Reklama

PRASA. Tworek: Piłka leczy z naiwności i wiary w ludzi

redakcja

Autor:redakcja

02 września 2022, 08:56 • 11 min czytania 4 komentarze

Piątkowy przegląd prasy, a w nim dużo piłkarskich treści.

PRASA. Tworek: Piłka leczy z naiwności i wiary w ludzi

FAKT

Jacek Bąk przekonuje, że liga saudyjska jest lepsza od polskiej Ekstraklasy.

– Miło, że mamy dwóch napastników w czołowych klubach Europy. Milik w Marsylii nie dostawał tylu szans, na ile zasługiwał. Nie ma co się oszukiwać, Juventus jest w łańcuchu pokarmowym wyżej od Marsylii. Arek doskonale zna ligę włoską, gwarantuje pewną liczbę bramek w sezonie. Co do Grzegorza Krychowiaka – w Arabii Saudyjskiej gra wielu znanych piłkarzy. Tamtejsza liga jest silniejsza niż polska. Krychowiak w kilku mocnych ligach już grał, ma doświadczenie. Wie, na co go stać. Wydaje mi się, że nie zrobił kroku w tył – przekonuje Bąk.

W dzienniku znajdziemy też kilka słów na temat trenera Widzewa Łódź, Janusza Niedźwiedzia, który – jak mówią w Podhalu Nowy Targ – urodził się, by być trenerem.

Reklama

– Kiedy wchodził do szatni, był młodszy od kilku piłkarzy. Ale nie miał z tym kłopotów. To charyzmatyczny człowiek, ma własne zdanie – mówi Bartosz Kieliba (32 l.) współpracujący z Niedźwiedziem w Jarocie Jarocin.– Bronił się umiejętnościami. Zwracał uwagę na szczegóły. Dużo wymagał, ale też sprawiał, że stawaliśmy się lepszymi zawodnikami – komplementuje gracz Warty Poznań.– Każdego nauczy grać w piłkę – to mówią już piłkarze Stali Rzeszów. Ale przy tym zdaniu trzeba dostawić gwiazdkę, bo zawodnik musi chcieć się uczyć.

SUPER EXPRESS

Superak zdradzi nam dziś, kto jest nowym partnerem Marty Manowskiej. Poza tym – legenda Juventusu, Claudio Gentile komentuje na łamach dziennika transfer Arkadiusza Milika do klubu z Turynu.

„Super Express”: – Milik trafił do Juventusu. Jak oceni pan ten krok polskiego napastnika?

Claudio Gentile: – Kluczowa będzie kwestia mentalna. Nie obawiam się o jego umiejętności, ponieważ pamiętam, na co go stać. Pokazał klasę w Napoli i jeżeli chodzi o czyste możliwości, nie powinien odczuwać kompleksów. Będąc w takim klubie jak Juventus, trzeba jednak pamiętać, że tam każdy wymaga wygranej w kolejnym spotkaniu. Dla całej społeczności Juventusu drugi jest zawsze pierwszym przegranym. Dlatego, chcąc tam grać, trzeba mieć mentalność zwycięzcy, który zawsze chce być najlepszym. Tylko tacy ludzie odnosili w tym klubie sukcesy, na przykład Zbigniew Boniek.

– Ostatnio trener Fabio Capello powiedział, że Milik to nie jest napastnik na taki klub jak Juventus. Czy zgadza się pan z tą opinią?

Reklama

– Nie, chociaż szanuję opinię Fabio. Milik, grając już we Włoszech, udowodnił, że potrafi strzelać gole. Jest groźnym zawodnikiem, który dobrze odnajduje się w polu karnym. Do tego ma kapitalne warunki fizyczne, posiada niezłą technikę. Myślę, że jego transfer do Juventusu tylko potwierdza duże ambicje samego zawodnika. Oby potrafił im sprostać na boisku.

