– Mój tata grał w reprezentacji Polski i to mnie mobilizuje, żeby pojechać na zgrupowanie pierwszej reprezentacji i w niej zagrać. To jest chyba moje największe marzenie piłkarskie. Będę ciężko pracował i próbował pokazywać się, na razie w drugiej Bundeslidze, więc może selekcjoner reprezentacji Polski mnie zauważy – mówi Martin Kobylański w “Super Expressie”. Co poza tym dziś w prasie?
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Kamil Jóźwiak za moment trafi do Derby. Polak poleciał już do Anglii, przejdzie tylko testy medyczne i podpisze się pod kontraktem.
Rozważano wiele kierunków, ostatecznie zdecydowano się na Championship. I choć II liga angielska nie robi takiego wrażenia jak Premier League, Serie A czy Bundesliga, to ci, w którzy w niej grali zapewniają, że nie jest łatwo się tam przebić. – Championship i Segunda Division do dwie najbardziej wymagające ligi na świecie. Premier League to kosmiczna jakość, ale jej zaplecze jest naprawdę wyczerpujące. Ta liga okrutnie weryfi kuje, nie wybacza, pokazuje wszystkie braki. Jeśli Jóźwiak będzie się w niej wyróżniał, to poradzi sobie na całym świecie – nie ma wątpliwości Kosowski, który w Championship rozegrał 18 spotkań w barwach Southampton. – Najważniejsze w tej lidze to mieć żelazne płuca, bo natężenie i intensywność spotkań są bardzo duże – dodaje Grzegorz Rasiak. Obaj byli piłkarze mogą się spodziewać, co czeka młodego skrzydłowego, który choć ma dopiero 22 lata, to wyrusza na na Wyspy ze sporym doświadczeniem. Debiutował w ekstraklasie w lutym 2016 roku, od tamtej pory rozegrał w ekstraklasie 104 mecze, strzelił 15 goli i stał się pierwszoplanową postacią Kolejorza. W teorii powinien być przygotowany, by od początku walczyć o miejsce w składzie Derby.
Legia nie błyszczy formą, a trener Vuković musi odbudowywać zawodników, bo co przychodzili do Legii z różnymi problemami.
Kilka tygodni temu zachwycano się aktywnością transferową mistrzów Polski. Jednak trzeba zwrócić uwagę, że na Łazienkowską przyszli m.in. zawodnicy, którzy przez dobrych kilka miesięcy rzadko pojawiali się na boisku. Dotyczy to na przykład Kapustki (przed debiutem w Legii ostatni oficjalny mecz rozegrał sześć miesięcy wcześniej) i bramkarza Artura Boruca, który co prawda był w kadrze angielskiego Bornemouth, ale przez cały poprzedni sezon nie zaliczył chociażby jednego występu. Za chwilę kolejnym piłkarzem do odbudowania będzie Joel Valencia (524 minuty przez całe rozgrywki 2019/20 w angielskim Brentford), który lada moment powinien zostać oficjalnie przedstawiony jako nowy gracz Legii. Trener Vuković przyznał też, że ogrania brakuje również Williamowi Remy- ’emu. Francuz z racji kontuzji innych stoperów wrócił do składu warszawskiego zespołu, ale daleko mu do optymalnej dyspozycji.
Czesław Jakołcewicz opowiada o derbach Warty z Lechem. Były piłkarz obu tych ekip czeka na pierwsze od ćwierć wieku derby Poznania.
– Historia tego klubu wielokrotnie polegała na wzlotach i upadkach, a także na rozbudzonych apetytach. Na szczęście Warta wyszła z tarapatów i życzę jej, żeby nie był to jej jedyny sezon w elicie. W ostatnich latach w Wielkopolsce brakuje drugiego mocnego zespołu na najwyższym szczeblu. Uważam, że na awansie Warty powinien skorzystać również Lech. Zamiast wypożyczać swoich wychowanków do klubów z całej Polski, mógłby mieć ich na miejscu, na czym zyskałaby również Warta. Tym bardziej że oba kluby żyją ze sobą w symbiozie, co jest swego rodzaju fenomenem. Nigdy nie było żadnych waśni i mam nadzieję, że nigdy nie będzie. Kibice Warty są też często fanami Lecha, podobnie było z zawodnikami, którzy grali w jednym i drugim klubie. Oba zespoły mają inne cele i nie są dla siebie bezpośrednią konkurencją – dodaje obrońca.
Kamil Kosowski twierdzi, że Marcin Brosz powinien ruszyć się z Zabrza – albo do młodzieżowej reprezentacji Polski, albo do bogatszego klubu.
