– Niestety nie było mi dane zagrać z opaską w meczu ligowym, bo otrzymałem ofertę nie do odrzucenia z Red Bulls. Kiedy podejmowałem decyzję o przejściu do MLS, byłem pełen emocji i bardzo to przeżyłem. Ale wiedziałem, że w związku z zawirowaniami w Legii w tym sezonie jest to jedyna słuszna decyzja, która zaprocentuje długoterminowo – mówi Luquinhas w rozmowie z “Przeglądem Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?
“SPORT”
Raków ma szansę dołączyć do wąskiego grona obrońców Pucharu Polski. Czy się uda?
Częstochowianie w ostatnich latach nie mieli szczęścia do warszawskiego obiektu. W 2019 roku byli o krok od awansu do finału rozgrywanego na Stadionie Narodowym, ale ulegli Lechii Gdańsk. W poprzednim sezonie finał z powodu pandemii został przeniesiony na bardziej kameralny obiekt, podobnie zresztą jak w 2020 roku. Rakowianie znają już emocje towarzyszące decydującej rozgrywce, ale, jak sami podkreślają, rozgrywanie spotkania na Stadionie Narodowym przy pełnych trybunach to inny ładunek emocjonalny. – Rok temu mieliśmy przetarcie, jednak bez udziału kibiców. Teraz liczymy na ich wsparcie oraz na to, że poprowadzą nas do zwycięstwa. Znamy oczywiście ten moment, gdy wychodzi się na boisko w finałowym spotkaniu, ale mecz na Stadionie Narodowym to coś więcej. Nie możemy się doczekać… – mówi Marcin Cebula, pomocnik Rakowa. Spotkanie w Warszawie będzie dla częstochowian wyjątkowe. W historii Pucharu Polski było niewiele zespołów, które potrafiły obronić to trofeum – tylko Górnik Zabrze, Zagłębie Sosnowiec, Legia Warszawa, Wisła Kraków i Amica Wronki.
Średni debiut Mariusza Lewandowskiego. Radomiak bezbramkowo zremisował w Zabrzu z Górnikiem.
W 59 minucie świetnym ofensywnym wejściem popisał się Przemysław Wiśniewski, który dobrze zagrywał do Dariusza Pawłowskiego. Piłka po strzale tego drugiego została jednak zablokowana i wpadła w ręce Majchrowicza. To była jedna z niewielu godnych uwagi akcji w drugiej połowie, bo więcej było fauli i żółtych kartek. Rezerwowy Abraham Marcus upomniany nią został ledwie kilkadziesiąt sekund po tym, jak pojawił się na murawie… W 70 minucie do siatki trafił Rafał Janicki, ale arbiter dopatrzył się zagrania ręką środkowego obrońcy „górników” i gol nie został uznany. W końcówce zespół z Zabrza zaczął grać agresywniej, szukając zwycięskiej bramki. W odróżnieniu od ostatnich spotkań drużynie prowadzonej przez Jana Urbana brakowało klarownych sytuacji, choć na 2 minuty przed końcem wszystko swoim efektownym rajdem mógł rozstrzygnąć Higinio Marin. Na wysokości zadania znów jednak stanął najlepszy na boisku Majchrowicz.
Zbliża się czas decyzji. Agent Lewandowskiego spotkał się z władzami Bayernu, a dobrze poinformowany dziennikarz Bilda twierdzi, że Barcelona kładzie sporą kasę na stół.
Bild” doniósł po spotkaniu, że Lewandowski nie jest zadowolony z jego efektów – czy raczej ich braku. Napastnik chce jak najszybciej rozwiać wątpliwości co do swojej przyszłości i wyobraża sobie tegoroczny transfer. Jeśli ma odejść, nie chce czekać do przyszłego roku i końca umowy. – Jeśli Bayern nie chce cię sprzedać, jesteś uwalony, tym bardziej że nie ma w umowie klauzuli odstępnego. Jednak wydaje mi się, że istnieje możliwość, aby przeszedł do Barcelony. „Lewy” wierzy, że idąc do Hiszpanii, zdobędzie jedną lub dwie Złote Piłki i z tego właśnie powodu chciałby spróbować – powiedział pomocnik Javi Martinez, który zeszłego lata odszedł z Bayernu do Kataru. – Słyszeliśmy, że Lewandowski definitywnie chce odejść, ale Bayern nie chce go puścić. Barcelona oferuje mu ponad 30 mln euro rocznie, co zaczyna denerwować monachijczyków – powiedział w podcaście „Insider” Christian Falk, dziennikarz „Sport Bilda” świetnie zorientowany w sprawach Bayernu. Dodał też, że w orbicie monachijskich zainteresowań już od wielu lat znajduje się Romelu Lukaku. W Bawarii są świadomi, jak wielkie koszty wiązałyby się z transferem napastnika Chelsea, ale w razie konieczności można sobie wyobrazić, że gigant „szarpnie” się na Belga.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Rozmowa z Flavio Paixao – o setnej bramce w Ekstraklasie, o planie na emeryturę, ale i o tym, że chętnie zostałby w Lechii jeszcze przez kolejny rok.
