– Czasem przesadzamy z wyciąganiem wniosków. Wystarczy, że przegramy mecz i od razu zaczyna się krytyczne analizowanie polskiego szkolenia począwszy od ośmiolatków. A gdy gramy jak równy z równym z takim rywalem jak Holandia, mówimy, że mieliśmy furę szczęścia. Oczywiście rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Zgadzam się, że różnica w szkoleniu piłkarzy w Polsce i w najlepszych zagranicznych ośrodkach jest widoczna, ale to nie jest żadne odkrycie – mówi Zbigniew Boniek w “Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym w prasie?
“SPORT”
Prasa żyje jeszcze sobotnim meczem z Holandią, bo wczoraj nie wychodziły gazety. Noty ze “Sportu” – najlepiej oceniony Skorupski oraz Zalewski, najniżej Góralski i Frankowski.
Jakub KIWIOR – 8
Szok czy też przeznaczenie? Franka Sinatrę zapowiadano dwoma słowami. By przed meczem cokolwiek powiedzieć o tym zawodniku, wielu dziennikarzy musiało bardzo mocno rozkręcić internetowe przeglądarki. „On grał w Żylinie?” – takie pytanie zadawali sobie nasi, szczególnie ci telewizyjni, koledzy. Na szczęście lepiej zorientowany w temacie jest Czesław Michniewicz i ci, którzy oglądali mecze jego młodzieżówki. Kiwior debiutował w reprezentacji i czyścił jak profesor. Momentami można było odnieść wrażenie, że Holendrzy się go bali. Ocena może ciut na wyrost, ale to był debiut i na zachętę.
Bartosz BERESZYŃSKI – 6
Nie mamy klasowego lewego obrońcy i „Bereś” gra na tej pozycji wobec braku laku. Zaprezentował się w Rotterdamie co najmniej przyzwoicie. Miał sporo pracy, nabiegał się więcej niż Bednarek, Nie dał pograć bezczelnemu Dumfriesowi.
Jacek GÓRALSKI (58 min) – 5
To zawodnik, który wszelkie swoje braki, o czym ma znakomitą świadomość, nadrabia ambicją. Tak właśnie działo się w sobotę, tylko, że na tle tak świetnie zaawansowanego technicznie przeciwnika to nie wystarczy. Chcielibyśmy, aby każdy nasz zawodnik był tak zaangażowany, jak „Góral”. Ale chcielibyśmy również, by był lepszy piłkarsko.
Zabrze to dobra ziemia dla napastników. Teraz Górnik chciałby, żeby Higinio Marin został w zespole na dłużej.
W Zabrzu muszą klecić kadrę na nowy sezon. Co do napastników, to udało się pozyskać zdolnego 19-letniego Szymona Włodarczyka, który razem z byłym reprezentantem Polski Pawłem Olkowskim pojawi się na pierwszym poniedziałkowym treningu zabrzan po krótkiej przerwie. Górnik, przynajmniej tak wynikało ze słów prezesa Arkadiusza Szymanka, zainteresowany jest tym, żeby w klubie dalej grał Higinio Marin, który z tak dobrej strony pokazał się w końcówce rozgrywek, zdobywając w dwóch ostatnich grach z Górnikiem Łęczna i Śląskiem Wrocław trzy bramki – i to w roli zmienika. Rozmowy w sprawie tego, żeby dalej grał w Zabrzu, trwają, a jaki będzie ich efekt – przekonamy się w najbliższym czasie. W każdym razie końcówka sezonu 2021/22 pokazała, że warto, żeby 28-letni Marin dalej występował w górniczych barwach i strzelał dla 14-krotnego mistrza Polski gole.
Wisła Kraków stara się o Szymona Sobczaka. Ale pierwsza oferta została odrzucona, a Zagłębie Sosnowiec oczekuje miliona złotych.
