Reklama

Bielik: Były dni, gdy siedziałem przed Netfliksem z colą i chipsami. Czułem się okropnie

redakcja

Autor:redakcja

23 marca 2022, 08:53 • 15 min czytania 9 komentarzy

Środa to już głównie emocje związane z reprezentacją Polski. Przynajmniej w prasie, która serwuje nam rozmowy z ekspertami i piłkarzami. W jednej z nich Krystian Bielik rozlicza się z kontuzją, która zabrała mu wiele miesięcy kariery.

Bielik: Były dni, gdy siedziałem przed Netfliksem z colą i chipsami. Czułem się okropnie

Sport

Tomasz Wieszczycki chwali piłkarzy Górnika Zabrze. A także trenera Jana Urbana.

W górniczej jedenastce zadebiutował Hiszpan Dani Pacheco. Jak go pan ocenia?

– Debiut bardzo udany, bo zdobył gola, ale z tego, sądząc po tym, co mówił trener Urban, nie jest jeszcze gotowy, żeby grać od początku. Musi więc poczekać, ale akurat w starciu z zespołem z Niecieczy jego obecność na boisku zdecydowała o tym, że Górnik na swoim koncie ma punkt więcej.

A Lukas Podolski?

Reklama

– Wiemy, jakiej klasy to jest zawodnik. W naszej lidze takich piłkarzy wcześniej nie było. Szczerze, to nie miałem jakichś większych oczekiwań w stosunku do niego, ale trzeba powiedzieć, że się stara i daje to „coś”. Z Bruk-Betem był widoczny. Zresztą widać w jego przypadku, że to nie jest tak, że przyjechał do Zabrza, bo coś tam komuś obiecał, ale tak po piłkarsku coś temu zespołowi chce dać. Na pewno ma duży wpływ na zespół w szatni, stara się mobilizować chłopaków. Bez wątpienia jest pozytywną jednostką. 

Ocena pracy trenera Jana Urbana?

– Na początku rozgrywek to nie był zespół, o którym mówiło się, że będzie w stanie walczyć o miejsce w europejskich pucharach. Pamiętam jak trener Urban zaczynał. Pierwszy mecz w Szczecinie na początku rozgrywek i porażka. Słabo to wyglądało i wszyscy zdawali sobie sprawę, że przed zabrzanami wiele pracy. Myślałem, że co najwyżej będzie to jakiś ligowy średniak. A mimo to Jan Urban coś z tej drużyny wyciągnął. Jako trener na pewno nie zawodzi, aczkolwiek trzeba dodać, że nie pracuje w wybitnie komfortowych warunkach z superpiłkarzami. Pozytywnie więc patrzę na pracę trenera Urbana, którego zresztą cenię i przyznam, że kiedy decydowała się obsada selekcjonera kadry, trzymałem kciuki, żeby prezes Kulesza zdecydował się na niego. 

Jak przerwę na kadrę spożytkuje Raków? Jest kilka rzeczy do zrobienia.

Choć do meczu o punkty jest jeszcze wiele czasu, to szkoleniowiec Rakowa będzie miał spory dylemat. Przede wszystkim chodzi o pozycję młodzieżowca, którą zajmował Ben Lederman. W spotkaniu z Legią otrzymał on czwartą żółtą kartkę, która wyeliminowała go ze spotkania z Wartą. Trener częstochowian ma różnych kandydatów do zapełnienia tej luki. – Jest kilku zawodników, na przykład Szymon Czyż albo Wiktor Długosz. Myślę, że będą musieli to udźwignąć. Pierwsza połowa w wykonaniu Bena była bardzo dobra. To cieszy, bo poprzedni mecz miał słabszy, jednak u młodych zawodników jest to normalne, że czasami są takie wahania formy – powiedział Marek Papszun. Zbliżony problem związany jest z Giannisem Papanikolaou. Grek otrzymał w spotkaniu z Legią dwie żółte kartki, przez co jego ogólny licznik zatrzymał się na ośmiu, a to również wymusza pauzę w najbliższym spotkaniu. Tak więc stabilny środek pola, który od kilku tygodni się nie zmieniał, został rozbity. Piątkowe spotkanie ze Skrą będzie idealną okazją ku temu, by przetestować inny wariant, między innymi z Igorem Sapałą. Pomocnik nie ma za sobą najlepszych tygodni. Sobotnie spotkanie z Legią spędził na trybunach. Mecz z sąsiadem może poprawić jego sytuację.

