Reklama

Prześlij mi Słowaka. Transferowe migracje – skąd ściągamy obcokrajowców?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

22 października 2024, 10:56 • 14 min czytania 7 komentarzy

Tylko tego lata na pierwszoligowe boiska trafiło tylu zagranicznych zawodników, ilu w pierwszym sezonie po pandemii łącznie. Polskie kluby mają swoje zakupowe przyzwyczajenia i szlaki, które postanowiliśmy prześledzić. Lubią słowackich bramkarzy, gustują w skrzydłowych ściąganych z Hiszpanii, chętnie sięgają po doświadczonych defensywnych pomocników. Przyjrzeliśmy się temu, gdzie i kogo kupują kluby, tworząc transferową mapę ostatnich pięciu sezonów.

Prześlij mi Słowaka. Transferowe migracje – skąd ściągamy obcokrajowców?

Reprezentacja Polski choruje na problem ze stoperami. Obracamy się w wąskim gronie kilku zawodników, którzy mają swoje deficyty, ale wyjechali z kraju, co oznacza, że mimo wszystko prezentują europejski poziom, są wystarczająco dobrzy na pięć najlepszych lig na Starym Kontynencie albo chociaż grę w czołowym zespole niżej notowanych rozgrywek. Jak jednak mamy nie mieć problemów na środku obrony, gdy nie produkujemy stoperów godnych gry na zapleczu Ekstraklasy?

Transfery. Skąd trafiają obcokrajowcy do 1. ligi?

Pierwszoligowcy importują stoperów z pasją i powtarzalnością godną mistrzów darta, choć niekoniecznie z porównywalną skutecznością. W każdym z ostatnich pięciu sezonów sięgali po dwucyfrową liczbę zagranicznych defensorów; łączna liczba transferów obcokrajowców na tę pozycję to 72 – o trzynaście więcej niż w przypadku skrzydłowych. W analogicznym okresie polscy środkowi obrońcy z kategorii U-23, którzy spędzili na boiskach minimum 1500 minut, to:

  • Kryspin Szcześniak (2317 minuty, GKS Jastrzębie; wypożyczony z Pogoni Szczecin)
  • Wojciech Kamiński (2052, Zagłębie Sosnowiec; wypożyczony z Piasta Gliwice)
  • Jakub Szymański (1697, Wisła Płock)
  • Jakub Budnicki (2591, GKS Tychy)
  • Albert Zarówny (2080, Chrobry Głogów)
  • Natan Malczuk (2025, Chrobry Głogów)

W obecnym sezonie nastolatkami, którzy regularnie występują na środku obrony na zapleczu Ekstraklasy, są Michał Synoś (rocznik 2007, Stal Rzeszów) i Kacper Przybyłko (2005, Warta Poznań). W gronie stoperów znajdą kilku nieco starszych kumpli, ale tylko tego lata kluby zasiliło dwunastu obcokrajowców, w większości już po wieku rozwojowym; blisko połowa z nich zmieniła klub wewnątrz kraju.

Reklama

Na przestrzeni ostatnich pięciu sezonów, a więc już dziewięciu okienek, pierwszoligowcy potrafili ściągnąć pięciu bezrobotnych stoperów (pozostających bez klubu przez minimum pół roku), z których trzech przekroczyło trzydziestkę; młodego Gambijczyka; trzech defensorów z ligi łotewskiej; dwóch z Izraela; po jednym z Czarnogóry czy Uzbekistanu, a nawet 35-latka z Indii.

Przemiał jest ogromny, część z tych gości prezentowała poziom, który wskazuje, że pytanie o to, gdzie się podziali młodzi Polacy, byłoby sensowne, ale powodem szukania w innych nacjach tego, czego nam brakuje, nie jest jedynie mizerny skauting, brak pomyślunku i długofalowej strategii. Często wskazuje to także, co zaniedbaliśmy w procesie szkolenia. Nieprzypadkowo w zasadzie nie ściągamy prawych obrońców i nie zabijamy się o „ósemki”, za to bardzo chętnie przygarniamy lewych obrońców oraz skrzydłowych.

O czym opowiadają nam transferowe migracje pierwszoligowców?