Wedle naszych informacji, Zagłębie jest gotowe sprzedać Sobczaka za kwotę oscylującą w okolicach 1 miliona złotych, ale nie trzeba być wielkim znawcą piłkarskiego rynku, by zdawać sobie sprawę, że to w zasadzie nierealne. Tyle za blisko 30-letniego napastnika z I ligi, nawet bardzo bramkostrzelnego, po prostu się nie płaci. Podobna kwota (około 200 tysięcy euro) miała padać już zimą, gdy pytał o niego klub z Azerbejdżanu. Sosnowiczanie nie byli wtedy zainteresowani negocjacjami. Teraz sytuacja zmieniła się o tyle, że minęły kolejne miesiące. Kontrakt Sobczaka obowiązuje do 30 czerwca 2023, za niewiele ponad pół roku będzie mógł więc związać się z nowym pracodawcą i w lipcu odejść za darmo. Dlatego być może to ostatnie okienko transferowe, w którym klub z Ludowego może jeszcze na snajperze zarobić.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Rozmówka z Kamilem Glikiem – o zgrupowaniu, podniesieniu się po bęckach od Belgii czy o tym, czy zagra jeszcze raz w starciu z Belgią.
Jak czujecie się pod względem fizycznym?
Trener powołał prawie 40 zawodników i stara się rotować. Praktycznie w każdym meczu gramy w innym składzie. To specyficzny okres, bo niektóre reprezentacje grają nawet po pięć spotkań. Musimy wycisnąć z tego jeszcze ostatnie soki, a potem udać się na lekki urlop.
Nie dłuży się wam trochę to zgrupowanie?
Troszkę tak. Fajnie, że wracamy już do Warszawy. Przed nami już tylko jeden mecz, więc jest z górki. To będzie ważne spotkanie. Zresztą w reprezentacji nie ma meczów, które można uznać za nieważne.
Co z meczu z Holandią będziecie chcieli przełożyć na spotkanie z Belgią?
Trudno przekładać coś z jednego meczu na drugi. Zagramy w Warszawie, gdzie czujemy się zdecydowanie lepiej. Myślę, że pokażemy też naszą złość, bo każdy będzie chciał się odegrać za lanie w Brukseli. Tak że jestem spokojny o mecz z Belgią.
Jak odbudowuje się morale po porażce 1:6?
Wiadomo, że po każdej porażce, a po takiej to już w ogóle, człowiek jest mocno struty. Przynajmniej ja tak mam. Sportowiec musi liczyć się z porażkami i się po nich podnosić. Ten jeden czy dwa dni trzeba wytrzymać, a potem wykorzystać okazję do poprawy.
Rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem – o meczu z Holandią, zgrupowaniu, Michniewiczu, Kiwiorze i polskim szkoleniu.
A propos nowych twarzy – wszyscy chwalą debiutanta Jakuba Kiwiora.
Dla mnie to nie jest zaskoczenie, bo znam go z kadry młodzieżowej i z występów w Serie A. To zawodnik poukładany, z dobrą lewą nogą. We Włoszech trener rzucił go na granie na „szóstce”, czyli w roli defensywnego pomocnika i robi to całkiem nieźle, ale – jak widać – radzi sobie też jako środkowy obrońca. Trochę brakuje mu jeszcze szybkości i sprytu w reagowaniu w pewnych sytuacjach w polu karnym. Ciągle ma co poprawiać, a w kontekście reprezentacji może być bardzo ciekawym piłkarzem.
No i pokazał, że jest mocny psychicznie, skoro w taki sposób debiutował w Rotterdamie.
W tej drużynie nikt nie pęka, co jest również ważną cechą. Inna sprawa, że selekcjoner raczej nie stawia na piłkarzy z naszej Ekstraklasy. W tym trzecim bardzo ważnym meczu nie zagrał ani Grosicki, ani Kun, ani Pestka, ani Wieteska.
Czyli znowu wraca temat jakości piłkarzy szkolonych w polskich strukturach.
