Środowa prasa to już w zdecydowanej większości tematy reprezentacyjne związane z meczem z Holandią.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Rozmowa z Karolem Świderskim.
Z jakimi oczekiwaniami przychodził pan do MLS i jak je pan po tych 10 miesiącach podsumuje?
Zdecydowałem się na ten ruch przede wszystkim po to, by spokojnie się odbudować. Bo końcówka mojego pobytu w PAOK nie była najlepsza. I oprócz tego letniego okresu, gdy mi nie szło, myślę, że jak na pierwszy sezon jest nieźle.
10 bramek, pięć asyst – to pana statystyki. Jaką notę wystawiłby pan sobie za ten pierwszy, kończący się wkrótce sezon w MLS?
Zdarzały się słabsze mecze, ale więcej było tych dobrych. Myślę, że siódemkę.
Sezon zasadniczy kończy się 9 października, pierwszy mecz na mistrzostwach świata Polska rozegra 22 listopada. Trener Michniewicz nie ukrywa, że martwi go to, zastanawia się, co zrobić, by piłkarze grający w MLS, czyli pan i Kamil Jóźwiak, byli w formie podczas mundialu.
Skończymy 9 października, jeśli nie awansujemy do fazy play-off. My wierzymy, że nam się to uda. Ostatnie mecze były w naszym wykonaniu naprawdę dobre. Jeśli jednak nie zdołamy tego dokonać, wtedy na początek mamy kilka dni obowiązkowego wolnego, po nim wracamy do treningów, które zaplanowane są do 20 listopada. Klub opracował taki plan właśnie z myślą o mnie i Kamilu, pamiętając, że mamy szanse jechać na mundial. W tym czasie będziemy rozgrywać mecze towarzyskie z innymi drużynami, które nie zakwalifikowały się do play-offów. Mam przekonanie, że to wystarczy, abym odpowiednio się przygotował. Szczególnie że nie będą to takie sparingi, jakie czasem rozgrywa się przed sezonem. Wielu piłkarzom będzie zależało, by podtrzymać formę na mistrzostwa. Jeśli więc zostanę powołany na mundial, stawię się na listopadowym zgrupowaniu w optymalnej formie.
(…) Czesław Michniewicz mówi wprost, że 18 piłkarzy może być już niemal pewnych, że poleci do Kataru. Sądzi pan, że jest w tej grupie?
Nie wydaje mi się. Mamy z przodu pięciu-sześciu zawodników, którzy walczą o bilety do Kataru. Sporo odpowiedzi na pewno da to zgrupowanie. Ono pokaże, kto jest bliżej, a kto dalej mundialu. Mam z tyłu głowy, że we wcześniejszych spotkaniach udawało mi się coś wnieść do gry naszego zespołu. Mam nadzieję, że teraz będzie podobnie.
Trener Louis van Gaal powołał do reprezentacji Holandii czterech bramkarzy, ale żaden z nich nie gra na wysokim poziomie.
Znany bramkarz, którego ostatnio nie chciał żaden poważny klub, weteran, ale paradoksalnie bez doświadczenia, debiutant i golkiper, który choć ma 29 lat, to dopiero od roku gra na wyższym poziomie – tak wygląda obraz bramkarzy reprezentacji Holandii. Kibice mogą tęsknić za czasami Edwina van der Sara. – Moim zdaniem obsada bramki to najsłabszy punkt tej drużyny obok braku klasowej dziewiątki – mówi nam Jan de Zeeuw jr., menedżer piłkarski, syn byłego dyrektora reprezentacji Polski Jana de Zeeuwa.
Selekcjoner Louis van Gaal na mecze z Polską i Belgią powołał: Jespera Cillessena (NEC Nijmegen), Marka Flekkena (Freiburg), Remko Pasveera (Ajax) i Andriesa Nopperta (Heerenveen). Jak widać, żaden z nich nie broni w klubie porównywalnym do tego, w którym gra Wojciech Szczęsny, czyli do Juventusu Turyn. Van Gaal nie jest zadowolony, gdy musi odpowiadać na pytanie o obsadę bramki. – To mnie denerwuje, rozumiesz? – tak selekcjoner zwrócił się do dziennikarza podczas poniedziałkowej konferencji prasowej, gdy ten dopytywał o tę kwestię.
