30 meczów, po których punkty były dzielone na pół. Potem trzy, w których mocni mierzyli się ze słabszymi. I wreszcie nadszedł ten wielki moment – pierwszy finał sezonu 2016/17. Mecze o sześć punktów, bo raz – nikt nie będzie niczego dzielił i dwa – jeżeli ty wygrasz, twój bezpośredni rywal straci punkty. Mecze, po których wreszcie może dojść do przetasowań w tabeli, a może też – kto wie – oderwie się lider, który pójdzie jak burza prosto po mistrzostwo Polski. To właśnie dziś po raz pierwszy w tych rozgrywkach nadejdzie prawdziwy odpływ, przy którym ostatecznie okaże się, kto pływał bez majtek. Dziś Lechia zmierzy się z Jagiellonią, a Legia z Lechem (a gdzieś daleko w tle Korona z Wisłą i Pogoń z Bruk-Betem). A my szykujemy się na dwie piłkarskie wojny.
Kiedy na inaugurację wiosny Jagiellonia przyjechała do Gdańska, została zwyczajnie rozstrzelana. Skończyło się na 3:0, choć mogło i powinno być wyżej, bo gospodarze stworzyli sobie jeszcze kilka dogodnych sytuacji, a i sędzia nie gwizdnął im oczywistego karnego. To właśnie wtedy można było odnieść wrażenie, że Piotr Nowak idealnie wykorzystał przerwę między rundami, a w Białymstoku została on przespana. Sytuacja jednak błyskawicznie się odwróciła, bo Jaga po lekkim falstarcie zaczęła mocno punktować, a Lechia po drodze zgubiła gdzieś impet. I w tym kontekście za cholerę nie można powiedzieć, po czyjej stronie będzie dziś leżeć przewaga psychologiczna.
Podobnie przed wieczornym szlagierem w Warszawie. Kiedy w ostatniej akcji niedawnego meczu w Poznaniu Hamalainen zapakował pięknego gola, Legia uciekła poznaniakom na 5 punktów (przed podziałem), a dziś przystąpi do starcia z niższej pozycji w tabeli. Lech w lidze pokazał, że porażka absolutnie nie zrobiła na nim wrażenia (wygrał pięć kolejnych meczów), ale też boleśnie potknął się po raz kolejny – w finale Pucharu Polski. Których podopiecznych Bjelicy zobaczymy dziś przy Łazienkowskiej? Tych masakrujących słabszych rywali, czy jednak tych bijących głową w mur w najważniejszych meczach? I, przede wszystkim, czy będzie to Lech grający o pełną pulę? Pamiętajmy bowiem, że remis w Warszawie wcale nie byłby dla niego taki zły – cały czas miałby wszystko w swoich rękach, a Legia już nie.
W Warszawie dominuje z kolei inne pytanie – co zrobić z Kasperem Hamalainenem, który zaliczył właśnie najlepszy mecz w sezonie (dwa gole z Bruk-Betem), i który w obecnych rozgrywkach zagrał przeciwko Lechowi jakieś dziesięć minut i zapakował dwie bramki na wagę zwycięstw. Magiera zostawi go na ławce, czy jednak pozwoli pokazać pełnię umiejętności od pierwszych minut (zwłaszcza że wziął go na przedmeczową konferencję)? Ta druga opcja oznaczałaby jednak inne rotacje w składzie, bo przecież po pauzie za kartki wraca pewniak środka pola – Thibault Moulin (który również trafił w swoim ostatnim meczu). Czy zatem Finowi pozostanie rola, w jaką wcielił się specjalnie na okazję meczu ze swoim byłym zespołem?
Dżoker jest w naszych rękach. #LEGLPO pic.twitter.com/1t03xBHKOw
— Legia Warszawa (@LegiaWarszawa) 16 maja 2017
Można się też zastanawiać, jak mecz Lechii z Jagiellonią będzie oddziaływać na mecz Legii z Lechem. Jeżeli podopieczni Probierza udowodnią klasę i zgarną pełną pulę, to raz – mocno odskoczą od Lechii oraz dwa – wypowiedzą głośne “szach” w stronę dwóch innych bezpośrednich rywali. Przy zwycięstwie Jagi Legia będzie musiała zagrać o pełną pulę (inaczej nawet zwycięstwo w Białymstoku nie pozwoli jej na wyprzedzenie rywala), natomiast Lech – na tej samej zasadzie – nie będzie mógł pozwolić sobie na porażkę. Białostoczanie w Gdańsku przejdą więc prawdziwy test dojrzałości, gdzie będą mogli postawić zdecydowany krok w stronę historycznego sukcesu. A nie zapominajmy przy tym, że dla nich w Gdańsku będzie to jedyne stracie z drużynami pierwszej czwórki, które odbędzie się poza Białymstokiem.
Co jednak, jeśli piłkarze Probierza nie dadzą rady? Lechia zrówna się z nimi punktami (ale ich nie wyprzedzi), a Warszawie wyłoni się lider peletonu. I tak naprawdę każdy scenariusz ma swoje pasjonujące następstwa.
Inna sprawa, że kiedy już piłkarze wyjdą dziś na boisko, te wszystkie wyliczenia przestaną mieć znaczenie. Nikt nie będzie pamiętał także o wynikach poprzednich spotkań. Naprzeciw siebie staną bowiem drużyny skrajnie zmotywowane, które przez cały sezon czekały na ten moment. Drużyny, które będą chciały potwierdzić, że nieprzypadkowo grają o mistrza do samego końca, i że sama gra o mistrza im nie wystarcza. Ani w Gdańsku, ani w Warszawie nie spodziewamy się żadnych kalkulacji. Liczymy za to na grę o wszystko, na poświęcenie, polot i agresję, na krew, pot i łzy. Na dwie piłkarskie wojny, po których zwycięzcy i pokonani ledwo będą potrafili zejść z boiska.
Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, to dziś może napisać się historia. Panowie, zróbcie to dla nas – niech to będzie fantastyczny ligowy finał!
Fot. FotoPyK