Polska ma problem ze środkowymi obrońcami. W 1. lidze najwięcej obcokrajowców gra na tej pozycji

Największym deficyt wśród środkowych obrońców dotyczy jednej, konkretnej cechy szczególnej zawodnika. Umiejętności gry lewą nogą. „WyScout” wskazuje na wyjątkową mizerię w tej dziedzinie wśród młodych, polskich defensorów. W ostatnich pięciu sezonach na pierwszoligowych boiskach w miarę regularnie występowało tylko czterech zawodników U-23, którzy albo lepiej posługiwali się lewą nogą, albo byli obunożni.

Spośród nich wyżej poszedł tylko Maksymilian Pingot, który na zaplecze był jedynie wypożyczony.

Nie jest to problem typowo polski, boryka się z nim cały świat, ale wiadomo, że gdy w kraju nie produkujesz takich zawodników, chętniej sięgasz po zagraniczne zamienniki. Co trzeci stoper-obcokrajowiec, który trafił do 1. ligi po 2020 roku to piłkarz lewonożny. W jego poszukiwaniu przetrząsaliśmy świat, nie zwracając uwagi na wiek czy poziom, na którym dany człowiek dotychczas grał. Przerobiliśmy więc:

Reklama
  • stopera z ligi Uzbekistanu
  • bezrobotnego 33-latka
  • 35-latka z ligi indyjskiej
  • 30-letniego Łotysza

Lewonożnych środkowych obrońców najchętniej szukaliśmy na Łotwie (trzy transfery), Ukrainie (dwa) oraz w Hiszpanii (dwa). Gdy takowy przyjechał do Polski, czy to do niższej, czy wyższej ligi, pierwszoligowcy z przyjemnością go zatrzymywali.

Costa Nhamoinesu trafił do 1. ligi jako 35-letni zawodnik, ale zagrał w niej 17 minut i złapał kontuzję

Szeroko zakrojone poszukiwania stoperów dotyczą jednak i tych, którzy lepiej czują się z futbolówką przy prawej nodze. Siedemdziesięciu dwóch środkowych obrońców ściągniętych przez pierwszoligowców w pięć lat trafiło nad Wisłę z dwudziestu ośmiu różnych krajów. Nie ma więc jednego klucza, łowiono i w krajach, które wychowują stoperów z dobrym wprowadzeniem piłki (Francja, Hiszpania – po czterech) i typowych walczaków z Czech, Bośni i Hercegowiny czy Chorwacji.

Szukając cechy wspólnej tych zawodników należy spojrzeć gdzie indziej. Na wiek. Pierwszoligowcy najmocniej cenią doświadczenie bramkarzy, defensywnych pomocników oraz stoperów. Średnia wieku środkowego defensora, który trafia na zaplecze Ekstraklasy wynosi 26,15 lat. Mocno zaniżył ją sezon 2022/2023, kiedy pierwszoligowcy kontraktowali stoperów wyjątkowo młodych (średnia 24,07). 

Były jednak i rozgrywki, w których wybierano najstarsze okazy – w sezonie 2021/2022 średnia wieku obcokrajowców ściąganych na środek obrony wyniosła 28,47 lat. Sięgnięto wówczas po aż pięciu zawodników z trójką z przodu.

Zgodność w kwestii doświadczenia zagranicznych stoperów, którzy trafiają do Polski, uchyla rąbka tajemnicy w temacie wprowadzenia na tę pozycję rodzimych talentów. Trenerzy w naszym kraju najzwyczajniej w świecie boją się stawiać na młodzież na tej pozycji. Taką tezę postawił w „Przeglądzie Sportowym” Miłosz Stępiński, selekcjoner młodzieżówki.

Najtrudniej im zrobić w Polsce karierę. Trenerzy wolą starszego zawodnika, seniora, a młodzieżowca wrzucają na wyższe pozycje. W naszych reprezentacjach jest mnóstwo środkowych pomocników czy skrzydłowych, a brakuje środkowych obrońców. To problem, który dopiero się zaczął, żeby mnie pan dobrze zrozumiał. Lepiej w najbliższym czasie nie będzie. Miałem nawet propozycję, by w Pro Junior System wprowadzić zapis – punkty za obrońcę liczą się podwójnie – mówił.

W podobnym tonie w „Weszłopolskich” wypowiadał się Marcin Włodarski, inny człowiek związany do niedawna z młodzieżową reprezentacją Polski. W swoim roczniku miał komfort, wystawiał trójkę stoperów, miał dwóch klasowych pół-lewych obrońców, choć obaj w klubach grają na lewej obronie (Michał Gurgul, Jakub Krzyżanowski). Włodarski twierdzi jednak, że polskie kluby zbytnio faworyzują obcokrajowców, nawet tych młodych.

