W piątkowej prasie sporo o reprezentacji Polski i zbliżającej się 16. kolejce Ekstraklasy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Janusz Niedźwiedź opowiada o pracy trenera
Dlaczego nie lubi pan być jak inni?
Chcę być przede wszystkim sobą. Sposób, w jaki patrzę na piłkę, jak przekazuję informacje, to ma być moje. Tylko wtedy jestem autentyczny, naturalny. Nie chcę nikogo udawać.
Dyrektor sportowy Tomasz Wichniarek opowiadał w „Przeglądzie Sportowym”, że Widzew musi grać widowiskowo. Wydaje mi się, że dobrze się dobraliście – klub i pan. Jedna i druga strona chce tego samego.
Tak, ale w piłce nożnej przede wszystkim chodzi o punkty. Droga jest różna. Można grać widowiskowo, ofensywnie, odważnie. Można też głęboko bronić i być zespołem bardziej przeszkadzającym niż kreującym. Jestem trenerem, który woli być aktywny i mieć piłkę. Liczba kibiców na stadionie Widzewa i oczekiwania w naszym klubie powodują, że ofensywny trener może im dać rozrywkę, to, czego chcą. Z zastrzeżeniem, że najważniejsze są punkty.
Czy trenerowi grozi woda sodowa?
Oczywiście. Każdemu grozi bez względu na wykonywaną pracę. Myślę, że to wynika z charakteru, a nie z zawodu. Decyduje to, kim jesteś. To jak z pieniędzmi. Zarabiasz dwa-trzy tysiące złotych, za chwilę dostajesz 20 tysięcy, a za moment 200 tysięcy. Woda sodowa może uderzyć każdemu. Wiadomo, że u młodszych o to łatwiej, szczególnie tych, którzy zarabiają miliony i mogą poczuć, że złapali pana Boga za nogi. To ten moment, gdy ktoś czuje się wielki, bo zagrał trzy mecze i dostał powołanie do reprezentacji. Natomiast ja uważam, że wynika to zdecydowanie z charakteru i z tego, czy ktoś pamięta, gdzie był, jaka jest jego przeszłość, skąd się wywodzi. Wtedy pieniądze czy sława nie spowodują, że odbije woda sodowa.
Pan miał etap, gdy widział po sobie: „Zaczynam odlatywać”.
Uczciwie powiem, że nie. Ktoś z boku może stwierdzić inaczej i być może widział coś, czego ja nie dostrzegłem. Natomiast wiem, ile lat harowałem na to, by w końcu znaleźć się w Ekstraklasie. Dziś Widzew jest dla mnie nagrodą, Ekstraklasa jest dla mnie nagrodą. Nie tylko chcę w niej być, a zaistnieć. Po to te wcześniejsze lata, prawie dziesięć, w niższych ligach, gdzie pracowałem praktycznie w pojedynkę lub w dwie, trzy osoby, bo sztaby nie były rozbudowane. To trudna droga, ale uważam, że ona spowodowała, iż dzisiaj nie odfrunę. Nagle nie poczuję, że kiedyś zarabiałem mniej, a teraz więcej, że kiedyś byłem w trzeciej lidze, a dziś jestem w Ekstraklasie, kiedyś grałem dla 200–300 osób na trybunach, a dziś dla 17 tysięcy. Chodzi o moje postrzeganie siebie.
Maik Nawrocki komentuje powołanie do szerokiej kadry na mundial
Byłem zaskoczony, kiedy okazało się, że jestem wśród 47 zawodników wybranych przez selekcjonera Czesława Michniewicza do szerokiej kadry na mundial. Nigdy wcześniej nie byłem na zgrupowaniu kadry seniorów, po części dlatego, że musiałem leczyć kontuzję. Pierwsze powołanie i od razu do szerokiej, mundialowej kadry – nie powiem, że się spodziewałem, ale to miłe. Trener Michniewicz mnie zna, dobrze grałem, kiedy prowadził Legię, dał mi szansę debiutu w tym klubie, w europejskich pucharach, polecał mnie poprzedniemu selekcjonerowi, więc widocznie mnie ceni.
