Kulisy transferów w Cracovii są co najmniej niepokojące. Piotr Wołosik i Janekx89 piszą o tym, jak “Pasy” próbują wykiwać swoich piłkarzy. – Przed transferem Michała próbowali wymanewrować działacze Pasów i to w przeddzień zaplanowanych testów medycznych. Już po odprawie na lotnisku obrońca dostał informację, że negocjacje transferowe nagle zostały zawieszone i musi zostać w Krakowie. Obecnie w „manewry” wmieszany jest kolejny z graczy Cracovii – Mateusz Wdowiak. Rzekomo nie jest w stanie skupić się na grze w pierwszym zespole ze względu na negocjacje odnośnie do odstępnego i nowej umowy – czytamy w “PS”. Co dziś słychać w prasie?
Sport
Poligowe rzeczy na start, choć wiadomo – przed dwoma meczami. Zaczynamy od stałej rubryki “Sportu”, czyli wygrani, przegrani i felieton Michała Zichlarza.
Wygrani
2. Szczęście „nafciarzy”. Mecz Wisły Płock ze Śląskiem Wrocław stał się ciekawy dopiero na chwile jego końcem. W 85 minucie „nafciarzom” podniósł ciśnienie Robert Pich, który z kilku metrów trafił w poprzeczkę, a później poprawił strzałem z przewrotki nad poprzeczką. To chyba obudziło podopiecznych Radosława Sobolewskiego, bo 2 minuty później Torgil Gjertsen popisał się pięknym strzałem sprzed pola karnego, który zaskoczył Matusza Putnockiego. Dzięki temu płocczanie wygrali drugi mecz w tym sezonie, dokładnie miesiąc po pierwszym zwycięstwie.
Przegrani
3. Przedmeczowy pech. O sporym pechu może mówić Thomas Rogne. Norweg był przewidywany do gry w pierwszym składzie na mecz z Jagiellonią Białystok, ale chwilę przed pierwszym gwizdkiem sędziego, na rozgrzewce, doznał kontuzji. W jego miejsce wszedł Tomasz Dejewski, który na co dzień występuje głównie w drugoligowych rezerwach Lecha. Obrońca nie popisał się, szczególnie przy drugim straconym golu, gdy wybił piłkę pod nogi Tarasa Romańczuka, a później nie zdążył za strzelcem gola Maciejem Makuszewskim.
Ligowiec
Jeśli liga ma dalej grać, to musi być regularność, bo przekładanie kolejnych gier tak skomplikuje ligowy kalendarz, że w końcu dojdzie do zatoru. Zresztą patrząc na to co się dzieje, to tak po prawdzie wszystko może się zdarzyć, także i to, że będzie jak w marcu, czyli wszystko stanie. Doświadczają tego teraz Czesi, którzy zawiesili ligowe rozgrywki… Poprzednich w grupie spadkowej nie udało się zresztą dokończyć. Tak czy inaczej silna kadra jest potrzebna, żeby rywalizować o czołowe miejsca w lidze, a to przecież jest celem drużyny prowadzonej przez trenera Papszuna. Na koniec poprzedniego sezonu właściciel Rakowa, Michał Świerczewski, mówił, że w bieżących rozgrywkach jego klub ma walczyć o miejsce w europejskich pucharach. Wielu powątpiewało i uśmiechało się pod nosem na takie stwierdzenie, ale po pierwszych siedmiu kolejkach klub z Częstochowy należy upatrywać jako jeden z tych, który w sezonie 2020/21 – zdaje się, że tak samo szalonym jak poprzedni – będzie w lidze walczył o czołowe lokaty.
Mamy także relacje z weekendu, ale idziemy dalej. Zapowiedź dzisiejszego meczu beniaminków to zarazem krótkie wspomnienie pracy Piotra Tworka w Bielsku-Białej.
