Przed ostatnią w tym sezonie kolejką na łamach “Przeglądu Sportowego” znajdziemy między innymi rozmowę z Oktawianem Moraru. Dyrektor sportowy Radomiaka mierzy się w niej z zarzutami pod swoim adresem.
Sport
Dawid Jarka mówi o pojedynku o tytuł króla strzelców. Ocenia też pozostanie Podolskiego w Zabrzu.
Co można powiedzieć o Lukasie Podolskim?
– Na początku może brakowało mu treningów, przygotowań, ale było widać, że z tygodnia na tydzień jest lepiej i można powiedzieć, że to taki gracz, który robi różnicę i na pewno jest jednym z najlepszych graczy w ekstraklasie. To przyjemność patrzeć na jego przerzuty, przyjęcie, odejście. Nawet jesienią, kiedy jeszcze nie był w takiej formie, to było widać u niego wielki kunszt. Do tego pokazuje tym młodym chłopakom jak walczyć i jak zapierdzielać, żeby było dobrze. Świetnie znalazł się w ekstraklasie i Górniku.
Kto będzie królem strzelców ligi?
– Analizowałem sobie grę tej najskuteczniejszej trójki czyli Lopeza, Ishaka i Angielskiego. Jak grali, jak strzelali bramki i powiem tak, gdzie dwóch się bije, a wszyscy mówią tylko o Lopezie i Ishaku, to trzeci może skorzystać. Kto wie, Karol Angielski może zrobić coś fajnego. Ja jestem fanem jego talentu. Lubię takich napastników jak on, a na dodatek statystyki pokazują, że potrafi zdobywać bramki, kiedy wchodzi na boisko z ławki, jako dżoker. Może namieszać, ale faworytem do korony jest na pewno Mikael Ishak, czyli taka klasyczna „9”. Wie w którym być miejscu na boisku, jak się ustawić i jak trafić do siatki rywala.
Lukas Podolski zostaje w Zabrzu. Co ma do powiedzenia sam zainteresowany?
– Od spraw związanych z drużyną, z kibicami i z marketingiem są w klubie ludzie. Jak trafiłem do klubu, to można powiedzieć, że w tych pierwszych miesiącach było OK, ale potem wydaje mi się, że klub z tego mojego przyjścia tutaj mógł więcej wyciągnąć. Ja staram się, ale nie mam jakichś udziałów, żeby powiedzieć, robimy taką czy inną akcję. Przed moim trafieniem do Górnika wiele akcji było na papierze, może połowa z tego została zrobiona. Nie żebym płakał nad tym wszystkim, ale można to było wszystko lepiej zrobić. Nie chodzi o to, żeby Podolski sprzedawał kebaby na stadionie. Ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że jak ma już się takiego zawodnika jak ja z nazwiskiem, to muszę z tego jak najwięcej wyciągnąć. Ale jeszcze raz, żeby być dobrze zrozumianym, jeżeli klub tak uważa to jest to decyzja klubu. Ja na pewno się cieszę, że tutaj jestem, że walczę na boisku co tydzień o trzy punkty, a to co jest poza boiskiem, to są od tego ludzie. Jeżeli oni nie są w stanie ze mną usiąść i pogadać, to inna rzecz. Ja na pewno jestem otwarty. Zresztą kocham Górnika, kocham ten klub i kibiców – zaznacza zawodnik. Na szczęście dla fanów Górnika „Poldi” dalej będzie występował w górniczym klubie.
W Gliwicach trwa analiza kadry. Piast za rok ma walczyć o puchary.
Mimo że urlopy zbliżają się nieubłaganie dla zespołu, to jednak trener Waldemar Fornalik, czy dyrektor sportowy Bogdan Wilk z pewnością całkowicie nie będą mogli odciąć się od futbolu w najbliższych tygodniach. Gdy jeden sezon się kończy, to rozpoczynają się przygotowania do drugiego. A zmiany w kadrze drużyny na pewno będą. Zresztą już w sobotę na boisku możemy spodziewać się zmian w składzie gliwiczan. – Nie zastanawiałem się nad tym na tę chwilę, dla kogo to może być ostatni mecz w barwach Piasta. Kadrę mamy stabilną, analizujemy, zobaczymy co z tego wyniknie – informuje Waldemar Fornalik. – Wiosną zmiany pomogły nam w wielu spotkaniach, czego nie było jesienią. Trzeba się do tego dostosować w trakcie meczu, być elastycznym, reagować – dodaje szkoleniowiec gliwiczan, który wczoraj odebrał statuetkę za tytuł „trenera kwietnia”.
