Poniedziałkowa prasówka.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dariusz Dziekanowski chwali Igę Świątek i Roberta Lewandowskiego, a krytykuje Jana Bednarka.
Oprócz Piotra Zielińskiego, słowa te zadedykowałbym również innemu piłkarzowi naszej reprezentacji – Janowi Bednarkowi. To z kolei klasyczny przykład sportowca, który ugrzązł w samozadowoleniu, przeciętności. Wydawało się, że przenosiny do Southampton i szybkie wywalczenie miejsca w drużynie Świętych może być początkiem podobnej kariery jak ta, jaką robi Virgil van Dijk. Latem jednak Bednarek musiał szukać nowego klubu nie dlatego, że w Southampton zrobiło mu się za ciasno, a dlatego, że osiadł na laurach i przestał się rozwijać.
W ekipie Świętych stał się jednym z tych, których trener Ralph Hasenhuettl uznał za hamulcowych i odstawił od drużyny. Przenosiny do Aston Villi nie są dla niego kolejnym krokiem w karierze, a raczej cofają go o kilka lat, kiedy zaczynał przygodę z Premier League. W karierze stopera reprezentacji Polski chyba przyszedł taki trudny moment, jak w drugim secie meczu Igi Świątek z Jabeur, gdy ze stanu 3:0, zrobiło się 4:4. Teraz wszystko w jego nogach, a przede wszystkim głowie, by pokonać własne słabości i wygrać mecz, albo się poddać i utonąć w przeciętności.
“Kuny są groźne” – przekonuje Antoni Bugajski.
Częstochowski Patryk ma już za sobą nawet pierwsze powołanie do kadry narodowej, należy do ulubionych żołnierzy trenera Marka Papszuna, z kolei w ostatniej kolejce widzewski Dominik strzelił gola na 1:0 w starciu z Cracovią (2:0). Widzew na swoim boisku, przy komplecie widzów na trybunach, chce atakować w starciu z każdym rywalem. Nie zawsze przynosi to oczekiwane efekty, ale akurat Pasy dały się stłamsić. Duża w tym zasługa starszego z braci Kunów – walecznego defensywnego pomocnika, który w każdej chwili jest w stanie wrzucić wyższy bieg i dynamicznie przeniknąć między formacjami przeciwnika. Podstawą jego boiskowej aktywności jest dobre przygotowanie fizyczne – obaj bracia mają to w genach – ale też umiejętność podejmowania szybkich i właściwych decyzji, swego rodzaju zmysł obserwacyjny. No i to, co kibice zawsze potrafią docenić nawet przy innych niedostatkach: serce do walki. Kun waleczność ma wypisaną na twarzy. Dla niego kategoria „sytuacja beznadziejna” nie występuje, w każdym razie nie ma znaczenia. Wychodzi na boisko z zadaniem do wykonania i tego się trzyma, niezależnie od przebiegu meczu, bo z obowiązku zwalnia go dopiero ostatni gwizdek sędziego albo trener zarządzający zmianę piłkarza. Nie jest i nie będzie geniuszem futbolu, ale można się zakładać, że z tego powodu nie ma żadnych kompleksów. Nie jest rozliczany z liczby genialnych zagrań, bo to inny, bardzo cenny w każdej drużynie, typ piłkarza – skupionego na wypełnieniu skrojonych do jego możliwości zadań.
Jakie wnioski wyciągnął Adam Marciniak po dwóch rozczarowujących sezonach w ŁKS? Czy drużyna z Łodzi grała zbyt romantycznie? Czy styl jest ważny w futbolu?
ŁUKASZ OLKOWICZ: O stylu chcę z panem porozmawiać. Kiedyś, gdy jako nastolatek zaczynał pan grać w ekstraklasie, tyle o nim się nie mówiło. Dziś tego stylu się wymaga. I dobrze. Mam tylko wątpliwość, czy mamy prawo oczekiwać ładnej gry od zawodników, których nigdy tego nie uczono.
