Reklama

Kongijczycy przypominają, że wciąż żyjemy jak pączki w maśle

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

10 lutego 2024, 11:18 • 8 min czytania 32 komentarzy

Piłkarze z Demokratycznej Republiki Konga przyłożyli dwa palce do głowy i dłońmi zasłonili usta. Podczas półfinału Pucharu Narodów Afryki przypomnieli nam, że gdy liczba użytkowników smartfonów na Ziemi właśnie przekroczyła siedem miliardów, w Unii Europejskiej po raz pierwszy w historii zarejestrowano więcej samochodów elektrycznych niż tych z silnikiem diesla, a Rosja grozi przelewem krwi całemu Zachodowi, niezmiennie zapomina się o piekle „Jądra Afryki”. 

Kongijczycy przypominają, że wciąż żyjemy jak pączki w maśle

Puchar Narodów Afryki to raj dla antropologów. Aż 200 piłkarzy spośród 630 powołanych na ten turniej urodziło się na innych kontynentach. Reprezentacja DR Konga nie stanowi w tej kwestii wyjątku. Lionel Mpasi, Gedeon Kalulu, Arthur Masuaku, Samuel Moutoussamy, Gael Kakuta, Yoane Wissa, Cedric Bakambu, Simon Banza, Brian Bayeye, Dylan Batubinsika, Dimitry Bertaud i Omenuke Mfulu przyszli na świat we Francji, Theo Bongonda i Joris Kayembe w Belgii, Charles Pickel w Szwajcarii, a Aaron Tshibola w Anglii. Od dziecka z ojczyzną związanych jest zaledwie siedmiu graczy – Chancel Mbemba, Henock Inonga Baka, Meschak Elia, Silas, Fiston Mayele, Grady Diangana i Baggio Saidi.

Zasłonięte usta Kongijczyków

W słabiutkiej tamtejszej The Vodacom Ligue 1 występuje tylko Saidi, 26-letni rezerwowy golkiper. Reszta to światowcy, większość z europejskich salonów – Brentford, West Bromwich Albion, Watford, Marsylia, Montpellier, Saint Etienne, Lorient, Amiens, Nantes, Cremonese, Ascoli, Stuttgart, Besiktas, Galatasaray, Hibernians, Young Boys Berno, Genk, Sporting Braga czy nawet nieszczęsny Spartak Moskwa.

Do Wybrzeża Kości Słoniowej nie przyjechali jako faworyt, ale też nie jako drużyna skazywana na ścięcie. Martins Ekwueme śmiał się w rozmowie ze mną, że DR Konga to przykład reprezentacji, która na PNA może równie dobrze przegrać ze wszystkimi, jak i ze wszystkimi wygrać. I tak też się stało, że droga „Lampartów” do strefy medalowej przypominała trochę tę Portugalii z Euro 2016. W grupie trzy remisy: 1:1 z Zambią, 1:1 z Marokiem i 0:0 z Tanzanią. W 1/8 fazy pucharowej 1:1 z Egiptem i awans po zwycięstwie 8:7 w serii rzutów karnych. I w ćwierćfinale dopiero premierowa wygrana w normalnym trybie – 3:1 z Gwineą.

W półfinale silniejsze okazało się Wybrzeże Kości Słoniowej. Kongijczycy wcale nie musieli przegrać, zaczęli z większą werwą i swadą niż gospodarze, Bakambu wbił nawet piłkę do siatki, ale sędzia gola nie uznał, bo ciut wcześniej Yahię Fofanę faulował Elia. Skończyło się na 0:1, a dziennikarz Tom Burrows z „The Athletic”, oglądający ten mecz w gronie kongijskiej diaspory w Londynie, pisał, że niektórym spośród zgromadzonych w barze kibiców pociekły łzy smutku i rozczarowania. Reakcja była raczej chwilowa, bo za chwilę po internecie przetoczyło się wiralowe nagranie z piłkarzami DR Konga podczas hymnu przykładającymi dwa palce do głowy i dłońmi zasłaniającymi usta.