Jak Widzew Łódź walczył o awans do Ekstraklasy? Lekcja historii z Podbeskidziem w tle.
Widzew po raz szósty staje przed szansą awansu do ekstraklasy. Za pierwszym razem – w 1948 roku – dostał „dziką kartę” jako zasłużony klub robotniczy, bo wcześniej przegrał eliminacje z Ruchem i Legią. W 1975 roku grał ostatni mecz u siebie z Bałtykiem Gdynia – było to w czasach, gdy takiego meczu lider nie mógł przegrać, a wyjeżdżając w niedzielny wieczór z redakcji na stadion zostawiliśmy już do składu triumfalny tytuł i znaczną część tekstu. W 2006 roku remis 2:2 z Podbeskidziem w ostatniej kolejce niczego nie zmieniał, bo awans był pewny już wcześniej. W sezonie 2009/10 Widzew miał na koniec sezonu kolosalną, 16-punktową (!) przewagę nad Górnikiem Zabrze, którego pokonał w ostatnim meczu 3:0. Tylko raz awansować do ekstraklasy się nie udało: w sezonie 2008/09 Widzew też był na pierwszym miejscu w tabeli, ale z ekstraklasy został wykluczony wcześniej niż do niej awansował, stając się w ten sposób jedynym zespołem w historii polskiej piłki, który dwa razy z kolei wygrywał rywalizację na drugim poziomie rozgrywek. Przeszkodą do awansu może być w tym sezonie, tak jak szesnaście lat temu, Podbeskidzie. Różnica jest jednak taka, że tym razem drużyna z Bielska też ma w tym meczu swój interes i nie zamierza być tylko tłem.
Trwa walka o premie za Pro Junior System. Występ młodego bramkarza Odry może być wart 400 tysięcy złotych.
Tu wracamy do dwóch nazwisk, od których zaczęliśmy: Kisiela i Sapielaka. Obaj mają bowiem rozegranych po 9 spotkań. W ostatniej kolejce powinni wypełnić limit, co spowoduje przetasowania w klasyfikacji PJS. Odra, będąca już pewna piątego miejsca i mogąca przygotowywać się do wyjazdowego barażu w Kielcach, może zyskać w niedzielę ponad 2000 punktów! 1800 – za samego Błażeja Sapielaka, którego minuty liczą się nie pojedynczo, a podwójnie, jako że ma status wychowanka klubu, czyli co najmniej 3-letni staż w drużynie. Wychodzi na to, że decyzja, jaka została podjęta przy Oleskiej, by wstawić do bramki juniora, a posadzić na ławkę Mateusza Kuchtę (najpewniej jego wygasający 30 czerwca kontrakt nie zostanie przedłużony) okazała się słuszna nie tylko sportowo, ale też finansowo. Jeśli trener Piotr Plewnia w meczu z Resovią wystawi też innych młodzieżowców: Antoniego Klimka (+90+), Macieja Wróbla (+180), Maksymiliana Tkocza (+90), opolanie skończą najpewniej PJS na 4. miejscu i zarobią dla klubu 800 tys. zł brutto.
Super Express
Karol Angielski opowiada o swojej miłości. To ona pomaga mu utrzymać dobrą formę.
– Moja dziewczyna pracuje w klinice w Gdyni, a jednocześnie kończy filologię hiszpańską. Korzystam z jej pomocy. Gdy miałem problem ze stopami, to pokazała mi kilka ćwiczeń. Byłem też u niej w klinice, żeby zrobić specjalne badanie, kiedy musiałem mieć wkładki ortopedyczne. Nie chodzi tylko o grę w piłkę – także od normalnych butów mogą powstawać różne dysfunkcje, jeśli się nie dba o stopy, od nich biorą się też problemy z biodrami. Dlatego staram się tego pilnować, a pomaga mi w tym Lidia. Zawsze mogę na nią liczyć. Jest kobietą niezależną, zawziętą, potrafi zadbać o siebie, a to ważne, gdy nie jesteśmy razem. No i jest ładną kobietą – dodaje Karol, który wiąże z piękną Lidią życiową przyszłość.