Czasem przesadzamy z wyciąganiem wniosków. Wystarczy, że przegramy mecz i od razu zaczyna się krytyczne analizowanie polskiego szkolenia począwszy od ośmiolatków. A gdy gramy jak równy z równym z takim rywalem jak Holandia, mówimy, że mieliśmy furę szczęścia. Oczywiście rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Zgadzam się, że różnica w szkoleniu piłkarzy w Polsce i w najlepszych zagranicznych ośrodkach jest widoczna, ale to nie jest żadne odkrycie. Nie jest też tak, że jak ktoś w Polsce nie umie przyjąć piłki, a gdy wyjedzie do zagranicznego klubu od razu to nadrabia. Piotr Zieliński miał 17 lat, gdy przeniósł się do Udinese i już wcześniej miał określony potencjał techniczny, a potem się tylko rozwijał. Nawet Robert Lewandowski do 22. roku życia grał w Polsce, został nawet królem strzelców i dopiero później wyjechał do Bundesligi.
“Prześwietlenie” o szkoleniu. Dlaczego gramy tak, jak gramy. I co zdołał zmienić (albo czego nie zdołał) Kulesza podczas swoich rządów w PZPN. Wnioski nie są zbyt optymistycznego.
Było o teraźniejszości, a teraz o przyszłości. Cezary Kulesza po władzę w PZPN szedł z hasłami dotyczącymi szkolenia w Polsce, bo inaczej nie mógł. Udało się ten problem wprowadzić do medialnej dyskusji dotyczącej poziomu piłkarstwa polskiego i obaj kandydaci na prezesa musieli o nim mówić przed wyborami. Ale mówić, nie znaczy rozumieć. Kulesza na szkoleniu się nie zna, znacznie lepiej czuje się za kuluarami w towarzystwie ligowych prezesów. Tam prezes PZPN jest jak ryba w wodzie, to jego świat. Szkolenie jest znacznie dalej. Nie ma w tym nic złego, lepiej od tej tematyki trzymać się z daleka, skoro jest obca. Ważny jest wtedy dobór współpracowników. Kulesza na odpowiedzialnego za wyprowadzenie nas ze szkoleniowego impasu namaścił Macieja Mateńkę, który miał ten plus, że do piłki trafi ł właśnie jako trener młodzieży, a dopiero całkiem niedawno zmienił się w działacza. Mateńko problemy w szkoleniu więc zna, a przynajmniej powinien i to dawało nadzieję na wyczekiwane zmiany. Zaczął obiecująco, bo i z oporem niektórych baronów podczas obrad zarządu PZPN przeforsował likwidację tabel u najmłodszych. W teorii to miało zwalczyć wszechobecną punktomanię, która dawno już zawładnęła polską piłką dziecięcą i młodzieżową. Dorośli zrobili rozgrywki dla siebie, a zapomnieli o tych najważniejszych – młodych zawodnikach. Wyrzucenie tabel ma pozwolić, żeby dzieci mogły swobodnie się rozwijać, bez destrukcyjnych podpowiedzi z boku trenerów czy rodziców, dla których wynik stał się czymś nadrzędnym w meczu 7-latków. Odebrano dzieciakom prawo do popełniania błędów, a bez tego trudno o rozwój, no bo jak wyciągać wnioski i się uczyć, gdy przewidziano dla nich rolę bezbłędnych. A tacy nie mają prawa do pomyłek. To do dzisiaj najpoważniejsza reforma wprowadzona przez Mateńkę, ale i też niewymagająca specjalnej pomysłowości. Wystarczyło skopiować rozwiązania z lepiej piłkarsko rozwiniętych krajów niż Polska, co zresztą Mateńko wcześniej zrobił w zarządzanym przez siebie Zachodniopomorskim ZPN. Od kilku miesięcy w zakresie naprawiania polskiego szkolenia panuje już cisza. Tracimy czas, trudno wskazać kierunek zmian, w jakim chciałby podążać wiceprezes PZPN ds. szkolenia. Powołał on roboczą grupę trenerów z różnych środowisk, żeby postarać się wykorzystać ich doświadczenie, tylko efektów tych narad na razie nie znamy. W sierpniu minie rok od rozpoczęcia rządów Kuleszy i nie widać przełomowych zmian.