Radosław Kałużny doradza Rafałowi Gikiewiczowi, żeby grał, a nie żalił się w mediach.
WOŁOSIK: Myślę, że cechy charakteru, o których wspomniałeś, przesądzają o tym, że dopóki obecny selekcjoner będzie na stanowisku, dopóty w gronie powołanych nie znajdzie się Gikiewicz. Nie mam pojęcia, czy wpływ mają na to jakieś stare sprawy, zachowania tego bramkarza czy jednak obawa trenera, że w koszyku ze zdrowymi znajdzie się zgniłe jabłko.
KAŁUŻNY: Michniewicz, słusznie, nie chce pokłócić się ze swoim zespołem. Gikiewicz mógłby coś nachrzanić. Ma niewyparzony język i lubi publicznie wywołać ferment. Nie powołując go, selekcjoner niczym nie ryzykuje. Bramkarzy ci u nas dostatek. Zdecydowanie bardziej rozumiem powołanie młodszych, dużo bardziej perspektywicznych Majeckiego, czy Drągowskiego niż 35-letniego Gikiewicza. Nie sądzę, byśmy mieli do czynienia z bramkarzem pokroju angielskiej legendy Peterem Shiltonem, który bronił jeszcze po czterdziestce. Czytając jego ostatnie wypowiedzi, tym bardziej podtrzymuję swoje zdanie o Gikiewiczu. Narzeka, że nikt ze sztabu kadry nie dzwonił do jego trenera czy dyrektora sportowego, bo gdyby wykonali taki telefon, może inaczej na niego by spojrzeli. Stary, skoro nie dzwonią i nie wypytują, to znaczy, że dają ci jasny przekaz – tej reprezentacji nie jesteś potrzebny. A na razie trudno im cokolwiek zarzucić, bo na przykład wybrali ludzi, którzy opędzlowali Szwedów w najważniejszym meczu roku. I awansowali do mistrzostw świata. A już wpraszanie się na zasadzie: “Na kolanach przyjdę…” jest beznadziejnie słabe. Żadnej drużynie nie jest potrzebne obce ciało. Jeśli ktoś, z jej punktu widzenia “potrzebny”, zostaje pominięty, grupa sama za nim się wstawi. Bez obaw. Postara się przekonać trenera. Wiadomo – nie zawsze to się udaje.
Antoni Bugajski o sytuacji Czesława Michniewicza.
Trenerowi Michniewiczowi – skoro już został zatrudniony na najważniejszym trenerskim stanowisku w Polsce, co wywołało zrozumiałe dyskusje – trzeba oczywiście bezwarunkowo życzyć długiej pracy w kadrze, bo będzie to oznaczać, że Biało-Czerwoni odnoszą sukcesy. A jednak odmalowany wyżej czarny scenariusz pokazuje, że trener ciągle siedzi na beczce prochu.
W jego przypadku nie było miodowego miesiąca, nie mógł nawet pomyśleć o umownych stu spokojnych dniach, bo już podczas prezentacyjnej konferencji prasowej mierzył się z wyzwaniem, które mogło zdeprymować najbardziej gruboskórnego twardziela.
Selekcjoner zwyczajowo nie ma czasu, ale Michniewicz miał go najmniej. Po podjęciu pracy dostał niecałe dwa miesiące, by przygotować drużynę do meczu o wszystko. Gdyby przegrał baraż ze Szwecją (2:0), bardzo wątpliwe, by utrzymał stanowisko. Tak wąskiego marginesu błędu – a w zasadzie po prostu jego braku – nie miał żaden jego poprzednik, bo żaden nie musiał się martwić, że już pierwsza porażka sprawi, iż będzie pakował manatki, zanim je właściwie rozpakował.
