Odpowiedź wydaje się jednoznaczna. Na Bahamach są idealne warunki do sędziowania piłki plażowej. Słońce, plaża. Żyć nie umierać, chociaż dla osób z naszej strefy geograficznej momentami jest tam po prostu za gorąco. Międzynarodowe turnieje piłki plażowej odbywają się najczęściej w kurortach, na pięknych wybrzeżach. Otoczka Mistrzostw Świata również jest inna. Większe zainteresowanie mediów, oprawa. Oczywiście, Polska też ma swój urok. Zwłaszcza turnieje finałowe mistrzostw kraju. Zainteresowanie kibiców i mediów jest coraz większe. Ostatnio główne turnieje pokazywał Polsat, były też transmisje w NC+, więc z roku na rok jest coraz lepiej.
Jak wygląda frekwencja?
W Polsce ta dyscyplina jeszcze się rozwija. Myślę, że to poziom półzawodowy. Część drużyn jest profesjonalna, zawodnicy posiadają kontrakty, z tego się utrzymują w trakcie sezonu. Natomiast jeżeli chodzi o całokształt – u nas w kraju to wciąż dyscyplina na dorobku. Podobnie jest z kibicami. Największą frekwencje gromadzi turniej finałowy, w ostatnim roku rozgrywany w Kołobrzegu. Wcześniej w Gdyni, Sopocie i Ustce. Ważne, że turnieje odbywają się w ładnej scenerii, na przykład blisko mola. Dzięki temu odwiedzają je też ludzie, którzy po prostu przechodzą i trafiają na nie przypadkowo, często całe rodziny z dziećmi. Trybuny są wypełnione. W turniejach eliminacyjnych frekwencja jest niższa, ale dyscyplina rozwija się z roku na rok. Nie możemy jednak porównywać się do takich potęg jak Hiszpania, Portugalia. Podobnie z Rosją i pozostałymi państwami bloku wschodniego. Te federacje mocno postawiły na rozwój piłki plażowej, budując całoroczne obiekty, w których zawodnicy mogą trenować niezależnie od pogody. Nie jest to dla nich zajęcie na trzy-cztery miesiące w roku. Mają możliwości, który przekładają się na wyniki reprezentacji.
Fenomenem są kraje Europy południowej, gdzie piłka plażowa jest bardzo popularna nawet w małych regionach nadmorskich. Oprócz lig centralnych jest dużo turniejów amatorskich, lig półprofesjonalnych. Ludzie żyją tym sportem i potrafią się nim bawić. U nas są dwie ligi centralne, tam – zdecydowanie więcej. Piłkarze są ukierunkowani na tę dyscyplinę. Od małego uczy się ich pewnych nawyków, treningi są zaprojektowane stricte pod kątem piłki plażowej. Uczy się ich od podstaw. W Polsce jeszcze do tego nie doszliśmy. Mamy spore pole do popisu.
W Polsce wygląda to jednak coraz lepiej. Wydaje mi się, że PZPN coraz mocniej stawia na piłkę plażową.
Tak. Turnieje są prowadzone coraz bardziej profesjonalnie, zainteresowanie mediów, kibiców i dziennikarzy – przede wszystkim po sukcesach reprezentacji, która zakwalifikowała się na ostatni mundial – jest zdecydowanie większe. Telewizje chętniej pokazują mecze. Widzimy napływ nowych zawodników i osób zaangażowanych w plażówkę. Przyszłość przed tą dyscypliną rysuje się w jasnych kolorach. To nie są puste słowa, bo widzimy, jak to wygląda. Ważny jest też patronat PZPN-u, który – jak zauważyłeś – zaczął mocniej stawiać na ten sport.
Możemy brać przykład z Rosji czy Białorusi. Nie mają odpowiedniego klimatu, a stawiają na infrastrukturę i radzą sobie świetnie.
