Poniedziałkowa prasówka. Kilka mocnych opinii w publicystyce, wywiad z Robertem Dadokiem i w sumie tyle.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Radosław Majdan o swoim konflikcie z Czesławem Michniewiczem.
(…) Tyle teorii, ogólnych spostrzeżeń, teraz przejdę do konkretów. Do jednego człowieka – Czesława Michniewicza – który w kontaktach z mediami popełnił wszystkie możliwe błędy. Już na pierwszej konferencji prasowej straszył dziennikarza pozwem sądowym. Po awansie na mistrzostwa świata naubliżał poważnym dziennikarzom, a w czerwcu oświadczył, że kieruje sprawę przeciwko Szymonowi Jadczakowi do sądu.
Na szczęście znalazł się ktoś rozsądny, kto mu poradził, by się z tej drogi wycofał. Ja również zrobiłem sobie z Czesława Michniewicza wroga. Miałem świadomość, jakie mogą być konsekwencje tego, co mówię, lecz musiałem powiedzieć to, co naprawdę sądziłem i sądzę o jego kandydaturze na stanowisko selekcjonera. Była niepochlebna. W zamian za to mogłem potem o sobie przeczytać szereg pomówień. Stwierdził, że celebryta, który go krytykuje, szalał w Zatoce Sztuki, rzucił hasło, jakobym molestował rzeczniczkę prasową Polonii Warszawa.
Michniewicz mówił o czasach, w których był trenerem – w tym miejscu mogłoby paść pytanie, dlaczego trener, wiedząc o takich kwestiach, nie zareagował? Takich oskarżeń nie można rzucać bezkarnie. Nigdy w klubie w Zatoce Sztuki nie byłem, a sprawę przeciwko autorowi reportażu na temat tego miejsca i mojej rzekomej obecności w nim skierowałem na drogę sądową. A z tego, co sobie przypominam, rzecznikiem, gdy pracowałem przy Konwiktorskiej, był mężczyzna. To są zbyt poważne kwestie, by ktokolwiek miał prawo je podnosić bez żadnych dowodów, powtarzać jakieś zasłyszane plotki z nadzieją, że zaboli.
Antoni Bugajski o cierpliwości w zarządzaniu klubami.
Niedawno właściciel Rakowa Michał Świerczewski na momencik uaktywnił się medialnie. Postanowił, że głos będzie zabierał tylko co jakiś czas, raczej nie częściej niż raz na pół roku. Szkoda, że tak rzadko, bo ma do przekazania rzeczy ciekawe, nawet jeśli wywołują kontrowersje. Słów człowieka, który stworzył warunki do funkcjonowania dla najlepiej grającej w Polsce drużyny, należy słuchać z uwagą i merytorycznie analizować. Świerczewski podważa obiegową opinię przeciwstawiającą działalność w biznesie działalności w piłce nożnej. Czyli to, co się sprawdza i daje korzyści w zarządzanych przez niego firmach, miałoby się nijak do tego, jakie przyniesie efekty w obszarze sporty. Bo tam o sukcesie czy porażce decyduje coś tak dalece oderwanego od kompetentnego zarządzania firmą, jak dyspozycja dnia, kontuzja zawodnika albo nawet błąd sędziego.
Świerczewski twierdzi, że tak się dzieje tylko w krótkim wymiarze, może dotyczyć jednego czy drugiego meczu, a nawet całego sezonu. Jeżeli natomiast ujmiemy kwestię w dłuższej perspektywie, wtedy nawet w tak nieprzewidywalnej i uzależnionej od przypadku materii jak sport, plan biznesowy i sposób jego realizacji zyskują kluczowe znaczenie.
Jeżeli popatrzymy na pomysł Świerczewskiego na Raków, jednak trudno z tym dyskutować. Co z tego, że po drodze zdarzają się potknięcia i wypadki przy pracy – z roku na rok klub i zespół funkcjonują na coraz wyższym poziomie. Nie ulega wątpliwości, że dzieje się tak dlatego, że na czele stoi profesjonalny i niepanikujący właściciel, który otoczył się kompetentnymi ludźmi.
Jak Robert Dadok przebijał się do Ekstraklasy? Dlaczego początek w Zabrzu nie wyglądał dobrze? Czy chaos może być atutem?
Początek w Górniku nie był jak ze snu.
Słaby był.
No słaby.
Trochę nie spodziewałem się, byłem zaskoczony tą wiarą we mnie od początku trenera Urbana. To chyba dobrze. Trochę nie do końca czułem, że już mogę. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że w Mielcu broniliśmy się przed spadkiem i wiedziałem, że idę do mocniejszej ekipy. Musiałem przestawić głowę.
