W sobotniej prasie sporo ciekawych rzeczy ligowych, dwa wywiady z naszymi stranierimi i kolejne wątki dotyczące poszukiwania nowego selekcjonera.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Selekcjonera Polski brak, ale przygotowania do arcyważnego meczu z Rosją trwają. Po obu stronach.
– To będzie zimna wojna – nie ma wątpliwości trener Bogusław Kaczmarek, który był członkiem sztabu szkoleniowego Lego Beenhakkera, kiedy Holender prowadził polską drużynę narodową. Wiele razy widział sztuczki rywali, doskonale pamięta, jak w sierpniu 2007 roku Polacy polecieli do Moskwy na towarzyski mecz z drużyną prowadzoną wówczas przez Guusa Hiddinka.
– Pojechaliśmy na to spotkanie troszkę wcześniej, by mieć jeden trening więcej, a zespół lepiej się zaaklimatyzował. Poza standardowym, przedmeczowym treningiem, chcieliśmy poćwiczyć na ich obiekcie dwa dni przed spotkaniem. Kiedy jednak podjechaliśmy pod stadion Lokomotiwa Moskwa, wyszedł do nas Rosjanin, powiedział, że nas na ten obiekt po prostu nie wpuści. Leo się wściekł, w bardzo dosadnych słowach mu odpowiedział. W końcu nas wpuścili, ale wygonili na piąte boisko, gdzie były takie dziury, że nie można było prosto kopnąć piłki – wspomina Kaczmarek, dodając, że były to standardowe sztuczki Hiddinka. – Holender uznawał, że podczas przygotowań do samego meczu wszystkie chwyty są dozwolone. Tak potraktował Urugwaj, gdy był selekcjonerem Australii. Kiedy dowiedział się, że Urugwajczycy nie mają swojego samolotu i lecą na mecz rejsowymi liniami, wykorzystał swoje znajomości sprawiając, że linie australijskie zostały dla rywali poblokowane, musieli spędzić w trasie 36 godzin, z przesiadką w Paryżu. Kiedy dolecieli na miejsce, byli ugotowani – Kaczmarek opowiada tę historię ku przestrodze. – Naprawdę niesłychanie ważne jest to, co dzieje się w Rosji przed takim meczem. To zimna wojna. Takiej możemy się też spodziewać w marcu. Dlatego teraz liczy się każdy dzień, sztab musi być wybrany jak najszybciej, by co najmniej dwa razy polecieć do Moskwy przed barażem – nie ma wątpliwości doświadczony trener.
Dwa lata temu, na 14. urodziny, powiedziałem sobie, że fajnie byłoby wystąpić w ekstraklasie zanim skończę 16 lat – mówi Dariusz Stalmach, który jesienią został najmłodszym piłkarzem, który w XXI wieku zagrał w PKO Ekstraklasie. W chwili debiutu miał 15 lat i 348 dni.
Dieta w wieku 15 lat – szybko musisz rezygnować z rzeczy, które dla większości twoich rówieśników są czymś naturalnym.
To na pewno. Nawet bardziej wskazałbym spotkania ze znajomymi. Wydaje mi się, że wiele osób ma mi to za złe, ale naprawdę nie mam czasu. Kiedy raz w tygodniu jestem w szkole, to z nimi porozmawiam, a tak to pozostają nam komunikatory, bo zwyczajnie nie ma kiedy wyjść na kawę czy obiad. Ale postawiłem sobie wysokie cele i do nich dążę. Taka jest ich cena.
Raz w tygodniu w szkole? Z tego, co mówisz, nawet na edukację trudno znaleźć czas.
