Czwartkowa prasa serwuje nam przegląd ligowych wydarzeń i kilka rozmów. Marco Tardelli mówi o Nikoli Zalewskim, Mirosław Smyła o podjęciu pracy w Podbeskidziu, Dawid Celt o Rakowie, a Henryk Kasperczak o Wiśle Kraków i polskim futbolu.
Sport
Dariusz Pawłowski wyjaśnia przyczyny swojej dobrej formy.
Skąd taka eksplozja formy w pana wykonaniu w ostatnim czasie?
– Nie wiem, nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć z czego to wynika. Cały czas trenowałem i trenuję tak samo. Myślę, że zagrałem trochę odważniej niż wcześniej, starałem się przełamać i bardzo się cieszę, że się udało. Trenerowi cały czas dawałem sygnały i cieszę się, że dostałem szansę, tym bardziej że nie jest to łatwe dla zawodnika, jak widzi z ławki, że drużyna przegrywa. Pojawiają się takie myśli, że mógłbym pomóc. Nie była to jednak dla mnie pierwszyzna, więc sobie z tym poradziłem. Wiedziałem, jak się w takiej sytuacji zachować, to pomogło.
Wiemy też, że w meczu z Radomiakiem nie zagra Kubica. Kto wskoczy w jego miejsce?
– Krzysiek nie zagrał już wcześniej z Lechią. Co do zastąpienia jego osoby, to są inni: Kuba Szymański, „Adi” Dziedzic czy Dariusz Stalmach – mówi szkoleniowiec Górnika. W ciemno można przyjąć, że doświadczony trener raczej nie będzie chciał „mieszać” w defensywie, która w każdym zespole jest newralgiczną formacją, a w Górniku w ostatnim czasie szczególnie. Tylko w kwietniowych grach – a były ich cztery – zespół stracił aż 12 bramek! W Lubinie dwie, ale udało się strzelić cztery, więc nie miało to takich konsekwencji, jak w przegranych starciach z Wisłą Płock (2:3), Wisłą Kraków (1:4) czy Lechią Gdańsk (1:3). W bramce ponownie więc, jak w meczu z „miedziowymi”, powinien stanąć Grzegorz Sandomierski, a blok środkowych obrońców będzie tworzyło trio: Przemysław Wiśniewski – Rafał Janicki – Erik Janża. W tej sytuacji Kubicę na środku pomocy zastąpi ktoś z dwójki Stalmach – Dziedzic.
Frantisek Plach o swojej przyszłości. Reprezentant Słowacji wyjedzie z Polski?
Być może innym marzeniem jest spróbowanie swoich sił w mocniejszej lidze. Szansa ku temu może się nadarzyć na koniec roku, gdy wygaśnie jego kontrakt z Piastem. A czy jest szansa na jego przedłużenie? – Jeszcze nie było żadnych rozmów. Mamy czas. Na razie skupiam się na końcówce sezonu – odpowiada zapytany o swoją przyszłość Frantiszek. Wiele jednak wskazuje na to, że dla gliwickiego bramkarza to ostatni moment na przejście do silniejszego klubu i mocniejszej ligi. W poprzednich okienkach, a dokładnie od momentu zdobycia z Piastem mistrzostwa Polski, Plach znajdował się na celowniku innych klubów. O Słowaku mówiło się w kontekście gry w Szwajcarii, Turcji czy też… Lechu Poznań. Za każdym jednak razem nie pojawiała się satysfakcjonująca oferta, ale też władze klubu i sztab szkoleniowy przekonywali golkipera do pozostania. Być może teraz marzenie się ziści.
GKS Tychy szuka przełamania.
Jeżeli po 34. serii rozgrywek „trójkolorowi” chcą zameldować się w pierwszej szóstce, muszą zacząć wygrywać. Od zwycięstwa z Zagłębiem Sosnowiec, odniesionego 11 marca, rozegrali już 6 spotkań. Po trzech porażkach z rzędu pracę stracił Artur Derbin, a jego następca – choć nie zaznał smaku przegranej – każdy z trzech remisów uznał za bolesną stratę punktów. – Na pewno brakuje nam zwycięstw – mówi obrońca tyszan Maciej Mańka. – Uciekają punkty, ucieka też cel, bo liczymy na grę w barażach o awans do ekstraklasy. Nie poddajemy się jednak, tym bardziej że w tych zremisowanych meczach było widać zalążek czegoś dobrego. Musimy więc iść dalej w tym kierunku, bo nie pozostaje nam już przecież nic innego – podkreśla jasno defensor.
