik utrzymał to miejsce w czołowej trójce, czwórce do końca sezonu – podkreśla „Angulo-gol”.
Jakub Świerczok wrócił i strzela, więc w Gliwicach powoli myślą o jego przyszłości. Wykupić? Wykupić i sprzedać z zyskiem? A może z wykupu zrezygnować?
Ten sezon będzie bardzo ważny dla Świerczoka. Jego przyszłość po zakończeniu rozgrywek jest wielką niewiadomą, bo w grę wchodzi kilka scenariuszy. Piast wypożyczył go z Łudogorca, ale w umowie jest zapisana kwota odstępnego. Z naszych informacji wynika, że jest ona wysoka, ale nie poza zasięgiem gliwiczan. Wszystko jednak będzie zależało od tego z jakim dorobkiem sezon zakończy Świerczok i co dalej będzie chciał zrobić ze swoją karierą. Jeśli będzie chciał jeszcze raz spróbować szczęścia za granicą, to odejdzie. Jeśli będzie chciał stabilizacji, a gliwiczanie zdecydują się sięgnąć do kieszeni, wtedy zostanie. Istnieje też możliwość wykupienia piłkarza z Łudogorca tylko po to, by sprzedać go z zyskiem. Taki wariant byłby realny w przypadku, gdyby Świerczok strzelał jak na zawołanie i skończył sezon z kilkunastoma bramkami, będąc w czołówce strzelców ekstraklasy. To jednak odległa przyszłość, bo teraz snajper chce ugruntować swoją formę i pomóc Piastowi awansować w tabeli. Grania jest jeszcze sporo, więc okazji na kolejne bramki także nie będzie brakowało.
Przed Zagłębiem Sosnowiec bardzo ważny mecz z GKS-em Jastrzębie. Oprócz punktów, liczyć będzie się honor, bo brak wygranej oznaczać będzie wyrównanie niechlubnego rekordu z sezonu 17/18.
O co chodzi? W tamtym sezonie ekipa z Sosnowca nie potrafiła odnieść zwycięstwa w ośmiu z rzędu wyjazdowych meczach. Teraz sosnowiczanie na ligowy triumf czekają od 3 października. Wówczas na własnym stadionie pokonali 3:0 Sandecję Nowy Sącz. Jeszcze dłużej Zagłębie wyczekuje ligowej wygranej na boisku rywala. Ostatni raz ta sztuka udała się w ostatniej kolejce ubiegłego sezonu. W bieżących rozgrywkach zespół nie był w stanie odnieść wygranej w żadnym z siedmiu wyjazdów. Zagłębie uległo 0:1 Termalice Nieciecza, Odrze Opole, Stomilowi Olsztyn i GKS Bełchatów, a także 0:2 Arce Gdynia. Jedyny dorobek punktowy z wojaży po innych stadionach, to dwa punkty wywalczone w starciach z Widzewem Łódź i Radomiakiem. Trzeba jednak zaznaczyć, że w obu tych meczach przez sporą ich część sosnowiczanie grali z przewagą jednego zawodnika.
Kristof de Chodder, belgijski dziennikarz, odpowiada na pytania przed meczem z Lechem Poznań. Co słychać w Liegie?
1. Jakie nastroje panują w ekipie Standardu przed meczem z Lechem?
– Drużyna Standardu notuje w tym sezonie duże wahania formy. W lidze rywale Lecha są wprawdzie na piątym miejscu, z ledwie trzema punktami straty do lidera Club Brugge, ale trzeba powiedzieć, że mają kłopoty z utrzymanie formy. Dobre mecze przeplatają ze słabymi, a z ośmiu ostatnich spotkań wygrali tylko raz. Z Lechem zagrali słabo. Potem zremisowali na wyjeździe z dobrze prezentującą się w bieżących rozgrywkach Antwerpią, ale nie zasłużyli tam na punkt, mieli szczęście. W ostatni weekend ponownie remis z przeciętnym AS Eupen na swoim stadionie, a punkt uratował dla Standardu bramkarz Arnaud Bodart, strzelając gola w czwartej minucie doliczonego czasu. Nie są przekonywający w bieżących rozgrywkach. Na dodatek kilka tygodni temu otrzymali cios, bo kapitan zespołu, który trzyma w ryzach grę obronną Zinho Vanheusden nabawił się poważnej kontuzji kolana, przeszedł operację i w tym sezonie już nie zagra.