Nie spoglądałem na listę pod kątem tego, jakie mam szanse na wyjazd. Obiektywnie nie wydają się duże, ale co pozostaje mi robić? Z każdym występem nabieram pewności, spokoju i doświadczenia, forma idzie do góry. Ja mogę dawać selekcjonerowi tylko argumenty na boisku, a on wybiera. Z drugiej strony byłoby ciekawie, gdyby do Kataru pojechała trójka stoperów Legii z poprzedniego sezonu: Artur Jędrzejczyk, Mateusz Wieteska i ja. Ale nie wiem, czy to realne? Na razie planów urlopowych nie mam. Ale nie z powodu mundialu, tylko dlatego, że po sezonie miałem jechać do domu do Niemiec i spędzić czas z rodziną. Zobaczymy, jak będzie.
Nahuel Leiva wspomina o byciu “nowym Messim”
Nazywali pana „nowym Messim”. Ładnie?
Na początku źle to znosiłem, bo byłem porównywany do najlepszego piłkarza świata, szła więc za tym presja. Potem się przyzwyczaiłem i nie miało to dla mnie większego znaczenia.
Takich „nowych Messich” nie brakuje, bo to nadużywane określenie. W pana przypadku dawało do myślenia, bo nie chodziło już nawet tylko o piłkarski talent, lecz również o to, że tak samo jak Leo pochodzi pan z Rosario i jeszcze jako dziecko przeniósł się do Hiszpanii, tyle że on do Barcelony, a pan do Villarreal CF.
Dlatego analogia była całkiem oczywista, rozumiałem ją.
Krajan jest dla pana idolem?
Byłbym niepoważny, gdybym powiedział, że dokonania Messiego mi nie imponują. Jako piłkarz jest dla mnie inspiracją. Natomiast mam jeszcze innego zawodnika, który bardzo wiele dla mnie znaczy. To Carlos Tevez.
Dlaczego on?
Bo tak jak ja pochodził z bardzo biednej argentyńskiej dzielnicy, z której ciężko było się wyrwać do lepszej rzeczywistości. Potrafił to zrobić, choć ruszał od zera. I mi się udało, choć piłkarsko się z nim oczywiście nie porównuję.
Jakie było pana dzieciństwo w Rosario?
Wychowywałem się praktycznie na ulicy, to była ciężka szkoła życia. Było biednie i bez perspektyw. Dom opuściłem w wieku 11 lat, bo wierzyłem, że dzięki piłce gdzieś mi będzie lepiej. Miałem wiele wzlotów i upadków, ale dzięki temu bardzo szybko dojrzałem.
Gdyby został pan wtedy w Rosario, gdzie byłby pan dzisiaj?
Moi rodzice zawsze uważali mnie za najgorsze dziecko z całego rodzeństwa, a teraz jestem z siebie dumny, że stałem się tym, który naprawdę nieźle radzi sobie w życiu. Gdybym jednak nie opuścił Rosario, mogłoby się skończyć bardzo źle. Możliwe, że zostałbym przestępcą albo poszedłbym w narkotyki.
Dlaczego pan tak sądzi?
Bo wiem, jak potoczyły się losy kolegów, których znałem z ulicy. Niektórzy dzisiaj już nie żyją, bo wybrali tę złą drogę. Łatwe pieniądze, łatwa śmierć…
Sławomir Peszko wskazuje najtrudniejsze rozdziały swojej autobiografii
Mnie mocno zaskoczyło, jak imprezowa była kadra Adama Nawałki.
Trener Nawałka miał do nas zaufanie. Trzymał ten zespół, wprowadził zasady, ale przesadnie nas nie kontrolował. Dopiero po aferze z Łukaszem Teodorczykiem musieliśmy to zaufanie odbudować.
Tę imprezę też dokładnie pan w książce opisuje. W 2016 roku, podczas październikowego zgrupowania, piłkarze wynajęli apartament w hotelu, w którym stacjonowała kadra, tyle że w innym skrzydle. Skończyło się tak, że o tej nocy usłyszała cała Polska, bo Teodorczyk zwymiotował na korytarzu, co ujawniły potem media.
Mieliśmy zarezerwowany pokój. Obchodziliśmy imieniny Artura, u nas w drużynie było ich dwóch: Jędrzejczyk i Boruc. Teo mógł zwymiotować wszędzie, ale co go podkusiło, aby otworzyć drzwi i puścić pawia na korytarz? No ale ja jestem ostatnim, który może wypominać głupie akcje po alkoholu. Nawałka dobrze to rozegrał. W książce dokładnie to opisuję, zachował się wówczas jak profesor psychologii.
