Reklama

PRASA. Piechniczek: Nawałka został potraktowany niepoważnie

redakcja

Autor:redakcja

27 stycznia 2022, 09:30 • 12 min czytania 39 komentarzy

Antoni Piechniczek o sprawach selekcjonerskich, Karol Świderski o swoim odejściu do USA, ciekawy tekst o piłce w Auschwitz. Czwartkowa prasa jest dziś całkiem interesująca.

PRASA. Piechniczek: Nawałka został potraktowany niepoważnie

PRZEGLĄD SPORTOWY

Rozmowa z Karolem Świderskim po podpisaniu kontraktu z Charlotte FC.

Trudno było się rozstać z PAOK?

Oj, bardzo. Nie ukrywam, że polały się łzy, gdy żegnałem się z trenerem i kumplami. W Salonikach spędziłem trzy lata. Rozwinąłem się jako piłkarz, poznałem smak życia za granicą i z czystym sumieniem polecę ten klub każdemu piłkarzowi. Powiedziałbym, że były to bardzo udane trzy lata, ale muszę wyłączyć ostatnie pół roku, gdy słabiej mi szło. Stąd też decyzja o zmianie klubu i przeprowadzce do USA. Potrzebowałem nowych wyzwań, a przede wszystkim impulsu, spróbowania czegoś nowego. Choć nie musiałem się ruszać z PAOK, uznałem, że grozi mi w nim zasiedzenie. Powtarzam, było mi w klubie dobrze. Miałem przed sobą długi kontrakt, bardzo dobre zarobki, nikt mnie nie wyganiał, miasto do życia świetne, lecz obawiałem się, że tych kilka przeciętnych miesięcy może mnie jakoś rozleniwić, że poczuję się zbyt komfortowo, a to prosta droga, by popaść w sportową szarzyznę albo jeszcze gorzej – zniknąć. W klubie nie szło mi tak, jakbym chciał, w przeciwieństwie do reprezentacji Polski. Z moim menedżerem Mariuszem Piekarskim, który fajnie projektuje mi karierę, szukaliśmy miejsca do rozpoczęcia nowego rozdziału po PAOK i wykonania kolejnego kroku.

Reklama

Za kadencji Paulo Sousy nie znikał pan z jego radaru. I śmiało można uznać, że był pan jednym z niewielu wygranych jego krótkiej kadencji. Regularnie pana powoływał, stawiał na pana.

Zdecydowanie. Nie wiem, czy przy innym selekcjonerze dostałbym taką szansę, bo przecież wcześniej strzelałem sporo goli dla PAOK, a powołania nie nadchodziły. Nawet, gdy nie strzelałem w Grecji, lecz miałem asysty, byłem aktywny, Sousa i tak mnie wzywał. Sposób grania i system, który preferował, odpowiadał mi. A poza tym, przynajmniej w moim wypadku, reprezentacja wynosi mnie na maksymalny stopień koncentracji, zaangażowania. Staram się wdrapywać na swój najwyższy poziom umiejętności, bo meczów kadry jest niedużo i nie ma wielu szans, aby przekonać do siebie trenera. W klubie człowiek ma więcej czasu. W moim wypadku po kilku powołaniach doszła nieco większa pewność siebie, bo zorientowałem się, że jestem w stanie dostosować się do poziomu reprezentacyjnego. No i mam obok kolegów ze świetnymi umiejętnościami, mądrze grających. A tego nie zawsze można było doświadczyć w lidze greckiej. Dwójka obrońców non stop za mną biegała. Jeden przytrzymywał, szarpał, drugi go asekurował. Naprawdę było mi trudno znaleźć sobie miejsce, ale kiedy się grało obok Roberta Lewandowskiego lub pozostałych kolegów, to w polu karnym było nas więcej, a wtedy łatwiej dojść do sytuacji.

Choć zawodnicy Lecha Poznań po treningach w Turcji czuli się jak martwi, bramki zdobywali hurtowo.

