Obrodziło dziś w prasie w ciekawe teksty i dobre wywiady. Mocna rozmowa z Jakubem Rzeźniczakiem, ciekawe sylwetki Pawła Tomczyka i Michała Karbownika, wspominkowy wywiad z Gerardem Badią, Martin Sevela opowiada o swoim planie na Zagłębie Lubin, a Ivan Jukić opowiada o przywiązaniu do rodziny. Jest co poczytać.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Sylwetka Michała Karbownika z Legii. O przeskoku ze wsi do Warszawy, wzorowaniu się na N’Golo Kante i reagowaniu na trudne momenty.
Kowala-Stępocina to miejscowość koło Radomia, którą zamieszkuje ok. 1200 osób. Przez 14 lat była rzeczywistością Karbownika. Tam się wychował, dorastał, spędzał całe dnie na boisku oddalonym od jego domu o sto metrów. Dziś na stadionie przy ul. Łazienkowskiej patrzy na niego kilkanaście razy więcej ludzi niż liczy cała jego wioska. – Przeskok ze wsi do Warszawy jest naprawdę ogromny. Kiedy przyjechałem do stolicy, nawet komunikacja, logistyka wydawały się bardzo trudne – wspomina. Zanim trafi ł do największego miasta w Polsce, miał przetarcie w Radomiu. Wypatrzył go trener Wojciech Gędaj. Przekonał rodziców, że chłopak ma naprawdę duży talent, że warto, by w piłkę nie grał tylko na podwórku czy w lokalnym klubiku. I tak Michał miał 12 lat, gdy przyszedł do Młodzika 18 Radom. – Bywało, że czekałem na autobus nawet dwie godziny, a jechałem czterdzieści minut. Czasem mi się odechciewało, te dojazdy były strasznie męczące, kusiło, by powiedzieć, że jestem chory, źle się czuję. Ale za bardzo kochałem piłkę, by to rzucić. Bardzo pomagał mi trener Gędaj. Odbierał z przystanku w Radomiu, kiedy byłem młodszy, po zajęciach odwoził do domu.
Brzydkie kaczątko Lecha Poznań, czyli historia Pawła Tomczyka, który nigdy nie był oczywistym talentem.
Z rocznika 1998 w Lechu jako ostatni trafiłem do Wronek, gdzie przenoszono najlepszych juniorów. Myślę, że to mi najwięcej dało. Zaczynało się liceum, to był ostateczny nabór w tym roczniku. I nie dostałem się. Trener stwierdził, że nie jestem gotów. A tam był najlepszy Lech, stamtąd można było już trafić do pierwszego zespołu. W Poznaniu zostały fusy, rok pograsz i wyjazd z klubu. To było w wieku 15 lat. Pamiętam pierwsze moje zawahanie, czy dalej grać w piłkę. Byłem już sam, miałem swoje otoczenie nieciekawe, na pewno szkołę zawaliłem. Znaczy zawaliłem… Trafiłem do liceum, jeździłem na osiedle Tysiąclecia. Grałem normalnie w lidze, w rundzie strzeliłem 55 goli, dzięki czemu trafiłem do Wronek. Ale szkołę zawaliłem, w ogóle do niej nie chodziłem, miałem jedynkę z matmy, z angielskiego też. Okres buntu, dosyć mocny. Była sobota, mecz i robiliśmy zakłady, ile dziś strzelę. Osiem? Dobra. I tak się bawiłem. Dużo poświęciłem sobie uwagi, bo były hasła, że jestem drewniany, nie mam techniki, dlatego nie nadaję się do Wronek.
Rozmowa z Martinem Sevelą, trenerem Zagłębia Lubin. O stylu gry, zastanym składzie, holenderskich inspiracjach, zwolnieniu ze Slovana.
Po trzech meczach może pan ocenić drużynę?