Zastanawiał się pan, co pomyślą bliscy, gdy przeczytają o tym w pana książce, gdy wróci pan w niej do tych bolesnych momentów?
Obawiałem się reakcji mojej żony Ani. Była zła, że nie przeczytała tej książki przed wysłaniem do druku. „Wrzuciłeś moje zdjęcia, opowiedziałeś o mnie, a nie pokazałeś mi, co właściwie napisałeś?” – powtarzała. Ale ja nikomu nie dałem jej do przeczytania. Gdy dostała do rąk pierwszy egzemplarz, zamknęła się na godzinę i przeczytała rozdziały: „Kadra – Afera taksówkowa”, „Zaślubiony z morzem”, w którym mówię o Lechii, i zakończenie. Wyszła i stwierdziła: „Muszę cię pochwalić, bałam się, że naopowiadasz większych głupot. Dobrze się to czyta”.
Dlaczego bała się rozdziału o aferze taksówkowej?
Bardzo to przeżyła. Przez dwa dni nic nie jadła. Siedziała załamana, nasza córka Wiki była mała, zbyt wiele nie rozumiała. Dziś nie ma w sporcie takich skandali, które tak często byłyby pokazywane w telewizji. Przez pierwsze trzy dni nadawano specjalne wydania programów, moje nazwisko widniało na czerwonym pasku. To nie była zwykła aferka, ja przecież siedziałem w więzieniu!
„Jest jedna historia, która zmieniła moje życie. To blizna na zawsze”.
Przecież nie pojechałem przez to na EURO 2012! A mogłem grać w pierwszym składzie! Pewnie moja obecność nie zmieniłaby naszych wyników, ale dla mnie to i tak wielka sprawa. Zmieniła nie tylko mój odbiór w Polsce, ale też moje postrzeganie w Niemczech. Bo o ile kibice po jakimś czasie zaczęli już z tego żartować, o tyle władze klubu miały na uwadze, że bywam nieprzewidywalny, że nie tylko piłka nożna jest mi w głowie.
Karol Świderski zapowiada dobrą formę na mundialu w Katarze
Jeszcze do niedawna Karol Świderski był dżokerem w kadrze, ale ostatnio jest pan uważany za idealnego partnera dla Roberta Lewandowskiego. Woli pan grać od początku czy wchodzić z ławki?
To miłe i chciałbym, żeby trwało. O tym decyduje trener, a ja zapewniam, że zrobię wszystko, by jak najlepiej przygotować się do turnieju pod względem fizycznym. Trochę żałuję, że liga już się skończyła, ale nie straciłem rytmu meczowego – w miniony piątek mieliśmy sparing, w tym tygodniu jest kolejny. Mam nadzieję, że będę
na tyle gotowy, by w Katarze móc grać nawet w pierwszym składzie.
Jest pan w stałym kontakcie z trenerem Czesławem Michniewiczem?
Częściej rozmawiam z trenerem od przygotowania fizycznego – Karolem Bortnikiem. Dzwoni i cały czas się dopytuje, czy nie potrzebuję czegoś więcej. Fajnie, że w Charlotte zrobili te treningi po sezonie, bo obciążenia są na wysokim poziomie i trzymają mnie w pełnej gotowości. W tym tygodniu mieliśmy zachowany rytm: treningi plus sparing. Kiedy wrócę do Polski, będzie łatwiej konsultować się ze sztabem kadry, co mam robić w weekendy i na bieżąco zmieniać, czy czasem może zrobić dwie jednostki. Wszystko zależy też od tego, jak pod względem przygotowania motorycznego będzie trenować Jagiellonia.
Na koniec poproszę o ocenę losowania grup eliminacji EURO 2024. Polska zagra z Czechami, Albanią, Mołdawią i Wyspami Owczymi.
Nie ma się co oszukiwać, o dwa miejsca premiowane awansem powalczą trzy pierwsze reprezentacje. Dla nas każdy rywal jest w zasięgu i zrobimy wszystko, żeby awansować, choć starcia z Czechami i Albanią nie będą łatwe. Pamiętamy spotkania z tym drugim zespołem: na Narodowym wygraliśmy 4:1, ale wynik nie odzwierciedlał tego, co widzieliśmy na boisku. To był bardzo trudny mecz. Albania pokazała, że potrafi grać w piłkę, a my strzelaliśmy gole. Również na wyjeździe, gdzie panowała bardzo gorąca atmosfera, nie mieliśmy łatwo. Wygraliśmy 1:0 po moim golu. Czekają nas trudne eliminacje, ale powinniśmy wyjść z grupy.
