Rozmowy z Erikiem Janżą, Jewhenem Konopolanką, Wahanem Biczachczjanem czy Dawidem Szymonowiczem. Poza tym sporo tekstów przed najbliższą kolejką Ekstraklasy, jest też analiza kryzysu Legii. Jest o czym poczytać w piątkowej prasie.
“SPORT”
Szykuje się kilka zmian w składzie Górnika Zabrze na mecz z Rakowem. Kto dostanie szansę?
Niewykluczone, że w kolejnym pojedynku na swoim stadionie szkoleniowiec Górnika nie tyle będzie chciał, a będzie zmuszony do dokonania zmian w prowadzonym przez siebie zespole. Był mecz, jak ten rozegrany jesienią z Lechią w Gdańsku, gdzie trener Urban nie dokonał w drużynie żadnej zmiany. Jedenastkę przed ligowym spotkaniem można w przypadku Górnika typować w ciemno. Przed starciem z Rakowem tak nie jest. Przede wszystkim w ostatniej ligowej potyczce z białostoczanami kontuzjom ulegli środkowy obrońca Rafał Janicki oraz skrzydłowy Robert Dadok. Zejście ich i młodzieżowca Krzysztofa Kubicy odbiło się na jakości występu Górnika i późniejszych bramkowych startach. Nie jest do końca pewne, czy Janicki z Dadokiem wykurują się do niedzieli i czy sztab szkoleniowy „górników” będzie mógł z nich skorzystać. W odwodzie pozostają inni, jak Dariusz Pawłowski, czy młody Jakub Szymański. Trzeba też pamiętać, że ostatni mecz z częstochowianami tuż przed świętami Bożego Narodzenia, zabrzanie wygrali na wyjeździe po dokonaniu w składzie przez trenera Urbana kilku zmian. Do bramki „wskoczył” wtedy Daniel Bielica, który do teraz nie oddał miejsca i jest nowym numerem 1 w bramce Górnika. Od początku grał też Pawłowski, a decydującego gola w końcówce, który dał nieoczekiwaną wygraną 2:1 zdobył rezerwowy Mateusz Cholewiak.
Pogoń musi wygrać w Mielcu, by dotrzymać tempa liderowi. Szczecinanie muszą jednak uważać na stałe fragmenty gry Stali.
Oprócz Mariusza Malca szkoleniowiec Pogoni nie będzie mógł skorzystać z zawodników kontuzjowanych od dłuższego czasu – Alexandra Gorgona, Kacpra Smolińskiego i Konstantinosa Triantafyllopoulosa. Grek powinien dołączyć do zespołu już za około 10 dni. Na konferencji prasowej przed meczem ze Stalą padło pytanie, czy istnieje szansa, by Gorgon wrócił do gry w bieżącym sezonie? – Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale nie można niczego wykluczyć – powiedział Kosta Runjaić. – Alex jest walczakiem, cały czas jest dobrej myśli, ciągle walczy o powrót do formy. My go w tym wspieramy. Pogoń zagrała z „miedziowymi” w niedzielę, a kolejny mecz rozegra już w piątek i to na wyjeździe. Doświadczony, 31-letni obrońca Jakub Bartkowski mimo to nie martwi się o regenerację. – Tego czasu wbrew pozorom nie było tak mało – stwierdził kategorycznie wychowanek LKS-u Różyca.
Trener Skrobacz jest zadowolony z tego, jak Ruch wzmocnił się zimą. Były powroty do Polski, była domieszka egzotyki.
Ukoronowaniem okienka było zakontraktowanie Vanji Markovicia, mającego na koncie blisko 70 występów w naszej ekstraklasie, wracającego do Polski po 4,5 roku. Przez ten czas serbski defensywny pomocnik jeździł po świecie, występując w Macedonii, Portugalii, Gruzji, Bośni, a ostatnio Indonezji. Obowiązującą do końca sezonu umowę podpisał bez sportowych testów. – Mam nadzieję, że nam pomoże. Dysponuje kapitalnymi warunkami fizycznymi, opinie o nim były pozytywne, a my potrzebowaliśmy większej rywalizacji w środku pola. Życzyłbym sobie, by grał tak, jak na fragmentach wideo, którymi dysponowaliśmy. Opieraliśmy się głównie na czasach 2 ligi portugalskiej. Z Indonezji akurat nagrań było mało, to trochę egzotyki, bo występował w zespole z ostatniego miejsca w tabeli, mierząc się z dużym przeskokiem kulturowym, ale też taktycznym. Wierzę, że jego umiejętności jak na II ligę okażą się duże. Czy ryzykujemy? Okaże się. Kontrakt został tak podpisany, że mam nadzieję, iż zadowolone będą obie strony – mówi trener Ruchu.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
To już nie lampka ostrzegawcza. Teraz to już bicie na alarm. Legia jest w poważnych tarapatach, rywale jej mocno odjechali, a walka o utrzymanie głęboko zagląda w oczy.