Największym problemem w Polsce był brak infrastruktury. W Spale powstał jednak pierwszy obiekt dedykowany sportom plażowym, głównie siatkówce, ale wiem, że kadra beach soccera miała tam zgrupowanie w lutym. To hala, więc można na niej trenować przez cały rok. Gdyby nie to, musieliby wyjechać na obóz w miejsce, w którym jest po prostu cieplej. A takie wyjazdy to zawsze pewne utrudnienie. To pierwszy tego typu obiekt w Polsce. Na wschodzie jest ich znacznie więcej, dzięki czemu zawodnicy mogą się rozwijać i co najważniejsze – trenować przez cały rok. Dobrze byłoby, żeby w Polsce pojawiło się więcej ośrodków, by zawodnicy mogli swobodnie trenować bliżej swojego miejsca zamieszkania czy klubu, którego barwy reprezentują.
Względem poprzednich lat jest jednak lepiej. Znacznie lepiej. Wydaje mi się, że dzięki sukcesowi reprezentacji, jakim był awans na Mistrzostwa Świata, klimat wokół piłki plażowej się ocieplił. Mamy lepsze możliwości, zauważyli nas dziennikarze i kibice. Swoje zrobiła telewizja. To dobry kierunek. Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej.
Twoje osiągnięcia przeszły bez echa, a sędziowałeś finał Mistrzostw Świata pomiędzy Brazylią i Tahiti.
Jadąc na Bahamy, miałem ze sobą doświadczenie związane z udziałem w poprzednich Mistrzostwach Świata. Wiedziałem, że jeżeli pokażę się z dobrej strony, mam szansę zajść wysoko. Oczywiście, musiało złożyć się na to kilka czynników. Dobra dyspozycja, brak rażących błędów. Do tego dochodzi cała układanka geopolityczna. FIFA stawia na niezależność kontynentalną. Pewnie gdyby do finału wszedł jakiś zespół z Europy, o nominację byłoby trudniej. Cieszę się jednak z tego występu. Nie dość, że sędziowałem finał, to gwizdałem również w spotkaniu otwierającym turniej. Wiem, że mecz oglądał prezydent FIFA Gianni Infantino. Docenili mnie więc już na samym początku. A sama nominacja na finał – coś pięknego.
Tym bardziej że byłeś najmłodszym sędzią w stawce.
Duży zaszczyt. Wydaje mi się, że władze komisji sędziowskiej postawiły na dyspozycję. Nie kierowały się innymi względami.
Jak wspominasz finał?
Był dość prosty, ponieważ Brazylia zdominowała Tahiti. Szybko ustawiła sobie spotkanie, później nie działo się nic kontrowersyjnego. Wcześniej towarzyszyła mi jednak spora adrenalina. Zdawałem sobie sprawę, że mecz jest transmitowany do kilkudziesięciu krajów. Że ciąży na nas duża odpowiedzialność. Pod względem mentalnym, był to mój najważniejszy mecz w karierze. Ogromny ciężar gatunkowy. Jednak sportowo było spokojnie. W pamięci mam otoczkę, włącznie z ceremonią zakończenia i wręczeniem medali. Zwłaszcza w takim pięknym miejscu. To wspomnienia, które zostaną ze mną do końca.
W Polsce nie traktujemy piłki plażowej z przymrużeniem oka? W kilku innych krajach jej prestiż jest spory.
Oczywiście. Zawsze wynika to z popularności danej dyscypliny. Piłka plażowa w wielu krajach – na czele z Hiszpanią, Portugalią, Włochami czy Brazylią – cieszy się dużą popularnością. Stąd prestiż sędziowania tego typu imprez jest większy. Ale ja nie narzekam. Cieszę się, że mimo tego, iż nasza federacja nie jest najmocniejsza w tej dyscyplinie, udało mi się przebić. I – można powiedzieć – pozostawić w polu sędziów z mocniejszych federacji.
Mecze technicznych drużyn prowadzi się łatwej?
Raczej tak. Podobnie wygląda to na boisku trawiastym. Mecze drużyn, które nie grają siłowo zawsze prowadzi się łatwiej i przyjemniej. Dla kibiców też jest to ciekawsze i bardziej widowiskowe. A sędziowie nie muszą skupiać się na walce fizycznej. Jest mniej przewinień, złośliwości czy prób rewanżu. Zawodnicy skupiają się na grze w piłkę.