Nie chcę za bardzo słodzić trenerowi, bo to mój kumpel, więc ktoś może pomyśleć, że promuję kolegę, ale od kilku lat powtarzam, że Marcinowi należy się praca z młodzieżową reprezentacją Polski. Możemy wyliczać kolejnych zawodników, których odkrył i wypromował, jak Przemka Wiśniewskiego. Przecież ten chłopak kopał się w juniorach po czole, a dziś zastanawiamy się, czy trafi do Bundesligi, Championship czy Serie A. Ogromna w tym zasługa właśnie Marcina. Ale nie można funkcjonować w taki sposób w nieskończoność. Musi w końcu ruszyć się z Zabrza, bo przyklei się do niego łatka człowieka, który co by się nie działo, i tak sobie poradzi. A on zasłużył, by popracować z drużyną, którą się wzmacnia, a nie osłabia. Sądzę, że to już najwyższy czas na takie wyzwanie, że jeśli teraz nie zdecyduje się na kolejny krok, to może przespać odpowiedni moment. Więc albo w Zabrzu muszą uznać, że walczą o europejskie puchary, albo bogatszy klub powinien wziąć Brosza. Bo ten już wiele razy udowodnił, że nie tylko potrafi przygotować zespół pod względem fizycznym, ale jego piłkarze zawsze wiedzą też, co mają robić na boisku. Takich zespołów jest w polskiej lidze niewiele. Wyliczyłbym je na palcach jednej ręki.
“SPORT”
Lech gra ładnie, ogląda się ich mecze z zainteresowaniem, ale punktów z tego nie ma. I kibice z Poznania siłą rzeczy są sfrustrowani zdobyczą punktową na początku sezonu.
Oglądanie ładnego dla oka spektaklu piłkarskiego to czysta przyjemność, ale na końcu zawsze pojawia się pytanie, czy skórka warta była wyprawki? Wrażenie artystyczne najważniejsze jest w łyżwiarstwie figurowym, w tzw. grach zespołowych schodzi na drugi plan, bo liczy się tylko WYNIK! Trener Lecha Dariusz Żuraw zapewne nie musi martwić się w tej chwili o utratę posady, ale zapewne czuje się jak koneser malarstwa, któremu zamiast obiecanego obrazu Rembrandta dostarczono pocztówkę z wakacji. Obecne wejście ekipy z Bułgarskiej w rozgrywki ligowe jest najgorsze od czterech lat! Gorszą inaugurację od obecnej lechici mieli w sezonie 2016/17. Wtedy drużyna prowadzona przez trenera Jana Urbana zremisowała bezbramkowo ze Śląskiem Wrocław oraz przegrało – solidarnie 0:2 – z Zagłębiem Lubin i Jagiellonią Białystok. Teraz jest niewiele lepiej, bo dwa punkty to wstydliwy dorobek dla takiego zespołu jak obecny wicemistrz Polski. Martwi zwłaszcza liczba i okoliczności straty bramek; Lech został „trafiony” siedem razy, z czego większość po stałych fragmentach gry. W środę podopiecznych trenera Żurawa czeka wyjazdowy pojedynek w II rundzie eliminacyjnej Ligi Europy ze szwedzkim Hammarby IF. Potem okazją do podreperowania nadszarpniętej reputacji będzie derbowe starcie z Wartą na Stadionie Miejskim.
Nadspodziewanie dobry początek sezonu w wykonaniu Kamila Bilińskiego. Po trzech kolejkach ma na koncie trzy gole.
Biliński w związku z urazem, jakiego pod koniec poprzedniego sezonu nabawił się wspomniany Roginić, od początku nowych rozgrywek występuje w wyjściowym ustawieniu swojego zespołu. I na razie spisuje się znakomicie. W pierwszym meczu przeciwko Górnikowi Zabrze strzelił dwa gole. W starciu z Cracovią również trafił do siatki, ale bramka ta nie została uznana z powodu minimalnego spalonego. Żadnych wątpliwości nie było za to w miniony piątek. Po kapitalnym podaniu od Tomasza Nowaka, Biliński pewnym strzałem w „długi” róg pokonał Pavelsa Steinborsa. Po meczu napastnik Podbeskidzia przyznał, że spotkanie w Białymstoku miało różne oblicza. – Ten mecz przypominał rollercoaster. Mieliśmy fajny wynik do przerwy, ale trzeba przyznać, że szczęście nam trochę sprzyjało. W przerwie, w telewizyjnym wywiadzie mówiłem, że jeszcze dużo pracy przed nami. Widać było, że ten punkt trzeba będzie bardzo mocno wyszarpać. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Jagiellonia się nie położy – podkreślił 32-letni napastnik.
Zamieszanie w Pucharze Niemiec. Tuerkguecue idzie do sądu, bo regionalny związek piłkarski w Bawarii pominął ich w nominacjach do gry w pucharze.