W Tiranie w meczu z Albanią strzelił pan gola, który niemal dał nam awans do baraży w MŚ, niedawno strzelił z Walią w Cardiff i dzięki temu Polska również wygrała 1:0, zapewniając sobie utrzymanie w Dywizji A Ligi Narodów. Stał się pan specjalistą od ważnych bramek?
Mam nadzieję, że tak. Do tej pory na każdym zgrupowaniu strzelałem przynajmniej jedną bramkę. Dlatego marzę o tym, żeby w mistrzostwach świata też tak było. Aby udało mi się trafić do siatki i pomóc reprezentacji w awansie z grupy.
SPORT
Józef Drabicki, były prezes Piasta, komentuje zwolnienie Waldemara Fornalika
Czy zaskoczyło pana zwolnienie trenera Fornalika?
To zdziwienie o tyle, że Waldemar Fornalik miał dobre okresy w drużynie, zdobył mistrzostwo, zajmował miejsce na podium – ale to jest historia. Trzeba podejść do tego pragmatycznie. Zawsze darzyłem go bardzo dużą sympatią, jego osobowość, charakter i metody pracy, bo to się pokrywało z tym, co za mojej kadencji robili inni szkoleniowcy, współpracujący głównie z doktorem Wielkoszyńskim. To także było dla mnie ważne. Muszę to powiedzieć z bólem serca, ale wydaje mi się, że pewna formuła już się wyczerpała. Nie jestem zasadniczo za zwolnieniami trenerów ni z gruchy, ni z pietruchy. Trzeba jednak popatrzeć na to przez pryzmat czasu. Są okresy dobre i złe. Za jedne trzeba wynagradzać, a za drugie rozliczać. Ten zespół na pewno nie powinien znajdować się w rejonie tabeli, w jakim jest obecnie. Zmiany są potrzebne. Patrząc na grę drużyny, prezentowała się ona bardzo słabo. Pojawiały się błędy i taktyczne, i indywidualne. Zespół był senny i nie udawało się go pobudzić. Dynamika gry jest niezwykle ważna, dlatego potrzebne są cechy agresji, a drużyna grała piłkę ospałą. Nie chcę, broń Boże, atakować trenera, ale bywają takie momenty, w których nie da się już nic zmienić i trzeba szukać innych konfiguracji. Liczyliśmy, że po pierwszych kolejkach będzie poprawa, bo ona musi nastąpić, ale okazało się… że wcale nie musi. Zespół gra po prostu słabą piłkę.
Nowym trenerem Piasta natychmiastowo został ogłoszony doskonale znany w ekstraklasie Aleksandar Vuković. Co pan sądzi o tej decyzji?
Istnieje coś takiego, że gra zespołu powinna być odzwierciedleniem osobowości szkoleniowca. Waldemar Fornalik był trenerem spokojnym, zarówno w trakcie meczów przy ławce rezerwowych, jak i w trakcie treningów. Nie jest kimś na pokaz, kto robi coś sztucznego, nadmiernie gestykuluje itp. To trener umiarkowany i jego umiarkowana osobowość przelała się na zespół, w efekcie czego Piast grał piłkę spokojną. Aleksandar Vuković ma osobowość zupełnie inną i mam nadzieję, że odciśnie swoje piętno na drużynie, w efekcie czego zacznie ona w końcu walczyć – i to tak z determinacją. Wtedy może będzie lepiej, bo do tej pory zachowawczość mijała się z wynikami. Przeciwnik nie był zaskoczony i łatwo nas neutralizował. Dlatego z bólem serca mówię, że ten okres się chyba wyczerpał. Ale jeszcze raz powtarzam – wielki szacunek dla Waldemara Fornalika.
Jak należy oceniać trenera Fornalika?
