Jak na czwartek, prasa jest całkiem ciekawa.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Więcej drużyn, więcej meczów grupowych, z większą liczbą rywali – od sezonu 2024/25 Champions League czeka rewolucja.
Dziś w LM biorą udział 32 zespoły, za dwa lata dojdą cztery. Dwa z dodatkowych miejsc otrzymają kluby z największą liczbą punktów zdobytych do rankingu krajowego w poprzednim sezonie. Po jednym przypadnie trzeciemu zespołowi w piątej lidze rankingu krajowego UEFA oraz dodatkowej drużynie przebijającej się do LM przez kwalifikacje w tzw. „ścieżce mistrzowskiej” Sporo mówiło się o zapisie uprawniającym dobranie drużyn na podstawie rankingu historycznego, ale ostatecznie zostało to odrzucone.
Nowy sposób rozgrywania LM jest stosowany od lat w badmintonie, e-sporcie oraz przede wszystkim w szachach i oparty jest na tzw. systemie szwajcaskim. Na czym on polega, wyjaśnia komentator szachowy Michał Kanarkiewicz: – Dobiera on w pary zawodników o zbliżonej sile gry w danym turnieju. Wyjątkiem jest I runda, gdy lista startowa (według rankingu) dzielona jest na pół i pierwszy z pierwszej połówki gra z pierwszym z drugiej, drugi z drugim itd. Od II rundy zawodnicy, którzy wygrali, grają między sobą, remisujący między sobą, zaś przegrani nie muszą walczyć z czempionami, tylko mają szansę poprawić się w pojedynku z (teoretycznie) słabszym rywalem. Dwóch zawodników mierzy się ze sobą tylko raz w zawodach. Im więcej rund, tym wyniki są bardziej miarodajne.
W ostatnich trzech meczach Pogoni Wahan Biczachczjan ponownie zaczął imponować formą.
Ormianin nagle wskoczył do podstawowego składu na potyczkę z Rakowem Częstochowa (1:2), co w pewnym stopniu zaskoczyło… nawet zespół. Co prawda Kowalczyk pauzował z powodu urazu, ale na treningach Biczachczjan nie imponował i nie wydawał się pierwszym w kolejce do wyjściowej jedenastki. Tygodnie w rezerwie zrobiły swoje, pomocnik zwyczajnie miał gorszy czas, co było widać gołym okiem. Ale z wicemistrzami kraju nie zawiódł.
Dobry mecz ukoronował asystą, kilka dni później w rywalizacji z Legią Warszawa (3:1) miał udział przy dwóch trafieniach Luki Zahoviča, a w ostatni weekend – już jako rezerwowy – dał bardzo udaną zmianę w spotkaniu ze Śląskiem Wrocław (1:1). Słowem – znów błyszczy.
Dla kibiców Pogoni to dobra wiadomość w kontekście kolejnego sezonu. Po pierwsze, w tym Portowcy mają minimalne szanse na poprawę pozycji. Po drugie, całkiem prawdopodobne, że latem z klubu odejdzie Kowalczyk.
Andrzej Iwan uważa, że funkcjonowanie Wisły Kraków w dotychczasowej formie nie ma sensu.
Załóżmy, że Wisła pożegna się z ekstraklasą.
75 procent obecnej kadry piłkarzy musi zostać wyczyszczona. Na czele z takimi niewypałami, jak Enis Fazlagić. Za niego zapłacono, a raczej wywalono do sedesu 500 tysięcy euro. Ludzie… Przecież wystarczyłoby go raz obejrzeć.
Przypuszcza pan, że go nie oglądano?
Oczywiście! Gdyby ktoś raz rzucił okiem, nigdy by go nie zatrudnił. Nie mówiąc o płaceniu. Z cały szacunkiem wobec Arka Głowackiego i absolutnie niczego mu nie ujmując, ale dziś, choć jest chłopakiem po czterdziestce zdecydowanie lepiej dałby radę od Fazlagicia. A już na pewno ja byłbym spokojniejszy o Wisłę, z takim zawodnikiem w składzie, jak „Głowa”. Tak, jak drepcze i podaje Fazlagić, czyli wzdłuż i wszerz to od biedy i ja dałbym radę. By było straszniej, podpisano z nim umowę do 2026.