Oprócz drużyn 1. i 2. Bundesligi oraz trzecioligowej czołówki w DFB-Pokal mogą zagrać zwycięzcy regionalnych pucharów, co daje łącznie liczbę 61 zespołów. Pozostałe trzy są wybierane z trzech najliczniejszych związków regionalnych – a jednym z nich jest Bawaria. Bawarski puchar wygrała ekipa TSV Monachium, która załapała się do ogólnokrajowego Pokalu, a druga drużyna… została właśnie wylosowana przez Schalke. Ale kto nią właściwie powinien być? I dlaczego nie wylosowany Schweinfurt? Bawarska liga regionalna (czwarty szczebel rozgrywkowy) została przerwana z powodu wirusa w marcu i nie wznowiła już gry. W związku z tym promocję do 3. ligi (ogólnokrajowa) wywalczył w trybie przyspieszonym liderujący Tuerkguecue Monachium, silnie zakorzeniony w kulturze tureckiej – na co zresztą wskazuje nazwa. Bawarski związek przyznał im awans, jednocześnie mając świadomość, że do ogólnokrajowego DFB Pokal jako drugi – obok TSV Monachium – nie zostanie zgłoszony „turecki” mistrz, jako najsilniejszy z regionu, ale wicemistrz – wspomniany Schweinfurt. Dlaczego? Ano dlatego, że w Bawarii postanowiono dokończyć sezon ligi regionalnej, z tym że bez Tuerkguecue – ponieważ ktoś musiał zostać „oddelegowany” do wyższej ligi. Działacze uznali więc, że skoro „Turków” już w ich lidze nie ma, to najlepszą drużyną jest ta, która zajęła kolejne miejsce, a więc drugi Schweinfurt.
“SUPER EXPRESS”
Martin Kobylański strzelił hat-tricka w meczu z Herthą Berlin i wyeliminował ją z Pucharu Niemiec. Teraz mówi, że marzy o tym, by zagrać w reprezentacji Polski.
A w dalszym ciągu masz marzenia o występach w reprezentacji Polski?
– Zawsze były, są i będą. Mój tata grał w reprezentacji Polski i to mnie mobilizuje, żeby pojechać na zgrupowanie pierwszej reprezentacji i w niej zagrać. To jest chyba moje największe marzenie piłkarskie. Będę ciężko pracował i próbował pokazywać się, na razie w drugiej Bundeslidze, więc może selekcjoner reprezentacji Polski mnie zauważy.
Od czasu, gdy grałeś w U-21 u trenera Marcina Dorny, minęło sześć lat. Czy od tamtego momentu miałeś jakiś kontakt z polską federacją?
– Nie. Natomiast utrzymuję kontakty z polskim piłkarzami, z którymi wówczas grałem, głównie z Piotrem Zieliński, Tomkiem Kędziorą, rzadziej z Arkiem Milikiem. Już po meczu z Herthą Piotrek pogratulował mi strzelenia hat tricka, podobnie zresztą jak Rafał Gikiewicz, który wcześniej był piłkarzem Eintrachtu Brunszwik
“GAZETA WYBORCZA”
Ligue 1 wstydzi się hitu. W starciu PSG z Marsylią oglądaliśmy plucie, kopniaki i ciosy w tył głowy.
Na niedzielny mecz na Parc des Princes wrócili Di Maria, Neymar i Paredes. PSG grało prestiżowe spotkanie z Olympique Marsylia, które w Parku Książąt nie wygrało od dekady. Powrót gwiazd niczego obrońcy tytułu nie dał. Przeciwnie. Od 31. minuty goście prowadzili 1:0 po golu Floriana Thauvina. Awanturę rozpętał Di Maria, który splunął na obrońcę Álvaro Gonzáleza – co w czasach pandemii wydaje się wręcz szaleństwem. Hiszpan poprosił sędziego o analizę VAR, gdy podbiegł do niego Neymar i nawymyślał mu od rasistów. Na środku boiska Kurzawa i Amavi urządzili sobie walkę bokserską – i oni pierwsi wylecieli z czerwonymi kartkami. Ich śladem poszli Paredes i Dario Benedetto. Pierwszy brutalnie sfaulował drugiego i obaj Argentyńczycy zobaczyli po drugiej żółtej kartce. Wreszcie przyszedł czas Neymara, który bezustannie kłócił się z Álvaro, aż wreszcie wymierzył mu cios w tył głowy. Sędzia zakończył mecz po 100 minutach gry. Jeden gol, 12 żółtych kartek, pięć czerwonych – to bilans hitu Ligue 1. Meczu okrzykniętego mianem wielkiego wstydu.
fot. NewsPix