– Wciąż trwa walka o tytuł wicemistrzowski, ale już dziś mogę napisać, że – niezależnie od wyniku – największe wrażenie, zrobiła na mnie postawa Rakowa Częstochowa. Lech pokazywał w tym sezonie dwie twarze – momentami grał tak, jak od mistrza byśmy tego oczekiwali, ale były momenty, kiedy sobie myślałem: tak mistrzowi grać nie przystoi. Na pewno kamyczkami do ogródka ekipy z Poznania są bezpośrednie wyniki meczów z Rakowem a w szczególności w finale Pucharu Polski. Mam też poczucie, że w Częstochowie Marek Papszun wycisnął ze swojej drużyny więcej niż Maciej Skorża w Poznaniu – pisze Dariusz Dziekanowski w “Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?
“SPORT”
Na tydzień przed końcem ligi Wisła Kraków przyklepała spadek do I ligi. Co dalej z klubem?
13-krotny mistrz Polski spadł z ekstraklasy. Upadek Wisły był powolny, ale wydaje się, że nieunikniony. W tym sezonie krakowianie nie zaprezentowali nic, a nawet objęcie zespołu przez niedawnego selekcjonera reprezentacji niewiele pomogło. 12 razy w tym sezonie Jerzy Brzęczek zasiadał na ławce krakowian jako trener i w tym czasie zdobył zaledwie 10 punktów, odnotowując tylko jedno zwycięstwo. Nie takiego rezultatu oczekiwało otoczenie „Białej gwiazdy”. Ostatni raz kibice Wisły musieli mierzyć się z uczuciem degradacji w 1994 roku. Wtedy po dwóch sezonach znów wrócili na najwyższy szczebel rozgrywek. Teraz Wisła, złożona w dużej mierze z obcokrajowców, będzie musiała zastanowić się, kto z nią zostanie na kolejny sezon na zapleczu ekstraklasy i w jaki sposób dokonać szybkiego powrotu do elity. A to zadanie nie we wszystkich przypadkach okazuje się proste.
Derby Poznania dla Lecha, mistrzostwo dla Lecha. Na początku starcia z grą w piłkę pożegnał się Łukasz Trałka.
Piłkarz Warty Łukasz Trałka, który w 2015 roku zdobył z Lechem mistrzostwo Polski, został podczas sobotniego meczu w Grodzisku Wielkopolskim oficjalnie pożegnany. 38-latek wyszedł w pierwszym składzie Warty, ale chwilę po rozpoczęciu spotkania opuścił boisko w szpalerze, który na jego cześć utworzyli gracze obu zespołów. Trałka zakończył karierę i nie zabrakło wzruszeń. Zawodnik ten rozegrał w ekstraklasie 431 meczów i na liście wszech czasów zajmuje piąte miejsce. Za Łukaszem Surmą (559), Marcinem Malinowskim (458), Markiem Chojnackim (452) i Arkadiuszem Głowackim (435).
W Ekstraklasie już wszystko jasne, za to w I lidze walka o bezpośredni awans będzie się toczyła do końca. Widzew nie urwał punktu Miedzi, zatem czeka nas wyścig z Arką o drugie miejsce.
Grę Miedzi w drugiej połowie zakłóciły dwie kontuzje, bo legnickie rezerwy nie są za silne. Szybko zszedł z boiska Piotr Azikiewicz, któremu w czasie biegu, bez kontaktu z rywalem, coś „strzeliło” w mięśniach, a niedługo po nim Szymon Matuszek – on z kolei ze złamanym nosem po zderzeniu z sędzią Tomaszem Musiałem. Huku było dużo, bo obaj panowie są słusznego wzrostu i wagi prawie ciężkiej, a arbiter też był przez chwilę zamroczony. Można było podejrzewać, że piłkarzom Miedzi już nie bardzo chce się grać, bo Widzew osiągnął znaczną przewagę i tę różnicę w strzałach zniwelował. To Widzew miał teraz sześć szans do strzelenia gola. Szalał na boisku Paweł Zieliński, który cztery lata temu wprowadzał Miedź do ekstraklasy, grając razem z obecnym trenerem legniczan Wojciechem Łobodzińskim, strzelali groźnie Pawłowski, Kun, Danielak, a raz Abramowicza zastąpił Carlos Martinez wybijając piłkę po główce Patryka Lipskiego. Akcja, po której padła zwycięska bramka, to dobra przepustka do ekstraklasy dla Miedzi: okazało się, że można strzelić gola po rzucie rożnym pod własną bramką.