W pewnym momencie mógł pan zwątpić w tego setnego gola, bo nie uniknął pan problemów, także w tym roku, w którym grał pan w mniejszym wymiarze czasowym, a później opuścił spotkanie z Górnikiem z powodu jednej wypowiedzi. Cel się nieco oddalił, ale wrócił pan i to chyba w dobrym momencie. Droga była kręta, jednak plan został zrealizowany.
Zawsze mówię, że każdego dnia toczysz walkę ze swoją głową. Często podkreślam, że nie toczę rywalizacji, nie mam żadnego przeciwnika – tym jest moja głowa. Nie wierzę, kiedy ludzie mówią, że o miejsce w składzie musisz konkurować z jakimś zawodnikiem albo walczyć z obrońcą drużyny przeciwnej. Nie, najważniejsze, to wygrać z samym sobą. Bez dania z siebie maksimum potencjału z reguły się przegrywa. Oczywiście, są też rzeczy niezależne od nas, ale największy wpływ na postawę mamy my sami.
Ma pan swoim domu małe muzeum. Co w nim jest, a czego najbardziej brakuje?
Mam dwie piłki z derbów przeciwko Arce, w których zdobywałem hat tricka. Ostatnio wziąłem piłkę, którą graliśmy z Wartą. Tę, którą zdobyłem tysięczną bramkę dla Lechii w ekstraklasie i swoją setną. Mam też indywidualne puchary i wyróżnienia, jak tytuł sportowca roku w Gdańsku. Dla mnie to niesamowite osiągnięcie, bo jestem osobą, która nie pochodzi z tego miasta, mało tego – nie jestem Polakiem, więc to bardzo miłe. Posiadam też koszulki piłkarzy, przeciwko którym grałem. Czego mi najbardziej brakuje? Medalu za mistrzostwo Polski!
Przez osiem lat otrzymywał pan wiele ofert z innych klubów, także spoza Polski. Nie żałuje pan, że nadal jest w Lechii?
Miałem wiele ofert. Gdy grałem w Śląsku Wrocław, zaakceptowałem wstępną propozycję jednego klubu, ale ostatecznie nie zdecydowałem się tam iść. W grudniu także dostałem kilka propozycji, o których nie chcę mówić. Zawsze powtarzam zainteresowanym klubom, że pierwszeństwo ma Lechia, jeśli jej zarząd chce podpisać ze mną umowę, to zostaję. Chciałbym grać jeszcze rok, tu dobrze się czuję. Jeśli patrzyłbym tylko na aspekty finansowe, to już dawno by mnie tu nie było. Jeden klub proponował mi zarobki dwukrotnie wyższe niż w Lechii. Dla mnie najważniejsze jest to, jak się tu czuję, moja narzeczona jest z Gdańska, co także ma duży wpływ. Na decyzję zawsze składa się wiele czynników: ambicje i plany klubu, ludzie w nim pracujący, rodzina.
Rozmowa z Davidem Baldą, byłym dyrektorem sportowym Rakowa, który brał udział m.in. w ściąganiu Marka Papszuna i Tomasa Petraska.
Brał pan udział w zatrudnianiu Marka Papszuna?
Tak. Byłem w klubie jeszcze, kiedy pracowali Krzysztof Kołaczyk i Przemysław Cecherz. Wyniki były słabe, przytrafi ł się mecz przegrany z GKS Tychy 1:8 – to był kompletny dramat. Ale nie tylko o rezultaty chodziło. Zespół wydawał się stary, jego gra mało atrakcyjna, brakowało charakteru. Dlatego zdecydowaliśmy z Michałem, że należy to zmienić. Rozmawialiśmy, kto nadawałby się na trenera, przewijały się różne nazwiska. Padały propozycje szkoleniowców z Czech i Słowacji, ale ja mówiłem, że potrzebny jest Polak. Wtedy Michał zaproponował Papszuna. – Ma dobre rekomendacje, możesz go sprawdzić – powiedział. Obserwowałem go w kilku meczach, analizowałem. Zwróciłem uwagę, że zespoły przez niego prowadzone bardzo się rozwijały. Wyróżniał je też system gry, Marek już wtedy stosował taktykę 3-4-3. Jeszcze przed zatrudnieniem Papszuna w głowie miałem piłkarzy, którzy by do tego pasowali, na przykład Tomka Petraška. Na spotkanie z Markiem pojechaliśmy z Michałem pociągiem do Warszawy. Zauważyłem, że trener wydawał się czuć bardzo doceniony, że chcemy z nim rozmawiać. Udowodnił, że zna się na piłce, pokazał, jak chce pracować, jak prowadzić treningi. Uznaliśmy, że jest odpowiednim szkoleniowcem dla Rakowa, że może dać awans. Ważne było, że przyszedł z Maciejem Sikorskim (trenerem bramkarzy – przyp. red.) i Maciejem Kędziorkiem (asystent – przyp. red.). Wówczas sztab Rakowa był za duży, skalą pasował do ekstraklasy, ale każdy mówił co innego. My chcieliśmy trenera, który ma swoich ludzi.