Grzegorz Krychowiak twierdzi, że Messi nie ogląda ligi greckiej. Być może ma rację.
– Zimą sporo mówiło się o twoich przenosinach do Legii Warszawa. Faktycznie byłeś blisko wypożyczenia na Łazienkowską?
– Bardzo blisko. Zaawansowane rozmowy toczyły się przez dwa dni. Któregoś dnia, jadąc na trening, myślałem już nawet, że za kilka dni zostanę zawodnikiem warszawskiego klubu. Potem przyszła jednak propozycja z Aten, wydała mi się lepsza i ostatecznie postanowiłem z niej skorzystać.
– Czy po tym, jak wybuchła wojna w Ukrainie, miałeś trudne rozmowy ze swoimi rosyjskimi kolegami? Jak oni podchodzili do całej sytuacji?
– Nie było żadnych trudnych rozmów ani niekomfortowych sytuacji czy złej atmosfery. Wszyscy zdawali sobie sprawę, jaka jest sytuacja, i że to indywidualne decyzje każdego z zawodników.
– W styczniu skończyłeś 32 lata, powoli będziesz zatem zbliżał się do końca kariery. Czy jest szansa, że przed zawieszeniem butów na kołku zobaczymy cię jeszcze w polskiej ekstraklasie?
– Tak jak podkreślałem wcześniej, trudno mówić o przyszłości, o tym, co będzie się działo za kilka miesięcy, za rok czy dwa. Czas pokaże. Niewykluczone, że tak właśnie się stanie – w Polsce mam już bowiem kilka biznesów, które z pewnością będę dalej rozwijał po zakończeniu kariery. Mam tu na myśli butiki Balamonte, zdrową żywność BioGol, centrum medycyny sportowej Medklinika, a ostatnio wyszła linia męskich kosmetyków The Men, której jestem współtwórcą. Po zawieszeniu butów na kołku, pracy z pewnością nie zabraknie. Ewentualne przenosiny do kraju sprawiłyby, że mógłbym lepiej nadzorować firmy jeszcze podczas czynnej gry w piłkę.
Przegląd Sportowy
Cezary Miszta z Legii Warszawa podsumowuje sezon. Nie jest to przyjemne podsumowanie.
Odczuł pan presję?
Szczególnie trudna i wymagająca była dla mnie wiosna, kiedy zastąpiłem Artura ukaranego czerwoną kartką z Wartą. Przegraliśmy tamto spotkanie, byliśmy na przedostatnim miejscu i musieliśmy walczyć o utrzymanie. Gra z tą świadomością w takim klubie jak Legia jest zdecydowanie trudniejsza niż walka o tytuł. Każda pomyłka może mieć opłakane skutki, a to czasem paraliżuje i usztywnia. Walka o tytuł nakręca, obrona przed spadkiem może przytłoczyć.
Miał pan moment, w którym pomyślał: „Możemy spaść”?
Nie, naprawdę nie. Wiedziałem, że damy radę. Choć w kontekście Legii stwierdzenie „na pewno się utrzyma” brzmi absurdalnie. Kuriozalnie wręcz. Strach nie zajrzał mi w oczy, odciąłem się od mediów społecznościowych. Komentarze dotyczące mojej gry bolały i dotykały, ponieważ dostawałem sporo wiadomości w stylu: „Nie nadajesz się do Legii”. Z jednej strony, było mi przykro, z drugiej, byłem zmotywowany. Lubię udowadniać ludziom, że mylą się, kiedy mnie oceniają negatywnie.
Ma pan do siebie o coś pretensje czy stara się pamiętać tylko dobre rzeczy?
