Poniedziałkowa prasa to rzecz jasna relacje z ligowego weekendu na polskich boiskach i pierwsze wnioski po kolejce Ekstraklasy oraz 1. ligi. Najciekawszy z dzisiejszych materiałów? „Prześwietlenie” Kamila Kieresia, który opowiada o śmiertelnej chorobie.
Sport
Wygrani i przegrani kolejki według „Sportu”.
WYGRANI
Pierwszy raz po zimowej przerwie Górnik zdobył 3 punkty, grając na swoim stadionie. Przy okazji zabrzanie przerwali serię trzech spotkań z rzędu bez zwycięstwa. Po meczu przerwy do gry wrócił Lukas Podolski i od razu odegrał bardzo ważną rolę. Nie dość, że brał udział przy dwóch pierwszych golach dla Górnika, to jeszcze postawił kropkę nad „i”, przepięknym uderzeniem z dystansu ustalając wynik meczu.
PRZEGRANI
Głupia czerwona kartka często decyduje o losach meczu. Brutalnie przekonał się o tym Luizao w spotkaniu z Pogonią. Obrońca Radomiaka w zupełnie niegroźnej sytuacji sfaulował Mariusza Fornalczyka i w konsekwencji zobaczył drugą żółtą kartkę. Po jego zejściu gra drużyny Dariusza Banasika mocno się posypała. Szczecinianie wykorzystali fakt gry w przewadze i tylko w drugiej połowie zdobyli trzy gole, pewnie pokonując Radomiaka.
Trenerzy Piasta i Zagłębia o meczu tych drużyn. Padł w nim remis 0:0.
Za bardzo nie potrafiliście zagrozić bramce Piasta…
– Piast to silny zespół, który jest budowany od dłuższego czasu przez dobrego fachowca, jakim jest niewątpliwie trener Fornalik. To nie był łatwy mecz. Mieliśmy problemy w kreowaniu akcji. W pierwszej połowie było z naszej strony zbyt dużo niedokładności, ale w defensywie gra nie wyglądała źle. W drugiej połowie próbowaliśmy wykreować więcej sytuacji i zagrać o pełną pulę. Wprowadziliśmy Dienga, Żivca i Starzyńskiego, ale nie przełożyło się to na liczbę okazji strzeleckich.
Kibice mogą wypatrywać światełka w tunelu, choć sytuacja w tabeli wciąż daleka jest od komfortowej?
– Był to z naszej strony intensywny mecz. Szanujemy ten punkt, dopisujemy go i skoncentrowani czekamy na kolejne mecze. Myślę, że pokazaliśmy, iż jesteśmy gotowi do walki i tanio skóry nie sprzedamy.
Zagłębie zawiesiło poprzeczkę wyżej niż spodziewali się kibice Piasta?
– Na pewno zagraliśmy solidny mecz z solidną drużyną. Mam na myśli szczególnie grę w defensywie. Dobrze funkcjonowaliśmy i, jak każdy zespół, chcieliśmy wygrać, ale to nam się nie udało. Mieliśmy okazje, takie jak Michała Chrapka w pierwszej części. Zespół Zagłębia jest inny niż jesienią. Teraz to solidna i zorganizowana drużyna.
Kolejny mecz na zero i mało okazji rywali na pewno może pana cieszyć, ale z drugiej strony znów nic do bramki nie wpadło. Czego brakowało ofensywie?
– Zabrakło nam w kluczowych momentach pomysłu, aby doprowadzić do groźnych sytuacji, ale nie było to łatwe z dobrze zorganizowanym zespołem Zagłębia. Myślę, że to zasłużony remis.
Chrobry Głogów wpadł do pierwszoligowej czołówki.
