Czwartkowa prasa nas nie rozpieszcza, trudno znaleźć coś ciekawego. Waldemar Fornalik nie rezygnuje z walki o mistrzostwo, Maciej Murawski obawia się o grę podczas upałów, są teksty wspominające tragedię na Heysel i przerwanie ligi przed mundialem w 1974 roku. I w zasadzie tyle.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Maciej Murawski uważa, że pogoda nie będzie teraz sprzyjała dobrej grze w piłce.
(…) O ile w Niemczech same wydarzenia boiskowe i poziom gry obronią się, o tyle u nas może być z tym różnie. Obawiam się, że wszelkie niedostatki, jeżeli chodzi o jakość, będą teraz bardziej widoczne. To będzie inna liga. Na pewno smutniejsza. Nawet radość po golach musi być nieco stonowana. Obawiam się, że zobaczymy kilka spotkań, w których niewiele się będzie działo. Mamy finisz sezonu zasadniczego. Wiele zespołów chce wywalczyć swoje cele – jedni awansować do pierwszej ósemki, a inni wydostać się ze strefy spadkowej. To może sprawić, że będziemy mieli piłkarskie szachy. Presja zabija poziom w naszej ekstraklasie i tego się boję. Jest jeszcze jeden czynnik, o którym wszyscy zapominają. Sporo kolejek odbędzie się w miesiącach letnich. Wysoka temperatura może hamować piłkarzy.
W Śląsku Wrocław wierzą, że Rafał Makowski niebawem poprowadzi grę ofensywną ich drużyny. Przesądza to raczej los Michała Chrapka.
Pozyskanie Rafała Makowskiego, który po sezonie 2019/20 przejdzie z Radomiaka do Śląska na zasadzie wolnego transferu, praktycznie zamyka możliwość porozumienia z Michałem Chrapkiem. Przy Oporowskiej już nie bardzo wierzą, że uda się znaleźć wspólny język z 28-latkiem, który nie chciał zaakceptować propozycji obniżki zarobków o 50 procent, a na dodatek za miesiąc wygasa jego kontrakt.
Chrapek szuka klubu gotowego zaoferować mu lepsze pieniądze niż te, na które mógłby liczyć przy Oporowskiej. Piłkarz był skłonny do rozmów ze Śląskiem. W kwietniu wydał nawet w tej sprawie oświadczenie, które opublikował w mediach społecznościowych. Zostało sformułowane w taki sposób, że wielu kibiców wręcz wywnioskowało, iż on w zasadzie akceptuje nowe, gorsze warunki. Była tam wzmianka o „wyrażeniu przez niego chęci obniżenia kontraktu trwającego do 30 czerwca 2020” oraz o „otwartości na dalsze rozmowy i woli szukania rozwiązania satysfakcjonującego obie strony”.
W dodatku historycznym tekst o tragedii na Heysel.
– Miało być wielkie święto i mecz, którym człowiek będzie się chwalił oraz który będzie wspominał całe życie, a ja napisałem w swojej książce rozdział poświęcony wydarzeniom z maja 1985 roku i dziś w ogóle nie chcę znowu o tym rozmawiać – mówi prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek o wydarzeniach w Brukseli sprzed 35 lat.
(…) Przypomina tylko, że z premii za tamto smutne zwycięstwo nad Liverpoolem nie wziął nawet dolara. – Tak było – mówi. – Mieliśmy dostać po 100 tys. dolarów. W tamtych czasach to była gigantyczna kwota, pensja w Polsce wynosiła wtedy kilka czy kilkanaście dolarów. W mojej Łodzi mógłbym za to mieć całą ulicę albo kilkanaście kamienic z mieszkaniami. Przeliczając na dzisiejsze pieniądze, to było kilka milionów euro. Od razu jednak przekazałem te pieniądze na fundację dla rodzin tych, którzy zginęli. I nigdy tego nie żałowałem. Jestem zdrowy i szczęśliwy, wiem, że wtedy postąpiłem tak, jak podpowiadały serce i rozum – kończy Boniek.
SPORT
Gerard Badia na jednym z ostatnich treningów doznał kontuzji stopy i zabraknie go w sobotnim meczu z Wisłą Kraków.