Jarosław Bieniuk przekonuje, że Lechia Gdańsk nie tonie. Jeszcze.

„SE”: – Lechia na dole tabeli, ale czy faktycznie tonie?

Jarosław Bieniuk: – Lechia nie tonie, bo często zdarza się, że zespoły są w kryzysie. Klub zmienił trenera, drużyna wciąż ma mocny skład i choć może nie było wielkich wzmocnień, to ta drużyna w realiach ekstraklasy jest mocna i wyrównana. Zobaczymy, czy zmiana trenera przyniesie efekt.

– Pan by postąpił tak samo, jak władze Lechii?

– Nie jestem w klubie już od dłuższego czasu i na szczęście nie mam tego kłopotu, a z trenerem Kaczmarkiem mam osobiste relacje, pracowaliśmy razem ponad miesiąc. Jego warsztat cenię i lubię, a praca trenera Tomasza Kaczmarka na początku wywarła na mnie duże wrażenie, bo Lechia w tamtym sezonie grała świetnie. Co się wydarzyło teraz? Pewnie jakiś zbieg okoliczności, nie wiem, czy nie pojawiły się błędy w przygotowaniach, trudno powiedzieć. Być może ta słaba forma ma związek z atmosferą w całym klubie. Natomiast najprościej jest zmienić trenera, żeby był w drużynie wstrząs, często to na krótką metę pomaga. Ciekawe, czy trener Maciej Kalkowski zostanie na dłużej, czy być może klub nie szuka już konkretnego następcy.

SPORT

Relacja z pierwszych od dawna Wielkich Derbów Śląska.

Już na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem Chorzów oddychał pierwszymi od ponad 6 lat Wielkimi Derbami Śląska, był niebieski, w stronę stadionu ciągnęły dziesiątki kibiców, którzy mieli prawo poczuć się… zdziwieni składem, znacznie redukującym szanse na niespodziankę. Trener Jarosław Skrobacz zapowiadał, że wystawi najsilniejszy, na jaki będzie stać Ruch. Na ławce zasiedli jednak podstawowi gracze: Maciej Sadlok, Tomasz Wójtowicz, Łukasz Janoszka, a przede wszystkim Jakub Bielecki, którego między słupkami zastąpił – dopiero po raz drugi od lutego – wypożyczony z Kielc Jakub Osobiński. Z powodu urazu w kadrze w ogóle nie było Patryka Sikory. Szkoleniowiec zaznaczał, że musi też myśleć o niedzielnym południu i ligowym spotkaniu z Podbeskidziem. Bartosch Gaul z kolei nie kombinował: zabrzanie (o punkty zagrają dopiero w poniedziałkowy wieczór z Wisłą Płock) wybiegli pierwszym garniturem, choć bez kontuzjowanego Lukasa Podolskiego.

[…]

Derby w końcówce musiały zostać przerwane. Dwóch pseudokibiców bez reakcji ochroniarzy wykonało kilkudziesięciometrową przebieżkę, m.in. wzdłuż ławki rezerwowych Górnika i jak gdyby nigdy nic wracając na swój sektor. Nerwowo było też przy sektorze buforowym, ale chuligani nie sforsowali ogrodzenia. Dogrywki nie było, mecz zakończył się w regulaminowym czasie, dlatego zdążono przed… zapadającą o 23.00 w Chorzowie prohibicją. Ale opijać miało co tylko Zabrze.

Sławomir Chałaśkiewicz krytykuje politykę kadrową Górnika Zabrze.

Po drugiej stronie stabilizacji kadrowej jest Górnik Zabrze, który z biegiem tygodni traci kolejnych ważnych czy kluczowych piłkarzy. I tak odeszli już: Gryszkiewicz, Wiśniewski, Nowak, Kubica i ostatnio Manneh. Jak pan to ocenia?

