Sobotnia prasa to już mundial na całego. Rozmowy, zapowiedzi, wróżby, przewidywania, opinie. Wszystkiego pod dostatkiem.
Sport
Jacek Bąk – oczywiście o mundialu.
Organizacja mistrzostw świata w Katarze wzbudziła wiele krytycznych głosów. Jaka jest pana opinia na ten temat?
– Grałem tam w latach 2005-2007 i osobiście w żaden sposób dyskryminowany nie byłem. Ale gdy patrzę teraz, co się tam dzieje, jak to jest postrzegane, że podczas budowy stadionów ginęli pracownicy, jakie warunki mają niektórzy ludzie… Ten turniej jest wielką zagadką. Dla mnie to jest mundial kupiony. Grałem tam kilkanaście lat temu i zawsze widoczna była hierarchia. Wiadomo, to trochę inna religia i inni ludzie, chociaż oni byli przyjaźnie nastawieni. Nie miałem nigdy żadnego problemu i jeśli czegoś potrzebowałem, zawsze pomagali. Byłem tam dobrze traktowany i nie mogę nic złego powiedzieć. Jednak ludzie z niższych sfer nie mieli tak dobrze, bo nie ma tam równości. Ci wysoko w hierarchii żyją na komfortowym poziomie, a ci, co byli w niej nisko, są traktowani – można powiedzieć – nie po ludzku w niektórych sytuacjach.
A co z Polską?
– Będziemy się cieszyć, jeśli wyjdziemy z grupy. Mamy niezłą drużynę, chociaż mamy też problemy z obroną. W ostatnim czasie Kamil Glik grał mniej, ale wiem po sobie, że czasem w tym wieku to może i lepiej. Najgorsze jest to, że na ławce w klubie siedzi Jan Bednarek. Nie wiem też, jakie będzie ostateczne ustawienie. Stać nas na wyjście z grupy, bo mamy dobrych napastników, którzy są w niezłej formie – Lewandowski, Milik, Piątek coś tam wepchną do bramki. Musimy przenosić ciężar gry z obrony do ataku i tam się skupiać na grze. Lewandowski potrafi zdobywać bramki z niczego i wierzę w jego zagrania. Najważniejsze będzie, żeby go odpowiednio wykorzystać. To wiekowy zawodnik, który doskonale wie, co należy zrobić w konkretnych sytuacjach. Niebezpieczna jest też lewa noga Milika.
Antoni Piechniczek, czyli odwaga.
Z Czesławem Michniewiczem zresztą spotkał się pan. Jak było?
– Pan Michniewicz poprzez pośrednika wyraził ochotę spotkania, przyjechał do mnie do Wisły, był punktualnie i zgodnie z zapowiedzią. Prosto ode mnie jechał do Zakopanego na konferencję, na której ogłaszał szeroką kadrę na mundial. Nie mówił mi, kogo powoła, a kogo pominie, ale dyskutowaliśmy na wiele tematów. Nie wyważałem otwartych drzwi, raczej dzieliłem się refleksjami co do kilku szczegółów czy gry reprezentacji; gdzie widzę rezerwy, mankamenty, na co trener może zwrócić uwagę. Miałem wrażenie, że trener wyjeżdżał bardzo zadowolony.
Długo siedzieliście?
– Kilka godzin. Nie wiem, czy sześć, czy osiem, ale poniżej pięciu raczej nie było! Mam w domu, na dole, kameralny pokój czysto sportowy, z kominkiem, trofeami. Wyłączyliśmy telefony, by sobie nie przeszkadzać, przyjemnie się rozmawiało. Bez alkoholu, żadnych używek, bo trener Michniewicz przyjechał samochodem.
Selekcjoner odwiedził kilku swoich poprzedników, mówiąc, że być może zbyt mało pamiętamy i zbyt rzadko korzystamy z doświadczenia poprzedników. Po ludzku chyba było to miłe?
– Oczywiście. Trener Michniewicz powiedział trafne hasło: czasem warto pojechać do kogoś nawet po to, by z wielogodzinnej rozmowy wyciągnąć jedną myśl, jedno zdanie. Jeśli każdy z nas sprzedał mu takich myśli jedną czy dwie, to trochę się ich nazbierało… Na pewno trener ma nad czym dumać, zastanawiać się, przed dużym turniejem każdy ma swoje wątpliwości. Mnie towarzyszyła myśl: prowadzimy jedną bramką, 1:0 albo 2:1 – robić zmiany, czy nie? Wpuścić kogoś świeżego, wycofać napastnika, wstawić kogoś bardziej defensywnego? A gdy potem zremisujemy albo przegramy? To przecież nie zasnę przez kilka dni, będę na siebie totalnie zły, bo może ci, którzy grali, dowieźliby ten wynik. Kiedy jestem na boisku, zmęczony, a wchodzi świeży zawodnik, w podświadomości mówię: „Niech on teraz zapieprza trochę za mnie, niech da mi odpocząć”. A wprowadzić można świeżego i urażonego tym, że nie gra od początku. Gdy wejdzie na 10 minut, to kiedy będzie rozgrzany? Kiedy sędzia gwizdnie koniec meczu!
