Niedzielne popołudnie z ligą niemiecką idealnie zbiegło się z czasem przeznaczonym na poobiednią drzemkę. Niestety, oba mecze rozegrane dziś w ramach 19. kolejki Bundesligi były na tyle mało porywające, że ta drzemka niechybnie przedłużyć mogła się do samego wieczora. Zarówno Wolfsburg, jak i Bayern grały wyjątkowo oszczędnie a więcej emocji znaleźliśmy dzisiaj przyprawiając rosół i schabowego. Najważniejsza informacja dnia dla polskich kibiców jest jednak taka, że – tak jak przed tygodniem – dwa razy do siatki trafił Robert Lewandowski. Było to dla niego odpowiednio 18. i 19. trafienie w tym sezonie ligowym.
Jeśli ktokolwiek belgijskie Gent skazywał w dwumeczu z Wolfsburgiem na pożarcie to powinien czym prędzej przyjrzeć się aktualnej dyspozycji “Wilków”. Podopieczni Dietera Heckinga notorycznie udowadniają bowiem, że nie zasługują na grę w Champions League w kolejnym sezonie, a w potyczce z “De Buffalos” nie powinni wcale być rozpatrywani w kategorii murowanego faworyta. Po bardzo słabej jesieni VfL wciąż prezentuje się beznadziejnie. Po frajerskiej porażce we Frankfurcie tym razem Wolfsburg wyłożył się na FC Köln, choć ci drudzy wcale wielkiego meczu nie zagrali. 1:1. Kolejne stracone punkty.
W kadrze “Kozłów” na to spotkanie nie znalazł się Paweł Olkowski, co było efektem fatalnego występu przed tygodniem. Niemieckie media sportowe zgodnie skrytykowały postawę Polaka, a wyraz swojemu niezadowoleniu dał także szkoleniowiec Peter Stöger, który na prawej stronie obrony postawił na nominalnego skrzydłowego – Marcela Risse. Niemiecki opiekun nie ma jednak w tej rundzie szczęścia do bocznych obrońców, bo o ile Risse zagrał przyzwoite spotkanie, o tyle biegający po drugiej stronie boiska Filip Mladenović, cytując klasyka, “skompromitował się kompletnie”. Wiecznie spóźniony, z masą niecelnych podań i brakiem jakichkolwiek odbiorów.
Poza tym ekipa z Kolonii zagrała na swoim solidnym, wymagającym dla rywala poziomie. W bramce, do czego zdążył nas już przyzwyczaić, świetnie spisywał się Timo Horn, który choćby interwencją z pierwszej połowy przy strzale Kruse udowodnił, że nie bez kozery zainteresowane jego usługami są kluby z Wysp. Goście mieli także kilka okazji do kontrataku, ale w decydującym momencie wysiłek kolegów często niweczył ustawiony z przodu Simon Zoller, którego proces decyzyjny trwał przerażająco długo. Przyjęcie, poprawienie piłki, podniesienie głowy, kolejne draśnięcie futbolówki aż w końcu za słabe dośrodkowanie. Takich akcji Niemiec zanotował dziś kilka, a każda z nich mogła wywołać smród pod bramką Benaglio.
Zastanawiający jest za to regres formy “Wilków”. Badając ostatnie miesiące w wykonaniu drużyny automatycznie przychodzi nam na myśl t-shirt w jakim przentował się Andrea Pirlo. Ten z nadrukiem: “No Pirlo. No party”. Podobne koszulki mogliby wyprodukować w Wolfsburgu z tą różnicą, że nazwisko Włocha wystarczyłoby zamienić na personalia Kevina De Bruyne’a. Belg odchodząc do Manchesteru zostawił w Niemczech pełną kasę klubową i ogromne problemy w grze ofensywnej. VfL po raz kolejny zagrał na stojąco, bez pomysłu i ze znaną z niższych lig polskich taktyką “na udo” (albo się udo – albo się nie udo).
W poprzednim roku dyrektor klubu Klaus Allofs wydał na wzmocnienia przednich formacje potężne pieniądze. Prawie 40 milionów kosztował Julian Draxler, niewiele mniej André Schürrle, a ponad dychę zapłacono za Maxa Kruse. Pozornie te wzmocnienia wydawały się mieć ręce i nogi, ale w rzeczywistości ci zawodnicy nie potrafią odnaleźć wspólnego języka na murawie. O ile Draxler i Kruse szukają gry kombinacyjnej i robią wszystko by zagrozić rywalom, o tyle Schürrle prezentuje się wręcz beznadziejnie. Odkąd opuścił Leverkusen zjazd do bazy w jego wykonaniu trwa w najlepsze i, choć wydawało się, że w Wolfsburgu odbuduje swoją formę, jest tylko cieniem tego błyskotliwego skrzydłowego, który przed kilkoma laty był postrachem obrońców.