Cztery sparingi, trzy zwycięstwa, jedna porażka, 13 goli strzelonych, sześć bramek straconych – to bilans zgrupowania Lecha w Belek. Było mnóstwo potu, pojawiła się krew, jedynie łez brakowało. Lider z Poznania pokazał moc w ofensywie, mimo harówki na treningach i problemów zdrowotnych napastników. Maciej Skorża wracał do stolicy Wielkopolski względnie zadowolony. Dorzucił tyle do pieca, że lokomotywa ma ruszyć pełną parą od pierwszej wiosennej kolejki i zatrzymać się dopiero na mecie sezonu. Oczywiście jako pierwsza.

 – Głowa lekka, tylko nogi cholernie ciężkie – tymi słowami Jesper Karlström przywitał nas w hotelu Susesi Luxury Resort. Latem Skorża zapowiadał, że trener przygotowania motorycznego Antonin Čepek dołączył do klubu, by stopniowo wprowadzać bardziej intensywne zajęcia i najwyraźniej po kilku miesiącach jest na dobrej drodze. Po interwałowych ćwiczeniach większość piłkarzy z rękami opartymi na kolanach z trudem łapało oddech i pozwalało uspokoić się tętnu. Po tych najbardziej intensywnych jedni prosili o szykowanie pogrzebu, a inni stwierdzali, że już w zasadzie są martwi i im wszystko jedno.

Reklama

Dziś mecze eliminacji za oceanem. Nowy trener Urugwaju ma odmienić drużynę.

Wraz z odejściem Oscara Tabareza z funkcji selekcjonera w urugwajskim futbolu zakończyła się pewna epoka. Dziś w nocy zaczyna się nowa, w meczu z Paragwajem kadrę po raz pierwszy poprowadzi Diego Alonso, który 14 grudnia zastąpił legendę tamtejszego futbolu.

74-letni Tabarez prowadził kadrę od 2006 roku, pod jego wodzą Urugwaj odniósł największe sukcesy w ostatnim półwieczu – zajął czwarte miejsce na mundialu w 2010 roku i wygrał Copa America rok później. Tyle że teraźniejszość wygląda znacznie gorzej. Drużyna spadła na siódme miejsce w tabeli, ma za sobą pięć meczów w eliminacjach z rzędu bez zwycięstwa, w tym cztery kolejne porażki, bilans bramkowy z tych spotkań to 1–11 i Tabarez został zwolniony.

Sędziwy trener kadrę opierał na zawodnikach, którzy świętowali z nim sukcesy ponad dekadę temu. Luis Suarez przed trzema dniami obchodził 35. urodziny, Edinsona Cavaniego czeka to 14 lutego, Diego Godin i Fernando Muslera już w zeszłym roku osiągnęli ten wiek.

SPORT

Antoni Piechniczek znów zabiera głos na temat wyboru nowego selekcjonera.

Gdy informowano wszem i wobec, że Adam Nawałka jest już dogadany z Cezarym Kuleszą, w poszukiwaniach selekcjonera nastąpił zwrot. Trener Nawałka może czuć się zawiedziony?

– Uważam, że został potraktowany niepoważnie. To nie jest mebel, który można odstawić na bok, by sobie stał przez tygodnie, miesiące albo i całe życie. Jeśli prezes Kulesza ustalił warunki i nie uprzedził, że ma jeszcze kogoś w planach, to Adam rzeczywiście może czuć się niezbyt komfortowo. Nie wiemy wszystkiego i podejrzewam, że nie wszystko wiedzą też zawodnicy, którzy oceniają w jakiś sposób tę sytuację. Pamiętamy, co zostało powiedziane na gali „Przeglądu Sportowego”. Mieliśmy doskonałą okazję wysłuchania Roberta Lewandowskiego, który jasno dał do zrozumienia, że w w obecnej sytuacji najlepszą opcją jest trener Nawałka. Absolutnie przyznaję mu rację. Oczywiście – nie twierdzę, że na świecie nie ma trenerów o wyższych notowaniach, ale skoro ma największe dane, skoro niebawem mecz o wszystko na Łużnikach, to nie ma się co zastanawiać.

Co pan sądzi o kandydaturze Andrija Szewczenki?