Na jego pracę trzeba patrzeć z perspektywy pięciu lat, które są już historią i nie pójdą dalej. Powołanie go na trenera w tamtym czasie było bardzo przemyślanym ruchem. To był człowiek stąd, szkoleniowiec śląski, z właściwą osobowością. To rokowało dobre nadzieje. Podobnie było wcześniej z Marcinem Broszem. Gdy z wiceprezesem Koźmińskim szukaliśmy trenera, padło na niego, bo to chłopak stąd, bo był na miejscu, miał tu rodzinę, więcej czasu. Zdecydowaliśmy się na niego i też zrobił dobry wynik, również stosunkowo długo pracował w Piaście. Trener Fornalik także miał długi okres, chociaż Fergusonem już nie będzie (śmiech). Tego, co osiągnął, nikt mu nie odbierze. Teraz jednak wszystkie ręce na pokład z trenerem Vukoviciem.
Daniel Bielica opowiada o rywalizacji z Kevinem Brollem
Podbudowało pana ostatnie czyste konto w spotkaniu z Wartą?
Dla mnie było to drugie czyste konto w tym sezonie po pucharowym meczu z Ruchem. Jest to potrzebne i mnie, i całej linii obrony.
Dziś będzie pan miał więcej pracy niż w niedzielę?
Pewnie tak. Widzew jest bardziej ofensywną drużyną niż Warta, która najpierw zabezpiecza dostęp do bramki, a potem próbuje coś ukłuć. Widzew z kolei ma jakość w ofensywie. Z pewnością będą okazje, żeby się wykazać, ale oby było ich jak najmniej.
Jak wygląda pańska rywalizacja z Kevinem Brollem?
Konkurencja jest. Na początku sezonu bronił Kevin, teraz ja „wskoczyłem” do gry. Walczymy o miejsce. Ja jestem ambitny, nie boję się rywalizacji, bo dzięki niej mogę się rozwijać. W ostatnim czasie poprawiłem grę nogami. Taka jest teraz nasza filozofia, żeby piłka była rozgrywana od tyłu.
Siedem meczów u siebie i tylko 5 punktów. Z czego wynika, że tak słabo spisujecie się na swoim stadionie?
Ciężkie pytanie… Mieliśmy trudny początek… Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego nie idzie nam u siebie. Chciałbym powiedzieć, że robimy wszystko, żeby przyciągać kibiców na stadion, ale osiąganymi wynikami raczej ich zniechęcamy. Mimo to fani dalej się mobilizują i przychodzą na mecze, by nas wspierać. Trzeba więc stanąć na wysokości zadania i zdobywać punkty u siebie.
Ruch Chorzów chce większego wsparcia od miasta
Niebieska 11-stka. Z prezentacją o takim tytule – wysłuchawszy wcześniej 1,5-godzinnej dyskusji o nadaniu rondu przy ul. Nomiarki imienia „Praw Kobiet” – stawili się wczoraj przedstawiciele Ruchu na sesji rady miasta.
Wyciągnęli tym samym wnioski sprzed roku. Wtedy to klub – w 25 procentach należący przecież do samorządu – w pierwotnej wersji miejskiego budżetu na 2022 nie miał zapisanej ani złotówki, a strony przerzucały się oświadczeniami. Tym razem „Niebiescy” w trwającym już niełatwym okresie konstruowania budżetu na 2023 sami poprosili radnych o możliwość wystąpienia, reprezentowani przez prezesa Seweryna Siemianowskiego, wiceprezesa Marcina Stokłosę, dyrektora finansowego Adama Krawca oraz członków rady nadzorczej Marka Godzińskiego i Piotra Małeckiego. W tym roku 14-krotny mistrz Polski mógł liczyć z miasta na 1,8 mln zł w formie wykupu akcji (oraz konwersję na akcje 3-milionowej pożyczki z 2019 roku). Wtedy był drugoligowcem, dziś walczy o wymarzony powrót do ekstraklasy, zatem wzrosły też koszty i potrzeby. Dlatego – choć konkretne kwoty, prośby i oczekiwania publicznie nie wybrzmiały (nieoficjalnie mówi się o 4-5 mln zł), teraz przy Cichej liczą, że zastrzyk gotówki z miasta będzie większy i odpowiednio oraz konkretnie to uargumentowali.