ADAM MARCINIAK: W tej dyskusji mam problem.
Jaki?
Nie jestem idealistą. Nie wierzę, że zawodnikom z określonymi umiejętnościami, którzy przeszli określone szkolenie i przez całe życie grają na poziomie ekstraklasy, włączy się mecz Barcelony, powie: „Panowie, tak grajcie” i to zadziała. Tego nie da się przełożyć jeden do jednego. To nie takie proste środkowemu pomocnikowi z Polski pokazać Iniestę czy Xaviego i powiedzieć: „Zobacz, jak oni grają”. Przecież on to widzi. Każdy chce meczów atrakcyjnych. Bardzo cenię trenerów, którzy zamierzają rozwijać piłkarzy. Tylko później i tak działacze czy kibice rozliczą ich z wyników.
Od tego nie uciekniemy.
I teraz zastanawiam się, czy jako trener, który chce pracować jak najdłużej i osiągać sukcesy, za wszelką cenę udowadniałbym światu, że ten mój średniak spróbuje rozklepać wszystkich niczym Barcelona za czasów Guardioli. Czy to będzie miało znaczenie, gdy stracę pracę?
Jak umierać, to ze swoimi ideałami.
Właśnie zamiast umierać na 15. miejscu, może lepiej zachować balans i zająć szóstą lokatę? Może nie grać najbardziej ambitnie, nie mówię też najbardziej siermiężnie, ale jednak zdobywać punkty, dawać kibicom zwycięstwa? Może kilka razy piłkę wybić i dzięki temu dowieźć to 1:0, a nie wzbraniać się przed wybijaniem i przegrać pięć razy po 0:2? Wracając do początku tego wątku: tak, styl się zmienia. Kiedyś nie zwracało się tyle uwagi na niego.
Michał Probierz mówi, że jak ktoś chce stylu, niech idzie do kiosku po „Nasz Styl”.
Może coś drgnie, gdy do lamusa odejdzie pokolenie piłkarzy takich jak ja.
Pokolenie piłkarzy takich jak pan, czyli?
Szkolonych bez szkolenia, tak to nazwijmy. Nie umniejszając nic trenerom, których miałem. Tak po prostu wtedy się trenowało. Niedługo wejdą piłkarze szkoleni przez nowoczesną myśl szkoleniową. Na to potrzeba trzech lat, pięciu, może dziesięciu, ale pewnie styl będzie lepszy, tych „Marciniaków” zrobi się mniej w polskiej piłce.
Rozmowa z Ryszardem Tarasiewiczem, trenerem Arki Gdynia.
Od objęcia przez pana drużyny Arki minęło 11 miesięcy. To chyba odpowiedni czas, aby pokusić się na nieco szersze podsumowanie. Arka zmierza w nakreślonym przez pana kierunku?
Jestem zadowolony przede wszystkim z zawodników, których miałem od początku i których mam. Ten przekaz, który staramy się przełożyć w treningach, a później meczach od początku okazuje się dobry. Trener zawsze ma satysfakcję, kiedy zespół jest receptywny na uwagi. Od pierwszego meczu, kiedy przyszedłem, robiliśmy postępy, zarówno jeśli chodzi o indywidualną dyspozycję zawodników, jak i całego zespołu. Ta marża postępu może nie jest jeszcze bardzo duża, ale mimo wszystko spora. Ja oczywiście będę rozliczany z wyników. Dla zawodników, których mam w kadrze docelowym punktem na pewno nie jest Arka. Teraz mówiąc nieco górnolotnie, oczywiście grają i się rozwijają na chwałę tego klubu. Ja się z tego bardzo cieszę, ale trener największą satysfakcję ma, kiedy zawodnicy robią ciągły postęp. To jest największa rekompensata dla każdego trenera — jeśli widzi, że zespół odbiera uwagi bardzo pozytywnie i rzetelnie. W większości spotkań widać to na boisku.