Chrobry zwycięstwem zakończył serię pięciu domowych meczów, a śrubuje inną. Absolutnie niezwykłą. Na stadionie przy Wita Stwosza nie stracił gola od… 1233 regulaminowych minut! Na ten dorobek składa się 9 meczów z tego sezonu, w których w Głogowie bezbramkowo dali radę zremisować jedynie przodujący w tabeli Miedź i Widzew, a także 4 spotkania z poprzednich rozgrywek. Po raz ostatni drogę do siatki głogowian na ich głównym obiekcie znalazła Puszcza niemal rok temu – 27 marca. Owszem, po drodze przegrali jeszcze z Arką czy – we wrześniu – ze Skrą, tyle że na bocznym boisku, na którym grali awaryjnie na czas instalacji systemu podgrzewania murawy. Nawet biorąc pod uwagę ten fakt, defensywna seria drużyny Ivana Djurdjevicia robi wrażenie. Tydzień temu, po derbowym zwycięstwie z Polkowicami, szkoleniowiec mówił, że: „My też jesteśmy zespołem z dołu, choć w tym momencie jesteśmy wysoko”. Po wczorajszej wygranej Chrobry zameldował się już w czołowej piątce!
Tomasz Tułacz i Wojciech Łobodziński ocenili spotkanie Miedzi z Puszczą.
Tomasz TUŁACZ: – Miedź była zespołem lepszym i wygrała zasłużenie. Nie chcieliśmy być rywalem, który tak swobodnie dostarczy punkty przeciwnikowi. Niestety, do przerwy zagraliśmy w taki sposób, w jaki nie chcieliśmy funkcjonować. Zapłaciliśmy za to porażką. Po przerwie zaryzykowaliśmy, wystawiając zdecydowanie bardziej ofensywny wariant. Ale w ten sposób Miedź miała więcej miejsca i stworzyła sobie sytuacje. Potrafiliśmy jednak odpowiedzieć ofensywnie. Na wiele się to nie zdało, bo trafiliśmy w słupek, a po analizie VAR odgwizdany został spalony. Przed nami kolejne ciężkie mecze. Musimy bardzo szybko wyciągnąć wnioski, dlaczego to nie funkcjonowało i zmienić to jak najszybciej, żeby w kolejnych meczach z faworytami zdobywać bardzo cenne punkty.
Wojciech ŁOBODZIŃSKI: – Po I połowie nie myślałem, że będę nerwowy w tym meczu. Niestety, w drugiej odsłonie przydarzył się krótki epizod, który kosztował trochę nerwów. Ogólnie był to bardzo dobry mecz w naszym wykonaniu. Jeżeli chodzi o konstruowanie akcji ofensywnych, to w kilku elementach był to naprawdę bardzo wysoki poziom. Cieszy mnie szczególnie trzecia bramka. To właśnie trenowaliśmy w tygodniu przed meczem. Szczegółów nie będę zdradzał, ale warto zobaczyć tę akcję. Odnieśliśmy zasłużone zwycięstwo, które powinno być zdecydowanie wyższe.
Rafał Górak z sentymentem opowiadał o wygranej w Sosnowcu. Ostatniej na Stadionie Ludowym.
– Bardzo dziękuję drużynie za determinację, była ogromna. Nie sądzę, by w głowach i myślach ludzi ten mecz okazał się wyjątkowy i o wielkim poziomie piłkarskim. To były typowe, mocno waleczne zawody o punkty. Staraliśmy się wyciągnąć z nich jak najwięcej. Zaczynaliśmy z punktem i w pierwszej fazie meczu staraliśmy się go szanować, ale wracamy z trzema. To ogromna frajda – dodaje szkoleniowiec GieKSy, która wygrała na Stadionie Ludowym pierwszy raz od ponad 30 lat. I być może już po raz ostatni na wieki wieków – z racji zbliżającego się otwarcia nowego sosnowieckiego kompleksu sportowego na Górce Środulskiej. – Może już po raz ostatni spotkaliśmy się w tym miejscu, sentymentalnym dla mnie, gdzie grałem jako piłkarz Polonii Bytom i Szczakowianki, a także jako trener Ruchu Radzionków i GieKSy – przypomina Górak. – Takie miejsca zawsze będą w moim sercu. Na Ludowym może już nie zagramy i gratuluję gospodarzom tego, że będą mieć nowy stadion.. Nasza Bukowa… Też buduje się coś innego, mam nadzieję, że niedługo będziecie gośćmi na stadionie w Katowicach.