Zagłębie Sosnowiec przegrało mecz w kuriozalnych okolicznościach. Utrzymanie znów zagrożone.
Teraz można tylko gdybać, jak potoczyłyby się losy tej konfrontacji, gdyby po wyrównującym golu Sobczaka trener sosnowiczan nie odwołał wejścia na boisko Vamary Sanogo. Jeszcze przy stanie 0:1 Francuz przez dłuższą chwilę przygotowywał się przy bocznej linii do wejścia na murawę. Gdy miejscowi wyrównali, został odesłany z powrotem na ławkę, a na boisku pojawił się wspomniany Duriszka. Słowak zmienił Dawida Ryndaka i w niegroźnej w sumie sytuacji w polu karnym powalił na ziemię Kamila Zapolnika. – Błędy się zdarzają, trzeba zachować w takich sytuacjach więcej koncentracji – przyznał trener Zagłębia. Cóż, patrząc z perspektywy czasu zmiana decyzji w tym przypadku nie przyniosła zamierzonego efektu. Chodziło zapewne o spokój w tyłach. Spokój, którego w tym momencie zabrakło. Mimo porażki szkoleniowiec Zagłębia z optymizmem patrzy w przyszłość. – Jesteśmy w trudnej sytuacji, ale w każdym kolejnym spotkaniu, harując tak, jak w drugiej połowie meczu z Miedzią, zrealizujemy cel – mówił trener Skowronek.
Mirosław Smyła o nowej pracy. Został trenerem-strażakiem w Bielsku-Białej.
Postawiono przed panem jakiś cel? Od początku tego sezonu powtarzano w Bielsku-Białej, że celem jest pierwsza szóstka.
– Prezes powiedział bardzo mądre zdanie i zakodowałem je sobie. „Trenerze, proszę mi dać przesłankę postępu zespołu, a będziemy dobrze współpracować, bo to będzie miało sens”. To zdanie zawiera wszystko, co jest potrzebne. Nigdy nie planowałem cyframi wyniku sportowego. Jedyne, co można dać, to gwarancje na… pralki. W piłce nożnej, a szczególnie w naszej pierwszej lidze, każdy z każdym może wygrać. Mam tego świadomość. Wystarczy spojrzeć na sezon, w którym my – byłem trenerem Wigier Suwałki – strzelamy bramkę w 93 minucie Rakowowi Częstochowa, a Bytovia w 96 minucie zdobywa gola na GKS-ie Katowice. To dało nam utrzymanie. W piłce możliwe jest wszystko, ale trzeba twardo stąpać po ziemi.
Jaki zespół zastał pan, przychodząc do Podbeskidzia?
– Jest złożony z piłkarzy, którzy potrafią i lubią grać w piłkę nożną. W wielu meczach ich przewaga brała się z tego oraz z konkretnego modelu gry. Trzeba oddać moim poprzednikom, że chcieli grać. Jestem przekonany, że w przyszłości coś dobrego w futbolu będą robić, choć w tym momencie coś im nie wyszło. Może było tak, że zostali ofiarami własnego sukcesu. Sam to swego czasu przerabiałem w Odrze Opole. Może coś wyszło ponad stan? Piłka tak, jak jest piękna, tak samo jest okrutna. To nie łyżwiarstwo figurowe i liczy się to, co w sieci. Liczy się tylko jedna statystyka. Wiadomo, że dwoma treningami, rozruchami, przed meczem można tylko liznąć temat. Nie chcę zabierać tego, co było dobre. Spróbujemy poprawić to, co nie funkcjonowało. Jeżeli oddamy sto strzałów w ciągu tygodnia, to i tak będzie za mało. Rozmawiamy i staramy się doskonalić ten zespół. Chcę również poznać zdanie zawodników, bo niejednokrotnie mają oni prawidłowe spostrzeżenie na daną sytuację. Dajmy sobie trochę czasu. W tym przypadku jakieś… 24 godziny.
Super Express
Marco Tardelli mówi o Nikoli Zalewskim. Wierzy w polskiego piłkarza Romy.
– Zaskakuje pana to, że Nicola Zalewski cieszy się zaufaniem trenera Mourinho?
– I co warte podkreślenia, nie jest to zaufanie na wyrost. Zawodnik wywalczył sobie miejsce w drużynie. Owszem, skorzystał na kontuzji Leonardo Spinazzoli, ale gdyby był słaby, to Mourinho z pewnością szukałby alternatywy. Tymczasem ten chłopak pokazał się z bardzo dobrej strony, jest pewniakiem do gry w wyjściowej jedenastce. Widać, że Mourinho na niego stawia.