Reklama

Selekcjoner Sebastien Desabre, trenerski obieżyświat, któremu przypisuje się sukces DR Konga na Pucharze Narodów Afryki, tłumaczył gest podopiecznych na pomeczowej konferencji prasowej: – To był gest solidarności z ofiarami dramatycznej sytuacji we wschodnich regionach Konga. Nas piłkarze bardzo to przeżywają. Czują, że mogą być dumą całego kraju. I przemawiać w jego imieniu. W niespokojnych czasach próbujemy dać ludziom powody do uśmiechu. Do poczucia, że nasze wyniki to wspólny sukces. 

Najbiedniejsi ludzie świata

Od prawie trzydziestu lat na wschodzie DR Konga trwa wojna domowa, inspirowana i podsycana przez żądne krwi i zemsty władze sąsiadującej Rwandy, gdzie w 1994 roku Hutu wymordowali prawie milion osób pochodzenia Tutsi, a następnie w obawie przed równie upiornym rewanżem ukryli się w DR Konga, gdzie z otwartymi rękoma przyjął ich tyran Mobutu Sese Seko, co doprowadziło do serii przewrotów w Kinszasie. W konsekwencji wojennej pożogi z przełomu XX i XXI wieku na ziemi drugiego największego kraju Afryki pogrzebano prawie sześć milionów ludzi.

Najbardziej ucierpiały na tym właśnie wschodnie przygraniczne prowincje Kivu i Ituri, gdzie – jak pisał reporter Wojciech Jagielski w „Tygodniku Powszechnym” – od dziesięcioleci kryją się wszelkiej maści buntownicy, banici i rabusie. Wskutek trwających od dwóch lat starć wspieranych przez rwandyjską stronę sporu partyzantów z Ruchu 23 Marca oraz rozpijaczonego, niezdyscyplinowanego i prymitywnego wojska DR Konga tylko od początku lutego 2024 roku dach na głową straciło ponad pięćdziesiąt tysięcy osób. Mało tego, przez lata w tym pełnym pięknych jezior, gór i lasów deszczowych rejonie Afryki wysiedlono sto dwadzieścia razy więcej cywilów, matematyka – to makabra kolejnych sześciu milionów po tych, którzy stracili życie.

Demokratyczna Republika Konga przeorana jest nie tylko kulami historii, która gwałtem obchodziła się z nią zarówno w czasach kolonialnych, jak i postkolonialnych, ale też rakiem współczesności. Kongijczycy należą do najbiedniejszych ludzi na planecie. Dwie trzecie z nich utrzymuje się za dwa dolary dziennie, choć inflacja cen żywności osiągnęła kosmiczny poziom 173%. W urzędach szaleje korupcja. Kraj notuje drugi najwyższy na świecie wskaźnik śmiertelności noworodków i siedemnasty wśród ich matek. Jeszcze niedawno przy bardzo wysokim ryzyku przenoszenia chorób zakaźnych na dziesięć tysięcy mieszkańców przypadał jeden lekarz.

Średni wiek mieszkańca DR Kongo wynosi piętnaście lat, dla porównania w Polsce jest to lat czterdzieści. Na terenie tego państwa mieści się niemal połowa zasobów wody kontynentu Afryki, a mimo to połowa populacji nie ma dostępu do źródeł wody pitnej o wysokiej jakości, zaś jedna trzecia żyje w warunkach dalece odbiegających od międzynarodowych standardów sanitarnych i higienicznych. Aż 43% dzieci w wieku do pięciu lat głoduje.

Reklama

Krwawy diament DR Konga

W normalnym układzie DR Konga nigdy nie powinna być krajem Trzeciego Świata. „New York Times” wylicza, że to kraj niezwykle wręcz atrakcyjny dla imperiów – Zachodu, Rosji czy Chin. Posiada bowiem największe na świecie złoża kobaltu i trzecie największe złoża miedzi, do tego równie potężne złoża ropy naftowej, węgla, złota, srebra i diamentów. Wódz Felix Tshisekedi chełpił się nawet w czasie prezydenckiej kampanii, że 2023 rok był najwybitniejszym gospodarczo rokiem w historii DR Konga, żeby następnie przeprowadzić wybory na miarę najbardziej bananowej spośród republik bananowych – miliony ludzi w ogóle nie zagłosowało, bo w licznych zapomnianych przez boga, pieniądz i innych ludzi zakątkach kraju nawet nie otwarto lokali wyborczych, gdyż nie było to na rękę stronnikom prezydenta, który oczywiście w tej szemranej kampanii triumfował.