Arkadiusz Milik tylko na ławce, a Marsylia zgarnęła w trąbę od Rennes i spadła na trzecie miejsce.
Milik od dwóch miesięcy nie zdobył bramki. Jest pasywny, niewiele dostaje piłek, jak ma okazję, to ją marnuje i zwykle na nim skupiają się pretensje i otrzymuje najgorsze noty. To wygodny pretekst dla trenera, z którym jest skonfliktowany, żeby ten sadzał go na ławce. Można było oczekiwać, że jednak Sampaoli w meczu o taką stawkę po Milika sięgnie. Pojawiły się nawet spekulacje, że zagra od pierwszej minuty. Nie zagrał w ogóle. Kończy mu się 1,5-roczne wypożyczenie z Napoli i niewiele wskazuje na to, że w Marsylii pozostanie. Porażkę Marsylii wykorzystało Monaco, gdzie w styczniu chorwackiego trenera Niko Kovacza zastąpił Belg Philippe Clement. Po 9 zwycięstwach z rzędu wyciągnął zespół ze środka tabeli na 2. pozycję. W meczu z Brestem Monaco przegrywało 0:2, ale kapitan Wissam Ben Yedder hat trickiem zmienił losy meczu, a bramka Niemca Kevina Vollanda ustaliła wynik 4:2.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Lech mistrzem, Skorża triumfuje, ale triumfują też szefowie klubu, którzy zaufali Skorży. Trener Kolejorza stał się architektem tego sukcesu.
Ryzykowały obie strony. Działacze Kolejorza, bo ostatni sukces, jakim mógł się pochwalić nowy-stary trener Lecha, to mistrzostwo z 2015 roku. Później niczego dobrego do CV szkoleniowca nie można było dopisać. Ryzykował też Skorża, bo w Poznaniu, owszem, dostał wszystkie niezbędne do pracy narzędzia, ale jeśli w takich warunkach nie udałoby mu się odnieść sukcesu, długo musiałby czekać na kolejną tak prestiżową ofertę. A przecież to ambitny trener, który pewnie wciąż marzy o tym, by zostać selekcjonerem reprezentacji Polski. Dziś już wiadomo, że zatrudnienie 50-latka było strzałem w dziesiątkę. Lech nie dość, że wygrał ligę, to jeszcze momentami prezentował bardzo dobrą grę. Kolejorz grał dokładnie tak, jak chciał tego Skorża. – Pamiętam, jak pod koniec poprzedniego sezonu rozmawiałem z trenerem i zdradził mi, jaki ma pomysł na Kolejorza. Jak chciałby, by wyglądała gra jego zespołu. I większość tych założeń udało mu się zrealizować – mówił w rozmowie z nami na początku rundy wiosennej Marcin Baszczyński, były piłkarz m.in. Wisły Kraków, dziś ekspert Canal+. Na razie związek Skorży z Lechem przeżywa drugi miesiąc miodowy. Wszystko przebiega według dobrze znanego scenariusza napisanego siedem lat temu. Pytanie tylko, co będzie dalej. Doświadczenie zebrane od 2015 roku powinno zaprocentować i na to też liczą w Poznaniu. Nie chodzi tylko o trenera, ale i działaczy. Ci, jeśli nie chcą powtórzyć scenariusza z 2015 i 2021 roku, muszą zrobić wszystko, by trzon zespołu się nie zmienił. – Musimy się nauczyć gry w Europie. Pewne wnioski już mamy, oby dały pozytywne efekty – usłyszeliśmy w klubie. Jeśli w Poznaniu nauczyli się na błędach, związek Lecha ze Skorżą może wytrzymać tym razem znacznie dłużej.