Obecna Legia jest modelowym przykładem, jak w niespełna osiemnaście miesięcy można doprowadzić przyzwoity zespół do kompletnej ruiny. Z hegemona zrobić pośmiewisko, z dominatora uczynić zespół do bicia, drużynę napakowaną gwiazdami (jak na nasze warunki) zmienić w słabeusza z piłkarzami w składzie, których warszawskiemu klubowi nie zazdroszczą nie tylko Lech, ale również budowane z sensem Raków i Pogoń oraz Radomiak czy Lechia. Mecz z Wartą obejrzało z trybun niewiele ponad 12 tysięcy widzów – to również wstydliwa frekwencja. Słowem: z której strony się nie spojrzy, wszędzie bryndza. Ryba zepsuła się od głowy. Przez lata wybitni, świetni, znakomici, robiący różnicę piłkarze (Odjidja-Ofoe, Duda, Radović, Guilherme, Nikolić) byli zastępowani najwyżej dobrymi albo przeciętnymi lub średnimi (Antolić, Luquinhas, Moulin, Prijović, Mladenović, Kante, Pekhart, Lopes). Ale i to jakoś wystarczało. Jednak w dwóch poprzednich oknach transferowych do Legii sprowadzono, i to hurtowo, piłkarzy po prostu słabych (Abu Hanna, Rose, Johansson, Charatin, Kastrati, Ribeiro).
Jedyny, który dawał nadzieję, że może zostać gwiazdą ekstraklasy nazywał się Mahir Emreli. Jego do gry w Legii ostatecznie zniechęcili kibole (pomijam kwestie prawdomówności i lojalności Azera wobec trenera oraz kolegów), wypłacając okolicznościową „premię” w autokarze po grudniowej porażce w Płocku. Ktoś jednak obejrzał, sprowadził, zapłacił i pozwolił zakontraktować na wiele miesięcy co najwyżej przeciętnych zagranicznych najemników, dla których nazwa Legia znaczyła niewiele. Ot, kolejne miejsce do pracy i zarabiania pensji. Jako winnego najłatwiej dziś wskazać na byłego dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego, bo to on rządził pionem sportowym w ostatnich latach i miesiącach. Aż trudno jednak uwierzyć, że człowiek, który w poprzednich latach potrafi ł znaleźć i sprowadzić do Legii wielu wartościowych piłkarzy, w dwóch ostatnich oknach transferowych pomylił się niemal przy każdym wskazaniu. Brał hurtowo, kogo popadnie i w ostatniej chwili. Latem i zimą 2021 roku w klubie doszło do kolejnej rewolucji kadrowej, ale dziś w kwestii umiejętności, odpowiedniej liczby piłkarzy kreatywnych na wysokim poziomie kluby z Częstochowy, Poznania czy Szczecina (i nie tylko) uciekły Legii. Lech „przestrzeliwał” latami z zagranicznym zaciągiem, teraz właściwie nie pomylił się ani razu. Legia we wszystkich przypadkach.
Lech szeroką kadrą pokazuje siłę, napędza rywalizację i daje komfort trenerowi. Ale Skorża musi też tym bogactwem umiejętnie zarządzać.