Super Express
Rozmowa z Arturem Wichniarkiem o Lecha Poznań. Czy Tymoteusz Puchacz zasługuje na powołanie do reprezentacji i czy “Kolejorz” może powalczyć w tym roku o tytuł?
– W poprzednim meczu ze Standardem dwukrotnie asystował mu Tymoteusz Puchacz. Młody obrońca Lecha zasłużył na sprawdzenie w reprezentacji Polski?
– Puchacz musi zrozumieć jedno. Nie tylko europejskie puchary są ważne. To okienko wystawowe na świat, ale chlebem powszednim jest gra w ekstraklasie. Piłkarzowi, który gra w Lechu i pretenduje do reprezentacji Polski, nie przystoi się tak zachować, jak w meczu z Rakowem przy akcji Daniela Szelągowskiego. Po rajdzie młodego gracza Lech stracił gola i wygraną. Puchacz powinien był „skasować” akcję rywala dużo wcześniej.
– Uważasz, że koncentruje się na meczach pucharowych, a odpuszcza ligowe?
– To jest pytanie do samego zawodnika. Takich błędów nie można usprawiedliwiać brakiem doświadczenia, zmęczeniem czy brakiem koncentracji. Jednak mecze ligowe są bardzo ważne dla przyszłości klubu.
– Czy Lech jest w stanie dogonić Legię czy Raków i walczyć o mistrzostwo Polski?
– To są już duże straty, więc Lech musi się obudzić. Ale nie może być błędów, jak ten Puchacza w meczu z Rakowem! To już nie trener decyduje w takich sytuacjach, ale zawodnik na boisku podejmuje decyzje, ata była zła. Zapewne tak młody zespół będzie uczył się na swoich błędach. Lech ma na tyle mocną kadrę, żeby walczyć o pierwszą trójkę w lidze. Nawet jeśli zimą odejdzie Jakub Moder.
“Super Express” żegna Diego Maradonę i przypomina, że Argentyńczyk od lat miał problemy ze zdrowiem. Tym razem jednak ich nie pokonał.
W styczniu 2000 r. o mało nie pożegnał się z życiem, gdy zatrzymało się jego serce. Lekarze uratowali go w ostatniej chwili. – Miał kryzys nadciśnieniowy i komorową arytmię. Ponadto przestał oddychać na okres pięciu lub sześciu sekund. Był bardzo poważnie chory. Umierał! – wspominał Jorge Romero, młody lekarz z Urugwaju, który uratował mu wówczas życie. Potem latami ciągnęły się za nim kłopoty z sercem, nadwagą, nerkami, cukrzycą. Ostatnio przeszedł operację krwiaka w mózgu i wydawało się po niej, że sprawy idą ku lepszemu. Rano w środę doszło do zatrzymania akcji serca. Pod domem Maradony pojawiły się karetki. Lekarze nie zdołali tym razem uratować genialnego sportowca, który potyczki ze śmiercią toczył od wielu lat. Tej rundy już nie wygrał. Piłkarski świat zapłakał.
Przegląd Sportowy
Duży tekst wspominkowy o Diego Maradonie. Do tego kilka obrazków ze świata i wspomnień od dziennikarzy oraz byłych piłkarzy. I słynna Ręka Boga.
Przed kliniką w Barrio Norte stoją tłumy z transparentami El Diez. „Niech Bóg Cię błogosławi”, po ulicach jeżdżą samochody z nalepkami „Diego, Argentyna cię kocha”. Argentyna drży i płacze, bo jej piłkarski bóg leży w szpitalu w stanie krytycznym. Przez ponad 20 lat Maradona był bożyszczem, człowiekiem, który dawał ludziom najwięcej radości i dumy. Nie było lepszego piłkarza na świecie. W niedzielę na stadionie La Bombonera oglądał mecz Boca Juniors z Nueva Chicago. Po obfitej kolacji zasłabł i trafił do szpitala. Był nieprzytomny, w stanie krytycznym. Przy łóżku rodzina, a pod kliniką i na ulicach tysiące modlących się i płaczących ludzi. Ze wzruszenia – tak jak kiedyś, gdy wyciągał rękę nad Peterem Shiltonem, a potem rozpędzał się sam przeciw całej drużynie Anglików. Wtedy też nikt nie wierzył, że to się może udać. A jemu wszystko się udawało! (…) – Beznadziejna akcja, jakiś baran podał mi na głowę – mi na głowę! – bo już nie wiedział, co zrobić, a ja skoczyłem i podstawiłem rękę. Mówiłem, że to była ręka Boga, ale to była ręka Diega. Zwędziłem nią Angolom portfel. Czasem czuję, że ta bramka podoba mi się najbardziej. Na gorąco powiedziałem dziennikarzowi BBC: „To był uczciwy gol, bo uznał go sędzia. A kim ja jestem, żeby wątpić w uczciwość sędziów?” – tak Maradona opisywał swoje pierwsze trafienie.