Już pierwsze spotkanie Zagłębia, które widziałem jeszcze zanim podpisałem kontrakt, czyli 5:0 z Wisłą Płock, pokazało, że jest w niej potencjał. W mojej ocenie miejsce w tabeli nie odzwierciedla możliwości zespołu.
Już wie pan, jak wydobyć ten potencjał?
Planuję, żeby Zagłębie grało ofensywnie, a u piłkarzy chcę wzbudzić i podkręcić mentalność zwycięzców. By do każdego meczu podchodzili z nastawieniem, że go wygrają. Może okazać się, że trzeba, trzeba będzie wzmocnić konkurencję w zespole, ale to temat na później i po dokładnej analizie. Okno transferowe jest już zamknięte. Muszę pracować z dostępnymi piłkarzami i jestem optymistą. W meczach z Wisłą Płock lub Śląskiem Wrocław (4:4) wręcz bawili się piłką. A wyznaję zasadę, że zawodnicy mają grać tak, aby ich futbol cieszył, realizował piłkarsko.
Nie ma Mączyńskiego, więc to na Łabojkę spada większa odpowiedzialność. Gość, który ponoć wszystko musi wiedzieć i o wszystko pyta.
Z uwagi na podejście do obowiązków i w ogóle otoczenia, kupiony ponad rok temu z Rakowa piłkarz należy do ulubieńców trenerów oraz kibiców. Wszystko go interesuje, wszystkiego chce dotknąć i doświadczyć. Chłonie jak gąbka, nie tylko wiedzę dotyczącą bezpośrednio tego, co sam robi. Bez problemu weźmie udział w akcji promocyjnej i sam usiądzie przy kasie, by sprzedawać bilety na mecz Śląska. W drodze na program telewizyjny wypyta dziennikarzy o wszystkie szczegóły pracy redakcji. Trener Lavička wprowadził zwyczaj oceniania piłkarzy po meczach i ma podobne doświadczenia. – Kuba jest pierwszym zawodnikiem, który sam przychodzi dowiedzieć się, jak go oceniliśmy – przyznaje czeski szkoleniowiec.
Sylwetka Ivana Jukicia z Korony. O wojnie, śmierci taty, niezwykłym przywiązaniu do drużyny czy o wyjeździe z Korony na ślub brata.
Łatwo jednak nie było. Matka dostawała co prawda rentę po zmarłym mężu, ale na tym dochody rodziny Jukiciów się kończyły. – Czasem mama dorywczo dorabiała, ale zdarzało się to niezwykle rzadko – wspomina 23-latek. Kiedy rodzicielki nie było, opiekę nad młodszym rodzeństwem przejmował brat. Problem w tym, że nie zawsze udawało mu się ich upilnować. Szczególnie, kiedy w grę wchodziła piłka i braterskie pojedynki na podwórku. – Najczęściej kończyło się bójką – śmieje się piłkarz złocisto-krwistych. Dziś o konfl iktach w rodzinie nie ma mowy. Kiedy w sierpniu Marin brał ślub, Ivana nie mogło na nim zabraknąć. I to nawet mimo trwającego zgrupowania w Opalenicy. Skrzydłowy dostał zgodę od trenera Gino Lettieriego na wyjazd w rodzinne strony, ale wiadome było, że na początku sezonu Jukić może zapomnieć o grze w pierwszym składzie. Nawet to nie przeszkodziło młodemu zawodnikowi w podjęciu decyzji – Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci – tłumaczy.
Rozmowa z Antonim Łukasiewiczem, dyrektorem sportowym Arki. No i jak to bywa z dyrektorami – głównie o transferach. Nas rozczulił fragment o tym, że “statystyki Serrarensa nie są imponujące”. Sześć meczów, zero goli, najgorsza średnia not w lidze. Faktycznie.
Początkowo Arka sprowadziła pięciu zawodników – Azera Bušuladžicia, Kamila Antonika, Sanitego Samanesa, Dawita Schitrladze i Fabiena Serrarensa. Z którym z nich wiążecie największe oczekiwania?