Poligowym felieton Antoniego Bugajskiego o tym, że skoro Legia jest w trudnym okresie, to na ten trudny czas Vuković wydawał się optymalnym rozwiązaniem.
Legię prowadził w 17 ligowych meczach, czyli tak się składa, że dokładnie przez połowę sezonu. Pod jego komendą zespół uzbierał 28 punktów, a więc przy takim poziomie punktowania przez całe rozgrywki Legia byłaby na piątym miejscu, całkiem blisko podium. Oczywiście nie da się przewidzieć, jak Vuković połączyłby grę w lidze z europejskimi pucharami, lecz w tej mierze ma bogate doświadczenie jako piłkarz i pracownik sztabu szkoleniowego, w każdym razie znacznie większe niż Czesław Michniewicz, który z tą dwutorową robotą w Legii radzić sobie nie umiał. Może z problemów by się wygrzebał, może by nie było walki o utrzymanie, ale obrona tytułu nie wyglądała już na realną. Teraz Legia nie potrafi ustabilizować dobrej formy – a to szwankuje ofensywa, a to obrona dziurawa jak sito. Wygląda na rozkojarzoną drużynę zazdrośnie patrzącą na Lecha Poznań, który zabrał jej mistrzostwo Polski i zastanawiającą się, po co jeszcze gra w tym sezonie. Przy Łazienkowskiej potrzebne są bardzo głębokie zmiany. Prezesi uznali, że trzeba zacząć od zatrudnienia nowego szkoleniowca i to ich ulubiony odruch. Wcale jednak nie jest tak, że kolejny trener cudownie odmieni zespół. Jeśli rzeczywiście ma nim być Kosta Runjaic, szczególnie on potrzebuje czasu i cierpliwości, a tego przy Łazienkowskiej zawsze brakuje. Trudno też sobie wyobrazić, że klub spełni wszystkie ambitne życzenia szkoleniowca i wymieni kilkunastu piłkarzy, bo właśnie teraz, w sezonie bez pucharów, Legia będzie stawiać na oszczędności a nie kosztowne inwestycje. Dlatego to nie jest dobry moment na odejście Vukovicia, bo on sprawdza się jako trener na trudne czasy. A trudne czasy przy Łazienkowskiej jeszcze się nie skończyły.
“Prześwietlenie” o patologiach z Pro Junior System. Głośny przypadek Zagłębia Sosnowiec to tylko wierzchołek góry lodowej – pod spodem kryją się przypadki wystawiania bramkarza w ataku czy przegrywanie po 0:8 ze składem pełnym juniorów.
Przez większość sezonu podstawowym bramkarzem Odry Opole był Mateusz Kuchta, ale po zwycięskim meczu z Widzewem w Łodzi 26-latek wiedział, że dla niego to już koniec grania. Do końca zostało dziesięć kolejek. We wszystkich na boisku musiał pokazać się 18-letni Błażej Sapielak, by zapunktował w PJS. Kuchta przyjął rolę rezerwowego, zreszta drugi rok z rzędu, bo w końcówce poprzedniego sezonu z tego samego powodu też ustąpił miejsca Sapielakowi. W Opolu równie dobrze mogliby podpisywać kontrakty z doświadczonym bramkarzem na 2/3 sezonu, a potem w spokoju skupiać się na ogrywaniu młodego. Wielu młodych pojawiło się niedawno w składzie trzecioligowej Polonii Środa Wielkopolska. Klub nie musi martwić się o utrzymanie, więc zamieniono zawodników – ci doświadczeni zaczęli grać w rezerwach, a młodzież zaprzęgnięto do punktowania w PJS. Na razie to jednak ją punktowano, jak Zawisza, który wygrał z odmłodzoną Polonią na jej stadionie 8:0. Skontaktowaliśmy się z Rafałem Ratajczakiem, prezesem klubu z wielkopolskiej Środy. Poprosił o pytania mailem i w ten sam sposób odpowiedział. „PS”: Czy takie starania o pieniądze z PJS, czyli wystawianie składu z młodzieżowcami, idzie w parze z fair-play? Dziś szczęściarzami mogą nazywać się ci, którzy zagrają z odmłodzoną Polonią do końca sezonu, a pechowcami ci, którzy zagrali z Polonią we wcześniejszym etapie sezonu. Rafał Ratajczak: Naszym celem była obecność w czołówce ligi. Ponieważ nie jest już możliwy do zrealizowania, to wyciągamy wnioski i konsekwencje. W listopadzie zwolniliśmy trenera, rozwiązaliśmy kilka kontraktów. Wiosną sprawdzamy młodych piłkarzy, bo w następnym sezonie nasza kadra będzie na pewno wyglądała nieco inaczej niż w tym. Zarządzamy klubem, jesteśmy za niego odpowiedzialni i dlatego podejmujemy decyzje mające służyć stabilności i rozwojowi klubu w następnych latach. Nasze cele na rundę wiosenną: utrzymać się w III lidze, zdobyć Puchar Polski na szczeblu województwa, wyselekcjonować młodych piłkarzy na następny sezon, zdobyć premię z PJS, aby spokojnie przystąpić do rozgrywek w przyszłym sezonie.