Zapowiedź meczu Lecha Poznań ze Standardem Liege. Poznaniacy są w kryzysie, ale Belgowie też się raczej nie uśmiechają.
– Grają nie tak, jak oczekiwaliby fani i wyniki potwierdzają, że zespół jest w trudnym momencie – mówi nam Stephane Lecaillon z gazety „L’Avenir”. Zespół trenera Philippe’a Montaniera po porażce z Lechem zremisował w lidze belgijskiej z Antwerp FC (1:1) oraz AS Eupen (2:2), a w tym drugim spotkaniu, ze znacznie niżej notowanym rywalem, uratował punkt w doliczonym czasie dzięki golowi strzelonemu przez bramkarza Arnauda Bodarta. Największy problem Standardu jest wciąż ten sam, co przed pierwszym meczem z Lechem – obrona, która bez poważnie kontuzjowanego Zinho Vanheusdena kompletnie sobie nie radzi. I to nawet po powrocie po zakażeniu koronawirusem Konstantinosa Laifi sa i Collinsa Faia (obaj z tego powodu pauzowali w Poznaniu). – W spotkaniu z Eupen Standard stracił dwie bramki, mimo że grali teoretycznie ci „dobrzy” zawodnicy. Nieobecność Vanheusdena to duży kłopot. Po meczu z Lechem ludzie byli zaskoczeni poziomem waszej drużyny, ale przede wszystkim wściekli na postawę w defensywie. Nie potrafi li pojąć, jak= można popełniać takie błędy i przegrać z 10. zespołem ligi polskiej – wyjaśnia Lecaillon.
Robert Lewandowski dogonił Raula pod względem liczby bramek w Lidze Mistrzów. Jeszcze jedno trafienie i przed nim będą już tylko Leo Messi oraz Cristiano Ronaldo.
Moment, w którym kapitan reprezentacji Polski wyrówna, a potem poprawi rekord bramek zdobytych w Lidze Mistrzów przez słynnego hiszpańskiego snajpera Realu Madryt był tylko kwestią czasu. Mecz z Salzburgiem – przynajmniej w teorii – wydawał się idealnym momentem, by tego dokonać. W końcu mistrz Austrii to zespół, który dotychczas zdobył w tych rozgrywkach tylko punkt, trzy tygodnie temu przegrał u siebie z Bawarczykami aż 2:6, a polski napastnik strzelił wówczas dwa gole. Lewy swój cel osiągnął, trafi ł do siatki po raz 71. i dogonił Raula, który strzelanie w LM zakończył w 2014 roku. Przed nimi są już tyko Messi (118 bramek) i Ronaldo (131). Polak przeszedł do historii, ale wcale nie było to tak proste, jak mogłoby się wydawać. Goście nie przyjechali do Monachium pogodzeni z czwartym miejscem w grupie, od początku robili wszystko, by nie powtórzyła się historia i wynik z 3 listopada.
Mateusz Cholewiak w Łodzi udowodnił swoją wartość w Legii. Miał być jokerem, więc nim jest.