Kilka meczów siedzi mi w głowie. Chciałbym, ale trudno na przykład zapomnieć o przegranym 2:3 ligowym spotkaniu z Rakowem w Warszawie. Ale jednak bardziej pamiętam to, że wiosną podnieśliśmy się i po porażce z Wartą mieliśmy serię bodaj ośmiu meczów bez przegranej, że stanęliśmy na wysokości zadania i uratowaliśmy ligę. Trudno było się wydostać z tego dołka. Moim zdaniem przełomowy dla nas był mecz z Wisłą Kraków, wygraliśmy 2:1 po golu w ostatniej minucie. Wcześniej rywale zdobyli bramkę po ewidentnym faulu na mnie. Dotykałem piłki rękawicą, a przeciwnik kopnął do bramki. Po meczu poszedłem do sędziów spokojnie wyjaśnić sytuację. Ale nie chcieli rozmawiać. Na szczęście mecz skończył się po naszej myśli. Gdybyśmy stracili punkty, mogłoby być różnie – zobaczmy, gdzie dziś jesteśmy my, a gdzie Wisła.
Czego jeszcze musi się pan uczyć jako bramkarz?
Wszystkiego. W wielu aspektach mam coś do poprawy, ale robię wszystko, by za kilka lat niedoskonałości było zdecydowanie mniej niż więcej. Mam cele, które mnie motywują do pracy. Kiedyś chciałbym zagrać w jednej z pięciu czołowych lig w Europie. Moim numerem jeden na świecie jest Premier League, ale Włochy to również przyjemny kierunek. Marzę o reprezentacji Polski, grałem już w juniorskich i młodzieżowych kadrach. Kiedy pierwszy raz usłyszałem Mazurka Dąbrowskiego, stojąc na murawie, łza się w oku zakręciła. Dążę, by zakręciła się jeszcze raz – na Narodowym.
Jak widzi pan odbudowę Legii w przyszłym sezonie? W tym przegrała aż 17 meczów.
Brzmi nieprawdopodobnie. Sam bym w takie coś nigdy nie uwierzył. Najgorsze za nami, gorzej nie będzie. Na nowy sezon będzie nowy skład, nowy trener, inna otoczka. Liczę, że i wyniki będą całkowicie inne.
Oktawian Moraru odpiera zarzuty pod swoim adresem. Jaka jest jego rola w Radomiaku?
Zapytam więc nieco inaczej – zdarzyło się, że w zdecydowany sposób sugerował pan szkoleniowcowi, by w pierwszym składzie wychodzili obcokrajowcy zamiast Polaków?
Nie, nie było takich sytuacji. Oczywiście, przekazywałem swoje sugestie, ale nigdy nie wywierałem presji na trenera, by wystawił jednego zawodnika, a drugiego posadził na ławce. Ostateczna decyzja zawsze należała do szkoleniowca, choć ja, podobnie jak jego asystenci czy na przykład trener bramkarzy, zapytany o zdanie, mówiłem, co uważam. Ale to wszystko. Nie jestem trenerem Radomiaka (śmiech).
Kto wymyślił Mariusza Lewandowskiego jako nowego trenera Radomiaka?
Pamiętam dwa mecze, które od początku ubiegłego roku rozegraliśmy przeciwko prowadzonemu przez niego Bruk-Betowi Termalice Nieciecza. Były bardzo trudne, ze względu na to, jak ustawiał swój zespół. Zadzwoniłem do Arcadie Zaporojanu. To szef Fotbal Hebdo i mój partner biznesowy, z którym działam od ośmiu lat. Arcadie jest też obecnie jednym z menedżerów w Dynamie Kijów, poza tym to przyjaciel znanego trenera Mircei Lucescu, z którym działali już w Szachtarze Donieck. Obaj znają się dobrze z Lewandowskim, bo on przez lata występował w tym klubie. Zaporojanu i Lucescu wypowiadali się bardzo pozytywnie o jego charakterze i umiejętnościach. Byłem w całej tej operacji doradcą: wyraziłem swoje zdanie na temat Lewandowskiego, a później zaczęliśmy zbierać coraz więcej informacji na jego temat. W końcu szefowie postanowili go zatrudnić.