– Trzeba by mieć tupet, proponując 2,5 miliona euro facetowi, który nie daje żadnej gwarancji tego, że jest lepszy i wygra na Łużnikach, da nam awans na mundial. Czy to są prywatne pieniądze pana Kuleszy, czy środki PZPN? Nawet jeśli ta kasa będzie pochodziła od sponsorów, to po jaką cholerę wyciągać aż tyle? 2, 2,5 czy 3 miliony euro za sezon… Każdy kolejny szanujący się trener zainteresowany posadą w reprezentacji Polski będzie oczekiwał podobnej sumy, albo i większej. Nikt nie będzie chciał pracować za mniej. Dla mnie to skandaliczne. Czy dalibyśmy radę szybko wymienić, kto w Polsce zarabia 2,5 miliona euro? Mówię o pensji, nie zysku w firmie, bo to zasadnicza różnica. Oferowanie takiej pensji to w moim odczuciu brak rozsądku i dziwię się reszcie zarządu PZPN, jeśli nikt tam się nie odezwał. Panowie, no kur zapiał, gdzie wy żyjecie? Nie można patrzeć przez pryzmat zarobków naszych reprezentantów. Gdyby grali w polskiej lidze, zarabialiby na miarę polskiej ligi. Selekcjoner-obcokrajowiec też musi brać pod uwagę kraj, w którym pracuje. Gdyby była mowa o kadrze Francji czy Niemiec – to wtedy niech trener zarabia 5 albo 10 mln euro. Nie obchodzi mnie to. Podkreślam od razu, że nie przemawia przeze mnie żadna zazdrość związana z tym, że ja pracowałem za mniej. Nie! Jestem człowiekiem sportu i mam prawo wyrazić swoją opinię. Bozia obdarowała mnie talentem, zdrowiem, nie narzekam na swoją sytuację i nikomu też nie zazdroszczę, zwłaszcza porównując, ile zarabiałem ja, a ile Pohl, Cieślik, Brychczy. Każdy z nich był dobry w określonych czasach, sytuacji polityczno-ekonomicznej. To wszystko uwzględniam. Ale jeśli dziś porównamy, że pensja polskiego trenera ma wynosić 2 miliony złotych, a drugiego 2 miliony euro, to działa to na wyobraźnię.

Rozmowa z Gerardem Rotherem, legendarnym napastnikiem GKS-u Katowice, który kończy dziś 80 lat.

Piłkarskie mecze oglądacie w stałym gronie dawnych legend.

– Sput, Olsza, Góralczyk, Morcińczyk… Od czasu do czasu przyjdzie Wijas. Janek Furtok niestety jest chory, ludzi nie poznaje, żona go już nie wypuszcza… Smutne. Jak przyjdzie choroba, to co nam po tym wszystkim, co nam po pieniądzach. Dlatego dopóki zdrowie dopisuje, trzeba korzystać. I co tu robić, skoro jest się na emeryturze… Jeszcze nie tak dawno brałem do samochodu trzech kolegów i jeździliśmy na mecze, nawet na hokej. Do Krakowa, albo na Podhale… Teraz, z wiekiem, już tak dobrze nie ma. Wieczorem trochę strach wychodzić, no i nie lubię po zmroku jeździć. Już nie te oczy. Dlatego fajnie mam z córą, że wozi mnie na hokej. W telewizji też sporo oglądam. Teraz patrzę na futsal, na mistrzostwa Europy, ale jakoś mnie to nie pociąga. Wolę na żywo.

Daleko na Bukową pan nie ma.

– Ze Ściegiennego mam jakieś 500-600 metrów. Już prawie 40 lat, jak tak mieszkam. Gdy grałem w AKS Chorzów, przed jednym meczem powiedziano mi, że gola strzelisz – to dostaniesz. Pytałem, czy żartujecie, ale nie żartowali. Graliśmy z Górnikiem Siemianowice. Strzeliłem dwie i drugiego dnia rano odebrałem klucze. Poprzednie mieszkanie – na Koszutce – oddałem, na nowe wpłaciłem kilka groszy i tak mieszkam.

W stronę Chorzowa jeszcze zerka pan z sentymentem?