Super Express
Rosjanie twierdzą, że Czesław Michniewicz powoła piłkarzy z ich ligi, żeby ci mogli uciec z kraju.
W klubach rosyjskich grają Grzegorz Krychowiak (Krasnodar), Sebastian Szymański (Dynamo Moskwa), Maciej Rybus (Lokomotiw Moskwa) i Rafał Augustyniak (Urał Jekaterynburg). Oczywiście to, czy po pobycie na zgrupowaniu kadry wrócą do swoich klubów, zależy tylko i wyłącznie od nich samych, ale Rosjanie już wietrzą spisek. Według tamtejszych mediów Michniewicz powoła całą czwórkę, by potem już do Rosji nie wróciła. Jak widać, w głowie przewróciło się zatem nie tylko Władimirowi Putinowi…
Przegląd Sportowy
Maciej Skorża próbował zaskoczyć Marka Papszuna. Ten jednak nie nabrał się na jego kłamstwa w sprawie składu.
– Nie jesteśmy faworytem do wygrania ligi. Przed nami są Lech i Pogoń, ale to nie oznacza, że nie możemy sprawić niespodzianki – mówił w rozmowie z nami Michał Świerczewski, właściciel Rakowa. I zespół Papszuna robi wszystko, by taką niespodziankę zrobić. Pierwsza połowa meczu w Poznaniu nie była godna ekstraklasowego hitu. Oczywiście widać było wysoki poziom taktyczny i świetne rozpoznanie rywala u obu drużyn, ale piłkarskich fajerwerków było niewiele. A w małych gierkach górą był Papszun, który świetnie rozpracował misterny plan Skorży. Szkoleniowiec Lecha przed ważnymi spotkaniami lubi wysyłać przeciwnikowi fałszywe sygnały, by ten ustawił zespół tak, jak akurat jemu pasuje. Tym razem trener Kolejorza cały tydzień kolportował wiadomość o kontuzji Antonio Milicia. – Uraz wyklucza go z gry na dwa, trzy tygodnie – mówił po pucharowym spotkaniu Skorża. Żeby cały misterny plan nie padł, w klubowych mediach skrupulatnie pomijano relacje foto z treningów. Milić zagrał od pierwszej minuty, ale wydaje się, że Papszun na sztuczki starszego kolegi po fachu się nie nabrał i ustawił zespół tak, jakby Kolejorz miał wystąpić w najlepszym zestawieniu.
Lechia Gdańsk się zagubiła. To nie jest ta sama drużyna, co jesienią.
– Druga połowa była bardzo słaba w naszym wykonaniu. Pokazała, co się chwilowo z nami dzieje. W trudniejszych momentach brakuje odwagi, wzięcia odpowiedzialności, próbujemy w jakiś sposób przepchnąć wynik. Oczekuję od zespołu dużo więcej, podobnie od liderów. Kilkanaście razy podawaliśmy piłkę do Dušana Kuciaka, który ją wybijał, bo nikt jej nie chciał. Powinniśmy ten mecz zamknąć znacznie wcześniej, bo było ku temu kilka okazji, ale brakowało koncentracji w kluczowych momentach. Musimy grać z większym przekonaniem. Szczerze mówiąc, to ciekawy moment drużyny i mój również. Następne tygodnie pokażą, kim jesteśmy, ile jest w nas przekonania, ile jakości i osobowości w szatni. Na boisku brakowało nam charakteru. Jeśli będziemy grać tak, jak w drugiej połowie, to niczego nie osiągniemy – mówił rozgoryczony i wyraźnie zdenerwowany Tomasz Kaczmarek. Piłkarze Lechii także nie przeszli obok tego wyniku obojętni. Z ich szatni przebijały się krzyki i złość. Trudno się dziwić, skoro Biało-Zieloni w tym roku nie zachwycają swoją grą, do tego często gubią punkty. Gdańszczanie po raz kolejny nie wykorzystali szansy, aby zbliżyć się do czołówki.