Wiecie, czym wyróżnia się Luka Vusković na tle chłopaków z Polski? Że przyszedł z Tottenhamu i że jest Chorwatem. Dlatego ma zupełnie inny start w Radomiaku. Gdyby przyszedł tam Krzyżanowski, który wcześniej był w Bronowiance, a później w Wiśle, to trochę wody musiałoby przepłynąć w rzekach, zanim przebiłby się do pierwszego składu – przekonywał.

Była to teza karkołomna, wszak sprowadzenie absolutnie topowego talentu do hasła „paszport do atut” to przesada, jednak Włodarski ma trochę racji. Pierwszoligowcy przez pięć lat ściągnęli szesnastu obcokrajowców z kategorii U-23, w tym Gambijczyka, Farera, Bośniaka, zawodników z Ghany czy Senegalu. 

To nie tak, że żaden z tych chłopaków nie obronił się na boisku, dopiero co wybraliśmy do jedenastki sezonu młodzieżowego reprezentanta Szwecji Eliasa Olssona. Czasami jednak szansa dla kogoś takiego nadchodzi szybciej niż dla rówieśnika znad Wisły, a efekty wskazują, że nie ma w tym wiele sprawiedliwości.

Doświadczony, waleczny, sprawdzony w Polsce. Wzór na zagraniczną szóstkę w 1. lidze

Zostawmy jednak stoperów, to nie jedyna pozycja, na której młodzież rzadko dochodzi do głosu. Drugim miejscem, w którym trenerzy raczej nie wystawiają utalentowanych chłopaków, jest pozycja defensywnego pomocnika. Znów łączy się to z naszym prześwietleniem migracji transferowych. Co prawda po zagraniczne „szóstki” pierwszoligowcy nie sięgają aż tak często, jak po piłkarzy ofensywnych, ale gdy już to robią, zgadzają się dwie rzeczy:

  • musi to być zawodnik doświadczony: średnia wieku zagranicznych defensywnych pomocników ściąganych przez pierwszoligowców wynosi 26,58 lat, co jest najwyższym wynikiem wśród piłkarzy z pola
  • najlepiej, gdy jest to zawodnik sprawdzony: aż 37% wszystkich transferów obcokrajowców na tę pozycję dotyczy piłkarzy, których ściągnięto z Polski z wyższego, tego samego lub niższego poziomu rozgrywek

W przypadku defensywnych pomocników statystyki pokrywają się ze stereotypami bardziej niż dane o przestępczości w Chicago. Pierwszoligowcy kochają walecznych chłopów, szukają ich w Czechach (czterech), na Ukrainie (dwóch) czy na Bałkanach (Słowenia – dwóch). O cechach, których szukamy wiele mówi nam zestawienie narodowości (jak wspomnieliśmy, mnóstwo „szóstek” zaczepia w Polsce na dłużej, zmieniając kluby wewnątrz kraju) defensywnych pomocników, którzy byli tematem transferu po 2020 roku:

  1. Ukraińcy – ośmiu
  2. Japończycy – pięciu
  3. Czesi, Portugalczycy – trzech
  4. Chorwacji, Słowacy, Słoweńcy – dwóch

Do tego Ghańczyk, Brazylijczyk, Australijczyk, Macedończyk, Anglik, Włoch, Hiszpan, Gruzin, Albańczyk i Holender. Pierwszoligowcy zdecydowanie częściej sięgają po „szóstki” twarde, pracowite oraz waleczne niż po piłkarzy uniwersalnych, potrafiących odebrać i rozegrać. Jedynym Hiszpanem na szóstce, którego oglądamy na pierwszoligowych boiskach, jest Marc Carbo. 

Portugalczyków wcale nie było więcej: dwóch w Zagłębiu Sosnowiec i Filipe Nascimento w Radomiaku, o którym od początku mówiono, że rozkwitnie dopiero po awansie, bo w Ekstraklasie łatwiej będzie mu się odnaleźć na swojej pozycji. Faktycznie: w elicie do tej pory występowało aż dziesięciu defensywnych pomocników z Portugalii. Ta dysproporcja wskazuje, że określenie „fizyczna liga” w kontekście zaplecza najwyższej klasy rozgrywkowej to żaden mit i wyolbrzymienie.