– J a k w i d z i p a n jego przyszłość?
– Musi się rozwijać, robić stały postęp. Mówimy o 20-letnim zawodniku, który dopiero w tym sezonie zaczął grać. Pokazuje się z dobrej strony, widać, że ma spore możliwości, ale musi jeszcze ustabilizować tę formę, grać tak nie przez miesiąc lub dwa, ale przez kilka sezonów. Widać, że Mourinho ma na niego pomysł i go realizuje.
Przegląd Sportowy
Dawid Celt, kapitan reprezentacji Polski kobiet w tenisie, mówi o Rakowie.
Bywa pan też na meczach Rakowa. Zresztą nawet ostatnio spotkaliśmy się na trybunach częstochowskiego stadionu. Kocha pan piłkę, żużel, no i oczywiście tenis, z którym jest pan najbardziej związany. To znaczy, że lubi pan skrajności?
Bo mówimy o dyscyplinach, które nie mają ze sobą wiele wspólnego. Żużel ma duże tradycje w Częstochowie, a ponieważ jestem lokalnym patriotą, to cały czas śledzę zmagania i interesuję się losami klubu z mojego miasta. Tenis to z kolei moja praca, bo tak naprawdę jestem niespełnionym piłkarzem. W wieku 19–20 lat zdałem sobie jednak sprawę, że już z tej piłkarskiej kariery nic nie będzie i trzeba się bardziej zaangażować w tenis. Ale zawsze kochałem futbol. Kiedy byłem młody, to nieźle mi szło, grałem nawet w III lidze. Przez długi czas treningi piłkarskie były dla mnie swego rodzaju nagrodą. Mój tata był przecież trenerem tenisa i pozwalał mi iść na boisko, jeśli dobrze spisałem się podczas zajęć na korcie. Miałem dryg. Zawsze świetnie czułem się w środku boiska. Brakowało mi siły, ale uważam, że byłem niezły technicznie, miałem dobry przegląd pola i potrafiłem posłać precyzyjne podanie.
Co pan zapamiętał z tych wizyt na stadionie w ostatniej dekadzie poprzedniego stulecia?
Choćby to, że przy wejściu często sprzedawano czapki i szaliki robione na drutach. I pewnego razu taką czapkę ktoś nagle ściągnął mi z głowy i ukradł. Nie zmienia to jednak faktu, iż tamte czasy miały swój specyficzny, przyjemny klimat. Chodziliśmy na domowe mecze Rakowa, a gdy nasz klub grał na wyjeździe, to słuchało się audycji „Z mikrofonem po boiskach” w Radiu Katowice. Za to w poniedziałki rano leciało się do kiosku po „Przegląd Sportowy”, żeby dokładnie sprawdzić wszystkie wyniki. Nawet te z niższych lig.
O Rakowie opowiada pan z pasją i pewną dozą ekscytacji. Co obecnie najbardziej się panu podoba w zespole z Częstochowy?
Dyscyplina taktyczna i przygotowanie motoryczne. No i to, że trener Papszun nieznanych zawodników potrafi uczynić wiodącymi postaciami naszej ekstraklasy. Kimś takim był David Tijanić, którego już w Rakowie nie ma, ale przy tym szkoleniowcu rozwinęli się choćby zachwycający w ostatnich miesiącach Ivi Lopez czy Marcin Cebula, który gdyby nie poważne problemy zdrowotne, być może już otrzymałby nawet powołanie do kadry. Widać, że Papszun potrafi stworzyć drużynę. Jest konsekwentny, co pokazał na przykład w przypadku Bena Ledermana, na którego regularnie stawiał i zbudował go. Wyciąga z piłkarza to, co najlepsze. Ku ogólnemu zaskoczeniu często rotuje składem. Kiedy zobaczyłem wyjściowe zestawienie Rakowa na niedawny mecz z Pogonią w Szczecinie, byłem mocno zdziwiony. Z drugiej strony to pokazuje jednak, że ma szeroki skład i może sobie na takie zmiany pozwolić, nie tracąc przy tym znacząco jakości.
Wisła na własne życzenie osłabiła się przed derbami.