Ale szeroka kadra ma też swoje minusy. A właściwie minus, bo trudno znaleźć ich więcej. W wyjściowym składzie jest tylko jedenaście miejsc i ktoś zawsze będzie musiał siedzieć na ławce. A piłkarze tego nie lubią. – To jest ogromne wyzwanie dla trenera. Tak naprawdę musi więcej czasu poświecić dla tych, którzy grają mniej, by cały czas czuli się potrzebni. Sezon jest długi, gracze wypadają z powodu urazów, kartek, teraz jeszcze dochodzi covid. A gdy walczysz o trofea, piłkarz, który wchodzi, musi prezentować przynajmniej zbliżony poziom do zastępowanego kolegi – uważa Żurawski. W Pozaniu pamiętają i o tym. Mając na uwadze to, że trener Skorża w przeszłości miał problemy z zarządzaniem rezerwowymi, od czasu do czasu przypominają mu o tym, że tak naprawdę to nimi trzeba się zajmować. – Większość rozmów szkoleniowiec odbywa z tymi, którzy grają mniej – usłyszeliśmy w klubie. I na razie rzeczywiście wygląda na to, że niezadowolonych w kadrze brak. Oczywiście swoje robią wyniki, ale też Skorża i jego sztab działają tak, by napakowana ławka rezerwowych była środkiem na uspokojenie, a nie zmartwieniem. – Dziś trudno się do trenera Lecha o cokolwiek w tej kwestii przyczepić. Wręcz powiedziałbym, że zachowuje się wzorowo – uważa Radosław Majdan, dwukrotny mistrz Polski z Wisłą Kraków, obecnie ekspert Canal+ i podaje przykład Niki Kwekweskiriego. Gruzin kilka tygodni temu został przyłapany na prowadzeniu auta pod wpływem alkoholu. Klub ukarał pomocnika dotkliwą karą finansową, Skorża potępił jego zachowanie w trakcie konferencji prasowej, ale nie skreślił jako piłkarza, pozostawiając w kadrze pierwszego zespołu. – I tak upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze, Kwekweskiri ma u szkoleniowca dług wdzięczności, który może spłacić jedynie dobrą grą i pewnie będzie się to starał zrobić za wszelką cenę. Po drugie, trener pokazał pozostałym, że jest z nimi też w trudnych chwilach – twierdzi Majdan.
Rozmowa z Erikiem Janżą z Górnika Zabrze. Ciekawy fragment o tym, jak za dzieciaka miał poważną nadwagę i dopiero tata wyprowadził go na prostą w kwestii aktywności fizycznej oraz diety.
Podobno ma pan wysportowanego tatę?
O tak, rocznik 1964. Dużo jeździ na rowerze.
Dużo to znaczy ile?
Każdego dnia godzinę, dwie. Wychodzi 40 kil o m e t r ó w , a trasa prosta nie jest: góra, dół, podjazd, zjazd. Do tego jeszcze biega z psem. Zaczęły odzywać się już plecy, dlatego myślę, że kilka lat i chyba da sobie spokój.
On pokazał małemu Erikowi, ile może mu dać piłka?
Tylko on. Gdyby nie tata, nie grałbym w nią. W dzieciństwie miałem bardzo duży problem z nadwagą. Jest zdjęcie z tamtego okresu, ale nie pokażę…
Pan nie będzie taki…
(Janža szuka czegoś w telefonie) O, to moja drużyna. Ten w środku, z oponą wokół brzucha, to ja. Miałem 13 lat, 155 centymetrów wzrostu i ważyłem 86 kilogramów.
Więcej niż teraz.
W szkole uczniowie chodzą do lekarza na badania kontrolne. Ja usłyszałem, że jeżeli nie zrzucę kilogramów, to przez całe życie będę miał problemy z sercem czy żyłami. No i wtedy wkroczył mój tata. W pół roku zrzuciłem 20 czy 25 kilogramów.
Jak to zrobiliście?
Nie dał mi jeść…
A poważnie?
Tak się czułem. Wydzielał mi jedzenie. Możesz zjeść tyle i koniec. Nie ma słodkiego, nie ma chipsów, nie ma frytek. Dzieci to lubią, nie byłem wyjątkiem. Tata jest chudy. Zjada, ile chce i nic po nim nie widać. Mama jest w kontrze, ja przejąłem to po niej. Mam starszego o pięć lat brata, który też grał w piłkę. Był perspektywiczny, dostawał powołania do kadry juniorów Słowenii. Lewonożny i też lewy obrońca. Niestety kontuzje kolana zrobiły swoje – pierwsza, druga, trzecia i zrezygnował. Ja za to zacząłem codziennie bawić się sportem.
Wcześniej naprawdę nic?
Nic specjalnego. Grałem w tenisa stołowego, dobry nawet byłem. Tylko tam się stoi, a nie biega. Poza tym grałem z kolegami w piłkę na podwórku.
Rozmowa z Dawidem Szymonowiczem z Warty. O przedłużonym kontrakcie, golu przy Łazienkowskiej, starciu z Borucem.
Co pan robił w polu karnym Legii? Ostatnio Warta jest szalona, Adrian Lis zdobywa wyrównującą bramkę z Górnikiem Łęczna, pan jako środkowy obrońca zastępuje napastnika.