Jakie są najważniejsze różnice w prowadzeniu meczów piłki plażowej i tradycyjnej?
Sędziowie poruszają się inaczej. Mecze sędziuje dwójka arbitrów, ustawionych wzdłuż linii bocznej. Podobnie jak w futsalu. Jest dużo więcej gry w powietrzu. Wiadomo – trudniej prowadzić futbolówkę po piasku. Zawodnicy używają techniki i grają górą, z pierwszej piłki. Podobne są reguły dotyczące oceny gry faul. Poza jednym wyjątkiem – gry przewrotką. Zawodnicy wykonując ten element akrobacji są nietykalni. Można tylko blokować próbę strzału. Do tego dochodzą pojedyncze niuanse jak wykonywanie rzutów wolnych. Wszystkie wolne w piłce plażowej wykonuje się bez muru. Ocena przewinień jest jednak bardzo podobna.
W piłce plażowej jest większe pole do interpretacji przepisów?
Nie powinno być. Przepisy w wielu miejscach są zbieżne z przepisami w piłce tradycyjnej. Trudniej jednak oceniać poszczególne zagrania. Dużo rzeczy dzieje się na piasku, czasami pod tą warstwą. Pewne rzeczy umykają. Zdarza się, że sędziowie mają problem z oceną przewinienia. Kiedy mają problem z postrzeganiem danej sytuacji przez pryzmat nawierzchni, pojawiają się trudności interpretacyjne. W piłce plażowej każdy rzut wolny to bezpośrednia możliwość zdobycia bramki, więc każda decyzja o przyznaniu tego stałego fragmentu może wpłynąć na przebieg spotkania. A w piłce plażowej zdarzają się bramki z połowy boiska, a nawet dalszej odległości. Z pozoru niegroźny faul na środku może skończyć się stratą bramki. Podobnie z niesłusznie odgwizdanym przewinieniem. To duża odpowiedzialność.
Przed meczami macie dużo materiałów do analizy poszczególnych drużyn?
Zdecydowanie. Nasze zgrupowania są wzorowane na turniejach o znacznie większym prestiżu, tych z „dużej” piłki. Analizy nie są aż tak bardzo rozbudowane, ale dostajemy wiele wskazówek. Instruktorzy zwracają uwagę na taktyki ekip, szczególnie pod kątem niedozwolonej gry. Uważam, że do każdego meczu jesteśmy dobrze przygotowani. Podczas ostatnich mistrzostw kładziono spory nacisk na prewencje, ucinanie potencjalnych groźnych zachowań w zarodku. Właśnie poprzez tego typu analizy.
Jest jedna różnica. W piłce trawiastej na boisku jest jeden lider, w beach soccerze – dwóch. Dlatego komunikacja jest bardzo ważna. Trzeba ustawić sobie jedną linię przyjętego poziomu przewinień i kar indywidualnych, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której jeden sędzia odgwizduje przewinienie, a drugi kontynuuje grę.
Zdarzają się sytuacje, w których sędziowie się nie dogadują?
Oczywiście. Współpracy między sędziami jest największym problemem. Jest faul, jeden odgwizduje, drugi uważa, że nie było przewinienia. Może to rodzić wrażenie braku konsekwencji w działaniu. Dlatego instruktorzy FIFA wymagają od nas, żebyśmy kładli nacisk na równą linię decyzyjną, jeżeli chodzi o ocenę przewinień i kary indywidualne. Musimy być konsekwentni. Nie może być niedomówień.
Ale pewnie pojedyncze wpadki się zdarzają.
Pewnie. Zawsze występuje czynnik ludzki, każdy sędzia ma swój charakter i wizję prowadzenia meczu. Da się nad tym popracować, zrobić wszystko, żeby linia była zbieżna. Ale to wymaga czasu. Trudno skopiować to w stosunku jeden do jednego. Delikatne różnice, nawet w dobrze prowadzonym meczu, obserwator jest w stanie dostrzec.