Z trybun w stronę piłkarzy z Płocka poleciały najróżniejsze przedmioty, a swoje dodał też Luis Fernandez. Hiszpan zaatakował piłkarza gości Damiana Michalskiego. Gracz Białej Gwiazdy zrefl ektował się i przeprosił zawodnika Nafciarzy. Jako zadośćuczynienie napastnik wpłacił 12 tysięcy zł na pomoc choremu na nowotwór Antosiowi Prackiemu. Pomimo tego gestu Fernandez raczej nie uniknie kary za zachowanie. Dziś sprawą zajmie się Komisja Ligi i prawdopodobnie zawiesi zawodnika Wisły na kilka spotkań. Jeśli tak się stanie, Hiszpan nie zagra w arcyważnym, derbowym meczu z Cracovią zaplanowanym na niedzielę. Z Pasami na pewno nie wystąpią dwaj obrońcy Białej Gwiazdy – Karol Gruszkowski i Maciej Sadlok, którzy będą pauzować za nadmiar żółtych kartek. Absencje tych zawodników to ogromny problem dla trenera Jerzego Brzęczka. Porażka w derbach z mającą już pewne utrzymanie Cracovią znacznie przybliży Wisłę do I ligi.
Henryk Kasperczak w gorzki sposób podsumowuje polski futbol.
Transparentność kogoś uwiara?
Właśnie. Właściwie nikt nie sprawdza, co i jak kto robi, przede wszystkim czy zgodnie z prawem. Najważniejsza rzecz dla naszych klubów – żeby istniał Canal+, bo wpadną pieniądze, których nie trzeba wypracować. Wracając do kwestii zawodowców i amatorów. Piłkarze przybywający do nas z zagranicy, przynajmniej większość, są traktowani jak zawodowcy, Polacy zaś jako amatorzy. W polskim prawie nie ma pojęcia zawodowego piłkarza czy trenera. W jego świetle wszyscy są amatorami. Piłkarz zagraniczny, którego w Polsce dotknęły jakieś kłopoty, może zgłosić to do UEFA albo FIFA. Natomiast spór między polskim zawodnikiem lub szkoleniowcem, a klubem musi być rozpatrywany w Polsce. Bo oni są amatorami. Więc kluby nie muszą obawiać się, że zostaną przywołane do porządku przez wyższy organ i kombinują na całego. Stare, skostniałe struktury i przepisy nie pozwalają, by Polska mogła ruszyć do przodu. Nie mówię o szkoleniu młodzieży. Jeżeli jedynym rozwiązaniem ma być przepis o obowiązkowym wystawianiu młodzieżowca, to tylko usiąść i płakać.
Słyszę, że nie jest pan entuzjastą tego przepisu.
To idiotyczne rozporządzenie. Róbmy wszystko, aby odkrywać i szkolić utalentowanych nastolatków! Szukajmy, kształćmy piłkarsko i wychowujmy na murawie swoich Fodenów. Phila Fodena, świetnego młodziaka z Anglii, wychowały boisko i trener. U nas ktoś wpadł na pomysł, że wychowa przepis. Nikt nie zmusza klubów do prawdziwej pracy z młodymi ludźmi. Mamy trenerów, fachowców, którzy by to uczynili, ale udawane zawodostwo nie pozwala. Amatorska piłka także jest źle ustawiona. Nie daje możliwości rozwoju.
Przydałoby się w końcu zalegalizować zawód piłkarza lub trenera?
Tak, lecz nikt nie chce. Ja, moi koledzy trenerzy oraz p i ł k a r z e nie możemy iść do sądu pracy. Nie mamy kodu pracy. Nasze profesje formalnie nie są zawodem. Dawno temu próbowałem zainteresować stworzeniem futbolu zawodowego PO, później PiS. Jedni i drudzy nie byli zainteresowani. „Nie chcemy tworzyć nowych zawodów” – oficjalnie odpowiedzieli. Koniec. Prezesi polskich klubów nie podpisują z piłkarzami i trenerami umów o pracę, a umowę o „świadczenie usług”. I zawodnik albo szkoleniowiec tworzy jednoosobową firmę, na przykład użyczającą klubowi swojego wizerunku… Nie ma wtedy ochrony prawnej, mało tego – tym sposobem państwo odcina się od odpowiedzialności socjalnej.
Gdyby Wisła znalazła się w 1.lidze…
Jest kilka dróg. Widzę, że o powrót walczą Arka i Korona. Ale może być w drugą stronę. Wiele dużych firm przepadło. Najistotniejsze, by klub szybko odzyskał równowagę. Opracował plan naprawczy. Najgorzej, kiedy ekonomia i polityka sportowa nie dają nadziei.
fot. FotoPyK