Chcielibyśmy, żeby każdy się sprawdził, bo przyszedł w innym celu. Antonik, by wzmocnić rywalizację na skrzydle i wśród młodzieżowców. Azer miał poukładać nasz środek pomocy po odejściu Marko. Davit mógł do nas trafić już zimą, ale w jednym sezonie rozegrał mecze dla dwóch klubów i musieliśmy poczekać. Temat powrócił, gdy nie udało nam się dograć innych rozmów. Sprowadzenie Santiego miało dać perspektywę po Luce Zarandii. Niestety Santi na razie boryka się z problemami zdrowotnymi i nie zdążył się jeszcze pokazać gdyńskiej publiczności. Najdłużej przeciągały się rozmowy z Fabienem Serrarensem, po którym liczyliśmy, że będzie regularnie strzelał gole. Na razie jego statystyki nie są imponujące. Należy pamięć również o Michale Kopczyńskim i Marcinie Budzińskim. W ostatnich dniach okna transferowego dokonaliśmy jeszcze dwóch wzmocnień. Trafi ł do nas Nando – typowo ofensywny zawodnik. Ma wysoką umiejętność gry jeden na jeden. Drugi z nich to transfer perspektywiczny i próba zwiększenia rywalizacji na lewej obronie, czyli sprowadzenie Samu Araujo z drugiego zespołu Atletico Madryt.
Iza Koprowiak w “Chwili z…” rozmawia z Kubą Rzeźniczakiem. Bardzo dużo pytań o związek z Edytą Zając, zdradę, teksty na Pudelku. Generalnie – mocna rzecz.
Kiedy w takim razie po raz ostatni jakiś wpis naprawdę pan zabolał?
Na Pudelku przeczytałem, że latam za laskami po mieście, a nie zajmuję się córką. Wtedy się wkurzyłem. Chciałem, by to sprostowali, ale usłyszałem od prawnika, że mają tak wysoki budżet na odszkodowania, że to nie ma sensu.
Jakub Rzeźniczak ojcem – jak to brzmi?
Najtrudniejszy był moment, w którym dowiedziałem się, że nim zostanę. Pamiętam go dokładnie: było to w dniu meczu ze Sportingiem Lizbona w Warszawie. Ciężka sytuacja, ale wyszedłem na boisko, rozegrałem super mecz, wygraliśmy 1:0, awansowaliśmy do Ligi Europy. To najlepiej pokazało, że życie prywatne nie ma wpływu na moją grę. Dziś cieszę się, że mam śliczną córkę. Przez pierwsze dwa lata nie brałem czynnego udziału w jej wychowaniu, dwa razy do roku byłem w Polsce.
Kiedy wpisuje się pana nazwisko w internecie, kilka pierwszych stron to tylko informacje dotyczące pana rozstania z żoną.
Dużo się o nas mówi, bo jesteśmy rozpoznawalni. Trzeba to zaakceptować. Kiedy przyszedłem do Płocka, chłopaki w szatni śmiali się, że Wisła nigdy nie była tak sławna.
“SPORT”
Przedligowa rozmówka z Markiem Chojnackim. Siłą rzecz – sporo o ŁKS-ie, m.in. o wierze w Moskala i słabiutkiej grze w obronie.
Beniaminek powinien zmienić styl?
– Może trzeba zacząć grać tak, by przede wszystkim nie stracić bramki, a dopiero w dalszej kolejności myśleć, co zdziałać w przodzie.
Władze klubu postępują słusznie, niezmiennie artykułując silną pozycję trenera Kazimierza Moskala?
– Znam doskonale prezesa Skalskiego. Dziś w klubie jest pełne zaufanie do trenera. Z drugiej strony, można to interpretować też jako formę przyznania się, że temu materiałowi ludzkiemu, jaki jest w szatni, nic nie da zmiana trenera. I nawet jeśli przyszedłby ktoś nowy, to i tak niczego nie wymyśli. Może klub czeka do okienka zimowego, gdy będzie okazja na dokonanie jakichś ruchów. Głęboko ufam, że już teraz dokonano analizy i wskazano, gdzie są najsłabsze punkty zespołu, które należy wymienić, wzmocnić.