Reklama

Adrian Stawski mówi o zwolnieniu ze Stomilu Olsztyn.

Po ŁKS-ie nie przegraliście z zespołami pokroju Miedzi czy Widzewa, ale z GKS-em Jastrzębie (0:3) i Górnikiem Polkowice (0:4), które jako jedyne w stawce znajdują się za Stomilem. Jak do tego doszło?

– Tydzień to bardzo długo. Nic wielkiego w zespole się nie wydarzyło. Grając z Jastrzębiem przez pierwsze pół godziny mieliśmy cztery stuprocentowe sytuacje. Potem rywal miał rzut karny, który został wykorzystany. Ostatnie 10 minut pierwszej połowy zagraliśmy beznadziejnie, jak nie my, bo pierwsze 30 minut było jednym z najlepszych okresów, jaki mieliśmy w ogóle. Po wyjściu na drugą połowę przeciwnik miał drugi rzut karny, który kompletnie podciął nam skrzydła. Faul miał miejsce gdzieś na boku „szesnastki”, sędzia oglądał to na VAR-ze, bo zdarzenie miało miejsce na styku linii bocznej. Graliśmy u siebie, a rywal prowadził po dwóch „jedenastkach”. Potem weszło w to wszystko trochę chaosu i mecz skończył się 0:3, bo pod koniec otworzyliśmy się, żeby zdobyć bramkę kontaktową. Jeśli w ciągu tych 30 minut wykorzystalibyśmy jedną czy dwie z tych stuprocentówek, to – jak rozmawiałem z trenerem jastrzębian Grzegorzem Kurdzielem – wynik mógłby być w drugą stronę.

A Polkowice?

– Dla mnie jako trenera ten mecz jest nie do przyjęcia. W całej swojej – dość krótkiej – karierze trenerskiej nie przeżyłem tak słabego spotkania. Musiałem więc spodziewać się tego, że pojawi się reakcja zarządu. Piłkarze grają, ale to szkoleniowiec zarządza i odpowiada za wyniki. 

Podbeskidzie i jego problemy ze skutecznością. Jak je rozwiązać?

– Z jednej strony zabrakło niewiele, ale z drugiej zabrakło bardzo dużo – powiedział trener Dymkowski. – Nie zdobyliśmy gola. Mimo iż to był dobry mecz w naszym wykonaniu i że zaangażowania naszym piłkarzom nie brakowało, nie zdobywamy trzech punktów. W każdym meczu gramy na 100 procent. Staramy się rozwijać drużynę na każdej płaszczyźnie i brakuje milimetra, aby to wszystko się scaliło. Brakuje nam goli i zwycięstw. Mam nadzieję, że w kolejnych meczach to się pojawi – powiedział opiekun zespołu spod Klimczoka. […] – W poprzedniej rundzie Kamil strzelał, jak na zawołanie. Teraz jest trochę przyblokowany. Szukamy sposobów, by – po pierwsze – wygrać mecz, a po drugie odblokować Kamila, aby wrócił do seryjnego zdobywania goli i dawał nam punkty. Wierzę, że Biliński się przełamie, a ponadto wszyscy zawodnicy udźwigną ciężar. Pomogą jemu i sobie – wyraził nadzieję szkoleniowiec bielskiego zespołu. […] – Ten okres przerwy na pewno postaramy się wykorzystać jak najlepiej. Mamy nad czym pracować – podkreślił Marcin Dymkowski. 

Tomasz Lisiński, prezes Odry Opole, mówi o wygranej w Łodzi z Widzewem.

Odnieśliście historyczną, pierwszą wyjazdową wygraną z Widzewem. Jakie emocje towarzyszyły panu w piątkowy wieczór w Łodzi?

– Nie hurraoptymizm czy fanatyczna satysfakcja, a zwyczajna radość po zwycięstwie, które zostało wypracowane na boisku ciężką pracą i konsekwencją w działaniu. To taki sam mecz jak każdy inny, też dostaliśmy za niego 3 punkty. Oczywiście – w ważnym dla nas momencie. Wcześniejsze trzy wiosenne kolejki nie dały nam ani razu pełnej puli, a przyszła w takim dniu, przy takiej frekwencji, z przeciwnikiem aspirującym do gry w ekstraklasie. Wartość historyczną tej wygranej uświadamiają gratulacje od wielu osób, które płynęły dużo częściej niż po innych zwycięstwach. 3 punkty smakują, w jakimś sensie zapiszą się w annałach, ale nie ma zbędnego podniecania się. Nie chciałbym, by były czymś unikatowym. Pewnie w kolejnych latach jeszcze będziemy spotykać się w Łodzi z Widzewem. I też będziemy mierzyć w pełną pulę, bo po to wychodzimy na boisko.