Na słowa uznania w spotkaniu z Köln zasługiwał natomiast Vieirinha, który w 2012 roku kosztował klub ledwie cztery miliony euro, a dziś jest niezwykle uniwersalnym i błyskotliwym graczem bez którego trudno wyobrazić sobie wyjściową jedenastkę. Hecking przesunął go z pomocy na prawą stronę defensywy, gdzie jest jednym z najlepszych na swojej pozycji w lidze, a dziś – gdy zaszła taka potrzeba – szalał wymiennie i na prawym, i na lewym skrzydle.
Gdy na ponad 20 minut przed końcem centrę właśnie Vierinhii wykorzystał precyzyjnym wolejem Draxler, wydawało się, że Wolfsburg dowiezie zwycięstwo do końcowego gwizdka. Kilka minut później niefrasobliwość obrony VfL wykorzystał jednak Modeste, który mocno i celnie uderzył przy dłuższym słupku. Remis jest zatem wynikiem jak najbardziej sprawiedliwym, a w Wolfsburgu mają o czym myśleć nie tylko pod kątem Bundesligi, ale także Champions League i przyszłości samej drużyny. Volkswagen się nie patyczkuje i w świetle niższych obrotów koncernu powoli zakręca kurek z pieniędzmi, a w razie braku awansu do europejskich pucharów może to mieć dla “Wilków” wręcz opłakane skutki.
***
Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem na Allianz-Arena kolejna przykra wiadomość dla fanów Bayernu dobiegła z gabinetu lekarskiego. Kontuzji lewego kolana (czyli tego, w którym kiedyś zerwał więzadła) nabawił się Javi Martinez. Hiszpan pod nieobecność konkurentów do gry w składzie miał być etatowym stoperem w wyjściowej jedenastce, a tymczasem najbliższe tygodnie spędzi pod opieką fachowców. W obliczu kontuzji jego oraz Jerome’a Boatenga, Guardiola musiał się nieźle nakombinować by w miarę logiczny sposób zestawić linię obrony. Okazało się jednak, że desygnowany na murawę skład… Cóż, wygrali, więc nie ma sensu oceniać zbyt ostro, ale linię defensywy tworzyli Kimmich, Badstuber i Alaba. Kimmich. Badstuber. Zastanawialiśmy się, czy nie rozsądniej byłoby ustawić “na ostatnim” Manuela Neuera.
Bayern ten mecz przespacerował. W typowy dla siebie sposób długimi chwilami rozgrywał piłkę, trzymał rywala w szachu i szukał luki by przedrzeć się pod bramkę Baumanna. Irytację mógł budzić Arjen Robben, który – gdy tylko dostał piłkę – schodził do środka i ostrzeliwał kibiców. W swoich ofensywnych popisach znów nie ustawał natomiast Douglas Costa dla którego nie jest najmniejszym problemem minięcie dwóch, trzech rywali w pełnym biegu i zagranie w pole karne. Tym sposobem jeszcze przed przerwą do siatki trafił Robert Lewandowski, który tylko dostawił nogę po zagraniu Brazylijczyka ze skrzydła. O wiele więcej kunsztu Polak wykazał już przy drugim golu, kiedy penetrujące podanie Philippa Lahma zakończył inteligentną wcinką nad bramkarzem. Po tej bramce sędzia tego spotkania równie dobrze mógłby wskazać na środek i wysłać zawodników pod prysznic, bowiem nie działo się już absolutnie nic wartego uwagi. Jeszcze raz się potwierdziło, że Bawarczycy mogliby wyjść bez ani jednego obrońcy i wcale nie staliby na straconej pozycji.
Jeszcze tylko ciekawostka a propos polsko-niemieckiego duetu:
Zwycięstwo z Hoffenheim nie jest jednak lekiem na zły humor Guardioli, na którego twarzy jeszcze po końcowym gwizdku malowało się spore strapienie. Już niedługo monachijczycy zmierzą się w dwumeczu z będącym w świetnej formie Juventusem Turyn, a Bayern – rozmontowany kontuzjami i wewnętrznymi spięciami – może swoje zmaganie w Europie zakończyć już na początku marca, zanim jeszcze przybije oficjalnie zdobycie kolejnego mistrzostwa Niemiec.