O co jednak chodzi z tym doświadczeniem? Czemu pierwszoligowcy uparcie uważają, że najlepiej, gdyby „szóstka” podchodziła pod trzydziestkę? Zaskoczymy was, ale nie ma naukowych dowodów na to, że to podejście słuszne. Wygląda na to, że tkwimy w błędnym kole: gdy jesteś defensywnym pomocnikiem i pochodzisz z Ukrainy/Bałkanów i wpadniesz na pierwszoligową karuzelę, zaliczasz klub za klubem.

Władysław Ochrończuk był już w GKS Jastrzębie, ŁKS, Polonii Warszawa, a teraz reprezentuje Znicz Pruszków. Przebił nawet Josipa Soljicia, który na zapleczu Ekstraklasy grał w Stali Mielec, Miedzi Legnica oraz Resovii. Nie odmawiam żadnemu z nich przydatności, ale ciężko znaleźć drugą taką pozycję, na której zaprezentowanie się w Polsce pozwala pozostać nad Wisłą na dłużej.

Skrzydłowy z Hiszpanii – marzenie pierwszoligowców

Jeśli jednak gdzieś szukać, to na bokach. Zwłaszcza, gdy mówimy o ofensywie. Tylko czterech prawych i lewych obrońców, którzy w ostatnich latach trafili do pierwszoligowych klubów, przyszło do nich z innej polskiej drużyny. Gdy jednak wskoczymy pięterko wyżej okaże się, że co czwarty skrzydłowy, który został wytransferowany na zaplecze Ekstraklasy, pochodzi z innej drużyny z naszego ekosystemu rozgrywek.

A trzeba wiedzieć, że skrzydłowi to najliczniejsza zagraniczna delegacja na transferowej mapie 1. ligi po środkowych obrońcach.

Ofensywni zawodnicy grający na boku boiska ustanowili nawet rekord sezonu: w poprzednim roku pierwszoligowcy pozyskali aż siedemnastu zagranicznych skrzydłowych, co jest najlepszym wynikiem w pojedynczym sezonie, jeśli chodzi o transfery obcokrajowców na daną pozycję. Co więcej, zimą najpewniej uda się to przebić, bo latem sprowadzono ich aż czternastu. 

Także w tym przypadku stereotypowe myślenie nie będzie błędne: jako fabryka skrzydłowych skrojonych pod nasze oczekiwania jawi się Hiszpania. Tamtejsze rozgrywki dostarczyły pierwszoligowcom drugą największą liczbę zawodników w ostatnich pięciu latach, w szczególności skupiając się na bocznych pomocnikach. Transfery z ligi hiszpańskiej z podziałem na pozycje wyglądają tak:

  • bramkarze: 1
  • prawi obrońcy: 1
  • stoperzy: 4
  • lewi obrońcy: 1
  • defensywni pomocnicy: 1
  • środkowi pomocnicy: 6
  • ofensywni pomocnicy: 3
  • skrzydłowi: 9
  • napastnicy: 3

Co więcej, tylko bezrobotni stoperzy mieli w oczach naszych klubów takie uznanie, jak skrzydłowi bez klubu. Wzięcie takiego na odbudowę? Żaden problem, nawet po trzydziestce, jak w przypadku Nicolasa Rajsela przygarniętego przez Kotwicę Kołobrzeg czy Artema Suchoćkyja, który po dwóch latach bez klubu odnalazł się w Zagłębiu Sosnowiec.

Ofensywnym zawodnikom też stosunkowo łatwo jest utrzymać się w Polsce, gdy już raz zaczepią w jakimś klubie, choć i tak nie mają podjazdu do ofensywnych pomocników. Dacie wiarę, że 46% zagranicznych dziesiątek, które w ostatnich pięciu latach trafiły na listę pierwszoligowych transferów, to piłkarze, którzy zmienili klub wewnątrz polskiego systemu ligowego?

W zasadzie co drugi zagraniczny ofensywny pomocnik, który grał nad Wisłą, bez problemu znalazł tutaj kolejnego pracodawcę. Tylko w tym okienku byli to Hide Vitalucci, Bekzod Achmedow i Tomas Prikryl. Każdy z innej parafii: Vitalucci wyróżnił się w 2. lidze, Achmedow pokazał się w rozgrywkach regionalnych, Prikryl dał się zapamiętać z Ekstraklasy.