Niezmiennie największe kontrowersje budzi kongijski kobalt. Na rynku jest pożądany, bo to kluczowy komponent budowy telefonów, komputerów i samochodów elektrycznych, których przybywa wraz z idiokratyczną filozofią ślepej i bezkrytycznej wiary wszelkiej maści przywódców w postęp technologicznych. Jako że 70% złóż kobaltu na planecie znajduje się zaś w DRK, wykopuje się tam głębokie kratery, gdzie powstają kopalnie, w których dzień i noc pracuje dwanaście milionów dorosłych i dzieci (!).

Wydobywają krwawy „diament baterii litowych”. To praca w brudzie, pyle, toksynach, na wskroś fizyczna. Paskudny rodzaj współczesnego niewolnictwa, napędzonego przez wyścig zbrojeń wielkich korporacji. W 2022 roku szwajcarski Glencore musiał zapłacić DR Konga 180 milionów dolarów odszkodowania za niemoralne praktyki biznesowe na terenie tego kraju w latach 2007–2018, a w 2019 roku organizacja International Rights Advocates złożyła w Stanach Zjednoczonych pozew z zarzutami o tworzenie przemysłowego łańcucha narażającego dzieci zatrudnione w kopalniach kobaltu na utratę życie lub zdrowia wobec pięciu wielkich firm – Apple’a, Google’a, Della, Microsoftu i Tesli…

Bunt ma sens

Polityczne gesty piłkarzy stały się passé. W magazynie „11 Freunde” szydzono niedawno, że Jordan Henderson – posiadacz Orderu Imperium Brytyjskiego – po bohaterskim rozwiązaniu problemu z dyskryminacją środowisk LGBTQ w Arabii Saudyjskiej ruszył do Holandii, żeby tam równie heroicznie zwalczać negatywne skutki ultraliberalnej polityki narkotykowej. Toni Kroos krytykował bliskowschodni gigantyzm Arabii Saudyjskiej, żeby następnie zachwycać się urokami Zjednoczonych Emiratów Arabskich w ramach umowy sponsorskiej #DubaiForReal. W Katarze Anglicy, Walijczycy, Belgowie, Holendrzy, Szwajcarzy i Duńczycy – ci wszyscy nowocześni i odważni – nagle wycofali się z akcji „OneLove”, bo nastraszyła ich perspektywa kary w postaci żółtych kartek. Wypisali się również Niemcy, którzy jednak przynajmniej – skoro było to dla nich aż tak ważne, że gardłowali przez dekadę poprzedzającą mundial 2022 – zapozowali do kamer z zasłoniętymi ustami przed meczem z Japonią.

Przy tym znacznie prawdziwszy był gest Irańczyków, którzy w Katarze nie odśpiewali hymnu. Nie odśpiewali, bo dwa ostatnie wersy prawią o „trwałej, ciągłej i wiecznej” islamskiej republice. Nie odśpiewali, bo Ehsan Hajsafi, kapitan tamtejszej reprezentacji, już na wcześniejszej konferencji prasowej składał kondolencje pogrążonym w żałobie irańskim rodzinom. Mówił, że ludzie w jego kraju nie są szczęśliwi. – Jesteśmy z nimi myślami. Będziemy ich głosem – zapowiadał.

Wiedział, że w ojczyźnie dyskryminowane są kobiety, pałowani i zastraszani protestujący, zginęły tysiące obywateli, chwilę temu policjanci ostrzelali ludzi w metrze. Piłkarze ryzykowali utratę uprzywilejowanej pozycji, narażali na niebezpieczeństwo rodziny. Przecież każdy znał tam przypadki wyklętych przez system Aliego Daeii i Aliego Karimiego, dopiero straszony był też Sardar Azmoun, który zareagował oburzeniem po tragicznej śmierci 22-letniej Mahsy Amini. Tam rozgrywały się większe sprawy niż lęk przed zobaczeniem żółtej kartki. Podobnie jest w przypadku Kongijczyków. To takie przypomnienie, że gdzieś daleko jest jak jest, nawet jeśli te słowa czytamy na smartfonie czy innym komputerze z litowych baterii w kraju – oby wiecznie – wolnym od wojny.

Czytaj więcej o Pucharze Narodów Afryki:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
6
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Piłka nożna

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
2
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Komentarze

32 komentarzy

Loading...