W jakim stopniu pogoda w Polsce utrudnia przygotowania?
Na Bahamach można trenować cały rok, u nas trudno utrzymać formę. Większość sędziów ma taką przewagę, że oprócz sędziowania meczów piłki plażowej, sędziują również tradycyjną piłkę nożną. Nie są to idealne przygotowania, jest inna nawierzchnia, ale można utrzymać formę. Czasu do przygotowania stricte pod sezon plażowy jest jednak naprawdę mało. Sędziowie i zawodnicy trenujący w Polsce mają mniej czasu niż ci z krajów o cieplejszym klimacie.
Ale mogą przebić się do finału mistrzostw świata!
Jak widać, można. (śmiech) Jak mówiłem – musi się na to złożyć wiele czynników, ale prym wiedzie ciężka praca i przygotowanie fizyczne. Z racji tego, że jesteśmy stale monitorowani pod względem przygotowania fizycznego, parametrów pracy serca, czy ilości pokonanych kilometrów. Dlatego ktoś, kto nie jest dobrze przygotowany, nie byłby w stanie się ukryć i wywinąć.
Jak wyglądał typowy dzień na Bahamach?
Taki typowy dzień na pewno wygląda bardzo przyjemnie.
Jednak sędziowie zbytnio sobie nie pozwiedzali.
Wbrew pozorom, mieliśmy bardzo mało wolnego czasu dla siebie. Przyjechaliśmy na Bahamy ponad tydzień przed turniejem. Od pierwszego dnia mieliśmy sesje szkoleniowe. Początkowo teoretyczne, związane z interpretacją przepisów gry. Potem zajęcia praktyczne, na boisku. Oprócz tego treningi biegowe oraz fizyczne, prowadzone przez instruktora FIFA. A kiedy turniej się rozpoczął, było jeszcze intensywniej. W dniu meczowym oczywiście przygotowanie do spotkania, mecz i czas na regenerację. Kiedy meczu nie było, obserwowaliśmy i podglądaliśmy kolegów i drużyny na żywo na stadionie. Tak naprawdę za dużo nie można było zobaczyć. Na turnieju był jednak jeden dzień wolny. Między fazą grupową i pucharową. Wtedy instruktorzy i komisja sędziowska zorganizowała nam jeden dzień kompletnego luzu. Zabrano nas łódką na jedną z bezludnych wysp. Mieliśmy piknik. Mogliśmy odpocząć, zrelaksować się przy wysokiej temperaturze, ciepłym morzu i dobrym jedzeniu z grilla. Co najważniejsze – nie tylko fizycznie, ale również mentalnie. Naładowaliśmy akumulatory na drugą fazę turnieju. Następnego dnia miała pojawić się informacja, którzy sędziowie będą musieli opuścić turniej. Wiadomo – faza pucharowa to znacznie mniej spotkań. Niektórzy musieli pojechać do domów, ale to był czas na integrację i wyczyszczenie głowy. A wiadomo – im dalej w las, im bliżej zakończenia turnieju, tym coraz większa adrenalina. Obciążenie psychiczne. Dlatego nie poznaliśmy zbyt wielu uroków Bahamów.
Jak podsumowałbyś mundial?
Duży sukces sportowy. Udało mi się sędziować zarówno mecz otwarcia, jak i finał. Spełniłem swoje marzenia związane z piłką plażową. Od strony organizacyjnej była to duża nauka związana z otoczką, transmisjami telewizyjnymi. Tym, ile osób pracuje przy tym na naprawdę profesjonalnym poziomie. Ile osób jest zaangażowanych – od dziennikarzy, po komisję lekarską. W Polsce nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę, ale turnieje są zorganizowana na naprawdę wysokim poziomie.
Twój rozwój był stopniowy. Dwa lata temu sędziowałeś półfinał Mistrzostw Świata.