SPORT
Rozmowa z Richardem Grootscholtenem, holenderskim trenerem, specjalistą od pracy z młodzieżą, byłym dyrektorem m.in. Akademii Zagłębia Lubin, Legii Warszawa czy Feyenoordu Rotterdam.
Czego oczekiwać po czwartkowym meczu Polska – Holandia?
– Ostatnie spotkanie tych drużyn pokazało, że wszystko jest możliwe, bo wasza prowadziła przecież w Rotterdamie już dwiema bramkami. To było spore zaskoczenie dla wielu ludzi, ale… nie dla mnie. Mówiłem zresztą wtedy o tym holenderskim dziennikarzom. Znam dobrze Czesława (Michniewicza – przyp. red.). Wiem, że bardzo dobrze potrafi przygotować prowadzony przez siebie zespół do konkretnego spotkania. Polska to wymagający przeciwnik, z którym nikomu nie jest łatwo wygrać.
Kto w takim razie jest faworytem?
– Powiedziałbym, że Holandia ma więcej jakości, bo jej piłkarze grają w dobrych zespołach, w dobrych ligach. Nasza kadra jest szeroka i selekcjoner Louis van Gaal ma z kogo wybierać. Trzeba też jednak powiedzieć, że przed takimi meczem kluczową kwestią jest motywacja u naszych graczy. Wielu rozgrywek w Lidze Narodów nie tratuje poważnie. To trochę dziwne, ale mając przed sobą napięty kalendarz i mecze w Champions League tak to wygląda. Z jednej strony to też kwestia motywacji naszych graczy i samego spotkania z Polską, z którą nie jest łatwo wygrać, bo gra defensywnie i jest zdyscyplinowana. Na pewno przed naszą reprezentacją trudne zadanie.
Jak więc będzie?
– Byłem na meczu Polska – Anglia w Warszawie, który skończył się wynikiem 1:1. Dla Anglików był on bardzo trudny i w czwartek moi rodacy również nie będą mieli łatwo. Trzeba też pamiętać, że selekcjoner van Gaal traktuje to spotkanie jako etap w przygotowaniach do finałów mistrzostw świata. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie zagra serio, ale na pewno będą sprawdzani bramkarze. To dla niektórych ostatni i finałowy sprawdzian przed mundialem. Żałuję, że nie będę na tym wspaniałym stadionie, gdzie zawsze jest świetna atmosfera.
Młoda kadra prowadzona przez Marcina Brosza rozpoczyna zmagania o finały mistrzostw Europy.
Turniej finałowy odbędzie się w przyszłym roku na Malcie, a Polacy rywalizację rozpoczną już dziś w Gdyni. Żeby zagrać o medale, trzeba się uporać w grupie z Bośnią i Hercegowiną, Estonią oraz Włochami. Awansują dwie najlepsze reprezentacje. – Nasz cel? Wygrać grupę – mówi krótko selekcjoner Marcin Brosz.
Śląski szkoleniowiec trenerem naszej młodzieży został na początku stycznia. To był dobry wybór futbolowych władz. Marcin Brosz dał się wcześniej poznać jako ten, który potrafi wprowadzić do dorosłej piłki utalentowanych graczy. Choćby przez rekordowe 5 lat pracy z Górnikiem Zabrze pokazał, że potrafi wynaleźć, oszlifować i wprowadzi do pierwszego zespołu zdolnych chłopaków. Wielu z nich grało potem czy gra w reprezentacji. Przykłady takich zawodników, jak Szymon Żurkowski, Paweł Bochniewicz, Damian Kądzior, Rafał Kurzawa, Maciej Ambrosiewicz, Tomasz Loska czy wielu innych są tego najlepszym dowodem. Dla Brosza praca z młodymi zawodnikami z reprezentacji, to – jak podkreśla – świetne doświadczenie. – Raz, to sama praca ze zdolnymi zawodnikami, ale także możliwość zobaczenia, jak funkcjonują inni, jak pracuje się w innych krajach. Na wiele rzeczy mam teraz inne spojrzenie – mówi śląski szkoleniowiec.
