W czwartkowej prasie miks tematów reprezentacyjnych i ekstraklasowych. Już jutro startuje polska liga.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Nowy selekcjoner reprezentacji Polski rozpoczął wizytacje u kadrowiczów. Pierwszy przystanek: Monachium.
Panowie rozmawiali już telefonicznie, nigdy jednak ze sobą nie współpracowali. Nowy selekcjoner nie przypuszczał, że będzie mu to dane, co pokazuje jego wypowiedź z 2019 roku. Po młodzieżowych mistrzostwach Europy, do których Michniewicz wprowadził Polaków po 25 latach niebytu na tym turnieju, napastnik Bayernu skrytykował występ swoich młodych rodaków. Stwierdził, że jeśli w takim wieku nastawia się piłkarza jedynie na defensywę, to nie nauczy się go podejmowania ryzyka. Wtedy ówczesny selekcjoner kadry do lat 21 odparł, że Lewandowski to dla niego ani brat, ani swat, że nie zanosi się, by kiedyś razem pracowali, by został trenerem Bayernu, więc może mówić to, co myśli. Okazuje się, że życie go zaskoczyło i jednak będzie musiał sobie tę sprawę z najlepszym napastnikiem na świecie wyjaśnić.
Nowy selekcjoner długo w stolicy Bawarii nie zabawi. Jak zapowiedział podczas poniedziałkowej konferencji prasowej, mimo że z chęcią obejrzałby mecz na Allianz Arenie, to ważniejsza jest dla niego szczera rozmowa, po której uda się do kolejnych reprezentantów. Woli obserwować na żywo występy tych, nad których powołaniami się zastanawia. Jak gra Lewandowski, wie przecież doskonale.
Czy kontrowersje wokół przeszłości nowego selekcjonera reprezentacji mogą negatywnie wpłynąć na piłkarzy przed starciem z Rosją?
– Największym problemem jest to, że sprawa nie została rozwiązana w tamtym czasie. Jeśli będziemy do tego wracać, to pewnie będziemy mogli robić to do końca życia trenera Michniewicza. W momencie, w którym selekcjoner został wybrany, powinniśmy się koncentrować na tym, jaki ma pomysł, w jaki sposób będzie wszystko organizował, żeby pokonać Rosję, a potem miejmy nadzieję kolejnego rywala – uważa były reprezentant Michał Żewłakow.
(…) – Na pewno podczas konferencji nie przekonano osób wątpiących. Można było się takich pytań spodziewać i trzeba było spokojnie się do nich odnieść lub od razu zaznaczyć, że nie będzie o tym rozmowy. Uważam, że dobrym rozwiązaniem byłoby zaproponowanie i zaproszenie dziennikarzy na osobną konferencję, poświęconą tylko tej sprawie, np. za dwa tygodnie. Każdy by się przygotował, sięgnął do źródeł, przypomniał pewne fakty. A tak niepotrzebnie pomieszano dwa wątki – mówi były prezes PZPN Michał Listkiewicz, który rozumie także dziennikarzy, bo sam był nim w przeszłości.
Legia i Zagłębie Lubin jako jedyne wygrały wszystkie zimowe sparingi. W piątek zmierzą się ze sobą w pierwszej wiosennej kolejce Ekstraklasy.
Ekstraklasowicze przeplatali treningi meczami kontrolnymi. Najwięcej sparingów zagrali piłkarze Lecha Poznań. Maciej Skorża mógł doskonalić taktykę swojej drużyny w aż sześciu meczach. Lider PKO BP Ekstraklasy wygrał cztery z nich. Na uwagę zasługuje szczególnie sparing z Herthą Berlin. Kolejorz podszedł do niego bez kompleksów i pokonał klub z Bundesligi 4:2. Prawdziwym królem zimy został Joao Amaral. Portugalczyk, który w rundzie jesiennej był najjaśniejszą postacią Lecha i zakończył ją z ośmioma golami i pięcioma asystami, nie zwolnił tempa również zimą. 31-latek strzelił cztery gole i to dało mu tytuł najskuteczniejszego strzelca przygotowań. Po trzy bramki zdobyli inni liderzy swoich drużyn: Pelle van Amersfoort z Cracovii, Michał Mak z Górnika Łęczna, Josue z Legii i Filip Marchwiński z Lecha, a także nowy nabytek Pogoni Szczecin – Wahan Biczachczjan.
Mateusz Praszelik ma nadzieję, że z Serie A łatwiej będzie mu trafić do reprezentacji Polski.
Wydawało się, że owszem zmieni pan klub, ale najwcześniej po zakończeniu obecnego sezonu. Co takiego się wydarzyło, że plan został przyspieszony?