W tamtym roku zaczęły się problemy, gdy zacząłem grać z trzy, cztery lata starszymi u trenera Jana Żurka w zespole CLJ U-18, ale to nie była tak skala jak teraz. Tyle że obecny sztab szkoleniowy I drużyny wymaga od nas nauki. Kiedy trener Jan Urban dowiedział się, że nie będziemy z Adrianem Dziedzicem chodzić do szkoły, powiedział, że w takim razie przesuną nas do rezerw. Tam będziemy ćwiczyć trzy, cztery razy w tygodniu i tylko raz, dwa w jego ekipie. Na szczęście władze klubu bardzo pomogły, trafiliśmy do klasy o profilu sportowym i udaje się pogodzić futbol z edukacją.
W jaki sposób?
Z reguły raz w tygodniu jestem na lekcjach, a w inne dni sam się uczę. Gdy już idę do szkoły, jednego dnia piszę pięć kartkówek. Do tego rodzice mi wykupili korepetycję z matematyki, bo przecież maturę trzeba zdać.
Poważnie podchodzisz do nauki?
Oczywiście. Tak jak stawiam sobie cele na boisku, tak samo poza nim. Chcę się jak najlepiej uczyć. Z tym, że nie chodzi o oceny, a o wiedzę. Liczy się to, ile wiem, na ile tematów mogę porozmawiać, a nie stopnie w dzienniku. Cieszę się, że mogę wypowiedzieć się o mnóstwie spraw. Polityka i ekologia to moje koniki. Po meczach emocje wolno opadają i trzeba sobie znaleźć inną dziedzinę. Przynajmniej mnie to pomaga, daje wewnętrzny spokój. Aczkolwiek dwójek nie akceptuję. Czuję, że to jednak wstyd i muszę ją poprawić. Gdybym półtora roku temu nie trafił do CLJ U-18, poszedłbym do liceum do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. Lubię się uczyć, szybko przyswajam wiedzę. Wystarczy mi lekcja, godzinka w domu i wszystko na poruszany temat mam w głowie.
Aleksandar Vuković dobrą pracą w Legii ma zamiar udowodnić swoją trenerską wartość.
Jako szkoleniowiec zdążyłem nauczyć się jednego: każdy trener jest tymczasowy. Kwestia tylko, jak długo. Czasy Aleksa Fergusona dawno minęły. Żyjemy w innych realiach, więc dla mnie jest jasne, że mam się skoncentrować na tym, co jest tu i teraz. Wiem, jakiego zadania się podjąłem i chcę je wykonać jak najlepiej. Kontrakt obowiązuje mnie do 30 czerwca i jestem gotowy pracować do jego końca. Ani dnia dłużej. I szczerze mówiąc fajnie, gdybym wypełnił chociaż tę umowę. Mam kontrakt do czerwca, mogę być trenerem tymczasowym, ale sześć miesięcy to dużo. Jest mnóstwo wyzwań i meczów. Co później? Powiedziałem i tego się trzymam: wróciłem do Legii, do swojego klubu, jedynego miejsca, w którym pracowałem jako trener, ale zbliża się moment, w którym będę chciał być odbierany jako szkoleniowiec mogący pracować gdzieś indziej. Przez najbliższe pół roku chcę odciąć pępowinę i sprawić, że znajdą się kluby, w których będę mógł się realizować w tym zawodzie. To też motywacja.
Wydawało się, że to związek idealny. Ale że takich nie ma, to i w relacji Erlinga Haalanda z Borussią Dortmund zaczynają pojawiać się rysy.
Kylian Mbappe czy Erling Haaland? Real Madryt czy jednak klub Premier League? Zbliżające się letnie okno transferowe będzie pasjonujące, ponieważ dwóch młodych, ale genialnych napastników będzie zapewne zmieniać klub. Oczywiście nie jest wykluczone, że Francuz zostanie w Paris St.-Germain, a Norweg w Borussii Dortmund, ale jest to raczej mało prawdopodobne. Co prawda niemiecki klub robi wszystko, żeby przekonać 21-latka do pozostania na Signal Iduna Park, ale starania te bardziej Haalanda zniechęcają niż zachęcają. I otwarcie już skarży się na działania szefów BVB, a to oznacza w zasadzie jedno – rozwód.