– Nigdy nie pochwalam takich decyzji. Na początku sezonu kształt drużyny powinien być znany i nie powinny pojawiać się takie ubytki. Zespół jest przygotowany, ma pewną koncepcję gry, a teraz musi szukać na nowo. Zawodnicy, którzy mieli przejść do innych klubów, już to zrobili, więc trafiają się piłkarze, którzy w perspektywie czasu często nie dają odpowiedniej jakości. To wróżenie z fusów, transfery na chybił trafił. Może się uda, a może nie. Jeżeli wiemy, że jacyś zawodnicy będą odchodzić, to w ich miejsce trzeba szukać piłkarzy, którzy przepracują okres przygotowawczy, wejdą w struktury klubu i poznają środowisko. Wtedy takim zawodnikom gra się dużo lepiej.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Przegląd jest dziś napakowany ciekawymi tekstami. Robert Błoński przeprowadził długą rozmowę z Dariuszem Banasikiem.

W piątek Legia, w której zaczynał pan trenerską karierę od pracy z dziećmi w akademii Młode Wilki, zmierzy się z Radomiakiem. Czyli jedynym jak dotąd klubem Ekstraklasy, który pan prowadził. To spotkanie wywołuje większe emocje niż jakikolwiek inny mecz ligowy?

DARIUSZ BANASIK: Na pewno. Praca trenera jest specyficzna, właściwie nie ma chyba szkoleniowca albo jest ich garstka, którzy całe życie pracowaliby w jednym miejscu. Zdecydowanie częściej zdarza się, że raz jest się tutaj, a niedługo potem gdzie indziej. Mimo to w każdym miejscu, w którym człowiek pracuje, zostawia zdrowie i cząstkę siebie. Sentyment pozostaje na wieki, przynajmniej tak jest ze mną. Dla mnie zawsze na pierwszym miejscu była Legia, bo od wielu lat mieszkam w Warszawie. W tym klubie pracowałem dwanaście lat, w Radomiaku cztery. Oczywiście, to moja poprzednia i ostatnia jak dotąd praca, więc i Radomiak nie jest i nie będzie mi obojętny, ponieważ razem wiele przeszliśmy. Wybieram się na to spotkanie, emocje będą większe, ale postaram się spojrzeć na mecz na chłodno. Bo już nie będę na ławce trenerskiej, tylko popatrzę na widowisko z perspektywy trybun. Bliższa mi jest Legia – czuję się związany z tym klubem i miastem, ale sentyment do Radomiaka pozostał ogromny. Przecież w seniorskiej karierze samodzielnego szkoleniowca to tam przeżyłem najwięcej pozytywnych emocji i odniosłem największe sukcesy, wprowadzając zespół najpierw do I ligi, a potem do Ekstraklasy. Będąc w Legii, cieszyłem się z mistrzostwa Polski w Młodej Ekstraklasie, byłem przy tworzeniu Akademii, prowadziłem wielu młodych piłkarzy, którzy potem trafili do pierwszego zespołu. Sporo przeżyłem i tu, i tu, a w tym momencie bardziej kibicuję Legii.

Niech mnie pan poprawi, ale wydaje mi się, że najprzyjemniejszym momentem w karierze trenerskiej było zwycięstwo Radomiaka przy ulicy Łazienkowskiej 3:0 w grudniu ubiegłego roku. Po meczu stał pan przed Żyletą, a cała trybuna skandowała pana nazwisko.