Uwierzyć w siebie?
Trochę też. Od początku tego transferu w mojej głowie dziwnie się klarowało. Byłem zadowolony, że robię krok do przodu, ale z drugiej strony zrobiła się afera, że niby jestem kibicem Ruchu. Coś tam wyciągnęli. Przez to wbijałem sobie, że kibice nie będą mnie szanować, a w Górniku ich wpływ jest mocny. Wiedziałem, że to może mi zaszkodzić. Chodziło o doping, ich wiarę, bo nie ukrywam, że to daje mi moc. No i drugie, że ten transfer był trochę wyśmiewany. To znaczy może nie wyśmiewany, ale pojawiały się pytania: skąd, czemu, po co.
Mało kto rozumiał ten ruch.
Jeżeli ktoś siedzi w piłce, jak dyrektor Płatek czy trener Urban, to widzi więcej. A jeśli ktoś nie jest zorientowany, to nie wie dlaczego. Szanuję dyrektora Płatka za decyzję o moim transferze. Niewielu na jego miejscu zdecydowałoby się na taki.
Ciągnęła się za panem akcja z meczu z Lechem, gdy w prostej sytuacji nie przyjął pan piłki po podaniu Lukasa Podolskiego. Piłka odskoczyła.
No ciągnęło się.
Pan to odczuwał?
Odczułem tak naprawdę na koniec sezonu. Czułem, że ogólnie za mną dobry rok, a ktoś powiedział, że „Poldi” musiał męczyć się z takim Dadokiem, który nie umie piłki przyjąć. To zdarzyło się raz. Jak mi pokażecie drugą sytuację, że coś takiego zrobiłem, to zwrócę honor. Wyszło, że nie jestem technicznym zawodnikiem, bo nie przyjąłem jednej piłki od Lukasa. To był wtedy mój bardzo słaby mecz z Lechem i błąd techniczny.
Jerzy Dudek krytykuje sposób ogłoszenia szerokiej kadry.
Listę powołanych dzielę na trzy grupy: tych co na pewno pojadą, tych co mają szansę wsiąść do samolotu i tych, którzy nie pojadą. Może przy dwóch zawodnikach są znaki zapytania, reszta jest znana. Piłkarze oczywiście się cieszą, ale moim zdaniem to jest jedynie ukłon w stronę agentów piłkarskich. Zawsze mogą potem reklamować swoich graczy jako reprezentantów, którzy byli blisko wyjazdu na mundial, ale są w szerokiej kadrze. Rzeczywiście, ta kadra jest tak szeroka, że równie dobrze selekcjoner mógł powołać jeszcze kilku… oldbojów, nic by się nie stało.
Tylko kilka reprezentacji podało opinii publicznej szeroką listę, ale chyba tylko my zrobiliśmy z tego taką szopkę. Do tego doszło do kuriozalnej sytuacji i zamieszania, bo jeden z portali na 40 minut przed oficjalnym ogłoszeniem, podał listę 47 nazwisk. To jeszcze bardziej obnażyło wagę tej ceremonii, a dla PZPN to też kwestia do sprawdzenia, skąd wypłynęły te informacje.
Jak takie rzeczy wypływają teraz z federacji, że ktoś spoza związku zna listę nazwisk, to co dopiero będzie, gdy będą kiepskie wyniki! Dopiero będzie wesoło, choć pewnie nie wszystkim. Zaczną się osądy i podejrzenia o zdradę taktyki.
Dariuszowi Dziekanowskiemu podobał się mecz Legia – Pogoń.
Dzięki tej niewykorzystanej jedenastce mieliśmy za to więcej emocji, bo w drugiej połowie do głosu doszła Pogoń i gdyby nie bramkarz Kacper Tobiasz, to Legia mogłaby schodzić z boiska z zerowym dorobkiem punktowym. Po przerwie stroną dominującą starali się być goście, co dowodzi, że Portowcy nie boją się iść na wymianę ciosów i w każdym meczu, nawet w Warszawie, przy pełnych trybunach, chcą grać o zwycięstwo. Pisałem już w trakcie eliminacji Ligi Konferencji Europy, że podoba mi się filozofia szwedzkiego szkoleniowca Jensa Gustafssona. Pozytywne jest także to, że dobra robota, którą wykonał w Szczecinie Runjaić, nie została roztrwoniona, że Pogoń to drużyna wciąż aspirująca do miejsca w czołówce tabeli.
