– Siedziałem kiedyś w redakcji i analizowałem jakiś mecz, kiedy zadzwoniła moja Małgosia. Zapytała, co robię. Odparłem, że pracujemy i czekamy na pizzę. Odpowiedziała: „Ty to masz ciężką pracę: oglądasz mecze i jesz pizzę”. To chyba najlepsza odpowiedź. Bardzo chciałem pracować przy piłce, bo na niej najlepiej się znam. Swego czasu realizowałem inną pasję – grałem na gitarze w zespole „The Trash”. I to była inna sytuacja, bo moi koledzy byli fachowcami w tej dziedzinie. Ja w piłce jestem tym, kim oni w świecie muzyki. Dlatego zależało mi, żeby robić coś, w czym czuję się ekspertem – opowiada Radosław Majdan w “Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?
“SPORT”
Krzysztof Kubica ma już osiem goli w tym sezonie. Świetnie grający głową młodzieżowiec jest jedynym z objawień tego roku w Ekstraklasie.
Ten ze swoich ośmiu bramek aż siedem zdobył po trafieniach głową i w tym akurat elemencie jest najlepszy w lidze. Po cztery bramki zdobyli w ten sposób Mateusz Wieteska z Legii i wspomniany wcześniej Łukasz Sekulski z Wisły Płock. O trafieniach głową Kubicy w lidze pisaliśmy w „Sporcie” w poprzednim tygodniu. Sam Kubica mówił wtedy, że na początku przygody w piłce częściej trafiał do siatki rywala nogami niż głową. Potem, jak w końcówce gimnazjum i w początkach liceum wystrzelił wzrostowo, te proporcje się zmieniły. Sam piłkarz mówi, że ma intuicję w polu karnym rywala, żeby dobrze, a przede wszystkim celnie przymierzyć głową. Pokazał to dobitnie w niezwykle emocjonującym meczu przy Łazienkowskiej w piątek, kiedy to dwa razy po uderzeniach głową zaskoczył Cezarego Misztę. Na jednej z ostatnich konferencji prasowych w Zabrzu pytaliśmy trenera Jana Urbana, który sam był znakomitym specjalistą od gry głową, czy Kubica już go przeskoczył w tym elemencie czy jeszcze nie. Doświadczony trener Górnika, a w przeszłości znakomity zawodnik, tylko się uśmiechnął i odpowiedział: – Jeszcze mu trochę brakuje. Ja rzeczywiście głową grałem bardzo dobrze. Co do Krzysia, to zastanawiające jest to, że potrafi się znaleźć w polu karnym przeciwnika w odpowiednim miejscu, w odpowiednim momencie, wyczuć timing, bo te jego bramki przecież skądś się biorą.
Jedenastka kolejki według Sportu: Putnocky – Pereira, Kupczak, Bartolewski – Kądzior, Starzyński, Kubica, Sokołowski, Szysz – Josue – Zwoliński.
Filip STARZYŃSKI Gdyby „Figo” przynajmniej raz w miesiącu grał na takim poziomie co w piątkowy wieczór w Radomiu, Zagłębie nie drżałoby do samej mety o utrzymanie. Zdobył 2 bramki, to jego pierwszy dublet od ponad roku.
Krzysztof KUBICA Górnik został co prawda rozstrzelany przez Legię, ale dwa gole strzelone przy Łazienkowskiej zawsze mają swoją wymowę, a właśnie tego dokonał rosły zabrzański pomocnik, który w tym sezonie trafi ał do siatki 8-krotnie. 3 razy – z „wojskowymi”.
Patryk SOKOŁOWSKI Doczekał się wreszcie premierowych bramek w pierwszej drużynie Legii, do której trafi ł bardzo okrężną drogą, bo nie bezpośrednio z akademii, a przez Elbląg, Suwałki i Gliwice. Od razu wpadło mu dwa razy, dorzucając się do kanonady z zabrzanami.
Kontrowersje po uznaniu, anulowaniu, a ostatecznie uznaniu bramki dla Lechii w starciu ze Stalą. Sędziów krytykuje europoseł, sędzia tłumaczy się przed kamerami.