Nie jestem w stanie zrozumieć polityki transferowej Wisły. Zatrudnia się niezrównoważonego trenera i bajkopisarza – Petera Hyballę, a po nim „poprawia się” nieudolnym Adrianem Gulą. Polaków, choć nie musi to być normą w składzie właściwie nie ma. A narodowości piłkarzy tyle, co zrzesza ONZ. Dodajmy, podejrzanie słabych.
Już panu mówiłem, polityka transferowa za czasu trenera Adriana Guli była jakąś tragedią. Najgorsze, że ktoś mu zawierzył i na cokolwiek pozwolił.
Skra Częstochowa planuje w przyszłym sezonie ponownie grać w Bełchatowie. Na jej stadionie musi jednak rozpocząć się remont.
Szczegóły odnośnie planowanych prac na stadionie przy ulicy Loretańskiej zdradza nam Piotr Wierzbicki, wiceprezes ds. organizacyjno-finansowych: – Zgodnie z procedurą 15 kwietnia wysłaliśmy projekt całej przebudowy modernizacji obiektu. Zawiera on przebudowę trybun, nowe oświetlenie oraz wymianę murawy. W tym momencie nasz projekt jest w wydziale ds. bezpieczeństwa na stadionach. Dopiero po zatwierdzeniu przez PZPN klub przedstawi kosztorys i harmonogram prac. Powinni się do niego odnieść w najbliższych dniach. Fakt, że związek przysłał delegata do Bełchatowa, gdzie chcemy zacząć nowy sezon, wskazuje że wszystko chyba jest na dobrej drodze – z optymizmem patrzy w przyszłość wiceprezes klubu z Częstochowy.
Modernizacja ma zostać podzielona na trzy etapy: pierwszy to przebudowa z nadbudową budynku klubowego, drugim ma być wymiana murawy, a na końcu przesunięcie i wymiana trybun. Docelowo stadion ma pomieścić 2880 miejsc. W klubie chcieliby pod koniec października wrócić do Częstochowy, a wiosną zagrać przy Loretańskiej nawet z częściowym zapełnieniem trybun. – Murawa ma zostać wymieniona w sierpniu. We wtorek (10.05) o godzinie 8.30 upłynął termin składania ofert na przebudowę i rozbudowę budynku klubowego, która również jest niezbędna ze względu na wymaganą liczbę pomieszczeń do obsługi meczu. Te prace powinny rozpocząć się już na początku czerwca. W sierpniu powinna rozpocząć się również modernizacja oświetlenia – dodaje prezes Szymczyk.
SPORT
Rozmowa z Marcinem Prasołem, trenerem Górnika Łęczna, jeszcze do niedawna asystentem Jana Urbana w Górniku Zabrze.
Czego wam zabrakło, żeby wygrać z Termalicą?
– Konsekwencji i tego, co prezentowaliśmy w pierwszej połowie, bo ta część w naszym wykonaniu była dobra. Po przerwie inicjatywę przejęła Termalika, która lepiej operowała piłką. Mimo to mieliśmy swoje sytuacje, żeby to spotkanie rozstrzygnąć na swoją korzyść. Zabrakło w tym wszystkim skuteczności z naszej strony. Końcówka to był już przysłowiowy bilard, a oba zespoły za wszelką cenę dążyły do tego, żeby wygrać i strzelić zwycięską bramkę.
Da się z perspektywy kilku meczów ocenić początek pana pracy w Górniku Łęczna, gdzie kalendarz gier na pewno nie sprzyjał?