Zwycięstwo dała wam przede wszystkim dyscyplina w grze obronnej?

– Takie były założenia. Poprzedni mecz, z Arką Gdynia (1:3 – dop. red.), obnażył nasze słabości, a w moim odczuciu przede wszystkim złe nastawienie. To najbardziej bolało. Czas po tej porażce został przepracowany przez trenerów bardzo dobrze. Drużyna mentalnie była bardzo zdeterminowana, zjednoczona, co przyniosło skutek. Zawsze powtarzam, że realizacja założeń zaczyna się w głowach. W Łodzi zawodnicy bardzo chcieli je realizować, była duża chęć osiągnięcia dobrego wyniku.

Z Arką brakowało głodu?

– Mogę ocenić to, co widziałem z góry. Faktycznie zabrakło głodu, determinacji. Fakt, że Arka zagrała dobry mecz w Opolu, ale wykorzystując nasz słaby dzień – by nie powiedzieć, że bardzo słaby. Cieszę się, że reakcja nastąpiła bardzo szybko, bo już po tygodniu, co daje nam pewien komfort i spokój dalszego działania. Nie mówię, że po spotkaniu z Arką było nerwowo, ale z pewnością nieprzyjemnie. Przegrać można zawsze, ale daliśmy się rywalowi za bardzo zdominować. Widzewowi – już nie daliśmy. Graliśmy jak równy z równym, realizując swój plan i nawet po zdobyciu pięknej bramki nie pozwalając przeciwnikowi na stworzenie stuprocentowej okazji. 

Super Express

Pierwsi trenerzy opowiadają o Patryku Kunie. Jak zaczynał reprezentant Polski?

Do Rozwoju Katowice „Kunik” trafił z rodzinnego Węgorzewa, czyli z szóstej ligi. Wywalczył z kolegami awans do pierwszej ligi. – Prawdziwy wojownik – mówi Dawid Szulczek, trener poznańskiej Warty, wówczas członek sztabu szkoleniowego katowickiej drużyny. – Mógł zagrać na niemal każdej pozycji. Śmialiśmy się, że gdyby go usta- wić na stoperze, to mimo swoich 165 cm też by sobie poradzi ł. Gdybyśmy wtedy mieli jeszcze pięciu takich Kunów, awansowalibyśmy i do ekstraklasy! Był motorem napędowym drużyny: biegał za dwóch i w ogóle się nie męczył – zaznacza Szulczek. – To prawda! Prawdziwa maszyna do biegania, bez limitu kilometrów – potwierdza ówczesny trener Rozwoju Mirosław Smyła.

Szymon Żurkowski ma swój czas w Serie A. Mówi o tym Piotr Czachowski.

Polski pomocnik może być zadowolony z dokonań w obecnej edycji. Dla beniaminka w Serie A rozegrał 28 meczów, w których strzelił pięć goli i miał dwie asysty. – Bardzo się rozwinął – tak oceniał jego możliwości Piotr Czachowski, były reprezentant Polski. – Dobrze się stało, że w końcu znalazł drużynę, w której dostaje szanse. Potrzebował czasu, aby dopasować się do włoskich realiów. Jest skuteczny, zalicza asysty, a przecież jeszcze nie tak dawno różnie z tym bywało. Dobrze się patrzy na jego występy. Trzeba zwrócić uwagę na to, że nie tylko strzela, lecz także notuje dobre zagrania, odbiera piłkę rywalom, pracuje w defensywie i w ataku – komplementował pomocnika Empoli Czachowski.

Natomiast Grzegorz Lato opowiada o meczu ze Szkocją. Jego zdaniem powinien w nim zagrać najmocniejszy skład.

– Mecz w Glasgow to szansa dla dublerów?

– Michniewicz jeszcze ich nie widział. Musi ich przetestować. Nie powtarzajmy błędów Paulo Sousy z meczu zWęgrami. Nowy trener musi ich obejrzeć i wystawić najsilniejszy skład. Przynajmniej na pierwszą połowę, po przerwie pewnie do kilku zmian dojdzie.

– Nie powinniśmy oszczędzać nawet Roberta Lewandowskiego?