Aleksandar Vuković i Jacek Magiera. Duet, który zna się z Legii.
Kiedy we wrześniu 2016 roku Magiera został trenerem Legii, zostawił w sztabie szkoleniowym Vukovicia, który był w nim od czasów Stanisława Czerczesowa. Mieli wyciągnąć drużynę z dołka, w który wpakował ją Besnik Hasi. Zgrali się idealnie, stanowili świetne dopełnienie. Magiera, który przez wiele lat traktowany był jako nieformalny ojciec młodych zawodników, łączni między pierwszym trenerem a piłkarzami, kiedy sam został głównym generałem, bliższy kontakt z zawodnikami scedował na Vukovicia. Uznał, że taki jest prawidłowy podział obowiązków i odpowiednia kolej rzeczy. Sam patrzył na większość spraw chłodnym okiem, spokojnie obserwował wydarzenia, podczas gdy w Serbie emocje brały czasem górę nad rozsądkiem. Dzięki takiemu połączeniu w drużynie był pierwiastek szaleństwa i stoicka energia. Ich wspólną zasługą był remis w meczu Ligi Mistrzów z Realem Madryt, zwycięstwo w tych rozgrywkach ze Sportingiem, ligowe pasmo zwycięstw, które doprowadziło do zdobycia mistrzostwa Polski. Pisaliśmy, wtedy, że to nie jest „małżeństwo z rozsądku”, tylko „związek na dobre i na złe”. – Z Jackiem naprawdę się lubimy – mówił wówczas Vuković, który został w sztabie, kiedy jesienią 2017 roku Magiera został zwolniony. Obecny szkoleniowiec Śląska nie miał żalu, kilka razy powtarzał, że rozumie decyzję kolegi, dla którego pozostanie w Legii okazało się świetnym posunięciem.
Antoni Bugajski wierzy w projekt Radomiaka. Rozumie też stawianie na obcokrajowców.
Dopiero na początku tego roku Radomiak trochę wyhamował, jakby po zimowym postoju zapomniał zwolnić hamulec ręczny, co się czasem zdarza początkującym albo roztargnionym kierowcom. W przypadku beniaminka chodziło też o nowych piłkarzy, którzy zasilali drużynę i potrzebowali czasu na adaptację. Radomiak chętnie zatrudnia obcokrajowców, co niektórych trochę drażni, bo chcielibyśmy, aby takie spokojnie rozwijające się drużyny cierpliwie stawiały na młodych polskich piłkarzy z korzyścią dla siebie i naszego futbolu. Pobożne życzenia nie mają odzwierciedlenia w praktyce. Budowanie klasowego zespołu w oparciu o Polaków jest kosztowniejsze i z powodu dosyć ubogiego wyboru obarczone d żym ryzykiem. Doskonale wie o tym Marek Papszun w Rakowie, do podobnych wniosków doszedł kiedyś Michał Probierz w Cracovii, bo i on – o czym chętnie zapominamy – dwa trofea z Pasami zdobył. Środkiem drogi podążył swego czasu Waldemar Fornalik z Piastem. Znalazł balans między cudzoziemcami a tubylcami i zdobył mistrzostwo.
Kamil Kiereś w „Prześwietleniu”. Nie tylko o Górniku, ale i o chorobie, o której niedawno się dowiedział.
Pan już ma doświadczenie z wyciągania drużyn ze spraw beznadziejnych.