Piotr Tworek to postać w Bielsku-Białej lubiana i szanowana. Od lipca 2014 roku do kwietnia 2015 roku był asystentem trenera Leszka Ojrzyńskiego w Podbeskidziu. Pamięta wiele, jak np. zwycięstwo z Legią Warszawa przy ul. Rychlińskiego. 31 sierpnia „górale” pokonali „wojskowych” 2:1. W marcowej rozmowie ze „Sportem”, przed meczem Warty z Podbeskidziem w I lidze, które było ostatnim spotkaniem przed przerwaniem rozgrywek, wspominał jednak najchętniej przygodę w Pucharze Polski. W sezonie 2014/15 drużyna spod Klimczoka, eliminując kolejno Zawiszę Bydgoszcz, Górnika Zabrze i Piasta Gliwice, dotarła do półfinału. Legii przejść się jednak nie udało, ale tamtą drogę w Bielsku-Białej wciąż wspominają z rozrzewnieniem. Ostatnio jednak zarówno trener Tworek, jak i całe środowisko związane z poznańską Wartą, musiało mierzyć się z czymś znacznie mniej przyjemnym. Przypomnijmy, że tuż przed kadrową przerwą beniaminek ekstraklasy miał się zmierzyć z Legią Warszawa, która w tej opowieści pojawia się już po raz trzeci. Do meczu jednak nie doszło, bo okazało się, że kilka osób w poznańskim klubie uległo zakażeniu koronawirusem. Po trzech dniach poinformowano, że takich przypadków jest osiem, z czego część dotyczy zawodników.
Felieton “Sportu” dotyczący 1. ligi. Zaprasza Maciej Grygierczyk, który pisze o Arce Gdynia i Ireneuszu Mamrocie, którzy wpadli w mały kryzys.
Dziwiłem się, gdy krótko przed wznowieniem rozgrywek po pandemicznej przerwie Ireneusz Mamrot zdecydował się objąć Arkę; niby pod nowymi rządami rodziny Kołakowskich, ale mającą już wrzucony piąty bieg na wylotówce z ekstraklasy i potrzebującej cudu, by z tej drogi zawrócić, co jak wiemy finalnie nie miało miejsca. Wydawało się, że Mamrot po udanej kadencji w Białymstoku miał w ręku argumenty, by czekać na ofertę znacznie lukratywniejszą niż z przyszłego spadkowicza z elity. (…) Dziś Ireneusz Mamrot pewnie drapie się po głowie, bo drużyna z Gdyni po świetnym początku I-ligowej rundy wpadła w dołek, nie wygrała żadnego z czterech ostatnich spotkań, jedyną bramkę w tychże zdobywając z rzutu karnego. Tym samym Mamrot – wicemistrz Polski 2018 i finalista krajowego Pucharu 2019 – znalazł się w miejscu, w którym kilka lat temu był już z Chrobrym Głogów.
Seedorf na wylocie z Zagłębia Sosnowiec? Jak to w ogóle brzmi… Ale tak, siostrzeniec byłego piłkarza Milanu ma kłopoty, bo nie gra w ekipie z Zagłębia Dąbrowskiego.
Podczas przygotowań do nowego sezonu nieźle prezentował się w meczach sparingowych, częściej występując na boku pomocy. I to właśnie jako lewoskrzydłowy rozpoczął pierwszy mecz sezonu 2020/21 przeciwko Bruk-Betowi TermaliceNieciecza. Od meczu z Odrą Opole próżno szukać Holendra w meczowej kadrze. Ostatnio wystąpił w meczu kontrolny m z Górnikiem Zabrze, grywa także w rezerwach. W klubowych kuluarach można usłyszeć, że Seedorf to utalentowany gracz, ale nie potrafi się sprzedać podczas ligowych gier, ma spore wahania formy, a do tego doskwiera mu samotność, choć rodzinę piłkarza można było często dostrzec na trybunach Stadionu Ludowego. Sytuacja Holendra nie wygląda ciekawie. Piłkarz wypadł z meczowej kadry kosztem Litwina Markasa Benety, który po zakończeniu minionego sezonu został wystawiony na listę transferową, ale ostatnio wrócił do łask. Seedorf jest obecnie na wstecznym biegu, tymczasem to właśnie wspomniany Beneta może dostać drugą szansę od trenera Dębka.
18 meczów bez wygranej – ponad pół sezonu! Tyle wynosi już seria GKS-u Jastrzębie bez wygranej. Dawno nie widzieliśmy takiego kryzysu, a co lepsze – GKS nie jest ostatni w tabeli.
Po zakończeniu spotkania ze „Słonikami” obrońca GKS-u 1962 Dominik Kulawiak powiedział dla oficjalnej strony klubowej: „Trudno mi w to uwierzyć, że piłka ani razu nie wpadła do bramki… Na początku wyszliśmy trochę przestraszeni i straciliśmy bramkę w dość łatwy sposób. Później się obudziliśmy, prowadziliśmy grę, atakowaliśmy. Stworzyliśmy sobie kilka sytuacji, dwukrotnie trafiliśmy w słupek. Musimy to wykorzystywać, bo jesteśmy w trudnej sytuacji i musimy w końcu się przełamać. Na pewno nie możemy zwieszać głowy i musimy walczyć w każdym spotkaniu do samego końca. Z meczu na mecz gramy coraz lepiej, ale co z tego, skoro nie ma z tego punktów? Graliśmy z trudnym przeciwnikiem, ale pokazaliśmy, że umiemy grać w piłkę i stwarzać sobie dobre sytuacje, tylko nic nie chce wpaść… Trudno mi powiedzieć, co jeszcze musimy zrobić, żeby zacząć punktować”.