Japoński trequartista, który uczy się uciekać

Nie brakuje jednak eksperymentów, bo gdy przejrzymy ligi, z których trafiali do nas skrzydłowi oraz ofensywni pomocnicy, trafimy nawet na Zjednoczone Emiraty Arabskie, Ekwador, Wenezuelę, Egipt czy Senegal. Intrygujące jest jednak to, że bardzo chętnie szukamy ofensywnych piłkarzy w krajach ościennych, więc teoria o tym, że południowcy są bardziej kreatywni, bo sprzyja im klimat, ewidentnie legnie w gruzach.

Skoro pierwszoligowcy zdecydowali się na jedenastu skrzydłowych z ligi ukraińskiej – wiadomo, także w następstwie wojny, która odpowiada za odpływ zawodników z tego kraju – to znaczy, że na Wschód od Polski też potrafią dryblować. Najwidoczniej cenimy również kreatywność oraz pomysłowość piłkarzy z rozgrywek słowackich, bo stamtąd ściągnęliśmy pięciu skrzydłowych i trzy dziesiątki.

Starzy napastnicy nie strzelają bramek. Ci z ligi rumuńskiej też nie

Ciekawy kierunek transferowy wybija się z kolei w czołówce jako zagłębie snajperów. W ostatnich pięciu latach na zaplecze Ekstraklasy trafiło aż czterech napastników z ligi rumuńskiej (w dodatku żaden z nich nie był Rumunem!) – to najlepszy wynik, jeśli chodzi o zagraniczne rynki na tej pozycji, wspólnie ze Słowacją. Niestety, żaden z nich ligi nie podbił:

  • Miroslav Ilić (25 lat, Podbeskidzie B-B: 10 meczów, 2 gole)
  • Billel Omrani (31 lat, Wisła Kraków: 2 mecze, 0 goli)
  • Mattia Montini (29 lat, Widzew Łódź: 10 meczów, 2 gole)
  • Valerijs Sabala (26 lat, GKS Bełchatów: 12 meczów, 1 gol)

Dziewiątki to w ogóle temat unikatowy. W przypadku większości pozycji mamy jakiś wyraźny klucz doboru jednostek. Stoperzy i defensywni pomocnicy mają być doświadczeni. Najlepiej, żeby dziesiątka była sprawdzona na polskich boiskach. Skrzydłowy – dobrze, jeśli z ligi hiszpańskiej, bo wiadomo, tam to jest piłeczka. Bramkarze? Starsi, najchętniej Słowacy, nawet jeśli niekoniecznie pozyskani bezpośrednio z ojczyzny.

Tymczasem napastnicy to pełen przekrój osobistości, profili oraz styli gry. Pierwszoligowcy równie chętnie szukają ich na Bałkanach, jak i na południu Europy. Łapią każdego, kto się wyróżni, bez znaczenia, czy grał na Łotwie, w Estonii czy w Bułgarii. Przepadają za piłkarzami z ciekawym CV, nawet jeśli są na zakręcie. Doświadczenie z polskich boisk? W porządku, Marko Roginić tylko raz strzelił więcej niż pięć bramek, ale zalicza już trzeci klub na zapleczu Ekstraklasy (Podbeskidzie, GKS Katowice, Górnik Łęczna). Jeśli jednak nie znasz polskich boisk, żaden problem, da się przeżyć.

Różne jest nawet zapotrzebowanie na dziewiątki. W poprzednim sezonie doszło do szesnastu transferów z udziałem zagranicznych napastników, podczas gdy dwa sezony wstecz – do sześciu, a trzy – do dwunastu. Zauważalne jest jednak to, że w cenie są coraz młodsi napastnicy. Średnia wieku spada w zasadzie z roku na rok. Obecnie wynosi 23,83 lata, podczas gdy w sezonie 2021/2022 wynosiła 26,17 lat.

Spośród wszystkich pozycji z pola, tylko prawi obrońcy bywają młodsi od dziewiątek, przy czym trzeba pamiętać, że ściągnięto ich czterokrotnie mniej niż napastników. Taki obrót spraw cieszy, bo wskazuje na logiczne myślenie: odcinacze kuponów nic dobrego nie przynoszą. W badanym przez nas okresie królem strzelców został co prawda 33-letni Roman Gergel, Słowak, ale był on jednym z trzech gości z trójką z przodu, który strzelili minimum pięć bramek (co ciekawe: wszyscy grali dla Bruk-Bet Termaliki Nieciecza).