– Za wcześnie na jakieś oceny i podsumowania. Kiedy tutaj trafiałem, wiedziałem, w jakiej jesteśmy sytuacji. Wiedzieliśmy, że gramy dwa mecze z drużynami walczącymi o mistrzostwo Polski, z Lechem i Rakowem, a do tego mieliśmy spotkania z takimi drużynami, jak Piast czy Radomiak, które były zaangażowane w walkę o grę w pucharach. Sytuacja jest i była ciężka, żeby się utrzymać – ale nie jakaś nierealna. Walczyliśmy i walczymy nadal o to, żeby wynik na końcu rozgrywek był w naszym wypadku jak najlepszy. Postawiliśmy się Piastowi, z Rakowem też w końcówce niewiele nam zabrakło. Niewiele brakło też z Termalicą. Brakuje jednak tych szczegółów i konkretów w naszym wykonaniu, żebyśmy przechylali mecze na swoją stronę. Odkąd tutaj jestem, zdobyliśmy cztery punkty, trochę mało, ale też trzeba się cieszyć z tego co jest i szukać pozytywów.
Mariusz Lewandowski tłumaczy się z ostatnich dni i tygodni w Radomiaku.
To pytanie musi paść, więc od razu miejmy je za sobą – jaką rolę w sprowadzeniu pana do Radomiaka odegrał Octavian Moraru i ile prawdy jest w tym, że znajomość z nim pomogła panu dostać pracę w tym klubie?
– Śmieszą mnie takie rzeczy. Ja znam bardzo dużo ludzi na świecie. Gdyby to decydowało o zatrudnieniu w piłce, wszędzie mógłbym mieć robotę do końca życia. A tak na poważnie, to ludzie zajmują się tym, czym nie powinni. Słyszę, że się znamy… Tak naprawdę to on mnie zna, nie ja jego. Trudno mi w ogóle dyskutować na temat, który nie istnieje.
(…) Wcześniej pracował pan w Lubinie i Niecieczy. Jeśli chodzi o organizację klubu, z perspektywy trenera, na którym miejscu w tej trójce umieściłby pan Radomiaka?
– Każdą organizację można zmienić, czy też doprowadzić do pełnego profesjonalizmu. To kwestia podejścia i przygotowania. Jeśli chodzi o infrastrukturę, to w Zagłębiu i Termalice była na wysokim poziomie. Tutaj wszystko dopiero powstaje, co nie znaczy, że jej nie będzie. Trzeba sobie z tym radzić. Powiem szczerze, że nie mam żadnych problemów, jeśli chodzi o treningi czy przygotowanie zespołu na dobrych boiskach. Trenujemy w mieście, czasami jeździmy też po miejscowościach w okolicach Radomia, korzystamy z bardzo dobrych płyt, które są nam udostępniane. To nie jest nic nadzwyczajnego. To kwestia dobrej organizacji. A że Radomiak nie ma swojej bazy i nie trenujemy w jednym miejscu? W żaden sposób nie wpływa to na jakość zajęć.
(…) Pytam o wasze relacje, bo po 1:6 z Zagłębiem powiedział pan, że zespół jest słabo przygotowany i niegotowy na grę przez 90 minut. Można to odczytać jako szpilkę wbitą w poprzednika.
– Rozumiem, że mogło to zostać tak odebrane, ale proszę zrozumieć jedną rzecz – chcemy zmienić styl, a ten będzie wymagać innego przygotowania fizycznego. To nie jest żadna szpilka wbita w Darka, tylko realna ocena tego, że odpowiednie przygotowanie do jednego stylu nie oznacza, że jest ono odpowiednie pod inny. Piłkarze muszą się nauczyć innych treningów, innego podejścia, innych schematów, skoków pressingowych. W meczu z Zagłębiem było widać jak na dłoni, że nie jesteśmy gotowi na taką grę, jakiej chcemy przez 90 minut w przyszłym sezonie. Jesteśmy na etapie zmieniania pewnych nawyków i zawodnikom trudno z tygodnia na tydzień wskoczyć na inne rozumowanie gry.
GKS Katowice zapewnił sobie utrzymanie w I lidze, więc trener Rafał Górak pokusił się o pewne podsumowania.
GieKSa utrzymała się w pierwszej lidze. Jakie w związku z tym towarzyszą panu przemyślenia?