Co to będzie za “El Clasico”, skoro Real i Barcelona przegrywają z niżej notowanymi rywalami… Chyba aż strach pomyśleć.
Największą „plamę” dał Real Madryt. Grał u siebie, przeciwnikiem był Cadiz, który nigdy w Madrycie nie wygrał. Tak było, gdy grano na Estadio Bernabeu z udziałem widzów. Teraz zespoły spotkały się na Estadio Alfredo Di Stefano bez publiczności i… Cadiz zwyciężył 1:0. Rezultat sensacyjny, ale jeśli przypatrzeć się wynikom beniaminka, to wygrał wszystkie trzy mecze wyjazdowe i nie straci w nich bramki! Real zagrał w różowych strojach jako wyraz wsparcia dla walki z rakiem piersi. Według nauki ten kolor nie istnieje i jest złudzeniem naszego mózgu. A na boisku mieliśmy złudzenie, że oglądamy mistrza kraju. – To był nasz zły mecz, nie ma żadnych wymówek. Rywale byli lepsi, pokazali dobre tempo i zaangażowanie. Gdyby w I połowie strzelili nam trzy gole, nie moglibyśmy mieć pretensji – stwierdził „Zizou”.
Super Express
Co nowego w Europie? W zasadzie to nic, bo do Roberta Lewandowskiego bijącego rekordy zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Polak idzie po kolejną koronę króla strzelców.
Arminia to 27. drużyna Bundesligi, której Lewandowski strzelał gole. Polak nie okazał litości żadnemu zespołowi występującemu w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech. Arminia była ostatnim zespołem, którego „Lewy” nigdy nie ustrzelił. Głównie dlatego, że dopiero teraz (po 11 latach przerwy) wróciła do Bundesligi. Lewandowski jest oczywiście liderem klasyfikacji strzelców (7 goli). Walczy o to, żeby zostać pierwszym w historii Bundesligi zawodnikiem, który zostawał królem cztery razy z rzędu. Natomiast w klasyfikacji wszech czasów Lewandowski ma już na koncie 243 gole i zajmuje trzecie miejsce. Do drugiego Klausa Fischera traci 25 trafień.
Przegląd Sportowy
Mateusz Borek w swoim felietonie zachwala młodzież Lecha Poznań. Uważa, że dla młodych lechitów jest to gwiezdny czas.
Młodzież Lecha przeżywa swój gwiezdny czas. Komplementują ich wszyscy, a młodzi robią wrażenie swoja grą, bije się o nich Europa. Najpierw do Derby County wyjeżdża Kamil Jóźwiak, a do Augsburga Robert Gumny. Potem Jakub Moder zostaje najdroższym piłkarzem opuszczającym ekstraklasę. Dodajmy, opuszczającym Wielkopolskę na zasadach Lecha, a nie Brighton. W międzyczasie FSV Mainz stara się i kilka razy podnosi ofertę za Tymoteusza Puchacza, a giganci pytają o Jakuba Kamińskiego. I potem wraca liga i Lech przegrywa na Podlasiu. Lechu, why?! Pytanie kibiców nasuwa się samo. Powodów jest kilka. Po pierwsze Dariusz Żuraw nie miał swoich piłkarzy przez kilka długich dni, więc albo czegoś nie wypracowano, albo zawodnicy o czymś zapomnieli. Po drugie kilku graczy jest ewidentnie zmęczonych i nowe dla nich obciążenia, zarówno fi zyczne, jak i mentalne, w tym momencie są trochę ponad ich siły.
Natomiast Antoni Bugajski poświęcił swoją kolumnę sukcesowi Rakowa. Od czterech lat ekipa z Częstochowy sukcesywnie idzie w górę.