Przynajmniej pięć sztuk to też dorobek dziewięciu zagranicznych napastników, którzy mieli maksymalnie dwadzieścia pięć lat.

Baraże, czyli pogoń za Ekstraklasą. Wzrosły koszty, rośnie liczba zagranicznych transferów

Wnioski z transferowym migracji nie są jednak pozytywne. Pierwszoligowcy coraz częściej sięgają po obcokrajowców, szukając w ten sposób jakości, której rzekomo nie znajdą na rynku lokalnym. Bardzo często jednak podcinają w ten sposób gałąź, na której siedzą. Jeśli przez ligę rokrocznie przewija się kilkunastu zagranicznych stoperów, podczas gdy młodzi polscy zawodnicy na tej pozycji z rzadka rozgrywają chociaż pół sezonu, ciężko o optymizm.

Oczywiście: kluby dbają przede wszystkim o swój interes, nie o interes ogółu (chociaż chyba te, które są nadmiernie dotowane publiczną forsą, powinny go uwzględniać?), więc nie ma co się łudzić, że jeśli tylko na horyzoncie pojawi się trzydziestoparoletni weteran skłonny przeprowadzić się nad Wisłę, żeby wskrzesić swoją karierę, wyciągną do niego rękę. To efekt uboczny wprowadzenia systemu barażowego.

Często zachwycamy się tym, jak play-offy sprawiły, że liga stała się ciekawsza. Owszem, sportowo tak, ale jednocześnie wizja awansu do Ekstraklasy – czyli potencjalnego trzynastokrotnego wzrostu przychodów w skali sezonu – sprawiła, że wywindowane zostały pensje, które mimo to kluby chętnie pokryją, żeby tylko utrzymać cień szansy na sukces, na który załapać się może nawet szósty zespół w stawce.

Samo istnienie wielojęzycznych szatni w świecie tak zglobalizowanym, jak obecny rynek piłkarski, nie jest rzecz jasna problemem, chodzi jednak o dobór jednostek. Przeglądając szlak transferowych migracji łatwo zwrócić uwagę, że istnieje wiele schematów, według których funkcjonują nasze kluby. Panuje niewielka chęć podjęcia ryzyka, przekroczenia jakiejś granicy, żeby sprawdzić, czy nie kryją się za nią rozwiązania, które naprawdę pozwolą wyprzedzić konkurencję.

Bo zwiększenie szans na awans skrzydłowym z Hiszpanii, doświadczonym stoperem i podstarzałą szóstką nie brzmi jak coś, co faktycznie zwiększa możliwość powodzenia takiej misji.

Pierwszoligowcy nie dość, że rzadko idą w nieznane, to jeszcze rzadko zgarniają produkty z największych rynków piłkarskich. Hiszpania stała się wyjątkiem, trochę urósł import z Francji, ale Anglia, Niemcy i Włochy pojawiają się w zestawieniu sporadycznie. Ten i kilka poprzednich akapitów można wytłumaczyć finansami oraz poziomem. Skoro to zaplecze Ekstraklasy, to ciężej nim kogoś zainteresować, i skąd w ogóle wziąć pieniądz na skauting, żeby działać szerzej, lepiej?

Jeśli jednak pierwszoligowców nie stać na narzędzia pozwalające weryfikować przydatność zawodnika (nie udawajmy, że da się to zrobić tylko poprzez obejrzenie wideo na WyScoucie), to niejako same przyznają, że większość z zagranicznych transferów oznacza sięganie po kota w worku. I, patrząc na efekty, ciężko nie uznać, że tak właśnie jest.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Moder poszuka swojej szansy poza Brighton? Media: Są zainteresowani

Antoni Figlewicz
0
Moder poszuka swojej szansy poza Brighton? Media: Są zainteresowani

Betclic 1 liga

Anglia

Moder poszuka swojej szansy poza Brighton? Media: Są zainteresowani

Antoni Figlewicz
0
Moder poszuka swojej szansy poza Brighton? Media: Są zainteresowani

Komentarze

7 komentarzy

Loading...