Brak wyjścia z grupy rozczaruje?
– Wszystkich. To taki plan minimum. Ostatni raz wyszliśmy z grupy w 1986 roku w Meksyku, ale ten fakt przypomina się tylko częściowo. Od razu ktoś mówi: „Ale przegraliśmy 0:3 z Anglią i 0:4 z Brazylią!”. Oczywiście, że tak, bo z Brazylią nie mieliśmy prawa wygrać przy takim sędziowaniu Przy stanie 0:0 był słupek, była poprzeczka, a potem – karny przeciwko nam i zupa się wylała. Niemiecki sędzia nam sędziował, Brazylijczyk był wtedy prezydentem FIFA, a wiceprezydentem – Niemiec…
Niespodzianki w meczach otwarcia.
Do kolejnej sensacji z afrykańskim udziałem doszło podczas azjatyckiego mundialu w 2002. Wówczas debiutująca w finałach reprezentacja Senegalu, prowadzona przez legendarnego trenera Bruno Metsu, grała z najlepszą wtedy jedenastką na globie, czyli Francją, mistrzem świata z 1998 roku i mistrzem Europy z 2000 roku, z takimi wspaniałymi graczami w składzie, jak Barthez, Thuram, Desailly, Vieira, Henry czy Trezeguet. Akurat zabrakło kontuzjowanego Zinedine Zidane’a. Gola na stadionie w Seulu po dwóch kwadransach zdobył nieżyjący już niestety Papa Bouba Diop, nazywany z racji swej olbrzymiej postury „Szafą”. „Lwy Terangi” wygrały 1:0, czym otworzyły sobie drogę do awansu do fazy pucharowej, żeby potem, jak Kamerun w 1990 roku, awansować do ćwierćfinału mundialu. „Trójkolorowi” z kretesem polegli za to w grupie, zdobywając ledwie punkt. „Uczeń przerósł mistrza” – pisał w komentarzu do tamtego niesamowitego otwarcia mistrzostw w Korei Południowej i Japonii korespondent „Sportu” Dariusz Czernik. Jak będzie teraz w przypadku Kataru i Ekwadoru? Przekonamy się w niedzielę. To już będzie inna mundialowa historia, a czy zapamiętamy ją na lata, jak wygrane Kamerunu w 1990 i Senegalu w 2002, to się okaże.
Fakt
Historia pana Wiesława, który zbudował sobie strefę kibica.
Na swojej dział- ce pan Wiesław zrobił strefę ki- bica. Jak przyznaje, sporo go kosztowała. – Wydałem całe kieszonkowe, dla mundialu wyrzekam się wszelkich używek – podkreśla zapalony kibic. Całość wieńczy olbrzymi baner z napisem: „Nasza piłkar- ska drużyna to silna paka. Leci na mundial do Kataru. Po me- dal na pewniaka”. W dniu roz- poczęcia piłkarskich zmagań w Katarze pan Wiesław hucznie otworzy działkową strefę kibica. Przywiezie telewizor, by wspól- nie z kolegami oglądać mecze.
Mamy też historię Anny i Roberta Lewandowskich, ale nie tych.
Pan Robert jest policjantem, pracuje w Komendzie Powiatowej Policji w Kutnie (woj. łódzkie). Razem z żoną Anną szykują się już na otwarcie mundialu i pierwszy mecz naszej reprezentacji. – Mistrzostwa Europy nie wyszły tak, jak marzyliśmy, ale to nie zraziło ani mnie, ani żony do kibicowania Polakom – przekonuje pan Robert.
Cezary Kulesza o mundialu.
– Jedziemy do Kataru, żeby wygrywać. Wyjście z grupy to podstawowy cel. Później zobaczymy, co dalej. Ciężko na razie przewidywać, jak daleko możemy zajść. Oczywiście chcemy grać jak najdłużej – podkreśla Kulesza. – Nie zarywam z tego powodu nocy, ale myślę o meczu z Meksykiem. Na jaki wynik liczę? Obojętnie iloma bramkami, bylebyśmy wygrali. Może być nawet 1:0 – dodaje prezes PZPN, dla którego to pierwszy wielki turniej w tej roli. […] Mamy pewne słabe punkty, ale nie chcę o nich mówić. Każdy może mieć własne przemyślenia na ten temat. Martwią mnie kontuzje. Gdyby w kadrze byli Góralski i Moder, selekcjoner miałby więcej możliwości – przyznaje Kulesza.
Odwiedziny u Antoniego Piechniczka, po raz kolejny.