Jak pan w ogóle trafi ł do futbolu? Piłkarzem pan nie był, prawda?
Nie. Grałem w rugby, byłem nawet reprezentantem Mołdawii. Mój ojciec (Valeri Moraru – przyp. red.) był właścicielem rumuńskiego klubu Rapidu Bukareszt. Często mówił, że działalność w piłce nożnej jest wyjątkowo trudna, inna niż w biznesie. Kiedyś mu powiedziałem: „Tak? To ja ci zademonstruję, co zrobić, żeby drużyny szły do przodu i generowały zyski”. Wziąłem pierwszy klub, Zimbru Kiszyniów. Robiłem w nim wszystko: podpisywałem umowy, szukałem zawodników, organizowałem nawet posiłki. Gdy później trafi łem do rumuńskiej Politehniki Iasi, powiedziałem tacie, jaki mamy budżet. A on na to: „Czy ty oszalałeś?! Z takimi pieniędzmi spadniecie do drugiej ligi!”. A my osiągnęliśmy szóste miejsce, najlepsze w historii klubu.
W wywiadzie dla rumuńskich mediów powiedział pan, że 80 procent swoich projektów uważa za sukcesy. Mam duże wątpliwości co do tych liczb. Zimbru, w którym pan działał, miało wygrać wszystkie trofea, a zawodziło. Natomiast kiedy przejął pan Politehnikę, Florin Prunea, były reprezentant Rumunii i zarazem prezydent klubu, udzielił latem 2017 roku głośnego wywiadu. Oskarżył was o pranie brudnych pieniędzy, nazwał oszustami i powiedział, że pieniądze na zawodników w podejrzany sposób płyną z Tyraspolu i Naddniestrza.
Może będzie najlepiej, jeśli zadzwonimy do Florina? To teraz mój przyjaciel. (Moraru sięga po telefon, wybiera numer. Nie udaje mu się jednak dodzwonić). Spróbuję jeszcze za jakiś czas. Gdy przyszedłem wtedy do Politehniki, postanowiliśmy pożegnać się z 17 piłkarzami, trenerem i prezydentem, którym był właśnie Prunea. Za dużo zarabiali, to wyniszczało budżet. Nie spłacilibyśmy długów, gdyby nie te radykalne decyzje. Trener, którego pożegnaliśmy, miał jeszcze umowę, ważną przez kilka tygodni. Powiedział, że chce zostać i dalej pracować. Doszło do sytuacji, w której w Politehnice osobno ćwiczyły dwa zespoły: ten budowany przez nas i drugi, złożony z graczy, z których zrezygnowaliśmy. Pozyskaliśmy nowych zawodników i pojechaliśmy na zgrupowanie do Mołdawii, właśnie do Tyraspola. Tamtejsze centrum treningowe jest jednym z najlepszych w Europie, wyjazd okazał się też bardzo tani, a ja tworzyłem budżet i miałem mało pieniędzy. Prunea pracował w Politehnice długo, to człowiek żyjący futbolem dzień i noc. Pewnie dlatego miał wtedy pretensje, a jego słowa o pieniądzach z Mołdawii miały prawdopodobnie związek z tamtym zgrupowaniem.
Już w rumuńskich klubach pracował pan z Alexandru Buzą. Dziś jest z panem w Radomiaku. Śledztwo dziennikarzy serwisu SportoweFakty udowodniło, że m. in. w protokołach meczowych widniał jako klubowy lekarz, tymczasem pracuje w naszym kraju bez odpowiednich do tego uprawnień. Jak mogliście do tego dopuścić? Zwłaszcza pan, który przecież zna dobrze tego człowieka.
Działam z nim od sześciu lat i ufam mu w 100 procentach. To niezwykły profesjonalista. Doktor Buza skończył uniwersytety w Mołdawii i Rumunii. Ma wszystkie odpowiednie dokumenty, jest specjalistą medycyny sportowej i dietetykiem.
Ivan Provedel ze Spezii ocenia Jakuba Kiwiora i Arkadiusza Recę.