„To co zrobili sędziowie było obrzydliwym złodziejstwem. Zresztą kolejnym w tym sezonie, ale te dzisiejsze kanty przebiły wszystko. Można wypruwać żyły, budować klub, a i tak przegrasz przy stoliku. Nie mam ochoty dalej uwiarygadniać tego syfu. Bawcie się sami” – grzmiał na Twitterze europoseł Tomasz Poręba, wspierający klub z Podkarpacia. Działacz Stali dodawał: „Sędzia podjął decyzję i odgwizdał spalonego po konsultacji z VAR. Decyzja zapadła. Potem ją zmienił. Na jakiej podstawie w przepisach? Czy mógł to zrobić? Zwłaszcza, że stało się tak pierwszy raz w historii varowanej piłki” – zwracał uwagę Poręba. Nietypowość tego zdarzenia spotęgował jeszcze fakt, że sędzia Malec zdecydował się po meczu stanąć przed kamerami Canal+, by wyjaśnić zamieszanie. – Sytuacja ze spalonym była bardzo „ciasna”. Koledzy z VAR-u stwierdzili, że skorzystają z technologii, która rysuje linie. Ona jest nowa, nie do końca byli w stanie narysować to precyzyjnie, dlatego powtarzali ten proces kilkukrotnie. Doszła do tego presja czasu, na boisku każdy oczekuje decyzji. Finalnie za pierwszym razem linia została namalowana nieprecyzyjnie i zbyt szybko uzyskałem komunikat, że był ofsajd. Jeden z kolegów w wozie mówił jednak, że coś mu się nie podoba, w związku z tym cały proces zaczął się jeszcze raz. Linie zostały narysowane drugi raz. Wypada przeprosić za to, jak ten proces przebiegał, ale najważniejsza jest finalna decyzja. A ta o uznaniu bramki jest po prostu prawidłowa – podkreślał łódzki arbiter.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Lech wytrzymał presję i pokonał Piasta Gliwice. Teraz to Kolejorz dyktuje warunki i to on jest goniony.
Możliwe, że do dyspozycji będzie też Bartosz Salamon, który ciągle leczy uraz i jest coraz bliżej powrotu, ale nie wiadomo, kiedy wyzdrowieje w pełni. – Zostały nam dwa finały, a takimi meczami jak w Gliwicach zdobywa się tytuł. Musimy teraz wywalczyć sześć punktów i będziemy szczęśliwi. Naprawdę każdy z nas zdaje sobie z tego sprawę. Wszystko w naszych rękach, nogach i głowach – mówił nam po meczu uśmiechnięty od ucha do ucha Kamiński. – W trakcie sezonu będą różne fazy. Może się zdarzyć tak, że będziemy musieli gonić, ale najważniejsze, żebyśmy po ostatniej kolejce byli na pierwszym miejscu – mówił na początku roku Skorża. I miał rację. Lech stracił pozycję lidera, gonił i przynajmniej na razie wygląda na to, że na koniec będzie mógł się cieszyć ze złotego medalu. A to oznaczałoby, że po siedmiu latach kibice w Poznaniu wreszcie mogliby się cieszyć z trofeum. – Doprowadziliśmy do sytuacji, w której wszystko zależy od nas. I to nas cieszy. Ale musimy też pamiętać, że wcale nie będzie łatwo wygrać w dwóch ostatnich meczach. Dlatego musimy pozostać w pełni skupieni – stwierdził Skorża. Ocena jego pracy w Poznaniu też sprowadzi się do tego, co wydarzy się w trakcie ostatnich 180 ligowych minut. Jeśli Lech wypuści mistrzostwo z rąk, nikt nie będzie pamiętał o tym, że 50-latek odmienił grę Kolejorza i sprawił, że przez większość sezonu oglądało się ją z przyjemnością. Brak triumfu w lidze i Pucharze Polski oznaczałby całkowitą porażkę projektu Skorży w Poznaniu. Bo przecież został ponownie zatrudniony przy Bułgarskiej właśnie po to, by po dłuższej przerwie, można było coś wstawić do klubowej gabloty. Na razie i Lech, i Skorża są na dobrej drodze do tego, by stulecie klubu naprawdę było złote.
Rozmowa z Radosławem Majdanem – o życiu po karierze, o tym czego żałuje z kariery piłkarskiej, o pomyśle na siebie. Całkiem fajnie pan Radek wypada w tym wywiadzie.
Co jest fajnego w pracy eksperta telewizyjnego?
Cały czas jestem w środowisku, które nakręcało mnie całe życie. Uwielbiam ten moment, gdy siedzę na stanowisku komentatorskim i słyszę w słuchawkach: „Jesteście na antenie”. Pojawia się adrenalina. My, komentatorzy i eksperci, nawet gdy jest minusowa temperatura, nie chcemy komentować w kabinie na stadionie. Wolimy założyć cztery kurtki i trzy szaliki, ale być na zewnątrz, czuć atmosferę. To jest dla mnie najprzyjemniejsze. Jest energia, którą czułem jako zawodnik. A jednocześnie mam mniejszą odpowiedzialność niż piłkarze.
Pamięta pan pierwszy poranek po przebudzeniu, gdy zakończył karierę?
Pamiętam.
Trudno było?