Rozmówka z Tomasem Petraskiem z Rakowa. Trochę przewidywalna, chociaż jedno pytanie jest przeurocze, gdy dziennikarz zauważa, że “w meczach z Lechem i Wisłą Płock nie sprzyjali wam sędziowie”. Z Lechem? DOPRAWDY?!
W meczu z Wisłą kibicowali panu rodacy z rodzinnych Czestic…
– Była to dla mnie fantastyczna sprawa. Pochodzę z małej miejscowości, Czestice liczą 550 osób. Każdy zna każdego, ludzie są bardzo serdeczni. Przyjechali wspierać nie tylko mnie, ale i całą drużynę. Wśród nich była moja mama, która widziała mój pierwszy mecz, odkąd gram w Polsce. Byli też dziadkowie, którzy wiele dla mnie znaczą, koledzy z dziecięcych lat. Dla mnie to było naprawdę duże wydarzenie, Po meczu podszedłem do nich, aby podziękować, że przyjechali, szczególnie mamie za to, że wychowała mnie na dobrego i uczciwego człowieka. Sport to jedno, porażka boli, ale są na pewno od niego ważniejsze rzeczy. Bardzo się cieszyłem, że przyjechali.
Rozmówka z Gerardem Badią przed meczem z Legią. Chyba najciekawsza rzecz dziś w Sporcie. Sporo o tym sezonie, problemach i atutach Piasta, wypytanie czy jest na łączach z Valencią i Sedlarem, o wzrastającej formie Hiszpana.
Rozegrał pan już sporo meczów z Legią i wiele przeżył. Zacznijmy od tych przyjemnych wspomnień, czyli ostatniego starcia przy Łazienkowskiej. Ile razy oglądał pan swojego zwycięskiego gola?
– Wiele razy go oglądałem, ale mój tata robił to znacznie częściej. Nie ukrywał, że był dumny z tego gola, bo dał nam szansę na mistrzostwo Polski. Pamiętam, że jak schodziłem do szatni i zobaczyłem kolegów, to wszyscy byli cicho, ale na ich twarzach i w ich oczach widziałem błysk, który oznaczał, że zdobędziemy złoty medal. Co do samego gola, to na treningach wiele razy strzelam z woleja. Uwielbiam w ten sposób wykańczać akcje. Często, gdy ktoś zostanie po treningu, proszę go, żeby dograł mi kilka takich piłek. Wiadomo jednak, że mecz i trening to dwie zupełnie różne rzeczy. Ten z Legią był dla mnie najbardziej emocjonalny i zostanie w mojej pamięci do końca życia.
Poza tym:
– rozmówka z Faridem Ali z GKS-u Jastrzębie
– powrót Dariusza Dudka do Sosnowca w roli trenera
– podsumowanie Ligi Mistrzów
“GAZETA WYBORCZA”
Nic o piłce, króluje rzut młotem.
“SUPER EXPRESS”
Superak odgrzewa swojego newsa o gwałcie, którego miał się dopuścić Dawid K., piłkarz Górnika. I dorzuca do niego króciutką notkę, że to nie pierwszy problem zabrzan z bramkarzami. Kiedyś Skorupski zrobił dym z knajpie, a…
Z kolei w ubiegłym roku „błysnął” Grzegorz Kasprzik (36 l.), grający wtedy w Górniku. Po meczu ze Śląskiem Wrocław wdał się w bójkę z pseudokibicami zespołu rywala na dworcu kolejowym. Nie znalazł się w kadrze na ten mecz, więc wybrał się do Wrocławia prywatnie. Kiedy został zatrzymany przez policję, był pod wpływem alkoholu. Postawiono mu zarzut udziału w bójce, za co grozi do trzech lat pozbawienia wolności.