Tydzień przed transferem dowiedziałem się od mojego agenta Tomasa Suwarego, że chce mnie Hellas Verona i zależy mu, aby do transakcji doszło już teraz. Oczywiście mogłem się nie zgodzić, czekać na rozwój wypadków, może na inne oferty, ale nie chciałem marnować szansy zagrania w wielkiej lidze z bardzo dobrymi zawodnikami, od których mogę się dużo nauczyć. Wszystko zostało świetnie przygotowane. Hellas ma na mnie plan, a trener nie waha się stawiać na młodszych i mniej doświadczonych piłkarzy, liczy się tylko forma i przydatność do drużyny, inne preferencje nie istnieją. Wyraziłem wstępną zgodę na transfer i potem sprawy potoczyły się już bardzo szybko. To nawet lepiej, że przechodzę zimą, bo mam kilka miesięcy, żeby się spokojnie przystosować do nowych warunków i latem będę już w innym punkcie niż w sytuacji, gdyby dopiero wtedy doszło do zmiany klubu.
(…) A jak pańską decyzję o odejściu ze Śląska przyjął trener Jacek Magiera? Był pan bardzo ważnym zawodnikiem w jego koncepcji gry, na dodatek młodzieżowcem.
Jeżeli ktoś myśli, że moja pożegnalna rozmowa z trenerem Magierą była trudna, to jest w błędzie, bo ona była przede wszystkim budująca. Czas spędzony z tym szkoleniowcem mnie inspirował, dzięki niemu z każdym miesiącem stawałem się coraz dojrzalszym piłkarzem. Jestem mu wdzięczny, że na mnie postawił i mobilizował do nieustannego podnoszenia poziomu. Doskonale się dogadywaliśmy. Efekt jest taki, że już teraz znalazłem się w dobrym klubie z Serie A i jest to zasługa także trenera Magiery. Gdy powiedział mu, że dojdzie do takiego transferu, ucieszył się. To również docenienie jego pracy i także Vitezslava Lavički, bo wcześniej on prowadził Śląsk, w którym zaczynałem grać. Uważam, że zawsze trzeba mieć odwagę, by realizować swoje plany. Półtora roku temu mogłem zostać Legii, bo zaproponowano mi nowy kontrakt. Odszedłem, bo byłem pewien, że w Śląsku będę więcej grał, a zatem szybciej się rozwijał. Wybrałem dobrze, bo trafiłem na świetnych ludzi, którzy chcieli mi pomóc. Półtora roku temu ruszyłem ze swojej strefy komfortu w Legii i teraz również się nie zawahałem.
SPORT
Kamil Wilczek nie ukrywa, że Piast Gliwice może być ostatnim klubem w jego karierze.
Długo nie mówiło się o panu zbyt wiele w kontekście powrotu do Polski. Potem pojawiły się delikatne sygnały, ale pan zaprzeczał. Teraz rozumiem, że celowo, bo taki był plan?
– Wiedziałem od dłuższego czasu, że taki temat może wejść w życie, ale mocno zależało mi – i nie tylko mi – żeby to wszystko było trzymane w tajemnicy. Im było ciszej, tym dla mnie lepiej. Muszę powiedzieć, że udało się tak zrobić i sprawiliśmy – tak myślę – kibicom Piasta miłą niespodziankę.
Kiedy opcja powrotu do Gliwic nabrała realnych kształtów?
– Temat był grany wcześniej, ale najpierw trzeba było wyjaśnić do końca moją sytuację w Kopenhadze. Gdy udało się sfinalizować sprawy formalne, czyli rozwiązanie kontraktu, można było przystąpić do działania. Tak naprawdę kilka dni przed ogłoszeniem transferu temat przyspieszył i Piast był zdeterminowany, żeby wszystko sprawnie dokończyć.
Kamil Wilczek mimo 34 lat wciąż zapewne jest łakomym kąskiem dla wielu klubów. Czy były inne opcje do wyboru, czy jednak był pan zdecydowany od samego początku tylko i wyłącznie na Piasta?
– Opcje tak naprawdę były tylko dwie: albo wracam do Gliwic, albo zostaję w Kopenhadze. Oczywiście zainteresowanie z różnych klubów było, ale ja świadomie nie podejmowałem innych tematów. Miał być Piast i jest Piast.
Podpisał pan 2,5-letnią umowę z opcją przedłużenia. Czy dość długi kontrakt to był pana pomysł i czy nie sugeruje też tym samym, że Piast będzie ostatnim klubem w karierze?
– Nikt nikomu nie stawiał warunków. Rozmawialiśmy i ustaliliśmy wspólnie naszym zdaniem najlepsze rozwiązanie. Piast był od samego początku bardzo konkretny, wiedzieli, co chcą i z kim rozmawiają. Dlatego taka długość kontraktu to nasz wspólny pomysł. A co do ostatniego poważnego kontraktu, to… tak. Wieku i metryki nie oszukasz.
Rozmowa z Dawidem Szulczkiem, który będzie próbował utrzymać Wartę Poznań w Ekstraklasie.
W topowej formie musicie być już na pierwsze dwie kolejki, kiedy zmierzycie się z sąsiadującymi w tabeli Górnikiem Łęczna i Legią Warszawa. Te mecze w walce o utrzymanie zbyt wiele wam nie dadzą, ale mogą wiele zabrać.