– Nie myli się pan. Powiedziałem o tym i podziękowałem od razu na pomeczowej konferencji prasowej. Niesamowita chwila, bo w ogóle rok 2021 to był jakiś kosmos. Miałem w nim tylko 14 dni przerwy – tydzień zimą  tydzień latem. Poza tym ciężko pracowałem, ale było warto. W czerwcu awansowaliśmy do Ekstraklasy, na którą Radomiak czekał od 1985 roku, czyli ponad 35 lat. Pod koniec września rozpoczęliśmy wspaniałą serię meczów bez porażki. Na ostatni mecz jechaliśmy do Warszawy po sześciu wygranych i czterech remisach. Przy Łazienkowskiej nie zostawiliśmy złudzeń, wynik 3:0 mówi wszystko. Na tym stadionie zawsze czułem się wspaniale, jak w domu. To było zwieńczenie niesamowitych dwunastu miesięcy. Jak dziś pamiętam, że w wygraną uwierzyłem dopiero, kiedy w 87. minucie Karol Angielski wykorzystał rzut karny i było 3:0. Rzuciłem w kierunku ławki „Mamy to” i odetchnąłem. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy było mi szkoda Legii, bo wiadomo, w jakiej znalazła się sytuacji – zimowała w strefie spadkowej. No ale wówczas liczył się tylko Radomiak. Kiedy niedługo później kibice z Żylety skandowali moje nazwisko, pomyślałem: „W pracy trenera jest wiele upadków, negatywnych emocji, złych myśli, poczucia rezygnacji, porażek i przykrych momentów, ale dla takich chwil warto to wszystko znieść, przetrwać i poświęcić”. Minęło ponad pół roku, ale czasem odtwarzam ten moment, kiedy jestem w gronie znajomych i sam nie dowierzam, że tak było.

[…]

Gdzie jest pana sufit?

– Nie wiem. Może byłoby nim spełnienie największego marzenia, czyli samodzielne poprowadzenie Legii? A może praca z którąś z młodzieżowych reprezentacji Polski? Też o tym marzę i jestem przekonany, że bym sobie poradził, bo potrafię pracować z takimi zawodnikami. Nawet były rozmowy w tym temacie, ale na razie upadły.

Obrońca Rakowa Częstochowa, Milan Rundić komplementuje polską ekstraklasę.

W tej edycji pucharów graliście zarówno w Czechach, jak i na Słowacji, a więc w miejscach dobrze panu znanych przed przyjazdem do Polski.

– Bardzo się z tego cieszyłem, bo miło wspominam pobyt w obu tych krajach. Poznałem kulturę, mentalność, to są bardzo fajne miejsca do życia. Podobnie zresztą jak Polska. Miałem też rozeznanie w drużynach i zawodnikach naszych południowych sąsiadów.

A jak wypadamy sportowo na ich tle? W rankingu lig europejskich Czesi są wyżej.

– W Polsce jest bardzo dobra infrastruktura i to w zasadzie na każdym stadionie. Cała otoczka, która towarzyszy ekstraklasie, stoi na wyższym poziomie, niż w czeskiej lidze, o słowackiej nawet nie wspominając. Czołowe kluby z Czech odnoszą większe sukcesy na arenie europejskiej, ale to wcale nie świadczy, że w Polsce jest gorzej. Porównując wszystkie aspekty, powiedziałbym nawet, że tu jest dużo lepiej. Polacy lubią narzekać na swoją ligę, która naprawdę wygląda bardzo dobrze.

[…]

Otoczka i opakowanie ligi w Polsce faktycznie są na bardzo wysokim poziomie. Sportowo jednak odstajemy choćby na tle klubów serbskich. Z czego to pana zdaniem wynika?

– W Serbii może są mniejsze pieniądze, jeśli spojrzymy na całość ligi. Natomiast czołowe kluby, jak Partizan i Crvena Zvezda, stoją wyżej od polskich. Wokół tych drużyn nakręca się klubowa piłka w Serbii. Inwestuje w nie potężny kapitał. Piłkarze z innych drużyn, zanim wyjadą za granicę, chcą zagrać właśnie w którymś z nich. Partizan oraz Crvena Zvezda w ostatnich latach totalnie zdominowały ligę, bardzo często grają w fazach grupowych europejskich pucharów, w tym w Lidze Mistrzów. Dzięki dobrym wynikom Serbia w kolejnym sezonie będzie mogła wystawić dwie drużyny w eliminacjach tych rozgrywek. Dla całego serbskiego futbolu to skupienie na najmocniejszych jest dobre. W Polsce rozłożone jest to na zdecydowanie większą liczbę drużyn

Polska liga pana zdaniem jak bardzo piłkarsko może się rozwinąć?