Nie. Już tłumaczę dlaczego. Życie wyczynowego sportowca jest skrupulatnie zaplanowane przez innych: treningi, zgrupowania, mecze. Od 16. roku życia do upadku Polonii Warszawa miałem pracę. I bałem się, co będzie, gdy jej zabraknie. Zastanawiałem się, co się stanie, jak wstanę rano i nie będę musiał iść na trening. Bałem się tej pustki. Przygotowywałem się do tego momentu przez dwa lata. Na szczęście płynnie przeszedłem na drugą stronę, bo zostałem dyrektorem sportowym Polonii i trenerem bramkarzy. Byłem w tym samym klubie, z tymi samymi ludźmi, w tym samym mieście. Dlatego pierwszy dzień po zakończeniu kariery bramkarskiej nie był trudny. Zdecydowanie trudniejszy poranek przeżyłem później.
Kiedy?
W dniu, w którym miała zapaść decyzja, czy Polonia otrzyma licencję na grę w ekstraklasie pod wodzą nowego właściciela Ireneusza Króla. Wszystko miało być jasne do godz. 14.00, a ja po przebudzeniu przeczytałem, że prawdopodobnie tej licencji nie będzie. Wtedy pomyślałem: to jest koniec, wszyscy jesteśmy zwolnieni. I to był najtrudniejszy moment w moim życiu, bo po raz pierwszy rzeczywiście nie miałem pracy. Prywatnie byłem sam, zawodowo nie wyglądało to najlepiej… Na szczęście ta sytuacja nie trwała długo. Nawet nie pamiętam, co konkretnie w tamtym czasie robiłem, ale ponad rok nie miałem stałego zajęcia. Pokazywałem się za to na różnych eventach, miałem występy w telewizji. Był we mnie lęk: i co dalej? Później zacząłem komentować mecze w Eleven Sports, następnie w Eurosporcie, a później trafi łem do Canal+.
To praca idealna?
Siedziałem kiedyś w redakcji i analizowałem jakiś mecz, kiedy zadzwoniła moja Małgosia. Zapytała, co robię. Odparłem, że pracujemy i czekamy na pizzę. Odpowiedziała: „Ty to masz ciężką pracę: oglądasz mecze i jesz pizzę”. To chyba najlepsza odpowiedź. Bardzo chciałem pracować przy piłce, bo na niej najlepiej się znam. Swego czasu realizowałem inną pasję – grałem na gitarze w zespole „The Trash”. I to była inna sytuacja, bo moi koledzy byli fachowcami w tej dziedzinie. Ja w piłce jestem tym, kim oni w świecie muzyki. Dlatego zależało mi, żeby robić coś, w czym czuję się ekspertem.
Kamil Kosowski pisze o Ekstraklasie. Streszcza co się działo w weekend, opisuje tabelę… No nie wiemy, czy aby na pewno na tym polega felieton, ale okej.
Miniony weekend przyniósł nam kolejny zwrot akcji w walce o mistrzostwo Polski. Przed 32. kolejką Raków miał wszystko w swoich rękach. Po pierwszej połowie prowadził z Cracovią i praktycznie nie dawał rywalom szansy na wyrównanie. Pasom wystarczył jednak jeden celny strzał, by wywrócić walkę o tytuł do góry nogami. Z potknięcia Rakowa skorzystał Lech. Przed startem rozgrywek mówiłem, że Kolejorz może przegrać sam ze sobą. W kilku momentach sezonu drużyna trenera Macieja Skorży zawodziła, ale z Piastem zagrała tak, jak na przyszłego mistrza przystało. Nie było to najlepsze spotkanie Lecha w tym sezonie. Piast się postawił i długo remisował. W końcowych minutach pokazał się jednak Mikael Ishak i celną główką dał poznaniakom wygraną. Teraz wszystko jest po stronie Lecha. Dwa mecze dzielą jego piłkarzy od upragnionego tytułu mistrza Polski, który ma być wisienką na torcie w roku stulecia klubu. Kolejorz jest w komfortowej sytuacji, tym bardziej że ma lepszy terminarz niż Raków. Lidera PKO BP Ekstraklasy czeka teraz derbowy mecz z Wartą, a następnie domowe spotkanie z Zagłębiem Lubin. Raków też zagra z Miedziowymi, ale sezon kończyć będzie konfrontacją z Lechią, która jest zespołem nieobliczalnym. Tak więc korony Lechowi jeszcze na głowę nie zakładamy, ale piłkarze Kolejorza mogą już poważnie myśleć o złotych medalach za mistrzostwo.
“SUPER EXPRESS”
Ponoć Bayern niezbyt skutecznie kusi Roberta Lewandowskiego nowym kontraktem.
Robert Lewandowski pozostał w Monachium, bo jego myśli są przy negocjacjach transferowych. Sprawa utknęła w martwym punkcie. Kataloński „Sport” pisze wprost: „Robert Lewandowski jest oburzony ofertą Bayernu”. Według dziennikarzy tej gazety obie strony są coraz dalej od porozumienia. „Polski piłkarz nie jest zadowolony z długości umowy, a tym bardziej z oferty finansowej, która jest na stole” – czytamy. W tym tygodniu ma dojść do kluczowych negocjacji w tej sprawie.
fot. NewsPix