Z żelaznej jedenastki Michniewicz wystawił garstkę zawodników – kapitana Artura Jędrzejczyka, Bartosza Kapustkę i wracającego po miesiącu Michała Karbownika. 19-latek opuścił trzy ostatnie spotkania Legii z powodu zakażenia koronawirusem, ominęło go również niedawne zgrupowanie reprezentacji Polski. Ale forma nie uleciała wraz z końcem jesieni. Nie minęło sześć minut spotkania, a po jego zaskakującym podaniu w polu karnym Mateusz Cholewiak trafi ł na 1:0. Dla 30-letniego skrzydłowego był to pierwszy gol w sezonie i pierwszy występ od początku. W obecnych rozgrywkach spędził na boisku niespełna kwadrans w przegranym po karnych spotkaniu o Superpuchar. Poza tym zaliczył 180 minut w III-ligowych rezerwach – na więcej nie pozwoliły przede wszystkim kłopoty ze zdrowiem. Cholewiak udowodnił jednak, że może być przydatnym zmiennikiem na trudne chwile – w takim celu sprowadziła go Legia zimą ubiegłego roku. Transfer ze Śląska wywołał zdziwienie, ale trener Aleksandar Vuković miał na niego pomysł, a piłkarz odwdzięczył się trzema golami we wszystkich rozgrywkach. W środę pokazał Michniewiczowi, że również może na niego liczyć, choć pięć minut przed końcem pierwszej połowy nie dogonił Łukasza Kosakiewicza, który z pola karnego strzelił metr obok bramki Cezarego Miszty.
Gazeta Wyborcza
Wspomnienie Diego Maradony od “Wyborczej”, która pisze m.in. o jego okresie w Neapolu.
Bóg futbolu urodził się w 30 października 1960 r. i już 10 lat później grał główną rolę w juniorskiej drużynie Argentinos Juniors, która zaszokowała nawet tamtych, zakochanych w futbolu do nieprzytomności i wiedzących o nim wszystko fanów, wygrywając 136 meczów z rzędu. Jako 16-latek debiutował w seniorskiej reprezentacji Argentyny, wchodząc na boisko w 65. minucie meczu z Węgrami, na La Bombonerze, domowym stadionie Boca Juniors. On sam związał się z tym klubem cztery lata po debiucie w reprezentacji – w 1981 r. – i choć grał w nim zaledwie sezon, dał kibicom nie tylko gola po solowej akcji, o którym do dziś opowiadają, ale także tytuł po pokonaniu River Plate: rywala, o którym wypada użyć zwykle wyświechtanego określenia „odwieczny”. To jakby stało się jego przeznaczeniem na boisku: burzyć porządek i zaskarbiać sobie tym miłość kibiców. (…) Argentyna go ubóstwiała, ale nie tylko ona, bo i Neapol. Maradona odniósł z klubem historyczny sukces – ba, historyczny triumf – zdobywając pierwszy tytuł mistrza Włoch, potem sukces powtarzając, dorzucając Puchar Włoch i Puchar Zdobywców Pucharów. Wiecznie zakompleksione południe Włoch biło na boisku potentatów z Północy: znienawidzony Juventus, potężne Milan i Inter. Wszystko dzięki Maradonie. Ale siedem lat w Neapolu to też siedem lat życia straceńczego, samobójczego, do utraty tchu, na granicy uzależnienia od kokainy, a potem już poza tą granicą, zjazd był całkowity. Za kokainę został zawieszony na 15 miesięcy, z powodu dopingu – wykryto w jego organizmie efedrynę – wyrzucono go z mundialu w USA w 1994 r.
Lech Poznań nie chce już braw. To znaczy może i chce, ale jednak bardziej zależy mu na punktowaniu.
Piłkarzom Lecha łatwiej wygrać z rywalem z wyżej notowanej ligi europejskiej niż z Rakowem Częstochowa. Dziś w Poznaniu mecz ze Standardem Liège w Lidze Europy. To pewien paradoks, który ma nieprzyjemne konsekwencje dla Lecha Poznań. O ile bowiem dobrze – lub wręcz nadspodziewanie dobrze – spisuje się on w europejskich pucharach, o tyle zawala rodzimą ekstraklasę. Nowym rozdaniem w tej kwestii miał być ostatni, niedzielny mecz z ówczesnym liderem ligi, Rakowem Częstochowa. Lech wypoczęty, po przerwie reprezentacyjnej stanął naprzeciw rewelacji sezonu, by zwycięstwem nad nią rozpocząć marsz w górę tabeli. Przegrywał 0:2, doprowadził do 3:2, by ostatecznie zremisować 3:3 po efektownym meczu, który jednak kibiców w Poznaniu nie zadowolił. Podobnie jak nie zadowalają ich europejskie puchary. Świetna historia, jaką Lech Poznań już w nich napisał, została przyćmiona kiepskimi rezultatami w lidze.
Fot. Newspix