– Czy w Bayernie go oszczędzają? Nie za bardzo. Niech zagra w podstawowym składzie, a po pierwszej połowie można go ściągnąć i dać odpocząć.

Przegląd Sportowy

Krystian Bielik wraca do reprezentacji Polski. W “PS” opowiada o tym, jak wracał do zdrowia po kontuzji.

Pewność siebie pozostała?

Oczywiście. Tę cechę będę miał już zawsze. Dzięki Bogu czuję, że po tych poważnych kontuzjach organizm wraca na właściwe tory. Kolano jest OK, choć wiadomo, że po drugiej takiej samej kontuzji trzeba więcej czasu, żeby przystosowało się do wysiłku. Nie jest to już nie wiadomo jak zdrowe kolano, bo swoje przeszło, ale dzięki dobrze wykonanej operacji i sumiennej rehabilitacji pokazuję, że da się wyjść z takiego zakrętu.

To był tylko pech czy też w pewnym stopniu pokłosie problemów z kolanami, które miał pan jako dorastający chłopak?

To była trochę inna historia. Wtedy po prostu w trzy miesiące urosłem 10 centymetrów i kości nie nadążały za rozrostem mięśni. To sprawiało mi ból. Kontuzje więzadeł krzyżowych to był splot niekorzystnych wydarzeń. W obu przypadkach stało się to na okropnych boiskach. Ponadto pierwsze zerwanie przytrafiło się podczas fatalnej pogody, a do tego podjąłem nie najlepszą decyzję. Chciałem wejść w kontakt z rywalem, on w ostatniej chwili się odsunął i kolano mi „uciekło”. To był taki pech połączony z nie najlepszą decyzją.

A druga?

Wtedy byłem tak pewny siebie i grałem tak dobrze, że chciałem zrobić na boisku cuda. Będąc na skrzydle, straciłem równowagę, jeden rywal popchnął mnie od tyłu, drugi zablokował z boku, stopa została mi w tej okropnej murawie i poczułem ból. Teraz nie pozwolę już sobie na nie wiadomo jakie dryblingi na skrzydle. Wiem już, że to nie jest moja robota. Jako defensywny pomocnik muszę przede wszystkim zabezpieczać drużynę.

Długo trwał proces stawania na nogi pod względem psychicznym?

Były takie dni, kiedy nic mi się nie chciało, tylko siedziałem od rana do wieczora przed Netfliksem, pijąc Coca-Colę, jedząc chipsy i lody. Tak było zwłaszcza na początku. Do depresji było jeszcze daleko, ale miałem okres, w którym chciałem po prostu siedzieć sam w czterech ścianach. Czułem się wtedy okropnie.

Marcin Kamiński także wraca do kadry. Na powrót czekał długo, mimo że w jego przypadku nie chodziło o kontuzję.

– Trenerzy Nawałka i Brzęczek u mnie byli. Za czasów Paulo Sousy tylko na początku jego kadencji miałem kontakt z trenerem przygotowania fi zycznego, a potem zapanowała cisza. Gdy zadzwonił selekcjoner, że chce przyjechać na mecz, pojawiło się zaskoczenie i duża radość. Dostałem pozytywnego kopa, który może dużo pomóc – wspomina. Przyznaje, że dopiero wtedy poznał selekcjonera, choć już jako 14-latek trenował w Lechu, gdy pierwszy zespół prowadził Michniewicz. – Wtedy zaczynałem przygodę z Poznaniem. Potem mieliśmy okazję spotkać się przy okazji jakiejś gali, ale dopiero teraz tak naprawdę się poznaliśmy – dodaje. […] – Dostałem gratulacje i tak się dowiedziałem. Gdy wszystko ogłaszano, byłem z synem. Nie czułem się zaskoczony, gdyż to, że selekcjoner przyjechał i chciał porozmawiać, odbierałem jako sygnał i szansę. Co prawda trener powiedział, że nie może obiecać powołania, ale nastawiałem się, że może tak się stać – opowiada. Choć Kamiński debiutował w kadrze już dziesięć lat temu, potem jego kariera nie przebiegała zgodnie z oczekiwaniami. – Na pewno wtedy nie sądziłem, że w wieku 30 lat będę miał tylko siedem meczów w drużynie narodowej. Miałem nadzieję, że ta przygoda potoczy się inaczej. Czasu nie cofnę, mam tylko szansę, aby ten licznik poprawić – mówi. Na dodatek grał tylko w sparingach. Teraz stoi przed szansą pierwszego w życiu występu o punkty. – Chciałbym się pokazać, ale to decyzja selekcjonera. Na pewno dla mnie szansę stanowi fakt, że do tej pory występowaliśmy w systemie z trzema obrońcami. W Schalke też tak gramy – dodaje.