Radni dopytywali, jakie potrzeby finansowe będzie miał Ruch w razie awansu do ekstraklasy. – Oczywiście są i to spore. Awansować – to jedno, a utrzymać się w ekstraklasie – to jeszcze co innego. Chcąc wywalczyć awans, musimy mocno przepracować okienko transferowe. Nie będziemy robić niczego na kredyt, przebijać sufitów, tworzyć kominów, ale trzeba będzie zainwestować, dokonać wzmocnień. To kilka milionów złotych. Na przyszły rok wsparcie powinno być wyższe niż do tej pory, bo gramy w wyższej lidze i mamy większe niż wcześniej potrzeby – tłumaczył wiceprezes Stokłosa. Piotr Małecki, członek rady nadzorczej, przedstawił działające na wyobraźnię wykresy dotyczące I-ligowców. W kategorii „budżet” Ruch z 4 milionami złotych był na szarym końcu. Pod względem frekwencji (średnio 7682) uplasował się jedynie za Wisłą Kraków, a w zapełnieniu stadionu nie miał sobie równych ze średnią 87 procent, podczas gdy 50 procent przekracza jeszcze jedynie Puszcza na swym kameralnym obiekcie w Niepołomicach! – To pokazuje, że potencjał obecnego stadionu jest wykorzystany. Kibice wspierają klub, Ruch funkcjonuje w sposób transparenty – zwracał uwagę Małecki i podkreślał, że przy obecnym budżecie trudno będzie zapewnić dalszy rozwój Ruchu.
SUPER EXPRESS
Kolejny wywiad ze Sławomirem Peszką
Kończy się twoja długa kariera. Czegoś z tego czasu żałujesz?
Zaprzepaszczonej szansy na wyjazd na Euro 2012 przez aferę taksówkową w Kolonii. Przeżywałem to, moja rodzina także. To nie była mała aferka, to była bomba, która była mielona przez trzy dni. Selekcjoner Smuda przyjechał do Niemiec, „Bild” mnie miażdżył, publikując zdjęcia celi.
Pamiętasz pierwszą rozmowę ze Smudą po tej aferze?
“Nie ma cię wkadrze” –zakomunikował od razu. –„Niech trener przyjedzie, porozmawiamy, wyjaśnimy” – broniłem się. Niestety, stało się tak, że przyjechał, ale na posterunek policji i tam wyjaśniał. W tamtym czasie bym mu ręki nie podał i on o tym dobrze wie.
Potem mieliście jakiś kontakt?
Przez dziewięć lat nie. Spotkaliśmy się trzy miesiące przed jego zatrudnieniem w Wieczystej. Podałem mu rękę i powiedziałem: „Czy to jest ten Franz, który wyp… mnie z kadry?”. Na to Smuda: „»Szpaczek«, ty się nic nie zmieniłeś…”. Trzy miesiące później był moim trenerem, miałem znim świetny kontakt i traktował mnie jak syna.
FAKT
Andrzej Dadełło o zarządzaniu Miedzią Legnica
Dobry szachista jest cierpliwy. Pan musi znakomicie grać w szachy…
Radzę sobie, ale mimo wszystko jestem amatorem. Ale rozumiem, że to aluzja do Miedzi… To nie tyle cierpliwość, co świadomość tego, w jakiej konkurencji działamy. Słabo zaczęliśmy sezon, ale proszę spojrzeć, jakie firmy są przed nami. Gramy dopiero drugi raz w ekstraklasie i mamy swoje ograniczenia.
Nawet anielska cierpliwość może się w końcu wyczerpać. Czy miał pan taki moment, że było już blisko, by rzucić to wszystko w diabły?
Każdy człowiek przeżywa różne okresy, ale jestem przyzwyczajony do tego, że w życiu nic mi nie przyszło łatwo i może dlatego moja cierpliwość jest większa.
Po meczu z Rakowem zwolnił pan trenera Wojciecha Łobodzińskiego. Rozstanie odbyło się chyba w nie najlepszej atmosferze, bo szkoleniowiec nie pojawił się na meczu z Cracovią, przed którym miał zostać uroczyście pożegnany.
Rozstaliśmy się w bardzo dobrej atmosferze. Trener nie był na meczu z Cracovią, bo w tamtym momencie chciał uniknąć udzielania wywiadów. Wojtek to profesjonalny trener, inteligentny człowiek i ma świadomość, jakie były oczekiwania wobec niego i jak ma się do nich wynik punktowy plus bardzo bolesne dla mnie odpadnięcie z Pucharu Polski po meczu z Resovią. To wszystko sprawiło, że się rozstaliśmy. Ale trzymamy za niego kciuki i niewykluczone, że Wojtek w przyszłości znów będzie pracowa w Miedzi.
Fot. 400mm.pl