Status sędziego międzynarodowego otrzymałem w 2012 roku. Oczywiście musiało upłynąć trochę czasu, nim wysłano mnie na jakiś większy turniej. Przez pierwsze dwa-trzy lata przebijałem się w turniejach eliminacyjnych. Mój wyjazd na Mistrzostwa Świata do Portugalii dwa lata wcześniej był troszeczkę losowy. Byłem na liście rezerwowej. Z racji tego, że jeden z sędziów nie mógł uczestniczyć w turnieju, wskoczyłem na listę główną. Także byłem najmłodszy, patrzono na mnie jak na nowicjusza, no ale udało mi się pokazać na turnieju z dobrej strony i poprowadzić mecz półfinałowy. Kolejna spora lekcja i krok w mojej przygodzie z piłką plażową.
Przypominam sobie też mój pierwszy turniej w Ustce. 2009 rok. Miałem teoretyczne pojęcie o przepisach, ale jak we wszystkim w życiu – początki były trudne. Później było coraz lepiej i przyjemniej.
Poważnie zrobiło się podczas Igrzysk Europejskich w Baku, także w 2015 roku.
To było przetarcie przed Mistrzostwami Świata w Portugalii. Turniej rozgrywano w czerwcu. Otrzymałem powołanie na początku roku. Pierwszy cykl Igrzysk Europejskich, organizacja na zupełnie innym poziomie niż spotkałem się wcześniej, nawet w Europie.
Igrzyska Europejskie mają być preludium przed obecnością piłki plażowej na Igrzyskach Olimpijskich.
Owszem. Piłka plażowa jest już na Igrzyskach Europejskich, władze czynią starania, by znalazła się także na Olimpiadzie. Myślę, że to byłoby bardzo ciekawe. Nie tylko dla osób zaangażowanych w tę dyscyplinę. Ze względu na jej widowiskowość także dla kibiców. Wiemy, jaką popularnością na Igrzyskach cieszy się siatkówka plażowa. Piłka miałaby szansę odcisnąć swoje piętno. Z tego co wiem, nie wszystkie kryteria zostały jeszcze spełnione. Dlatego czynione są tak duże starania, by jak największa ilość krajów – zwłaszcza w piłce kobiecej – została zaimplementowana w skład rozgrywek międzynarodowych. Wtedy będziemy można promować ten sport i uczynić go pełnoprawną dyscypliną olimpijską.
Czyli masz jeszcze szanse pojechać na Igrzyska!
To kolejne z moich marzeń. Zobaczymy, czy piłka plażowa znajdzie się w programie Igrzysk. Jeżeli tak – byłoby to kolejne wyzwanie, które chciałbym podjąć.
Sędziowie Ekstraklasy poradziliby sobie na plaży?
Na pewno. Z ich doświadczeniem i wiedzą teoretyczną nie byłoby problemu. Trzeba byłoby tylko przystosować się do sposobu poruszania.
Zapytam inaczej – jak trudno przestawić się z boiska trawiastego na piasek?
Pojawiają się niuanse, natomiast wiem po sobie, że można. Potrafię rozróżnić, kiedy wychodzę na piasek, a kiedy na trawę. Nie mam problemów z interpretacją poszczególnych przepisów. Tym bardziej, że w wielu aspektach są one zbieżne. Ocena powagi przewinienia jest tak samo klasyfikowana. To kwestia przyswojenia szczegółów i właściwego ustawiania się. Wielu sędziów międzynarodowych piłki plażowej z innych krajów albo występuje w najwyższych ligach swoich federacji na boisku, ale na ich bezpośrednim zapleczu. Łącznie tych funkcji to nie jest zatem dużym problemem.
Tobie udało się ostatnio zadebiutować w drugiej lidze. Kwestia bycia międzynarodowym sędzią piłki plażowej miała na to wpływ?
Wydaje mi się, że na pewno pomogła, bo nauczyłem się odporności na presję. I to na wysokim poziomie. Nie mam problemu z obyciem z kamerami, transmitowaniem meczów, co w przypadku dużej piłki może zaprocentować. W przypadku mojej nominacji na mecz drugiej ligi ta kwestia na pewno była ważna dla osób za to odpowiedzialnych. Poza poziomem merytorycznym – bo oczywiście byłem też oceniany przez pryzmat występów na boiskach trzeciej ligi – z pewnością było to kryterium, które wzięto pod uwagę.