(…) Kibice Piasta martwią się, czy uraz nie przekreśli szans na przedłużenie kontraktu z kapitanem. Przypomnijmy, że Badii do automatycznego przedłużenia umowy o kolejny sezon brakuje niewiele minut. Wydawało się, że stanie się to jeszcze przed podziałem na grupę mistrzowską i spadkową. Sprawy jednak się komplikują. Jak usłyszeliśmy w gliwickim klubie, ewentualna przerwa nie będzie miała wpływu na umowę, a władze klubu będą chciały ją przedłużyć. Decyzja należeć będzie do samego zawodnika.
Katalończyk może mówić o powtarzającym się pechu. W Piaście kilka kontuzji już przeżył, ale sezon 2018/19 był dla niego wyjątkowo nieszczęśliwy i trochę przypominał obecny powrót do grania. Dwa lata temu w lipcu Gerard tryskał energią, bo wrócił do gry po urazie kolana, forma była coraz lepsza, przygotowania do sezonu udane. Na jednym z treningów przed inauguracją sezonu został przypadkowo uderzony przez kolegę w żebra. – W trakcie gry wewnętrznej oberwałem z łokcia. Na początku ból był silny, ale minął. Gdy pod koniec tygodnia wydawało się, że wszystko jest w porządku, to kichnąłem siedząc na krześle. Wtedy naruszone żebro się „odezwało” i dopadł mnie taki ból, że nie byłem w stanie spać ani chodzić. Od razu zadzwoniłem do klubowych lekarzy – mówił na naszych łamach.
Kilkumiesięczna przerwa w rozgrywkach i dokończenie sezonu latem? Nie pierwszy raz nasza piłka jest świadkiem takiego scenariusza. Powód był jednak czysto sportowy: mistrzostwa świata w 1974 roku.
Teraz piłkarze na restart ligi czekają od 9 marca, wszystko ma się skończyć 19 lipca. 36 lat temu też mieliśmy do czynienia z 2,5-miesięcznym poślizgiem. Wiosną 1974 roku było to spowodowane przygotowaniami do mistrzostw świata na niemieckich boiskach. Tak udany dla nas mundial w RFN rozpoczął się w połowie czerwca. „Rozgrywki zawieszone w najciekawszym momencie. Wszystkie decyzje odroczone” – relacjonował „Sport” na pierwszej stronie 13 maja 1974 roku. Teraz ligę długi przestój czekał po 26. kolejce, wtedy rozegrano o jedno spotkanie więcej, ale grano 30, a nie 37 spotkań, jak ma to miejsce teraz.
Nasza gazeta pisała wtedy: „Jeszcze 3 rundy i mogliśmy powiedzieć: wiemy wszystko o sezonie 1973/74, znamy odpowiedzi na najważniejsze pytania. Ale długo nam przyjdzie czekać na wznowienie rozgrywek, które z racji nadrzędnych interesów naszego futbolu zostały zawieszone do 24 lipca. Dodajmy od razu, że niewiele dzieliło nas od poznania kolejnego triumfatora ligowych bojów. Do przerwy Ruch prowadził w Wałbrzychu z Zagłębiem 1:0. Legia przegrywała z Lechem w takim samym stosunku. Zwolennicy „Niebieskich”, którzy jako pierwsi chcieli złożyć gratulacje swym pupilom, zapewne zdążyli już wysłać telegramy do sekretariatu klubu. Druga połowa wszystko odroczyła. Lech wprawdzie udowodnił w stolicy, że jego ostatnie wyniki to rezultat wyraźnego postępu, ale wałbrzyszanie zdołali wyrównać i Chorzów musiał stonować nastrój. Na jak długo?” – można było przeczytać w „Sporcie”.
Prowadzony wtedy przez legendarnego Michala Viczana Ruch miał na swoim koncie 37 punktów. Przewaga nad goniącym Górnikiem wynosiła pięć „oczek” (obowiązywała zasada dwa punkty za zwycięstwo, jeden za remis). 32 punkty na koncie miały też Legia oraz Wisła Kraków. Wałbrzyszanie byli już jedną nogą w II lidze, bo zamykali tabelę z 17 pkt. „Lider zremisował z outsiderem!” – pisał „Sport”. Chorzowianie prowadzili wtedy wprawdzie po trafieniu Joachima Marksa w 37 minucie, ale po przerwie z karnego wyrównał Jan Sobol.
Kazimierz Szachnitowski przypomina jak 44 lata temu GKS Tychy osiągnął historyczny sukces i liczy na awans zespołu Ryszarda Komornickiego.