Niedawno gościł w Manchesterze United. Z tego klubu w jego kadrze jest Maximilian Oyedele. Maxi – choć wychował się w Anglii i ma nigeryjskie korzenie, to chce grać dla Polski. Jego mama jest Polką, a babcię w okolicach Zielonej Góry odwiedza regularnie. Mówi zresztą po polsku.
Constantin Reiner z rezerwowego stał się nie tylko podstawowym graczem Piasta, ale i ogromnym zagrożeniem pod bramką przeciwnika.
– Piast jest moim pierwszym zagranicznym klubem, ale ogólnie rzecz biorąc jestem szczęśliwy z podjętej decyzji. To doskonała okazja, by wykonać kolejny krok w rozwoju. Nowy kraj, nowa liga i nowa drużyna, ale jestem przekonany, że te doświadczenie będzie dla mnie bardzo cenne – tak tłumaczył swój transfer do klubu z Okrzei.
I ów los się uśmiechnął, choć najpierw zaczęło się od… nieszczęścia. Nie Austriaka, a Słowaka Huka. Poważna kontuzja i to w momencie, gdy obrońca grał naprawdę znakomicie, była jego pechem, ale stała się też szansą Reinera. W dodatku trener Waldemar Fornalik preferował grę systemem z trzema środkowymi obrońcami. Samo miejsce w składzie nie oznaczało, że będzie z górki, bo w pierwszych meczach tego sezonu Austriak nie prezentował się najlepiej. Zdarzało mu się „kryć na radar”, być spóźnionym w interwencjach, ale po raz kolejny okazało się, że czas gra na jego korzyść. Z każdym kolejnym występem Reiner prezentuje się lepiej, gra pewniej, rozumie się z kolegami.
Jarosław Skrobacz o tym, jak to jest być liderem I ligi w roli trenera Ruchu Chorzów.
„Niebiescy” do drugiej części rundy jesiennej, tej krótszej, przystąpią z pierwszoligowego „pole position”. Najwięcej zdobytych punktów (22), najmniej porażek (1) i straconych bramek (8) – to wszystko składa się na sensacyjnie dobry obraz beniaminka, na tle reszty stawki tyleż najbardziej utytułowanego, co też niemalże najbiedniejszego, ale – kto wie – może mimo to walczącego o trzeci z rzędu awans i wymarzony powrót do ekstraklasy…
– Popatrzmy, co dzieje się w tej lidze… Arka jest w doskonałej dyspozycji, prowadzi 3:1, a ostatecznie przegrywa z Chrobrym. Wszyscy tu tracą punkty – mówi trener Ruchu, a na antenie kanału „Cioną po Oczach” tonuje: – W klubie jest dobra atmosfera, czuć pozytywną energię, każdemu to pomaga. Nie chcę podlizywać się kibicom, ale ta ogromna frekwencja, odczuwalna wszędzie obecność, jest miła i również pomaga. Ale głowy trzeba czasem schładzać. Lepiej być na pierwszym miejscu niż niżej, ale tabela liczy się na koniec sezonu. Sporo grania przed nami, obyśmy jesienią zdobyli jak najwięcej punktów, a potem – co często powtarzamy – siądziemy i pomyślimy, co dalej. Nieraz mówi się, że lepiej być niezauważonym. Być może jest o nas trochę zbyt głośno, bo to jeszcze nie ten czas, ale przecież nikt się nie może obrażać, że jest liderem – uśmiecha się Skrobacz.
FAKT
Grzegorz Lato przed meczem Polska – Holandia.
FAKT: W najbliższym meczu Ligi Narodów Polacy są w stanie pójść w wasze ślady i też strzelić Holendrom cztery bramki?
Grzegorz Lato: Ha, ha, ha! Nie wydaje mi się to realne. Holandia to ścisła europejska czołówka. Myślę, że dziś nie ma na świecie drużyny, której Pomarańczowi pozwoliliby sobie wbić cztery gole. Ale to dobrze, że z nimi gramy. To najpoważniejszy i najtrudniejszy sprawdzian przed mundialem w Katarze.