Sam debiut w meczu GKS Bełchatów-Olimpia Elbląg wypadł pozytywnie. Jestem z niego zadowolony. Na pewno nie był idealny, z każdego spotkania można wyciągnąć wnioski na przyszłość, jednak nie mam sobie nic poważnego do zarzucenia.
Generalnie sędziujesz w trzeciej lidze, a zaczynałeś w 2005 roku.
Skończyłem wiek juniora i wpadłem na pomysł, żeby zająć się sędziowaniem. Kopałem w klubach z województwa zachodniopomorskiego, w międzyczasie złamałem nogę. Później uświadomiłem sobie, że mam więcej sportowej ambicji niż talentu i żadnej kariery piłkarskiej nie zrobię. A że chciałem pozostawać w kontakcie z piłką, postanowiłem przejść na drugą stroną barykady. Ukończyłem kurs sędziowski, później miałem małą przerwę związaną z moim wyjazdem na studia w ramach wymiany zagranicznej. Po powrocie zacząłem przebijać się w niższych ligach, a w 2009 zapisałem się na kurs sędziego piłki plażowej, który organizował PZPN. Wysłałem swoje zgłoszenie, zostałem zaproszony, chyba z racji młodego wieku. Przyjechał do nas instruktor FIFA, do niedawna czynny sędzia międzynarodowy. To było szkolenie wdrożeniowe, większość z nas nie miała obycia z plażówką. On odsłaniał jej kulisy. W 2012 roku otworzyła się przede mną szansa, żeby wejść na listy międzynarodowe. Zgłoszono mnie, a po zaakceptowaniu przez FIFĘ kandydatur sędziów rozpoczęła się moja międzynarodowa przygoda.
Zaczynałeś w B-klasie, gdzie zawsze coś się dzieje.
Nie zawsze było kolorowo. Teraz mam okazję sędziować na turniejach międzynarodowych, ale jak każdy zaczynałem od meczów najniższej klasy rozgywkowej. Byłem na studiach, nie dysponowałem samochodem. Czasami musiałem dojeżdżać na te mecze sam, kombinować. Potem brałem samochód zastępczy, albo jeździłem stopem. Atmosfera na niższych ligach jest specyficzna. Wielu sędziów rezygnowało, mówię o osobach, z którymi zaczynałem kurs sędziowski. Najważniejsze było przejście przez początki, później robiło się przyjemniej. Dziś jestem szczęśliwy, że zdecydowałem się na taki krok. Mogę zachęcić każdego, kto w pewnym momencie swojej przygody z piłką zda sobie sprawę, że nic więcej w niej nie osiągnie, by podjął się tego wyzwania.
Dlaczego większość rezygnowała?
Sędziowanie wymaga odporności. Nawet na najniższym poziomie. Tam trzeba mieć naprawdę silną psychikę. Wielu nie miało. Nie radziło sobie z presją specyficznych trybun, często specyficznych zawodników i rezygnowało. Sam debiutowałem w nieszczególnie dobrym czasie. Wokół środowiska sędziowskiego nie było przyjemnej prasy. Teraz to się poprawiło. Znacznie. Sędziowie są profesjonalistami, reprezentują nas na świecie. Dzięki temu zaczęli dostrzegać to dziennikarze. Myślę, że w tym momencie nowym sędziom, wchodzącym do środowiska, jest dużo łatwiej. Na pewno nie rezygnuje ich już tak wielu.
Maciej Wierzbowski powiedział, że w niższych ligach umiejętności nie zawsze idą w parze z oczekiwaniami. Zarówno jeżeli chodzi o sędziów, jak i zawodników. Piłkarze nie prezentują najwyższego poziomu, a od sędziów często wymaga się nie wiadomo czego.