Miał pan w kadrze mistrzów olimpijskich, medalistów mistrzostw świata, wielkie osobistości z równie wielkimi charakterami…
To był doskonały kolektyw, który się wzajemnie uzupełniał. Kapitanem był Władzio Żmuda, który jest wyciszony, dlatego główna rola przypadła bardziej elokwentnemu Zbyszkowi Bońkowi. Ale Boniek wiedział, że sam nic nie zwojuje. Musiał się liczyć z Grzesiem Latą, ze Żmudą, z Młynarczykiem, którzy byli silnymi indywidualnościami. Hiszpanie czy Argentyńczycy, nie pamiętam już, którzy z nich, powiedzieli, że gdyby mieli taką parę stoperów jak Żmuda i Janas, toby zdobyli mistrzostwo świata. Silną formacją była linia pomocy. Naprawdę Matysik harował niesamowicie. Do tego trzeba dodać Latę, Bońka, Janusza Kupcewicza i bezdyskusyjnie Włodka Smolarka, który zdobył pierwszą bramkę w meczu z Peru. Krótko mówiąc: było rozłożenie akcentów, wszyscy ciągnęli ten wózek w jedną stronę i stąd ten wielki sukces.
Super Express
Mateusz Borek o mistrzostwach świata.
Mecz otwarcia z Meksykiem jest najważniejszy?
– Tak. Oczywiście, Meksyk jest słabszy niż kiedyś. Nie ma gwiazd, których się teraz boimy. Bo choćby Corona, najlepszy z nich, jest teraz kontuzjowany, trener skonfliktowany z Chicharito i Carlosem Velą. Ale ja patrzę też statystycznie, Meksyk zawsze wychodził z grupy. Meksyk ma bardzo mocną ligę i piłkarzy, którzy dla nas mogą być anonimowi, ale to są ludzie, którzy bardzo dobrze grają w piłkę. Ostatnio obejrzałem ich mecz z Kolumbią i do przerwy oni nie dali żyć, zaistnieć drużynie, która przed chwilą nas miażdżyła na mistrzostwach świata. Prowadzili 2:0, dopiero druga połowa zmieniła sytuację i Kolumbijczycy wygrali 3:2.
Boisz się tego meczu?
– Boję się. Pierwszy mecz bardzo często otwiera albo zamyka wszystko. Jeśli taki mecz z Meksykiem przegrasz, to w drugim jesteś pod ścianą. Na szczęście gramy z Arabią Saudyjską, przed której niedocenianiem przestrzegam ze względu na Herve Renarda. Znam go doskonale, miałem okazję kilkanaście razy komentować Puchar Narodów Afryki i pamiętam, co zrobił jako selekcjoner reprezentacji Zambii, kiedy triumfowali w tych rozgrywkach. Nikt wtedy nie dawał im szans, żeby grali choćby w ćwierćfinale. Arabia Saudyjska to będzie drużyna ułożona i nawet jeśli bez gwiazd, to podporządkowana pod zespół.
Jak zostać fryzjerem kadry? Niebezpieczny temat, ale spokojnie – chodzi o fryzury.
– Zaczęło się od jednego gościa z kadry, Grzegorza Krychowiaka, którego przyprowadził do salonu mój przyjaciel Wojtek Szaniawski. Po Grześku zaczęli przychodzić kolejni. Grzesiek to bardzo sympatyczny człowiek, miło się rozmawiało. Teraz trochę zmienił fryzurę, ostatnio go strzygłem. […] Robert był u mnie wiele razy. Jest bardzo sympatyczny, rzeczowy, inteligentny. Jego fryzura ewoluuje w różne strony. Nie ukrywam, ma bardzo trudne technicznie dla fryzjera włosy, nie każdemu jest łatwo nad nimi zapanować. Rosną w różne strony itrzeba mieć troszkę doświadczenia, żeby je ułożyć. […] Selekcjoner Czesław Michniewicz jeszcze nie był u reprezentacyjnego fryzjera, ale Sajewiczowi zdarzało się już strzyc innego selekcjonera.
Zbigniew Boniek o mundialu w 1982 roku.
– Po wygranym meczu o trzecie miejsce z Francją kuriozalna była ceremonia wręczania medali; przyniósł je na tacy Władysław Żmuda. Zdziwiło to pana?
– To nie były czasy rozkładania czerwonych dywanów na boisku. Pewnie można to było inaczej zorganizować, ale najważniejsze jest trzecie miejsce zapisane w książkach. A to, czy medal na szyi zawieszał mi pan Havelange, czy zrobiłem to sam, nie ma dla mnie znaczenia.
– Był czas na świętowanie?
– Po meczu w Alicante jechaliśmy całą noc do Madrytu na finał. Autokarem, kilkaset kilometrów. Był to najbardziej wesoły autobus, jakim w życiu podróżowałem! A finał? Ci, którzy chcieli pójść go obejrzeć – poszli. Ci, którzy nie chcieli –nie poszli. A ci, którzy… nie czuli się na siłach – w ogóle o nim nie myśleli.
fot. FotoPyK