– W piątek okazało się, że GKS Katowice w tym sezonie zrealizuje plan, który nazywa się utrzymanie w pierwszej lidze. Dla mnie to moment trochę refleksyjny. Skończył się 3-letni plan, który miałem w głowie zero-jedynkowo, gdy wróciłem do GKS-u po spadku, zastając klub w drugiej lidze. Wtedy założyliśmy, że awansujemy do pierwszej i go w tej lidze utrzymamy. To był pierwszy, duży, ważny plan na to wszystko. Być może teraz otwierają się wrota do tego, by wykorzystać ten czas, doświadczenie i momenty, które mamy za sobą. Moim zdaniem zrobiliśmy bardzo dużo – dzięki zawodnikom, których miałem przyjemność przez te trzy lata prowadzić, dzięki zaangażowaniu ludzi nade mną. To było ogromne wsparcie i ogromna praca w kierunku tego, by GKS wrócił do pierwszej ligi i tę ligę dla Katowic nadal miał.
(…) Utrzymanie to sukces czy obowiązek?
– Ktoś oczywiście powie – z przekąsem, jak zwykle w Katowicach – „ach, utrzymanie to był wasz obowiązek”. To żadna prawda, tylko i wyłącznie czcze gadanie. W tej lidze bardzo trudno jest się utrzymać, bardzo trudno w niej walczyć. W sobotę graliśmy z GKS-em Jastrzębie, który spada. Pamiętam, gdy po powrocie do GieKSy graliśmy z Jastrzębiem sparing, wtedy ta drużyna zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Powiedziałem swoim zawodnikom – a media to podchwyciły – że „gdyby to jadł pies, to by zdechł”. I że jeśli kiedyś będziemy grać tak, jak Jastrzębie, to znaczy, że jesteśmy pierwszoligowcami pełną gębą. Zrobiliśmy przez ten czas masę pracy, z czego bardzo się cieszę. Teraz jest nowe otwarcie. Zobaczymy, jakimi kolorami będzie się pisało to wszystko, co przed nami. Oby zawsze było dobrze, a na razie wykonany został 3-letni plan.
SUPER EXPRESS
Martin Max, urodzony w Polsce były król strzelców Bundesligi, jest przekonany, że Robert Lewandowski po ewentualnym odejściu do Barcelony nie straci swojej formy.
„Super Express”: – To pytanie stawia sobie każdy kibic reprezentacji Polski: czy Robert Lewandowski powinien zmienić klub pół roku przed mundialem w Katarze, czyli najważniejszą dla niego imprezą w życiu?
Martin Max: – Myślę, że jeśli w tym wieku ma jeszcze szansę pójść do Barcelony, powinien spróbować. Owszem, Bayern jest topowym klubem i Robert, co zresztą widać w każdym kolejnym sezonie, może się w nim realizować w stu procentach. Skąd zatem dyskusja o zmianie barw? Być może po prostu ma potrzebę, by sprawdzić się w nowym otoczeniu Sprawdzić i potwierdzić swą klasę.
– A więc zakłada pan, że latem odejdzie z Monachium?
– Nie wiem, co zrobi. To jego indywidualny wybór. Ale jestem pewien, że niezależnie od tego, co wybierze i w jakim klubie zagra w nowym sezonie, nie straci swej skuteczności. W Barcelonie też będzie regularnie strzelać gole, jak dotychczas.
– W tym roku skończy 34 lata. Upływ czasu go nie dotyczy?
– Ja też swoje tytuły króla strzelców zdobywałem po trzydziestce. Ten drugi – właśnie w wieku 34 lat. Im byłem starszy, tym strzelanie bramek przychodziło mi… łatwiej. Napastnik – a konkretnie łowca goli – to wyjątkowa pozycja, tak jak bramkarz. Doświadczenie jest tu najważniejsze. Zyskujesz dzięki niemu spokój: nie musisz biegać za wiele za piłką, bo po prostu wiesz, co się za chwilę z nią stanie. Lewandowski zresztą ma rzecz, która imponuje mi od zawsze: instynkt. On doskonale czuje, gdzie spadnie piłka, jak się ustawić, w którą
stronę pójść.