Zimą nabraliście rozpędu, ale wcześniej szkoleniowiec Thiago Motta został bardzo skrytykowany. Wydawało się, że Marco Giampaolo był o krok od zastąpienia go. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że klub podjął dobrą decyzję, by nie zwalniać Motty.
Tak. Uważam, że trener jest bardzo dobry i może nadal podnosić kwalifi kacje. Zresztą on sam o tym wie. Lubię jego podejście do piłki, ponieważ pracuje, żeby szlifować swoje umiejętności. Mnie i kolegom dał dużo, szczególnie dając do zrozumienia, że trzeba skupić się jedynie na treningu i na pracy na boisku. Tylko to jest ważne. Dzięki takiemu nastawieniu udało nam się przezwyciężyć trudne chwile. Dodam też, że dobrze współpracował z młodymi piłkarzami, których jest wielu w naszym składzie.
Jednym z nich jest Jakub Kiwior, który zaskoczył wszystkich podczas swojego pierwszego sezonu w Serie A. I właśnie dzięki Motcie został pomocnikiem.
Kiedy przyjechał do nas, było widać, że było to dla niego pierwsze doświadczenie na tym poziomie. Nie znajdował miejsca w drużynie, ale potem szkoleniowiec przesunął go na środek boiska i wtedy zaczął grać. Trener widział w nim cechy dobrego pomocnika. I miał rację. Według mnie Kuba może się jeszcze poprawić i zostać piłkarzem dużej klasy w Serie A. Ma nie tylko dobre warunki fi – zyczne, ale też rozumie, jak się rozwija grę.
A jak ocenia pan sezon waszego innego Polaka, Arkadiusza Recy?
Niestety ostatnio doznał kontuzji, ale mam nadzieję, że wkrótce wróci na boisko. W porównaniu do Kuby jest bardziej doświadczony, to widać. W tym roku, kiedy grał, wiele nam dawał ze względu na swoją siłę i wytrzymałość fi zyczną.
Jesus Jimenez o Górniku Zabrze i Toronto.
W Górniku miał pan okazję grać z Lukasem Podolskim. Jak będzie go pan wspominać?
Jako bardzo dobrego kolegę. Nie trzymał się na dystans, dbał o relacje i atmosferę w drużynie. Oczywiście świetnie było mieć go z nami na boisku ze względu na ogrom jego doświadczenia. To przecież mistrz świata i były piłkarz takich klubów, jak Bayern Monachium czy Arsenal. Podpatrywałem go na meczach czy treningach i starałem się korzystać zarówno z jego wiedzy, jak i próbowałem naśladować niektóre zachowania na boisku. Wszyscy czerpaliśmy i uczyliśmy się od niego.
Co będzie pan najlepiej wspominał z Polski?
Wspomnień mam wiele, zarówno dobrych, jak i złych. Ale najlepsza była atmosfera na stadionie. Grałem na wielu obiektach, ale na Roosevelta była ona naprawdę wyjątkowa. Niosła nas i sprawiała, że odrabialiśmy straty i albo wygrywaliśmy, albo ratowaliśmy remis w końcówce. Pamiętam, że było kilka spotkań, w których graliśmy po prostu źle i nic nam nie wychodziło, ale doping sprawiał, że się podnosiliśmy.
Jak się panu mieszka w Toronto? Czy jako miasto jest lepsze niż Zabrze?
Troszeczkę… Toronto to jedno z ważniejszych miast na świecie. To sporego rozmiaru metropolia, która ma mnóstwo do zaoferowania. Trudno się tutaj nudzić. Zauważyłem także, że mieszka tu dużo ludzi z Azji, ale także z Europy, w szczególności Włochów i Portugalczyków.
Nie przeszkadzają panu długie podróże lub gra na sztucznej nawierzchni w MLS?
To prawda, że podróże bywają nieco męczące, ale w większości latamy na mecze wyjazdowe samolotami i nie trwa to dłużej niż dwie, trzy godziny. Dla mnie to przygoda i nie będę narzekał. Gra na sztucznej nawierzchni to jest coś, co mam nadzieję liga zmieni już wkrótce. W najlepszych ligach na świecie gra się na naturalnej trawie, więc wierzę, że tu też tak będzie.
fot. Newspix