W moim debiutanckim sezonie w ekstraklasie utrzymałem GKS Bełchatów, a przejmowałem zespół z czterema porażkami w pięciu meczach. W innym mieliśmy sześć punktów w przerwie zimowej, a wiosną zrobiliśmy trzeci wynik w lidze. W Stomilu utrzymaliśmy się, choć sześć kolejek przed końcem traciliśmy dziesięć punktów do bezpiecznego miejsca. Teraz w Górniku powiedziałem chłopakom, że mam pomysł, wiarę i energię, ale sam tego nie zrobię. Chcę zobaczyć w tej drużynie liderów. Włączyć muszą się doświadczeni zawodnicy. Nie tylko przez to, że mają swoje lata i posłuch w szatni. Mówić można dużo, ale w pierwszej kolejności pokażcie mi na boisku, że jesteście liderami. Że Gostomski dobrze broni, Gol dobrze rozgrywa, a Rymaniak rządzi obroną. Pierwsze oparcie znalazłem w Śpiączce, bo on już strzelał gole.
Pomogło to, że nowotwór został wykryty we wczesnym stadium.
W tamtym momencie wydawało się to bardzo groźne, bo to jest groźne. Na szczęście zostało opanowane. Przez dwa miesiące żyłem w wielkiej niepewności, do tego miałem wyprowadzić drużynę z kryzysu. Dostałem podwójne zadanie – poradzenie sobie ze sobą i z zespołem.
Jak to ułożyć?
Nie myślałem o tym, żeby odpuścić, zostawić drużynę i zająć się chorobą. Psycholog powiedział: „Jeżeli pan ma siłę, a widzę, że ma, to niech pan pracuje. Najlepiej, żeby pokonał pan to i tamto razem”. Po rozmowie z nim zdecydowałem, że nie będę z tego robił tajemnicy. Zaznaczał, że są dwa sposoby radzenia sobie z chorobą: można to tłumić lub tego nie ukrywać. Z czym mi będzie łatwiej? Zrozumiałem, że podzielenie się z innymi będzie łatwiejsze. Nie zamierzałem się chwalić, ale też uciekać od odpowiedzi, gdy ktoś zapyta.
Z jednej strony dowiaduje się pan o raku, a z drugiej trzeba zacząć reanimację zespołu, który przegrywa w lidze.
Po diagnozie usiadłem i zapytałem siebie: „To już koniec? Kurczę, ja się rozpędzam, a mam kończyć?”. Był lipiec, lekarz, który robił zabieg, wyjechał na urlop. Nie mogłem dostać informacji, jakiej oczekiwałem. Czekałem kilka dni na jego powrót. Szczególnie pierwsze dni były trudne. Dziś mogę szczerze powiedzieć, że w niektóre mecze, które prowadziłem po diagnozie, nie potrafiłem zaangażować się w stu procentach. Przegraliśmy 0:4 z Wartą, zremisowaliśmy ze Śląskiem i mnie w tych spotkaniach nie było. Też te z Wisłą Kraków i Stalą Mielec odbyły się poza mną. Przerwa na kadrę pomogła, bo spotkałem się z lekarzami i zmieniłem sposób myślenia. Dostałem więcej informacji, jak to ogarnąć, opanować. Czekałem na kolejne badania, ale już później potrafiłem wejść w pracę, schować myśli w głowie i tak zacząłem funkcjonować.
A kiedy pan dowiedział się, że organizm wygonił intruza?
Aby dotrzeć do zespołu, muszę mieć swoje myśli, narrację. Wtedy nie potrafiłem tego zrobić, zgubiłem to. Kiedy dowiedziałem się, że jest dobrze, zremisowaliśmy z Rakowem i Lechem. Tylko ja nie mówiłem nikomu, że tak jest. W pracy z drużyną ważna jest dla mnie moja energia, sposób myślenia i przekazywania go drużynie. I to odzyskałem. O to, żebyśmy byli dzisiaj wśród drużyn, które walczą o utrzymanie, stoczyłem dwie bitwy. Musiałem mieć dużo siły w sobie.
fot. Newspix