Pojawiają się też symptomy, które świadczą, że Legia pod wodzą Runjaicia zaczyna iść w dobrym kierunku. Daleko jeszcze do ideału i kilkakrotnie zdarzyło mi się nie najlepiej oceniać grę drużyny, ale na jego korzyść przemawia fakt, że zarówno zespół, jak i poszczególni zawodnicy robią postępy. A takim dobrym sygnałem, oprócz sobotniego meczu, jest chociażby rosnąca forma Macieja Rosołka. Niewiele wskazywało, że zawodnik, który w zeszłym sezonie nie bardzo odnalazł się na wypożyczeniu w Arce Gdynia, czyli na zapleczu Ekstraklasy, ma szansę zacząć wyróżniać się w Legii. Pokazuje jednak coraz więcej atutów i staje się mocnym punktem warszawskiej drużyny.
SPORT
Michał Zichlarz o konsekwencji Rakowa w punktowaniu.
Za kilka dni piłkarski hit ekstraklasy – na stadionie przy ulicy Bułgarskiej mistrz Polski Lech zmierzy się z wicemistrzem i obecnym liderem tabeli, Rakowem. Tym spotkaniem będzie w najbliższych dniach żyła piłkarska Polska. Z pewnością będzie na co popatrzeć. Piłkarska prawda głosi jednak, że tytułu mistrza kraju nie zdobywa się takimi hitowymi meczami, ale grami jak ta, która miała miejsce w ostatnią sobotę, w której drużyna prowadzona przez Marka Papszuna pokonała po trudnym ligowym boju beniaminka z Kielc. Co z tego, że zmierzający po swój historyczny tytuł mistrza Polski Raków przepycha kolejne ligowe gry? Liczy się efekt, liczy się skuteczność i to, że dzięki kolejnym wygranym jedenastka spod Jasnej Góry ma na swoim koncie kolejne trzy punkty i systematycznie powiększa przewagę nad rywalami, którzy tracą punkty w starciach między sobą. Raków wygrywa, Raków nie traci goli i ze spokojem może czekać na kolejne spotkania w ekstraklasie.
Słynąca z promowania młodych piłkarzy Borussia Dortmund ponownie zapisała się w historii niemieckiego futbolu.
Wielkich szans Stuttgartowi BVB w ten weekend nie dała. Dortmundczycy „przejechali się” po Szwabach 5:0, a kluczowi w tym zwycięstwie byli nastolatkowie. Dwie bramki na konto zapisał 19-letni Jude Bellingham, a po trafieniu dołożyli 19-letni Gio Reyna oraz 17-letni Youssoufa Moukoko. To pierwszy przypadek w historii Bundesligi, w którym trzech tak młodych piłkarzy wpisało się na strzelecką listę. Jeśli gdzieś miał wydarzyć się taki precedens, to właśnie w Borussii.
– To niezwykłe grać w piłkę tak konsekwentnie w tak młodym wieku – chwalił swoich piłkarzy trener Edin Terzić, a największe oklaski zebrał pierwszy z wymienionych. – Jude był tym, który poprowadził naszą grę we właściwym kierunku. Miał dobry wpływ na zespół, jest dla nas bardzo cenny – mówił o Bellinghamie dyrektor sportowy Sebastian Kehl, zapewne przeliczający już z tyłu głowy, ile BVB… zarobi na młodym Angliku. Nie jest tajemnicą, że na swoich listach mają go największe kluby świata i choć na razie żadne konkrety się nie pojawiają, wiadome jest, że mniej niż 100 milionów euro pomocnik kosztować na pewno nie będzie.
FAKT
Bartosz Klebaniuk występem na Legii przegnał demony po meczu z Rekordem.
Trener Jens Gustafsson (44 l.) postawił na niego kosztem Stipicy, który oglądał ligowy mecz z ławki po raz pierwszy od przyjścia do klubu. Decyzja tym bardziej zaskakująca, że Portowców czekało jedno z najtrudniejszych wyzwań w sezonie. 20-latek udźwignął jednak presję. Kilka razy ratował drużynę, obronił nawet rzut karny Carlitosa (32 l.). W dużej mierze jemu Pogoń zawdzięcza remis 1:1 z Legią.
– Bramka wpuszczona w meczu z Rekordem siedziała mi w głowie. Mogłem jednak liczyć na wsparcie drużyny i zaufanie trenerów, to dużo dało – przyznał po meczu Klebaniuk. – Sam bym pewnie nie wymyślił takiego scenariusza. Był to dla mnie ważny mecz, także dlatego, że pochodzę ze wschodniej Polski, gdzie mecze z Legią zawsze miały wyjątkowy wymiar. Marzyłem, aby zagrać kiedyś na tym obiekcie – dodał wychowanek TOP 54 Biała Podlaska.
SUPER EXPRESS
Typowy przegląd weekendu.
Fot. FotoPyK