Rozmawiamy po meczu ze Skrą Częstochowa. W pierwszej połowie częstochowianie mieli przewagę, ale w drugiej wygraliście (2:1) ten mecz zasłużenie. Na 22 piłkarzy, którzy rozpoczęli to spotkanie, był zaledwie jeden obcokrajowiec w pana drużynie. To jest właściwy kierunek dla zaplecza ekstraklasy.
Skra była najtrudniejszym i najbardziej wymagającym przeciwnikiem, z jakim spotkaliśmy się w tym sezonie. Nie jest też łatwo grać w takich warunkach, gdzie jest śliskie boisko, pada deszcz. Przed meczem można było pomyśleć, że będzie sporo błędów technicznych, ale nic takiego nie miało miejsca. My w każdym meczu wymieniamy między 400 a 500 podań i ta średnia podań celnych wynosi ponad 80 procent. Kładziemy na to duży nacisk, choć oczywiście nie chodzi o to, aby wymienić 36 podań między stoperami. Podań jednak nigdy nie jest za dużo, bo praktycznie wszystkie zespoły grają teraz wysokim pressingiem i o wymianę piłki nie jest łatwo. My chcemy grać w taki sposób, aby przenosić ciężar gry z defensywy do linii środkowej. Momentami to wygląda bardzo dobrze. Co do meritum pytania, to zawodnicy polscy sami się muszą obronić. Piłka nożna się nie zmieniła. Wyjeżdżając na Zachód, nikt się nie bawi w sentymenty, czy to jest Portugalczyk, Japończyk czy Chińczyk. Dla zespołu i kibiców liczy się tylko jedno, czyli dobra gra zespołu. Dla zarządu z kolei liczą się wyniki. Na tym to polega. Na dziś mamy polskich zawodników, którzy naprawdę mają sporą marżę postępu i rozwoju. Podkreślam jednak, że determinujący jest wynik.
Grzegorz Krychowiak o swojej transferowej sytuacji i przejściu do Arabii Saudyjskiej. Odnosi się także do Macieja Rybusa.
Gdy zdecydował się pan na transfer do Arabii Saudyjskiej, nie brakowało głosów, że tym samym wypisuje się z futbolu na najwyższym poziomie. Pan też tak to odczuwa?
Absolutnie nie. Tak mogą mówić jedynie ludzie, którzy tej ligi nie znają. Sam byłem bardzo pozytywnie zaskoczony poziomem zawodników, których spotkałem w swoim zespole. A tak niewielu z nich, bo tylko trzech czy czterech, jest powoływanych do reprezentacji Arabii Saudyjskiej. Dla mnie ani nie jest to pobyt na wakacjach, ani ostatnia prosta przed emeryturą. Zdecydowałem się na ten krok, bo zostałem popchnięty przez wojnę na Ukrainie, by zmienić otoczenie. Wiedziałem, że muszę to zrobić, by pojechać na mundial.
Decyzją PZPN, który oświadczył, że Maciej Rybus po podpisaniu kontraktu ze Spartakiem Moskwa, nie będzie już powoływany do kadry. Czy miało to wpływ na o opuszczenie przez pana Krasnodaru?
Na pewno mi to nie pomogło. Kiedy ktoś stawia cię pod ścianą, to wcale nie jest ci łatwiej wydostać się z trudnego położenia. Sytuacje moja i Maćka nie były takie same, on podpisał nową umowę, ja miałem ważny kontrakt z Krasnodarem, ale gdyby FIFA nie dała zielonego światła obcokrajowcom, by poszli na wypożyczenia, to nie wiem, gdzie dziś bym był. Mój klub nie chciał, abym odchodził. Wydali na mnie spore pieniądze, zależało im, żebym został i grał. To nie są łatwe sprawy, decyzje, które zależą tylko od nas.