– No jakże, całą rodzinę tam mam! Jeżdżę na cmentarz do mamy, taty, siostry, szwagrów. Chorzów to ja znam jak własną kieszeń. Fajnie byłoby zobaczyć kiedyś derby GKS-u z Ruchem w ekstraklasie. My jesteśmy nisko, a Ruch jeszcze niżej… Jedyny klub z województwa, który teraz się liczy, to Raków. Ale co to za Śląsk! Nasz prezes Wojtek poszedł tam, jak widać zrobił trochę porządku, powstała ekstradrużynka.

Rozmowa z Anthonym Egwuatu, nigeryjskim menedżerem piłkarskim i lekarzem pracującym od lat w Polsce.

Czy jest coś, co pana zaskakuje na toczącym się Pucharze Narodów Afryki?

– Trzeba pamiętać, że impreza odbywa się w środku politycznego kryzysu w Kamerunie. Nie wszyscy może wiedzą, ale część kraju zamieszkała przez mówiącą po angielsku mniejszość – Ambazonia – chce się oderwać od reszty kraju. Wszystko jednak jakoś się toczy i gospodarze mogą mówić o sukcesie.

A zaskoczenia?

Na pewno sędziowanie, bo jest przerażające. Do tego wspomnieć można dobre występy tych reprezentacji, na które nikt nie liczył, jak Komory, Malawi, Gambia.

A poziom?

– Spada. Nie jest taki, jak był we wcześniejszych latach. W Afryce patrzymy na piłkę głównie kierując się sercem, brakuje chłodnej analizy. Przykładem może być reprezentacja Nigerii, której brakuje balansu, brakuje równowagi. Wszystko, co dzieje się w tym zespole, oparte jest na indywidualnych umiejętnościach poszczególnych graczy. Nie ma w tym spójności.

To, że te teoretycznie słabsze reprezentacje radzą sobie tak dobrze, wynika właśnie z faktu, iż poziom jest niższy?

– Tak, to jest częściowe wytłumaczenie. W tych słabszych w teorii reprezentacjach piłkarze z reguły grają w miejscowych ligach, mają więcej czasu na przygotowanie się, na wspólne treningi. Do tego są bardziej głodni sukcesu niż silniejsze drużyny narodowe. W takiej Nigerii, Ghanie jest zawsze wielu podpowiadaczy, wiele polityki, a w tych mniejszych drużynach widać taką jedność, spójność, czego wielu tym lepszym brakuje. Widzimy to po wynikach turnieju w Kamerunie. Nawet sam Messi bez pomocy kolegów nic nie znaczy, bo przecież piłka to sport zespołowy, a nie indywidualny. Tak w meczu z Tunezją grał Moses Simon. Co dostał piłkę, to starał się dryblować, grać indywidualnie. Tak się nie da! To wszystko było przewidywalne, więc zostaliśmy pokonani.

Najlepsi sportowcy w Auschwitz liczyli na medale, które miał wręczyć im osobiście sam komendant Rudolf Hoess. Nie było go jednak wtedy w obozie. Był w Berlinie, otrzymując rozkaz masowego ludobójstwa.

Uczniowie kojarzą Tadeusza Borowskiego i jego opowiadania będące częścią kanonu szkolnych lektur. Pisarz znany jest ze swoich przemyśleń dotyczących pobytu w obozie Auschwitz-Birkenau, który udało mu się przeżyć. W jednym z nich napisał: – Któregoś dnia grałem jako bramkarz. Jak co niedzielę, personel szpitala i pacjenci zebrali się, aby obejrzeć mecz. (…) Miałem za sobą rampę kolejową. Piłka wyszła za boisko, więc po nią pobiegłem. Kiedy byłem obok torów, rzuciłem okiem na rampę. Dopiero co przyjechał jeden pociąg. Ludzie wychodzili i byli kierowani w stronę lasu. (…). Wróciłem z piłką, a kiedy ta ponownie wyszła poza boisko, znów spojrzałem na rampę. Uderzył mnie ten widok. Była całkowicie pusta. Nie został tam absolutnie nikt. Pociąg już odjechał. Pomiędzy jednym a drugim wznowieniem od bramki zamordowano około 3 tysięcy osób.