Co wiadomo, a czego nie wiadomo przed barażem. Mecz ze Szkocją będzie testem.

– Skandynawowie są bardziej przewidywalni i łatwiej przeciwko nim się bronić. Czesi to nieprzyjemny rywal, przyczajony, czekający na błąd, który potrafi wykorzystać – charakteryzuje nasz selekcjoner. Nie tylko jednak z powodu nieznajomości przeciwnika, niewiadomych przed grą ze Szkocją jest więcej. Patrząc realnie – pewni występu 29 marca mogą być Wojciech Szczęsny, Kamil Glik, Jan Bednarek i Robert Lewandowski. Wobec siedmiu pozostałych pozycji są wątpliwości – gdzieniegdzie niewielkie, w niektórych przypadkach kandydaci mają podobne szanse. Wiadomo, że Polacy zagrają w ustawieniu 1-3- 4-3 „łagodnie” przechodzącym w 1-3-5-2, ewentualnie 1-3-4-2-1. Wiadomo, że Michniewicz chciałby postawić w barażu na graczy odpowiedzialn y c h i doświadczonych, takich, którym w krytycznym momencie noga nie zadrży. Spotkanie w Glasgow odpowie na pytanie, w jakiej dyspozycji jest Grzegorz Krychowiak. 32-latek zadebiutował w niedzielę w AEK-u Ateny przeciwko PAOK-owi Saloniki, ale wcześniej nie grał o stawkę, ponieważ po agresji Rosji na Ukrainę kategorycznie odmówił reprezentowania FK Krasnodar. Jeśli w Glasgow wytrzyma godzinę na odpowiednim poziomie, utrzyma miejsce w jedenastce. Tym bardziej, że kontrkandydat – Krystian Bielik – dopiero odbudowuje formę w Derby po poważnych kontuzjach. […] Bardzo ciekawa jest rywalizacja o miejsce obok defensywnego pomocnika. Po stronie Jakuba Modera jest obycie reprezentacyjne, doświadczenie, zrozumienie z Krychowiakiem, występy w Premier League, boiskowa mobilność, umiejętność wygrywania pojedynków w środkowej strefi e, granie do przodu. Przeciwko Szkocji ma zadebiutować Szymon Żurkowski, którego Michniewicz zna i ceni z kadry U-21. Mówi o nim, że się nie zatrzymuje i odpoczywa, biegając.

Jak wygląda historia naszych meczów ze Szkocją? Przypomnienie od “PS”.

Ze Szkocją na jej terenie Biało-Czerwoni wygrali dwa razy. Z premierowego zwycięstwa cieszyliśmy się w maju 1960 roku. Mecz, jak teraz, tylko towarzyski, ale bardzo ważny, bo będący częścią przygotowań do sierpniowych igrzysk olimpijskich w Rzymie i pierwszy po uzyskaniu awansu. Na Hampden Park zespół trenowany przez trenera Jeana Prouff a zagrał najlepszy mecz za jego dosyć kontrowersyjnej kadencji. Szkocja była wyżej notowana, występowała na dwóch poprzednich mundialach (1954 i 1958), więc zakładano, że w najlepszym układzie nasz zespół może liczyć na szczęśliwy remis. Tymczasem goście trzy razy obejmowali prowadzenie i na koniec dopięli swego, zwyciężając 3:2. A warto zaznaczyć, że gdy jeszcze w pierwszej połowie Szkoci przegrywali 0:1, mieli rzut karny, lecz John Hewie spudłował. Bohaterem spotkania był Ernest Pohl, który zadał ostateczny cios, potężnie uderzając z 25 metrów. Bramkarz Tottenhamu Billy Brown, ten sam, który rok później puścił cztery gole na Stadionie Śląskim w niesamowitym starciu mistrzów Anglii z Górnikiem Zabrze (4:2), próbował interweniować, ale nie miał żadnych szans. „Bomba Pola wstrząsnęła Szkocją” – słusznie zachwycał się katowicki „Sport”. Euforyczny nastrój udzielił się wszystkim Polakom, począwszy od kibiców, a skończywszy na piłkarzach, działaczach i dziennikarzach.