Nie mówię tego kurtuazyjnie, piłkarze w poszczególnych drużynach są coraz lepsi. Ekstraklasa jest bardzo dobrą trampoliną do czołowych lig europejskich, jak choćby Bundesligi czy Serie A.

W cyklu “Chwila z…” Izabela Koprowiak rozmawia z Piotrem Tworkiem. Były trener Warty Poznań i Śląska Wrocław otwarcie opowiada o swoich odczuciach i refleksjach.

IZABELA KOPROWIAK: Gdy rozmawialiśmy rok temu, mówił pan, że chce dostrzegać w piłkarzu człowieka. Wiedzieć, co przeżywa, czym się stresuje. Dziś ja chcę dostrzec człowieka w trenerze. Co pan dziś przeżywa?

PIOTR TWOREK: Zaczynam troszkę inaczej patrzeć na świat. Nie oznacza to, że całkowicie zmienię podejście do drugiego człowieka, lecz zrozumiałem, że informacja zwrotna nie zawsze jest taka, jakiej podświadomie bym oczekiwał. Przez większość życia uważałem, że jeśli wyciągnę do kogoś rękę, nawet kosztem swojej pracy, wygeneruje to w tym człowieku podobne odruchy. Nawet jeśli nie wobec mnie, to w stosunku do innych. Niestety wiele razy okazało się, że świat tak nie wygląda.

Piłka leczy z naiwności i ze zbyt dużej wiary w ludzi?

Leczy i to bardzo. Przykład: gdy odchodziłem z Warty, na moje pożegnanie nie przyszła jedna osoba, wobec której zawsze byłem wyrozumiały, bo nie pracowała w klubie na etacie.

Nie mówi pan o piłkarzu?

Broń Boże! Mój zespół stawił się w komplecie! Dzięki takim sytuacjom jednak wiem, że gdy są dobre wyniki, świetna atmosfera, wszyscy klepią cię po plecach. Ale kiedy przychodzą trudne chwile, wtedy najlepiej widać, jaki kto ma charakter. Sukces ma wielu przyjaciół, porażką jest sierotą. Doświadczyłem tego na własnej skórze.

[…]

W szatni Warty stało koło fortuny, którym piłkarze kręcili, gdy mieli wylosować sobie karę. Co fortuna teraz panu przyniosła, co wylosował pan na kole życia?

Powrót do przeszłości. Odrabiam czas, który przez 17 lat pracy trenerskiej poświęcałem piłce, zaniedbując inne kwestie. Wtedy na tym kole była tylko praca, gonitwa za wynikiem. Teraz dostrzegam to, co mi umykało.

Co panu uciekło?

Chwile z rodziną, rodzeństwem. Codzienne życie z bliskimi. Często odwiedzam mamę, ma już 79 lat. Zawsze żałowałem, że mój świętej pamięci tato nie był na meczu, który prowadziłem. Mamy na stadion nie zabiorę, ale chcę spędzać z nią czas. Czuję potrzebę, by tego wolnego od pracy okresu nie zmarnować. Ostatnio zabrałem żonę na koncert do Opery Leśnej w Sopocie. Wcześniej nigdy nie było na to czasu. Przez te wszystkie lata pracy w piłce, gdy wracałem do domu, bezmyślnie odpoczywałem. Po meczu, gdy adrenalina we mnie jeszcze buzowała, wsiadałem w auto i w nocy wracałem do domu. Zmęczenie przychodziło drugiego dnia. Byłem w domu ciałem, ale nie duchem, nie myślami. Teraz to dostrzegam, dopiero dziś potrafię tak naprawdę być z rodziną.

fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...