Ma pan poczucie, że w Polsce tego się nie rozumie?
Wszyscy wylewają frustrację na Maćka Rybusa, jakby to on decydował o całej wojnie na Ukrainie. Trzeba pamiętać, że on jest związany o wiele mocniej z Rosją niż my. Ma z tego kraju żonę, dzieci, występuje tam od dawna. Patrząc na to z zewnątrz, nie posiadamy wszystkich informacji na temat jego sytuacji. Łatwo jest rzucać hasłami: “Odejdź! Nie możesz grać w Rosji, bo oni zabijają ludzi na Ukrainie!”. To nie jest takie proste, nie chodzi tylko o kwestie finansowe. To życiowe sprawy, trzeba się nad taką decyzją spokojnie zastanowić, dokonać najlepszego wyboru dla siebie i swoich bliskich. W moim odczuciu ogromna krytyka, która na niego spłynęła, była niezrozumiała. Fakt, że on tam został, nie ma przecież żadnego wpływu na to, czy i jak długo będzie jeszcze trwała wojna na Ukrainie. Gdyby jego odejście oznaczało, że ten cały dramat u naszych sąsiadów się skończy, pewnie by odszedł. Tylko że jego gra w Moskwie w żaden sposób nie wpływa na sytuację na Ukrainie.
SPORT
Michał Zichlarz o zapotrzebowaniu na piłkę na Śląsku.
Jakie jest zapotrzebowanie na ligową piłkę w naszym regionie pokazał ostatni weekend, a i wcześniejsze pucharowe starcie Ruchu z Górnikiem. Na meczach beniaminka z Chorzowa z zabrzanami i w piątek z Zagłębiem był komplet – 9300 fanów. Byłoby ich więcej, ale blokuje ją pojemność i stan obiektu przy Cichej. Z kolei sobotnie ligowe starcie Górnika z Piastem obejrzało bez mała 20 tys. kibiców. Nie przeszkadzało im nawet to, że w katowickim „Spodku” rozgrywany był siatkarski półfinał MŚ z udziałem Polski i Brazylii. W każdym z tych meczów były emocje, bramki, dramaturgia, a o decyzjach sędziowskich czy piłkarskich pomyłkach będzie się dyskutowało nie tylko do najbliższej kolejki.
I o to chodzi, oby takich meczów było jak najwięcej, a szczególnie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Mecz w Zabrzu grzał publiczność aż do ostatniej akcji. Po meczu w ekipie Piasta były pretensje do sędziego Bartosza Frankowskiego o kilka decyzji. Zdaje się, że piłkarskie życie zwróciło zabrzanom to, co zostało im zabrane w starciu z Legią przy Łazienkowskiej… Z kolei gliwiczanom punktów to nie zwróci. Może więcej szczęścia będą mieli w kolejnych grach?
FAKT
Czesław Michniewicz oprowadził “Fakt” po swoim domu na Kaszubach.
To tutaj Michniewicz razem z asystentem Kamilem Potrykusem (37 l.) zamykają się i długimi godzinami rozpracowują naszych rywali. Mają do dyspozycji m.in. potężne komputery, montują na nich specjalne filmiki, w których nasi piłkarze dostają podpowiedzi o silnych i słabych stronach przeciwników. Każda drużyna ma swój segregator, w którym lądują odpowiednie zapiski i rozrysowana taktyka. To także tutaj Michniewicz opracowuje plan działania – dokąd i kiedy ma pojechać, kogo zobaczyć na żywo w klubie. Całe to centrum dowodzenia znajduje się na dole, w salonie. Tuż obok jest kuchnia, w której nasz opiekun kadry może na chwilę poczuć się niczym bohater „Kuchennych rewolucji”. Góra to już wyłącznie strefa prywatna. Na zewnątrz są jeszcze sauna i boisko do koszykówki.
SUPER EXPRESS
Weekendowa młócka.
Fot. Newspix