(…) – Podejmowaliśmy chorzowian gdy prowadziliśmy w lidze, a oni byli tuż za nami. Na trybunach pojawiło się 20 tysięcy kibiców, ciekawych „świętej wojny” – wyjaśnia Kazimierz Szachnitowski. – To był magnes. Przegraliśmy 0:1, bo niesamowity dzień miał wtedy Piotr Czaja, który obronił wszystkie nasze strzały. Gienek Cebrat dał się natomiast zaskoczyć Józefowi Kopicerze i strzał z ostatnich sekund pierwszej połowy zadecydował o wyniku. Co ciekawe, na tym meczu było dużo więcej kibiców niż na ostatnim meczu sezonu, w którym podejmując Pogoń stawialiśmy pieczęć na wicemistrzostwie. Wygraliśmy 2:1, a gol Romana Ogazy z karnego w 89 minucie oznaczał, że zrównaliśmy się punktami ze Stalą Mielec, która wywalczyła mistrzostwo, a o punkt wyprzedziliśmy Wisłę Kraków i Ruch Chorzów. Gdybyśmy zremisowali w ostatnim meczu, spadlibyśmy na czwarte miejsce. Dla mnie z tamtego sezonu bardzo pamiętny był też mecz przedostatniej kolejki z Legią w Warszawie, bo strzeliłem jedynego gola, po błędzie Tadeusza Cypki, wykorzystując sytuację sam na sam z Piotrem Mowlikiem.
Chorzów za 1,1 miliona złotych wykupi kolejne akcje Ruchu. Taka decyzja ma zostać przegłosowana na dzisiejszej sesji rady miasta, na którą wybierają się przedstawiciele klubu.
Taki zastrzyk w postaci 1,1 miliona złotych nie był zakładany wcześniej i jest dla klubu bardzo dobrą informacją, bo jego sytuacja finansowa niezmiennie jest trudna. Niedawno spółka opublikowała raport giełdowy za I kwartał 2020 roku. Poprawa nawet w porównaniu z ostatnim kwartałem 2019 roku (kiedy zaczęła się kadencja prezesa Siemianowskiego) jest zauważalna, ale to nadal nie jest ta skala zejścia z kosztów, jakiej można by finalnie oczekiwać. Ruch w I kwartale tego roku zanotował 1,4 mln zł kosztów, z czego 389 tys. zł to usługi obce, a 780 tys. – wynagrodzenia. Można zatem łatwo wyliczyć, że miesięczne utrzymanie „Niebieskich” to koszt 460 tysięcy złotych. Nie sposób nie pochwalić jednak pracy Siemianowskiego – w ostatnim kwartale 2019 koszty wynosiły 1,7 mln zł, usługi obce – 571 tys, a wynagrodzenia – 798 tys. Wtedy spółka zatrudniała 102 osoby, w tym 15 na umowę o pracę, a potem było to 100 osób, w tym 13 etatowych.
SUPER EXPRESS
Waldemar Fornalik zapowiada, że Piast zamierza jeszcze powalczyć z Legią o mistrzostwo Polski.
– Po 26 kolejkach Piast ma 8 pkt straty do Legii. W ubiegłym sezonie po 31 kolejkach mieliście 7 pkt straty, którą odrobiliście i zdobyliście mistrzostwo. Te fakty napawają pana optymizmem przed finiszem ligi.
– Żeby odpowiedzieć ściślej na to pytanie, to poczekajmy do 31. kolejki. Ale mówiąc całkiem poważnie, to nie jestem w stanie przewidzieć ani składać żadnych deklaracji. Kto rok temu mógł przewidzieć, że będziemy mistrzem Polski?
– Czyli rozumiem, że będzie wyścig z Legią o mistrzostwo?
– Wyścig z Legią będzie. Myślę, że włączą się do niego inne zespoły – Cracovia, Lech, Śląsk czy Pogoń, a może znajdzie się jakiś czarny koń po tej przerwie. My wytyczyliśmy szlak w ubiegłym roku, że można dogonić zdecydowanego lidera i wszystko może się zdarzyć. W polskiej komedii ktoś powiedział: “Co to za odkrycie, że wszystko się może zdarzyć”. Ale mimo wszystko uważam, że to ciekawe słowa.
RZECZPOSPOLITA
Dziś bez piłki.
Fot. FotoPyK