Jaka liga, takie sędziowanie. (śmiech) W niższych ligach zawodnicy mają największe oczekiwania wobec sędziów, a nie samych siebie. Nie mają pretensji do kolegów z boiska o niecelne podania, całą uwagę skupiają na błędach sędziowskich. Ale cóż – taka robota. Piłka nożna to gra błędów. Sędziowie i władze komitetu sędziowskiego starają się je eliminować, wprowadzając chociażby VAR, ale są one nieuniknione. Tak to w naszej profesji jest. Zawodnikom łatwo się przebacza. Zapomina potknięcia i popełnione błędy. A od sędziów wymaga się podejmowania tylko i wyłącznie trafionych decyzji.
Zaczynałeś od sędziowania dzieciom. To też dodatkowa presja. Popełniając błąd, możesz zepsuć komuś cały tydzień.
Niestety, musiałem zmierzyć się z presją rodziców, którzy często przelewają swoje niespełnione ambicje na występy dzieci. Co odbija się niekorzystnie na rozwoju piłkarzy, młodych sędziów, jak i trenerów, którzy często nie mają na meczach tyle do powiedzenia co rodzice. Ostatnio zostałem poproszony, żeby posędziować w Szczecinie derbowy mecz trampkarzy. Wróciłem na ten szczebel po dobrych kilku latach. Byłem zaskoczony, że niewiele się zmieniło. Próbowano wywierać na mnie presję To strasznie słabe. Trenerzy są lepiej przygotowani merytorycznie, nie dają sobie wchodzić na głowę. Jednak rodzice w dalszym ciągu próbują wywierać dużą presją na sędziach. Domyślam się, że w przypadku chłopaków, którzy zaczynają, mają przed sobą całą karierę, jest to mocno deprymujące. Negatywne przykłady dawane przez rodziców są chłonięte przez młodych piłkarzy i sędziów. Niestety. Dużą rolę musi odegrać całe piłkarskie środowisko. Dziennikarskie również. Żeby uczyć i uświadamiać rodziców, że jeżeli chcą jak najlepiej dla rozwoju swoich dzieci, najlepszą metodą jest obejrzenie danego meczu w spokoju, a nie wpływanie na jego obraz. Bo to może przynieść skutki odwrotne od zamierzonych. Myślę, że lepiej, żeby w tych meczach od czasu do czasu sędziowali bardziej doświadczeni sędziowie, którzy nie pozwolą na siebie wpłynąć i odciążą młodych, którzy są świeżo po naborze.
Jak trudno łączyć pracę sędziego międzynarodowego, arbitra sędziującego w niższych ligach i pracę zawodową – w banku?
Mam szczęście, bo sezon piłki plażowej jest dość krótki. Trwa od początku czerwca do połowy września. Nie koliduje to w wielkim stopniu z rozgrywkami trawiastymi. Inaczej sprawa wygląda na przykład w futsalu, gdzie sezon trwa od września nawet do maja. W związku z czym sędziowie futsalu mają mniejsze możliwości łączenia obu dyscyplin. Ja tego problemu nie mam. Pracuję w banku, ale posiadam wyrozumiałych przełożonych. Mam możliwość zadaniowego ustawienia trybu pracy. Kiedy jestem, wkładam w pracę zawodową jak najwięcej wysiłku, bo wiem, że za chwilę mnie nie będzie i robotę będzie musiał wykonywać za mnie ktoś inny. Szefowie mi jednak kibicują, cieszą się z moich osiągnięć. Moja bezpośrednia przełożona jest siostrą Darka Krupy, byłego zawodnika Pogoni, w związku z czym czuje tę dyscyplinę. Moje osiągnięcia biorą się więc ze wsparcia wielu osób. Zarówno jeżeli chodzi o rodzinę, jak i pozostałych współpracowników.