– Dlatego nie był to typowy okres przygotowawczy, podczas którego zawodnicy chodzą tyłem. Bardzo mocno trenowaliśmy do sparingu ze Slovanem Liberec (21 stycznia, 2:4 – dop. red.). Po powrocie z Turcji wszyscy mieli 3 dni wolnego. Wróciliśmy do pracy i już widzimy, że będzie OK. Niedzielny mecz z Łęczną jest megaistotny. Nie ma czasu na mówienie: „Dobra, od trzeciej kolejki zapalimy, wskoczymy na dobry poziom”. Motorycznie musimy być w odpowiednim rytmie już w ten weekend.
Zimowaliście w strefie spadkowej, a sam powtarza pan o będącej niżej Legii, że „nie liczymy jej do spadku”. W takim razie chyba tym trudniej o optymizm?
– Nie można się na tym skupiać. Pierwszy schód, na który możemy wejść, to minięcie Górnika Łęczna. Jeśli wygramy, to wykonamy drobny kroczek do przodu. Potem będziemy się skupiać na kolejnych. Do każdego meczu będziemy podchodzić tak, by walczyć o 3 punkty. Nie można będzie ani za mocno uwierzyć, ani stracić wiary. Jeśli okazałoby się, że zaczniemy wiosnę od dwóch porażek, to przecież nie będziemy mogli zwiesić głów. Jeśli wygramy – nie będzie hurraoptymizmu. Przecież można wygrać dwa pierwsze mecze, a sześć ostatnich przegrać. I odwrotnie.
Po 19 kolejkach macie 16 punktów. Szacował pan, ile może okazać się potrzebne do utrzymania?
– Liczyłem… Ale skupiam się na Górniku Łęczna.
Jak pan ocenia dokonane zimą ruchy kadrowe?
– Sprowadziliśmy zawodników głodnych gry. Niilo Maenpaa bardzo chce się pokazać poza Finlandią. To dobry zawodnik. Sądzę, że w dalszej części rundy da nam zdecydowanie więcej niż na początku i tak ten transfer traktujemy. Musi się zaaklimatyzować, wdrożyć, przyzwyczaić, że polska piłka jest bardziej fizyczna. Miłosz Szczepański przychodzi, by się odbudować. W pierwszych spotkaniach na pewno nie będzie grał po 90 minut, a z biegiem czasu wszystko zależeć będzie od niego. Ma jakość, umie odnaleźć się w systemie z trójką z tyłu. Mocno optowałem, by skrócić wypożyczenie Kajetana Szmyta. Pokazywał się w Polkowicach z całkiem niezłej strony, jest naszym wychowankiem i chciałem, by rywalizował u nas. Mogę zdradzić, że po okresie przygotowawczym wskoczył do trójki naszych najlepszych młodzieżowców i na pewno zobaczymy go w lutym na boisku. Jest traktowany jako zawodnik na cztery pozycje, bo może grać po obu stronach boiska – jako skrzydłowy i wahadłowy. Za Szymona Czyża z Rakowa trafił do nas Daniel Szelągowski. To młodzieżowiec już ograny, doświadczony, przewidywany przez nas na skrzydło, ale mogący również występować na wahadle.
SUPER EXPRESS
Jacek Gmoch o wyborze nowego selekcjonera.
„Super Express”: – Zaskoczył pana wybór Czesława Michniewicza?
Jacek Gmoch: – Uważałem, że musi to być Polak. Dosyć już zagranicznych trenerów, którzy – zanim się nauczyli polskiej piłki – to już ich nie było. Optowałem za Adamem Nawałką, ale będę wspierał każdego selekcjonera. Na Twitterze napisałem grecką maksymę: „Patrz zawsze do przodu”. Nie mocujmy się z tym, co było, pomóżmy nowemu selekcjonerowi.
– Czemu Adam Nawałka byłby najlepszy?
– Miał długi i udany staż pracy z kadrą. Widzieliśmy w przypadku Sousy, co znaczy jego brak, bo ten wcześniej pracował tylko w klubach. Natomiast, żeby była jasność – Czesław Michniewicz był w gronie kandydatów od początku, bo prowadził kadrę U-21 i zna wielu piłkarzy, z którymi będzie pracował. Myślę, że znaczenie miało również to, że Michniewicz zna rosyjską piłkę, bo rywalizował z Rosjanami niedawno jako trener U-21 i Legii. Zgadzam się z selekcjonerem, że 50 dni, które pozostały do meczu, to nie jest mało. Myślę, że i Rosjanie będą czegoś próbowali, żeby zwiększyć swoje szanse. Niektórzy upatrują naszych szans w tym, że jeden czy dwóch czołowych rosyjskich piłkarzy może nie zagrać, bo są skłóceni. Nie liczyłbym na to. Gdy grałem w eliminacjach do IO w 1968 roku z ZSRR, to… zwolnili z więzienia na ten mecz najlepszego napastnika Eduarda Strielcowa, żeby mógł zagrać z nami. A jeśli pan spytał, jakie mamy szanse, to ja spytam, czy mamy obecnie drużynę?
Fot. Newspix