Zostałem w polu karnym po stałym fragmencie gry. Gdy jest szansa, że piłka wróci w pole karne, staram się poczekać na rozwój sytuacji. Jeśli chodzi o mecz z Górnikiem Łęczna, to bardzo go żałuję, jestem strasznie niezadowolony, bo według mnie nie powinniśmy tego spotkania zremisować, a my je prawie przegraliśmy. To boli, bo Górnik nie zrobił wiele, żeby zdobyć jakikolwiek punkt.
Na boisku jest pan prowokatorem czy zachowuje spokój?
Raczej jestem spokojny i opanowany, może nie przesadnie, ale nie zaliczałbym siebie do prowokatorów.
Czyli mógł pan być zdziwiony reakcją Artura Boruca w ostatnim meczu? Między panem a bramkarzem Legii wywiązała się jakaś dyskusja i słowna zaczepka?
Nie, żadnej rozmowy nie było. Też nie chciałbym tej sytuacji jakoś mocno komentować, wszystko, co tam zaszło, było widać w telewizji.
Fakt, że to pan zdobył jedyną bramkę meczu, mógł mieć znaczenie w tej sytuacji?
Myślę, że nie. Nawet nie zastanawiałem się nad tym. P
o tej sytuacji złość kibiców Legii najpierw została przelana na sędziego Łukasza Kuźmę, a następnie na pana. Doczekał się pan spersonalizowanych śpiewów przy Łazienkowskiej.
Akurat w tamtym momencie było mi bardzo miło.
Poważnie?
Tak, bo jeśli trybuny w taki sposób reagują, to znaczy, że czymś musiałem zaznaczyć swoją obecność na boisku. Oczywiście słyszałem te okrzyki, ale nie wywarły na mnie wielkiego wrażenia.
“SUPER EXPRESS”
Biczachczjan chwali Grosickiego, a Grosicki Biczachczjana. Jest milusio.
Koledzy z Pogoni są pod wrażeniem umiejętności Ormianina, a Kamil Grosicki nazwał go… maestro. – To Grosicki jest maestro – odpowiada Wahan. – Jest bardzo dobrym piłkarzem, fajnym kolegą, ważnym w szatni. Każdy piłkarz jest ważny w drużynie, ale on potrafi wyjątkowo zadbać o atmosferę. Zresztą nie tylko on, bo Dąbrowski, Drygas, Dante to są przywódcy. Uważam, że znalazłem się w Pogoni w najbardziej odpowiednim momencie, i to zarówno jeśli chodzi o wyniki, jak i atmosferę. Wszyscy przyjęli mnie bardzo ciepło i od pierwszych dni czuję się jak w rodzinie – kończy Biczachczjan, którego trudnego nazwiska kibice Pogoni uczą się bardzo szybko.
Jewhen Konoplanka opowiada o trudnej sytuacji w Szachtarze i dlaczego musiał stamtąd się zawijać. Ale jest też o tym, jak trafił do Cracovii.
– Dlatego chciał pan to przerwać?
– Tu przecież nie chodzi o pieniądze. Nie są ważne. Gdyby teraz ktoś powiedział, że ma dla mnie oferty z Liverpoolu czy Realu, to przecież nie rzucę się na nie. Chcę grać, a nie rozmyślać nad tym, że siedzę na ławce w znanym klubie. Kariera trwa zbyt krótko, a czas ucieka szybko i zaraz się okaże, że to granie w piłkę się za moment skończy. Może zostało mi ze dwa lata grania? A ja, zanim to nastąpi, to chcę się cieszyć piłką i mieć satysfakcję.
– Cracovia była zdeterminowana, aby pana sprowadzić?
– Dzwonił do mnie prezydent klubu. Powiedział, że bardzo mnie chce, żebym przyjechał, więc go posłuchałem (śmiech). Tak samo trener. Opowiadał mi, jaką taktykę preferuje, jaką rolę dla mnie przewiduje, że liczy na mnie. Dlatego teraz chcę odwdzięczyć się, że tak we mnie wierzą w Cracovii. Ważne, żebym zaczął grać, żeby nie powiedziano, że skończyłem się jako piłkarz.
– Kiedy zobaczymy pana w lidze?
– Wiadomo, że z techniką nie mam problemów, muszę poprawić przygotowanie fizyczne. Z Cracovią trenuję na pełnych obrotach. Nic mnie nie boli.