Kiedy rozmawialiście z Papszunem, mówiliście o słynnym planie 5-letnim Świerczewskiego, który był mapą drogową do największych sukcesów w historii klubu?
Raczej mówiliśmy o sprawach przyziemnych. Awans w tamtym sezonie już się oddalił i koncentrowaliśmy się na tym, by tak przygotować zespół, żeby o elitę walczyć w kolejnych rozgrywkach, na piłkarzach, którzy będą do tego potrzebni.
Wtedy w Rakowie pojawiło się nazwisko Petraška.
Jestem szczęśliwy, że jego kariera tak się rozwinęła. Znałem go wcześniej, bo skautowałem Tomka, kiedy pracowałem w Baniku Ostrawa. Grał wtedy w II, III lidze. Wyróżniał się wzrostem, ale był agresywny, pewny siebie, typ lidera. Brakowało mu szybkości i z poziomu ekstraklasy nikt go nie chciał. Od razu jednak wiedziałem, że przyda się w Rakowie. Do systemu Marka pasował idealnie: wysoki środkowy obrońca, który może zdobywać bramki. Co prawda w Czechach nie był skuteczny, ale widziałem, że w każdym meczu dochodzi do dwóch, trzech sytuacji strzeleckich.
Rozmowa z Luquinhasem, który zimą przeniósł się z Legii do New York Red Bulls.
Z Bykami podpisał pan trzyletni, gwiazdorski kontrakt dla tzw. designated player, co oznacza, że będzie miał pan sporo czasu na to, aby – podobnie jak w Legii – odcisnąć na drużynie swoje piętno i powalczyć o najwyższe cele. Czy jednym z takich celów może być mistrzostwo jeszcze w tym roku?
Po ośmiu kolejkach zajmujemy drugie miejsce w Konferencji Zachodniej. Świetnie radzimy sobie na wyjazdach, gdzie odnieśliśmy komplet zwycięstw w czterech spotkaniach. Widzę w tej drużynie dużo jakości i potencjału. Zajmie nam trochę czasu, aby się zgrać, ale uważam, że stać nas na walkę o trofea w tym sezonie.
Opuścił pan Legię w momencie, gdy była tuż nad kreską oznaczającą degradację oraz chwilę po tym, jak trener Aleksandar Vuković uhonorował pana opaską kapitańską. Jakie w związku z tym emocje targały panem przy rozważaniu transferu do innego klubu?
W Legii zawsze dawałem z siebie wszystko i przeżyłem w jej barwach piękne chwile. Moment, w którym trener Vuković zaproponował mi rolę kapitana, był dla mnie zaskakujący, bo nie widziałem siebie w tej roli. Ale zaakceptowałem to, bo bardzo szanowałem szkoleniowca i skoro on uważał, że mogę sobie dać radę, to przynajmniej chciałem spróbować. Niestety nie było mi dane zagrać z opaską w meczu ligowym, bo otrzymałem ofertę nie do odrzucenia z Red Bulls. Kiedy podejmowałem decyzję o przejściu do MLS, byłem pełen emocji i bardzo to przeżyłem. Ale wiedziałem, że w związku z zawirowaniami w Legii w tym sezonie jest to jedyna słuszna decyzja, która zaprocentuje długoterminowo.
“SUPER EXPRESS”
Rozmówka z Maciejem Żurawskim przed derbami Krakowa – czy Wisła ma perspektywy na utrzymanie?
Wisła ma nóż na gardle. Co w tej sytuacji jeszcze może zrobić trener Jerzy Brzęczek?
–Zostają tylko motywacja i nadzieja, że jego słowa trafią do głów piłkarzy. Teraz każdy z nich jest pod niebywałą presją. Trener powiedział, że drużyna przyzwyczaiła się do niej. Mówi, że nie ma strachu w graczach, ale wiadomo, że każdy reaguje inaczej. Mam nadzieję, że każdy zawodnik poważnie traktuje ten klub.
Dostrzega pan pozytywy w grze Białej Gwiazdy?
– Wisła pokazuje, że potrafi kreować i strzelać. Jednak brakuje mi równowagi, bo jej gra do przodu jest okupiona dużym ryzykiem. Problemem są olbrzymie błędy popełniane w obronie. Po prostu za łatwo traci bramki.
Czy jest w tym zespole piłkarz, który potrafi obudzić pozostałych?
– Podobała mi się reakcja Zdenka Ondraska, gdy wyrównał w meczu z Wisłą Płock. Widać było w nim sportową złość. To było szczere z jego strony. Ale mimo wszystko brakuje mi lidera, który miałby wpływ na grę i styl wiślaków. Nie widzę takiej wyrazistej postaci, kogoś, kto brałby odpowiedzialność na siebie.
fot. FotoPyk