Trener Warty, Dawid Szulczek uważa, że Lech ma największą piłkarską jakość w Ekstraklasie.
– „Najlepsza drużyna w kraju” – mówi pan o Lechu. Uzasadni pan to zdanie?
– Raków funkcjonuje świetnie, bardzo dobrze ogląda się Pogoń, ale to w Lechu wszystko się zgadza: piłkarska jakość na każdej pozycji, trener, sztab, kibice, stadion, warunki organizacyjne. Wiele statystyk potwierdza, że Lech jest w lidze najlepszy. W paru meczach coś nie poszło po myśli lechitów i tylko dlatego wciąż jeszcze muszą się martwić o mistrzostwo. Jeżeli jednak będą konsekwentnie podążać w obecnym kierunku, mogą zdobywać tytuł przez kilka ładnych lat.
– Może trzeba Warcie dodatkowej „podpórki” od rywali Lecha? Albo dodatkowej premii od właściciela waszego klubu?
– Taka mobilizacja nie jest nam potrzebna. Kiedy piłkarz słyszy ze wszystkich stron, że Warcie pewnie się już nie będzie chciało walczyć, rodzi się w nim przekorna chęć jak najlepszego zaprezentowania się na boisku. Poza tym fajnie byłoby się zrewanżować za jesienną porażkę 0:2. No i wreszcie dzięki zapewnieniu sobie utrzymania mamy więcej luzu, więc grać się nam będzie spokojniej. A pieniądze? Może są w lidze zawodnicy, których mobilizuje tylko nadzwyczajna premia. W Warcie nie ma ich pewnie zbyt wielu. Gdyby grali wyłącznie dla pieniędzy, nie byłoby ich w naszej szatni.
RZECZPOSPOLITA
Erling Haaland od dziecka słucha hymnu Ligi Mistrzów i nie rozstaje się z piłką. Tak jak ojciec wkrótce zagra w Manchesterze City, choć to dziś zespół zupełnie inny niż dwie dekady temu.
Erling grał w piłkę ręczną i golfa, trenował lekkoatletykę. Legenda głosi, że jako pięciolatek pobił nawet rekord świata w swojej kategorii wiekowej, skacząc w dal z miejsca 1,63 m. Ale postanowił kontynuować rodzinne tradycje. Jego mentorem został kolega ojca z kadry, Ole Gunnar Solskjaer. – Miał bardzo duży wpływ na moje życie, wiele mnie nauczył – przyznaje. Pracowali ze sobą w Molde, to Solskjaer wprowadzał go do dorosłego futbolu, a potem chciał ściągnąć do Manchesteru United.
Kiedy Solskjaer świętował swój największy sukces, strzelając zwycięskiego gola w doliczonym czasie finału Ligi Mistrzów z Bayernem, Erlinga nie było jeszcze na świecie. Może dlatego wzoruje się na biegającym wciąż po murawie i przypominającym go warunkami fizycznymi Zlatanie Ibrahimoviciu. – Podziwiałem wielu piłkarzy, ale największym z nich jest Zlatan. Sposób, w jaki gra i doszedł na szczyt… Też jest Skandynawem, więc ktoś musi go zastąpić – mówi Haaland.
Mieli nawet tego samego menedżera. O ich kariery dbał zmarły niedawno Mino Raiola. Do ostatniej chwili. Podobno nie przerywał negocjacji, nawet gdy leżał już w szpitalu. Choć nie zdążył zobaczyć Haalanda w koszulce nowego klubu, można chyba powiedzieć, że ten transfer to jego ostatnie dzieło. Raiola długo starał się mylić tropy. Opowiadał, że jego klient kocha Hiszpanię i lubi się wygrzewać w tamtejszym słońcu. Ale to nie Barcelona ani Real Madryt, lecz Manchester City okazał się królem polowania.
Moment ogłoszenia transferu jest nieprzypadkowy. Drużyna Pepa Guardioli dopiero co przegrała z Realem walkę o finał Ligi Mistrzów i niepowodzenie trzeba było sobie jakoś powetować, więc arabscy właściciele otworzyli skarbiec.
Fot. Newspix