Niektórzy historycy podchodzą do jego opisów dość ostrożnie, pamiętając, że przedstawiona przez Borowskiego rzeczywistość mogła zostać lekko zniekształcona. Sport w Auschwitz jednak faktycznie istniał, chociaż różnie z nim bywało. W całkiem przyzwoitej liczbie źródeł można znaleźć informacje, które jasno dowodzą, że czasem mógł on przybierać dla więźniów formę bonusu, czegoś pozytywnego pośrodku kaźni. Innym razem sam mógł być właśnie taką kaźnią, czego przykładem były ćwiczenia fizyczne dla osób, które nie były w stanie już ich wykonywać. Od 1942 roku w obozie odbywały się regularne mecze piłki nożnej, co zresztą nie tyczy się tylko Oświęcimia. W Dachau najpewniej rywalizowało ze sobą nawet 6-7 więziennych drużyn, ale nie wszędzie było to normą. Nie zwiększało to też specjalnie szans na przeżycie, ale poszukujący rozrywki wartownicy mogli dzięki temu nieco przychylniejszym okiem zerkać na osadzonych „piłkarzy”. Więźniowie mogli dostawać trochę lepsze racje żywnościowe albo lżejsze prace. No i nazistowska propaganda mogła puścić w eter informacje, że osadzeni w obozach jak gdyby nigdy nic grają sobie w piłkę.

Berlińska historyczka Veronika Springmann w rozmowie z dziennikiem „Die Welt” powiedziała, że spotkania rozgrywano nawet… przed posiadającym komorę gazową krematorium w Birkenau. Warto jednak podkreślić, że w futbol grała bardzo niewielka część osadzonych w obozie. Większość nie była w stanie tego robić. Zresztą nawet ci, którzy grali, musieli uważać na zbyt ostrą grę. Wszechobecne na podłożu brud i popiół były bardzo niebezpieczne dla potencjalnej rany, która z racji fatalnej opieki medycznej mogła okazać się śmiertelna. Obozowa bestialskość jednak i tak ciągle była obecna. Osadzony akurat w obozie w Sachsenhausen Odd Nansen, syn laureata Pokojowej Nagrody Nobla Fridtjofa, opowiadał po latach: – Podczas meczu piłkarskiego przyszło dwóch mężczyzn niosących na noszach zwłoki. Położyli je obok, zapalili papierosy i zaczęli obserwować spotkanie. Kiedy skończyli, wrócili do zwłok i poszli z nimi do kostnicy – cytuje Nansena „Die Welt”. Podczas meczów niejednokrotnie dymiły kominy. Niejednokrotnie na boisko dochodził smród palonych ciał.

SUPER EXPRESS

Stały punkt programu w „SE”, czyli Jan Tomaszewski o reprezentacji Polski.

„Super Express”: – Czy Andrij Szewczenko to dobry kandydat na selekcjonera?

Jan Tomaszewski: – Mamy dwie fazy reprezentacji, czyli baraże i przygotowywanie drużyny na kolejne dwa lata. Najlepiej by było, gdyby Paulo Sousa miał polskiego asystenta, który teraz przejąłby drużynę. Ale tak oczywiście się nie wydarzyło. Uważam, że mamy czwórkę polskich szkoleniowców, którzy powinni prowadzić drużynę w barażach: Macieja Stolarczyka, Michała Probierza, Adama Nawałkę lub Jana Urbana. Jestem na 100 proc. przekonany, że ta czwórka zdecydowanie lepiej zna się na reprezentacji i lepiej poukładałaby te zgliszcza po Sousie niż Szewczenko. Jeśli prezes Kulesza na niego postawi, to będziemy skazani na Szewczenkę przez dwa lata bez względu na wynik baraży. Ale czy to będzie Szewczenko, to nie wiem, bo to są wiadomości z magla. Ja nie wiem, czy w PZPN pracują profesjonaliści, czy przekupki, które donoszą, co i jak się dzieje. Wszyscy wszystko już wiedzą. A selekcjonera wybiera się tak jak papieża. Ludzie się zamykają i jak jest biały dym, to się to ogłasza.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Hiszpania

Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Radosław Laudański
1
Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Komentarze

39 komentarzy

Loading...