Jesteś też przewodniczącym Kolegium Sędziów Zachodniopomorskiego Związku Piłki Nożnej. Kolejna praca…
Czasami zastanawiam się, skąd biorę na wszystko czas. W tym przypadku zostałem troszeczkę postawiony przed faktem dokonanym. Z uwagi na małą ilość czasu, nie bardzo się do tego kwapiłem. Zarząd związku jednak mnie poprosił. Zgodziłem się. Dużą rolę odegrało dobranie odpowiednich współpracowników. Stworzyliśmy młody zespół ludzi z jasną wizją i celem. Poukładaliśmy sobie to jak w małej firmie. Każdy jest odpowiedzialny za daną część zadań. Ja to tylko koordynuję. Dzięki temu, że taki model pracy udało się wdrożyć, nie angażuje mnie on aż tak bardzo. Ale oczywiście – wszystko odbija się na wolnym czasie. Śmieję się, że normalni ludzie odpoczywają w weekendy, a ja w tygodniu pracy zawodowej. Odpoczywam, gdy pracuję! (śmiech) Weekendy często są dużo bardziej intensywne.
Trudno jeszcze oceniać to, co udało nam się zrobić. Minął zbyt krótki okres. Niecały rok. Poprawiliśmy jednak wiele rzeczy pod kątem organizacyjnym. Borykaliśmy się z problemem – jak większość województw – braku wystarczającej ilości sędziów. Dlatego jako jedno z pierwszych zadań postawiliśmy sobie za cel wypromowanie naszego kursu.
W bardzo niskich ligach, albo na poziomie juniorskich, zdarza się, że mecze sędziuje jeden sędzia.
Właśnie. Pokłosie braku sędziów, którzy jeździli na dwa-trzy mecze jednego dnia. Siłą rzeczy nie byli w stanie zagwarantować odpowiedniej jakości. W celu poprawy sytuacji zorganizowaliśmy dużą kampanię marketingową tego kursu pod hasłem „Zostań sędzią”. Zalaliśmy media społecznościowe klipami promującymi. Do tego dochodziły reklamy. Byliśmy nawet na telebimach i plakatach w całym Szczecinie. Cel w jakimś stopniu udało się osiągnąć. Zgłosiło się do nas stu kandydatów. Po rozmowach kwalifikacyjnych i odrzuceniu niektórych kandydatów ze względów formalnych – bo sędziowie muszą legitymować się pewnym wykształceniem – wyłoniliśmy osiemdziesiąt osób. Finalnie, po przeprowadzonych egzaminach, ukończyło go sześćdziesiąt pięć osób. Rekordowy wynik. Dotychczas było to maksymalnie trzydzieści osób. Na pewien czas rozwiązaliśmy sobie ten problem, ale ilość trzeba teraz zamienić w jakość. W tej materii czeka nas jeszcze sporo pracy. Działania idą jednak w dobrym kierunku, zwłaszcza jeżeli chodzi o promowanie pozytywnego wizerunku wokół sędziów.
Da się wykonywać te wszystkie obowiązki, na czele z sędziowaniem, bez pasji?
Nie ma szans. Czasami tęsknię za brakiem wolnego czasu, ale kiedy już go troszeczkę mam, ciągnie mnie do piłki. Nie mogę siedzieć w jednym miejscu. Pasja zawsze jest potrzebna, wtedy można gonić za marzeniami i łączyć przyjemne z pożytecznym.
Sędziom zdarzają się momenty, w których dają się ponieść emocjom i wchodzą do „strefy kibica”?
Na pewno. Każdy ma swoją granicę, po której przekroczeniu zachowuje się zupełnie inaczej. Mieliśmy przypadki, o których głośno pisały media jak próby rewanżu na zawodnikach czy innych osobach. Dlatego najważniejszą cechą wśród sędziów jest umiejętność radzenia sobie z krytyką i odporność na stres. Nie można również ulegać presji nakładanej przez zawodników czy kibiców. Bez tego można się pogubić.
W piłce plażowej ta presja jest większa czy mniejsza?
Raczej taka sama, chociaż oczywiście po boisku w piłce plażowej biega mniejsza ilość graczy. Bez względu jednak na stawkę spotkania, każdy z zawodników traktuje pojedynczy mecz, jakby był najważniejszy na świecie. Jednak kiedy chłodnym okiem patrzą na swoje boiskowe poczynania, czasami nie mogą uwierzyć w swoje zachowanie…
Rozmawiał Norbert Skórzewski
Fot. Własne/prywatne archiwum Łukasza Ostrowskiego