Od drugiej ligi aż do tej pory mamy krzywą wznoszącą. Od strony sportowej wszystko jest sensownie zaplanowane, bo Papszun dostał w Rakowie czas, którego choćby w Legii dramatycznie brakuje Michniewiczowi. Trener Rakowa przypomina pod tym względem Marcina Brosza w Górniku Zabrze, któremu też nikt nie przystawiał lufy do skroni, niecierpliwie spoglądając na zegarek. Różnica jest natomiast taka, że Brosz musiał trochę wyhamować, kiedy jak rodzynki z ciasta drożdżowego powyciągano mu z drużyny co smakowitszych piłkarzy. Pracodawcy Papszuna ciągle są na długim etapie inwestowania. Ciągle pojawiają się kolejni ciekawi zawodnicy, jak Ivi Lopez. Hiszpan błysnął niczym za najlepszych swoich dni na tym stadionie jego rodak Igor Angulo. Skoro kiedyś strzelał gola Realowi Madryt w ligowym meczu na Santiago Bernabeu, posyłanie piłki do siatki między nogami Martina Chudego musi być bułką z masłem. Oczywiście nie ma co przesadnie piać z zachwytu nad Rakowem, choćby dlatego, że jeszcze niedawno – szczególnie po fantastycznej grze przy Łazienkowskiej – imponował Górnik. A teraz spuścił z tonu. O stabilną formę (zwłaszcza w tych przeklętych pandemicznych czasach) strasznie trudno. Trzeba jednak doceniać rozwój Rakowa w szerszym ujęciu.
Znów o Rakowie, ale tym razem od zaplecza. Marek Śledź, gość “Prześwietlenia”, opowiedział o swoim podejściu do szkolenia i o tym, dlaczego nasza piłka wygląda tak, a nie inaczej.
W ekstraklasie futbol proaktywny gra w zasadzie tylko Lech.
Ostatnio rozmawiałem z jednym z trenerów z najwyższych poziomów w Lechu. Mówił o spostrzeżeniach Tiby. Zauważył, że lepiej wypadają z drużynami zagranicznymi, nawet tymi najlepszymi, bo oni chcą grać w piłkę.
To nawet widać po wynikach.
Tam nikt nie broni ilością, tylko jakością. Po stracie piłki nie murują się w dziesięciu, tylko analizują, ilu zawodników potrzeba do powrotu. To piłka, która ma tworzyć widowisko. I to jest najważniejsze.
Czy polskiej piłce potrzebna jest rewolucja? Nie mówię o wiodących akademiach, tylko dole piramidy.
Mówi się, że rewolucja zjada własne dzieci, więc nie wiem, czy ktoś chciałby się na nią zdecydować. Może mądra, konsekwentnie realizowana ewolucja? Wtedy jestem za. I uważam, że ta ewolucja, nawet radykalna, jest potrzebna. Czyli zmiana myślenia z tu i teraz na perspektywiczne, dłuższe, nie partykularne. Dla wartości długoterminowych, a nie okazjonalnych.
Nazwałem nas piłkarskim narodem przeszkadzaczy. Że my jesteśmy od przeszkadzania, nie kreowania.
Jeden z trenerów ekstraklasy żartobliwie opowiadał, że przyszedł do niego piłkarz i mówi: „Panie trenerze, ja to najlepiej się czuję, jak nie mam piłki”.
Pan przewidywał, że Lech zarobi na wychowankach 50–60 milionów euro.
Nie wiem, czy już nie przekroczył tej sumy, przestałem liczyć. I teraz trzeba zadać pytanie: czy to nie jest dla polskich klubów świetna droga?
Moim zdaniem jedyna.
No właśnie. Nie chciałbym jednak wciąż wracać do Lecha, bo ktoś mógłby pomyśleć, że jestem jakimś adwersarzem Piotra Rutkowskiego. Próbuję jedynie przewidywać fakty, również te szkoleniowe, bo to właśnie na ocenie perspektywicznej opierać się powinna każda ścieżka rozwoju młodego zawodnika. W tym procesie towarzyszy mi prawdziwość. Obserwuję, analizuję i wiem, że tak powinno być. Tą drogą powinni podążać również inni: właściciele, prezesi, trenerzy, kluby…
Jerzy Dudek w swoim felietonie pisze o obawie o zdrowie graczy. Za nimi wyczerpujący finisz sezonu, przed nimi kolejne, równie wymagające rozgrywki na wariackich papierach.