– Klub coraz mocniej na mnie naciska, żebym podjął decyzję. I będę musiał ją wkrótce podjąć, mimo że w najbliższych tygodniach chciałbym przede wszystkim grać po prostu w piłkę. Ale presja ze strony Borussii na temat mojej przyszłości jest coraz większa – powiedział Haaland po spotkaniu ostatniej kolejki Bundesligi, w którym zespół z Dortmundu pokonał Freiburg 5:1.
Z jednej strony nie ma się co dziwić szefom BVB, że chcieliby mieć jasną i klarowną sytuację. Bo kto by nie chciał? Muszą przecież w jakiś sposób już teraz planować kadrę na kolejne rozgrywki, a Norweg jest najlepszym zawodnikiem Borussii. Jeśli odejdzie, trzeba będzie znaleźć dla niego odpowiedniego następcę. Ale z drugiej strony trudno zgodzić się na rozwód, gdy jedna strona wciąż kocha. A miłość Borussii do Haalanda jest tak duża, że dyrektor zarządzający Hans-Joachim Watzke chce podwoić jego zarobki, co oznaczałoby, że Norweg jako pierwszy gracz w historii klubu z Dortmundu złamałby granicę 20 milionów euro za rok gry.
Rozmowa z Mateuszem Boguszem, który dobrze radzi sobie w Segunda Division na wypożyczeniu w UD Ibiza.
Metamorfoza zarówno pana, jak i całego zespołu zbiegła się ze zmianą trenera. Drużynę przejął Paco Jemez i od razu wygraliście dwa mecze. Przed jego przyjściem nie odnieśliście zwycięstwa w sześciu ligowych spotkaniach z rzędu, a w dwóch ostatnich pan nie grał w pierwszym składzie.
Ta zmiana na wszystkich podziałała pozytywnie. Każdy chce się pokazać. Na pewno jego taktyka mi pomaga. Teraz gramy bardziej ofensywnie, podchodzimy wyżej do rywala.
Jemez słynie z zamiłowania do ofensywnego futbolu. Jego drużyny nawet przeciw Realowi i Barcelonie prezentowały otwartą piłkę, co zwykle kończyło się bardzo źle.
Aż tak mocno nie śledziłem jego wcześniejszej kariery, ale koledzy w klubie opowiadali, że lubi bardzo ofensywną grę. Mnie odpowiada ten styl. Wcześniej bardziej czekaliśmy na rywala, teraz cały zespół gra do przodu.
Na razie jednak mierzyliście się ze słabszymi drużynami. Teraz przed wami trudniejsze spotkania. Dalej będziecie tak grać?
Tu nic się nie zmieni. Nasza taktyka nie jest ustawiona pod danego przeciwnika. Trener zawsze stawiał na taki futbol.
Dotąd jego metody się sprawdzają, ale miał ułatwiony początek w nowym klubie, bo wasi przeciwnicy, Fuenlabrada i Alcorcon, są w strefie spadkowej.
Nie zgodzę się, że było łatwo. Tu wszystkie mecze traktują jak walkę o życie i nie ma łatwych spotkań. Zwłaszcza każde starcie na wyjeździe jest trudne.
Od środy w USA przebywa nowy nabytek beniaminka MLS Charlotte FC Jan Sobociński. 22-letni obrońca przeniósł się do Północnej Karoliny z ŁKS Łódź i chce w Ameryce nie tylko spróbować innego życia, ale i ustabilizować formę i regularnie grać.
Wróćmy na chwilę do tego jak to się stało, że zmienił pan adres z Łodzi na Północną Karolinę?
Z tego co mi wiadomo, skaut wypatrzył mnie na MŚ do lat 20 w Polsce. Wtedy dotarły do mnie wieści o pierwszym zainteresowaniu klubu. W lutym 2021 – jako jeden z pierwszych graczy w historii Charlotte – podpisałem kontrakt na dwa lata z opcją przedłużenia na kolejny rok. Latem były plany, bym trafił gdzieś na wypożyczenie, ale po rozmowach z prezesem ŁKS ostatecznie do końca rundy jesiennej zostałem w Łodzi.