Piotr Wołosik z insajderskimi wieściami z Białegostoku.

Na boisku Jagiellonia jedzie na wstecznym, a poza nim musi sobie radzić z zaciśniętym pasem. Ofi arą polityki oszczędności padł utalentowany napastnik Jakub Lutostański. 17-latek zdążył już złapać minuty na ekstraklasowym boisku i… przepadł. Przyczyną nie był nagły zjazd formy, ale niechęć do przedłużenia kontraktu. Ten kończy się w czerwcu. Kością niezgody są zarobki proponowane przez Jagę. Z wiarygodnego źródła wiemy, że są adekwatne do jej kondycji fi nansowej i wyniosą około 3–4 tysięcy złotych. Doradcy zawodnika wskazują, że jego rówieśnicy zarabiają znacznie lepiej. Ale chyba nie wzięli pod uwagę, że zmieniły się okoliczności – dziś klub znajduje się na ostrym zakręcie. I proponuje na ile go stać. Prezes Wojciech Pertkiewicz, który tej zimy objął ster w Jadze, musi walczyć – i nie są to strachy na Lachy – z widmem bankructwa. A do pensji zaproponowanej młodemu chłopakowi wpisano godny „pieniądz do podniesienia z murawy”. Umówmy się, na dziś chłopak musi zapracować na nazwisko i okazalszą wypłatę. A poza tym jego sprawa jest jednym z mniejszych zmartwień klubu z ulicy Jurowieckiej.

Jakie szanse w barażach mają Włosi? Ocenia Luigi Appolloni.

We Włoszech wiele osób jest przekonanych, że podopiecznym Manciniego uda się łatwo wygrać mecz z Macedonią Północną.

Biorąc pod uwagę ostatnie wyniki reprezentacji, odniesienie zwycięstwa, może być trudne. Nie wolno nie doceniać rywala, z którym Azzurri zmierzą się w Palermo. Trzeba myśleć tylko o tym spotkaniu, a nie o ewentualnym kolejnym starciu z Portugalią albo z Turcją, które potem dałoby awans do fi nałów mistrzostw świata w Katarze. Macedonia jest dla nas taką samą drużyną jak Anglia, z którą kadra walczyła o tytuł na Wembley.

Manciniemu brakuje kilku piłkarzy. Spinazzola oraz Chiesa są już od dłuższego czasu kontuzjowani. Do tej dwójki dołączył też Di Lorenzo. Chiellini i Bonucci mogą prawdopodobnie pojawić się jedynie w drugim meczu barażowym.

Linia obrony, z którą zespół Włoch zaczął EURO, nie istnieje. A przynajmniej nie zaistnieje z Macedonią Północną. Szkoda, że Di Lorenzo doznał kontuzji w meczu z Udinese. Według mnie on jest naprawdę bardzo ważnym zawodnikiem, nie przez przypadek gra wszystkie mecze zarówno w Napoli, jak i w reprezentacji. Te nieobecności dadzą się we znaki, ale do tej pory Mancini osiągał wyniki poprzez grę, a nie poprzez jednego piłkarza. Tę specyfi czną cechę pokaże też w czwartkowym meczu.

Ale Mancini, żeby czuć się spokojniejszym, powołał też po raz pierwszy Joao Pedro…

Niezły, oryginalny wybór, naprawdę. Może pomóc zespołowi, ma nienaganną technikę i rządzi w polu karnym. Od wielu lat dobrze prezentuje się w barwach Cagliari. W tym spotkaniu może wnieść trochę luzu i sporo kreatywności.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Nowe wieści ws. Fabiańskiego. Trener Polaka przekazał optymistyczne informacje

Paweł Wojciechowski
0
Nowe wieści ws. Fabiańskiego. Trener Polaka przekazał optymistyczne informacje
Anglia

Czerwone Diabły coraz bliżej dna. Gol z rzutu rożnego i trzecia “czerwień” Fernandesa [WIDEO]

Paweł Wojciechowski
5
Czerwone Diabły coraz bliżej dna. Gol z rzutu rożnego i trzecia “czerwień” Fernandesa [WIDEO]
Hiszpania

Kibice Barcelony nie doceniają “Lewego”? Dostał tylko 3,6% głosów…

Kamil Warzocha
8
Kibice Barcelony nie doceniają “Lewego”? Dostał tylko 3,6% głosów…

Komentarze

9 komentarzy

Loading...