Po ostatnich kolejkach mieliśmy obawy co do tego, czy na finiszu sezonu sędziowie nie wypaczą mistrza, ostatniego pucharowicza czy drugiego spadkowicza. Ale na szczęście w 37. kolejce arbitrzy uniknęli błędów. No, poza jednym, który – na szczęście sędziego – nie zadecydował o losach pokrzywdzonego klubu.
Chodzi nam o rzut karny podyktowany dla Wisły Kraków w doliczonym czasie gry. Zawodnik gospodarzy z bliska strzelał głową, a tuż przed linią bramkową interweniował Artur Pikk z Miedzi Legnica. I tak – Estończyk dostaje piłką w rękę. Natomiast ta jest ułożona w sposób naturalny, wzdłuż tułowia, nie powiększa obrysu ciała. Pikk wręcz chowa ją za siebie, by uniknąć zagrania nią piłki. Doprawdy nie wiemy, gdzie miałby te ręce sobie wsadzić. Zaplątać za karkiem? Amputować? Trzymać nimi metkę od gaci?
Jeśli sędziowie tego meczu wskażą nam wyraźnie – co mógł zrobić z rękoma Pikk, by jego zagranie nie było rozpatrywane jako nieprzepisowe, to pokornie pokiwamy głową. O ile argumentacja będzie rzeczowa. Ale teraz odejmujemy tego jednego gola Wiśle. Na szczęście sędziów mecz w Płocku ułożył się tak, że wynik z Krakowa i tak nie miał znaczenia dla losów Miedzi. Natomiast wyobraźmy sobie taką sytuację – Wisła strzela gola po tym karnym z kosmosu, Miedź nie odpowiada w 98. minucie, a Zagłębie trafia do siatki w Płocku. Wówczas spadek Miedzi przyklepałby sędzia błędną decyzją o “wapnie” w 94. minucie spotkania.
Dorzućmy do tego fakt, że Miedź strzeliła jeszcze jednego prawidłowego gola w tym meczu, ale nie został on uznany, gdyż w momencie oddawaniu strzału przez zdobywcę “bramki”… sędzia Kwiatkowski odgwizdał zagranie ręką Klemenza. Jeszcze pół biedy, gdyby Forsell tamtą jedenastkę zamienił na bramkę. Ale jego strzał obronił Lis.
I nie licząc tego starcia w Krakowie – więcej błędów sędziowskich w tej kolejce Ekstraklasy nie dostrzegliśmy. Kontrowersyjny był rzut karny dla Jagiellonii w starciu z Lechią, gdy piłka trafiła w rękę Augustyna. Natomiast w porównaniu np. do tego karnego dla Wisły widać jak na dłoni różnicę między rękoma ułożonymi naturalnie i nienaturalnie. Okej, też kręcimy nosem na takie karne, bo Augustyn nie chce zagrywać tej piłki, natomiast układa ręce tak, że zgodnie z wytycznymi arbiter musiał wskazać na wapno.
No i to na tyle jeśli chodzi o weryfikowanie decyzji sędziowskich. Życzylibyśmy sobie wielu takich kolejek już w następnym sezonie. A jaki to był rok dla polskich arbitrów? Cóż, miewaliśmy głośne skandale, które elektryzowały całą Polskę (rozmawiali o nich nawet ci, którzy piłkę na ogół mają gdzieś). Miewaliśmy kolejki, gdy musieliśmy weryfikować wyniki nawet i pięciu meczów. Najczęściej na pomyłkach arbitrów korzystały Legia i Wisła Kraków, choć krakowianom też sędziowie najczęściej przeszkadzali (najkorzystniej netto wypada zatem Legia). Sędziowie zabrali najwięcej punktów – o, to ciekawe – Piastowi, a najwięcej punktów na błędach sędziów skasowała Korona.
Natomiast w ostatecznym rozrachunku sędziowie nie wypaczyli ani mistrza, ani pucharowiczów, ani spadkowiczów, ani składu grupy spadkowej i mistrzowskiej.