Felieton Dariusza Dziekanowskiego o Robercie Lewandowskim i o Ekstraklasie. Jego zdaniem więcej z drużyny wycisnął Papszun w Rakowie niż Skorża w Lechu.
Rozstrzygnięcie natomiast poznaliśmy w krajowych rozgrywkach – mistrzem Polski został Lech. Poznaniowi należą się za to gratulacje, tym bardziej że klubowi udało się zrealizować ten cel na stulecie istnienia. Był więc tu dodatkowy bodziec. Wciąż trwa walka o tytuł wicemistrzowski, ale już dziś mogę napisać, że – niezależnie od wyniku – największe wrażenie, zrobiła na mnie postawa Rakowa Częstochowa. Lech pokazywał w tym sezonie dwie twarze – momentami grał tak, jak od mistrza byśmy tego oczekiwali, ale były momenty, kiedy sobie myślałem: tak mistrzowi grać nie przystoi. Na pewno kamyczkami do ogródka ekipy z Poznania są bezpośrednie wyniki meczów z Rakowem a w szczególności w finale Pucharu Polski. Mam też poczucie, że w Częstochowie Marek Papszun wycisnął ze swojej drużyny więcej niż Maciej Skorża w Poznaniu. Teraz przed Lechem i Skorżą kolejne, trudniejsze przeszkody, czyli awans do europejskich pucharów i pogodzenie tego z grą o kolejne krajowe trofea w przyszłym sezonie. Ostatnie przypadki mistrzów grających na dwóch frontach niestety kończyły się katastrofą. Maciej Skorża wie coś na ten temat i dlatego mam nadzieję, że lekcja z tego przedmiotu zostanie w Poznaniu odrobiona jak należy.
“SUPER EXPRESS”
Lewandowski dostał armatkę i… pożegna się z Bayernem? Jeśli nie teraz, to za rok: tak przynajmniej zapowiedział.
Okazuje się, że w plotkach o romansie Lewandowskiego z Barceloną i konflikcie z władzami Bayernu było dużo prawdy. Wygląda na to, że Polak uparł się na odejście z bawarskiego klubu. Informacja o tym, że nie chce przedłużyć kontraktu, była z pewnością dla Bayernu jak grom z jasnego nieba. – Rozmawiałem z Hasanem Salihamidziciem (dyrektor sportowy Bayernu – red.) i powiedziałem mu, że podjąłem decyzję, że nie przedłużę kontraktu z Bayernem. Dla obu stron najważniejsze jest teraz, by znaleźć dobre rozwiązanie, wierzę, że to się w najbliższej przyszłości stanie. Nie wiem w stu procentach, ale bardzo możliwe, że to był mój ostatni mecz w Bayernie – zaszokował Lewandowski na antenie Viaplay. Polak podkreślał, że nie otrzymał żadnej konkretnej oferty kontraktowej od Bayernu.
fot. FotoPyk