Mecz z 1975 roku jest uważany za najlepszy w historii reprezentacji Polski. Słusznie?
Zmierzyły się druga i trzecia drużyna świata, były bramki, otwarta gra, atak za atak. Ale Polska rozegrała wiele kapitalnych spotkań. Za najlepsze mecze, w których uczestniczyłem, uważam nasze spotkania na mistrzostwach świata w 1974 roku z Brazylią o trzecie miejsce, z Argentyną i Włochami.
Były król strzelców Ekstraklasy Takesure Chinyama cały czas kopie sobie w IV lidze dla LZS-u Piotrówka.
Odchodząc z Legii, miał poważne problemy z kolanem. Potem zniknął z radarów, by odnaleźć się w 2016 roku w Piotrówce. – Takesure czuł się u nas tak dobrze, że wrócił w 2019 roku, a teraz znowu. Porozmawialiśmy, wyszedł na trening, pokazał, że wciąż jest z niego kawał piłkarza i szybko podpisaliśmy umowę na ten sezon – mówi Faktowi prezes i sponsor Piotrówki Ireneusz Strychacz.
Podobno w Zimbabwe życie Chinyamy nie rozpieszczało, dlatego zaryzykował i wrócił tam, gdzie wiedział, że jego prośba o pomoc zostanie wysłuchana. – Jeśli mogę komuś podać rękę, zawsze to zrobię. A Takesure to nie tylko bardzo dobry piłkarz, ale również szczery, otwarty człowiek. Wszyscy cieszymy się, że u nas w Piotrówce czuje się jak w domu. A jak będzie szczęśliwy, to i gole zacznie wkrótce strzelać – uważa Strychacz.
SUPER EXPRESS
Tomasz Hajto nie rozumie nieobecności Rafała Gikiewicza w reprezentacji.
– Selekcjoner powiedział, że Gikiewicz jest obserwowany, ale nie może powołać do kadry 10 bramkarzy naraz.
– Jeśli dzisiaj Szczęsny jest po kontuzji, to Gikiewicz jest dla mnie numerem 1, więc dlaczego go nie powołać? Dla mnie jest w tym wszystkim drugie dno.
– Jakie? Charakter Gikiewicza?
– Nie interesuje mnie jego charakter. W piłce liczy się to, żeby wygrywać, a nie, czy się kogoś lubi czy nie. Z mojej perspektywy to Grabara jest faworytem Michniewicza i gdyby przyjechał Gikiewicz i pokazał się z dobrej strony, to Grabara może stracić miejsce w kadrze. Nie jest tak, że selekcjoner nie może powołać 10 bramkarzy, bo tak na dobrą sprawę to nie można nie powołać Gikiewicza. Na dzisiaj są Skorupski, który broni bardzo dobrze, rewelacyjny Gikiewicz i Szczęsny po kontuzji. Kogo biorę? Dla dobra reprezentacji najlepszego.
Włodzimierz Lubański o meczu z Holendrami.
– Za dwa miesiące początek mundialu w Katarze. Możemy mieć nadzieję na to, że Biało-Czerwoni nawiążą do waszych sukcesów?
– Grupa mundialowa jest trudna, ale… chyba nie trudniejsza niż ta, w której rywalizujemy w Lidze Narodów. Zobaczymy w czwartek, na ile Biało-Czerwoni sprostają zadaniu z Holandią, czołowym zespołem Europy. Nam 50 lat temu stawiano jednak podobnie trudne wyzwania i podołaliśmy im. Niech więc obecne pokolenie polskich piłkarzy spróbuje nas dogonić!
– Mecz z Holendrami to dobry test przed mundialem?
– Śledzę uważnie piłkę holenderską, przyglądam się tej reprezentacji. To absolutna czołówka europejska, dobry zespół zdeterminowany do osiągnięcia sukcesu, z nowym-starym trenerem będącym doskonałym motywatorem. Fakt, że Holendrzy są dziś porozrzucani po najlepszych klubach w Europie, potwierdza jakość każdego z tych graczy.
Fot. Newspix