Dariuszowi Dziekanowskiemu nie podoba się, że mecze z takimi rywalami jak Holandia czy Belgia traktowane są jak poligony doświadczalne.
Mam też nadzieję, że Czesław Michniewicz ma już pomysł, jak zawęzić kadrę i skupić się na pracy z tymi, którzy na powołanie do reprezentacji rzeczywiście zasługują. Nie uważam tego za właściwe, że mecze z tak wymagającymi rywalami jak Belgia, Holandia czy nawet Walia traktuje się jak poligon doświadczalny przed jesiennymi mistrzostwami świata w Katarze. Owszem, jest to świetne przetarcie, ale pod warunkiem, że do każdego z tych spotkań podchodzi się jak do tego najważniejszego. Powinniśmy skończyć już z budowaniem w tej kadrze czegoś na jakąś niesprecyzowaną przyszłość. Podkreślę to po raz kolejny – reprezentacja to drużyna, do której powołuje się najlepszych i będących w wysokiej formie zawodników w danym momencie. O tej formie selekcjoner powinien się przekonać na podstawie obserwacji piłkarzy w ich klubach, a nie zapraszając na zgrupowanie kadry. W przeciwnym razie trzeba sobie zadać pytanie: jaki sens mają te podróże sztabu szkoleniowego po całej Europie, a nawet świecie? Denerwują mnie pomeczowe komentarze niektórych osób, które wskazują, że mecz z Holandią jest dowodem, że możemy sobie radzić bez Roberta Lewandowskiego. My nie mamy oczekiwać, że selekcjoner zbuduje zespół, który może sobie radzić bez Lewego, tylko drużynę, która jak najlepiej współpracuje w konfiguracji z najlepszym piłkarzem świata. Taki wariant bez Lewego owszem trzeba mieć, ale nie po to, żeby zrezygnować z korzystania z Roberta, ale na wypadek jego kontuzji. W tej chwili chodzi o to, żeby selekcjoner potrafi ł osiągnąć jak najwięcej z drużyną, w której są bardzo dobrzy piłkarze, na czele z Lewandowskim.
“SUPER EXPRESS”
Mariusz Piekarski próbuje wyjaśnić decyzję Macieja Rybusa o pozostaniu w Rosji. Robi to dość pokrętnie.
– Sytuacja z Rybusem była złożona. Ma dwójkę dzieci i żonę Rosjankę, mieszka tam od 10 lat. Postanowili tam zostać. Pamiętajmy, że jest wojna między Rosją a Ukrainą, więc ludzie są skonfliktowani, ale mimo wszystko oni są bezpieczni w Rosji – powiedział w programie „Pogadajmy o piłce” Mariusz Piekarski, agent piłkarza. Rybus uważa podobnie, więc te słowa nie mogły przejść bez echa w naszym kraju. – Gdyby Maciek przyjechał do Polski iposłał dzieci do przedszkola czy szkoły, to nie byłyby to miłe chwile. Dzieci słuchają iprzenoszą to na grunt młodzieżowy. Zostaje w Rosji, jego rodzina jest bezpieczna. Nigdy nie wiadomo, co by się wydarzyło – próbował tłumaczyć Piekarski. – Takie mamy czasy, że jest tak dużo nakręconych ludzi, że nigdy nie wiadomo, co by się wydarzyło. Przypominając historię z prezydentem Gdańska (Pawłem Adamowiczem) – tam człowiek został zmanipulowany i wkręcony. Prezydent, wchodząc na scenę, już z niej nie zszedł – dodał opiekun Rybusa.
fot. FotoPyk