Charlotte FC to nowy projekt w MLS, kompletny beniaminek. Nie bał się pan, że jedzie w zupełne nieznane?
Nie. Jeśli chodzi o rzeczy piłkarskie, to nie miałem żadnych obaw. O lidze MLS opowiadał mi mój menedżer, dlatego wiedziałem, że to zupełnie inne rozgrywki, bez spadków i awansów. Rozmawiałem też z dyrektorem sportowym Zoranem Krnetą. Przedstawił mi ambitny plan, który mi się spodobał. Bardziej niespokojny – ale również bardzo tego ciekawy – byłem pod kątem życia w Ameryce. Już teraz po tych zaledwie kilku dniach widzę, że jest ono całkiem inne niż w Polsce. Ale obeznanie i obycie się z tym, co tu się dzieje, to tylko kwestia czasu.
Jak wyglądał pana kontakt z klubem w okresie od złożenia podpisu na kontrakcie do momentu przylotu do USA? Był pan stale monitorowany?
Tak. Wiosną 2021 dyrektor sportowy Charlotte uważnie śledził moje występy. Latem wszystko nabrało tempa, bo musiałem załatwić zieloną kartę i pozostałe, dookołapiłkarskie dokumenty. Z uwagi na możliwość wypożyczenia miałem być zgłoszony do gry w innej lidze, dlatego nie wystąpiłem w pierwszych spotkaniach ŁKS w rundzie jesiennej. Ale potem wróciłem do gry i byłem pod obserwacją.
SPORT
Górnik Zabrze prowadzi rozmowy z Lukasem Podolskim na temat przedłużenia kontraktu.
Kibiców ciekawi jednak, co będzie z przyszłością piłkarza, któremu z końcem czerwca kończy się umowa z zabrzańskim klubem. Jak mówią ludzie z zarządu górniczego klubu, Małgorzata Miller-Gogolińska i Tomasz Masłoń, rozmowy na temat przedłużenia kontraktu Podolskiego z Górnikiem trwają. – Lukas nadal chce u nas grać i mocno to podkreśla – mówi Miller-Gogolińska. – A ponadto jest zaangażowany w inne, pozaboiskowe tematy i chce pomagać. Mówi, że zamierza pograć jeszcze przez rok czy dwa lata i na tym się skupiamy. A to, że przy okazji pomoże nam w jednej czy drugiej rzeczy, pojedzie na spotkanie, to tylko dodatkowy plus dla nas – dodaje Masłoń.
Podolski, o czym pisaliśmy już pod koniec zeszłego roku , pomógł w zorganizowaniu obozu w tureckim Beleku. Zabrzanie przebywają tam w komfortowych warunkach. – Wszystko jest tam na najwyższym poziomie, poczynając od warunków, jedzenia, a na boiskach kończąc. Lukas bardzo pomógł w organizacji tego wyjazdu – podkreśla Tomasz Masłoń. – I wszystko za bardzo przystępną cenę – dodaje odpowiedzialna za finanse w zabrzańskim klubie Małgorzata Miller-Gogolińska.
Wczoraj oficjalnie zakończyła się przygoda Tiago Alvesa z Piastem Gliwice. Portugalczyk – mocno sfrustrowany rolą w klubie z Okrzei – będzie grał w drugiej lidze japońskiej.