Boję się o stan zdrowia piłkarzy z najmocniejszych klubów. Po relatywnie spokojnym wrześniu czekają ich trzy miesiące z meczami co trzy dni. Do rozgrywek ligowych trzeba dołożyć grającą bez przerwy Ligę Mistrzów, krajowe puchary oraz zgrupowania reprezentacji. Kiedyś były one chwilą wytchnienia od codzienności. Jechałeś na początku tygodnia, kilka dni trenowałeś, rozgrywałeś dwa mecze i wracałeś do klubu. Teraz i tam grasz co trzy dni, a do tego usunięto spotkania towarzyskie… Rozumiem, że trzeba było nadrobić lockdown i że każdy chce jak najszybciej dokończyć rozgrywki, ale boję się, że odbije się to na zdrowiu zawodników. Pierwsze symptomy widzimy już teraz, w połowie października. A co będzie działo się w marcu lub kwietniu, kiedy najlepsi zawodnicy będą mieć w nogach już po kilkadziesiąt spotkań? Ciekawi mnie, czy trenerzy największych klubów zdecydują się na rotacje. Stare porzekadło mówi: „Pokaż mi swoją ławkę rezerwowych, a powiem ci, czy masz szansę na trofea”. Jednak tak naprawdę większość szkoleniowców zwykła korzystać z 16–18 zawodników. Wprowadzenie prawa do dokonywania pięciu zmian dało im więcej możliwości, jednak zwykle wymieniani są gracze ofensywni, jakby zapominano, że stoperzy i bramkarze też mogą czuć się zmęczeni, tym bardziej po przeprowadzanych w chaosie letnich przygotowaniach.
Na koniec tradycyjnie – “Piłką pod W(o)łos” Piotra Wołosika i Janekxa89. M.in. o tym, że Cracovia niezbyt elegancko zachowuje się wobec swoich piłkarzy.
Były obrońca Cracovii, dziś defensor Barnsley, Michał Helik ustrzelił pierwszego gola na angielskiej ziemi. Na początku meczu z Bristol City wymanewrował obrońcę gości i wpakował piłkę do siatki lidera Championship. Przed transferem Michała próbowali wymanewrować działacze Pasów i to w przeddzień zaplanowanych testów medycznych. Już po odprawie na lotnisku obrońca dostał informację, że negocjacje transferowe nagle zostały zawieszone i musi zostać w Krakowie. I tym sposobem, ku zaskoczeniu Anglików i Michała, bilet na lot przepadł. Szybka interwencja zarządzających Barnsley doprowadziła do szczęśliwego końca. Pomogli również w zorganizowaniu lotu do innego miasta i podstawili auto z kierowcą, by transfer został dopięty. Niesmak pozostał… Obecnie w „manewry” wmieszany jest kolejny z graczy Cracovii – Mateusz Wdowiak. Rzekomo nie jest w stanie skupić się na grze w pierwszym zespole ze względu na negocjacje odnośnie do odstępnego i nowej umowy. O dziwo, w sobotnim meczu drużyny rezerw okazał się najlepszym zawodnikiem na boisku. Przedryblował trzech zawodników ŁKS Łagów i młodszemu koledze wyłożył piłkę przed bramką rywala. Teraz przed Mateuszem trudniejsze zadanie. Musi przedryblować działaczy Cracovii.
Gazeta Wyborcza
Griezmann z pretensjami do trenera Barcelony, Messi obrażony. W klubie nie dzieje się dobrze przed najważniejszym meczem sezonu.
Antoine Griezmann wyczerpał limit cierpliwości Barcelony. Już w poprzedniej kolejce, gdy drużyna Ronalda Koemana zremisowała z Sevillą 1:1, trener publicznie skrytykował Francuza. Potem przyszły mecze reprezentacji i Griezmann znów był gwiazdą drużyny mistrzów świata. W starciu z Chorwatami zdobył bramkę na 1:0, która pomogła Francji zwyciężyć 2:1. Zapytano Francuza, dlaczego w kadrze jest zawodnikiem o dwie klasy lepszym niż w klubie. Nie ugryzł się w język – powiedział, że selekcjoner wie, gdzie go wystawiać, tak żeby przynosił najwięcej korzyści drużynie. Czyli że Koeman tego nie wie? Tak jak nie wiedzieli Ernesto Valverde i Quique Setien, którzy prowadzili Barcę w poprzednim sezonie – tak samo fatalnym dla Griezmanna jak dla całej drużyny? Mecz z Getafe był kolejnym popisem indolencji napastnika sprowadzonego za 120 mln euro. Przychodził do Barcelony, by nauczyć się nowego spojrzenia na futbol, ale na razie wydaje się, że nie jest zbyt pojętnym uczniem. Choć trudno obwiniać Francuza o kryzys w drużynie. Nie tylko Griezmann sprawił, że Barcelona przegrała 0:1 pierwszy mecz w sezonie. Cała drużyna zagrała fatalnie – z Messim na czele. Argentyńczyk w drugiej połowie spacerował po boisku, jakby wciąż się dąsał, że latem musiał zostać w klubie.
Fot. Newspix