Obie strony mogą odczuwać spory niedosyt, zwłaszcza że z ust działaczy przebijało spore zadowolenie po wygraniu wyścigu o podpis pod kontraktem. Jak wynika z opowieści osoby będącej blisko zawodnika od początku pobytu w Gliwicach między piłkarzem a sztabem wielkiej chemii nie było. Być może wpływ na to miał charakter piłkarza, ale frustracja u Tiago narastała, zwłaszcza po dobrym okresie i kolejnych golach, które nie przekładały się na wzrost roli w zespole. Jesienią czara goryczy się przelała. – Widziałem, że Tiago grał już tylko pod siebie, wiele osób miało o to do niego pretensje. Widać było, że to wszystko w nim siedzi, bo Tiago to prosty chłopak, który nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Irytacja i frustracja musiały rosnąć – mówi nam osoba z otoczenia piłkarza, prosząca o anonimowość.
Być może też zawodnik nie spełniał założeń taktycznych i nie trzymał się wytycznych, co w oczach sztabu było dyskredytujące. Rozstanie wydaje się więc najlepszym rozwiązaniem dla obu stron. Piłkarz nie wylądował w rezerwach, a Piast zaoszczędzi na reszcie kontraktu, który miał obowiązywać do końca tego sezonu.
Rakowowi do kupienia został już tylko napastnik?
Raków planuje jeszcze jedno wzmocnienie w ataku. Na liście pojawiali się Matej Pulkrab i Vaclav Jureczka. Problem w tym, że obaj mogą być nie do pozyskania ze swoich klubów. Pulkrab wywalczył sobie miejsce w składzie Sparty pod koniec rundy jesiennej. Mimo przyjścia Tomasza Czvanczara z FK Jablonec nadal może być pierwszym wyborem trenera Pavla Vrby. Podobnie jak w przypadku Jureczki, może otrzymać oferty z ligi czeskiej, które będą dla niego korzystniejsze niż propozycje Rakowa. Stąd nie ma pewności, czy któryś z nich zamelduje się przy Limanowskiego.
W ostatnich dniach pojawiły się informacje o zainteresowaniu Rakowa Christianem Gytkjaerem. 31-letni Duńczyk opuścił w 2020 roku Lecha Poznań na rzecz drugoligowej włoskiej Monzy. Gytkjaer w Polsce był niezwykle bramkostrzelny (63 gole w 121 meczach). We Włoszech w 38 spotkaniach zdobył dziewięć bramek. Można mieć wątpliwości, co do pozyskania Duńczyka. Pierwsza kwestia to strona finansowa. Raków musiałby wydać na jego pensje sporo pieniędzy. W Lechu Duńczyk zarabiał 120 tysięcy złotych miesięcznie, a po przygodzie w klubie prowadzonym przez Silvio Berlusconiego, a więc człowieka, który mógł zaoferować mu zdecydowanie więcej, w Częstochowie oczekiwałby jeszcze wyższego kontraktu. Dodatkowo Raków musiałby wyłożyć pieniądze na sam transfer. Gytkjaer ma jeszcze pół roku kontraktu.
SUPER EXPRESS
Aleksandar Vuković o przyznaniu kapitańskiej opaski Luquinhasowi.
– To moja przemyślana decyzja, o której poinformowałem piłkarza. Chciałem tym gestem pokazać i udowodnić, jakie wartości szanujemy i cenimy w klubie. I o jakich ludziach chcemy rozmawiać, a o jakich nie. Luquinhas zawsze był dla nas ważnym zawodnikiem, który zostawiał serce na boisku. Jest przykładem na boisku, a teraz okazało się, że także i poza nim. Ten chłopak pokazuje, co to znaczy być legionistą. Mógł się zachować zupełnie inaczej w tej sytuacji (po pobiciu przez kiboli, red.). Mógł próbować w każdy sposób ją wykorzystać. Jestem w stu procentach pewny, że był namawiany do tego z każdej strony, bo korzyści dla niego mogły być bardzo duże. Ale on postąpił inaczej. Dlatego chciałem go uhonorować. Myślę, że doskonale rozumie to drużyna, bo dalej mamy tych samych liderów – jak Artur Jędrzejczyk i Artur Boruc plus Mateusz Wieteska z grona młodszych graczy. Rządzili i będą rządzić szatnią. Tu się nic nie zmienia.
Fot. FotoPyK