Czwartkowa prasa to kilka niezłych rozmów i trochę ligowej bieżączki.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Jacek Góralski wraca po kontuzji i jest głodny gry.
Dwa lata w Kazachstanie, w Kairacie minęły, jak z bicza strzelił. Do wypełnienia kontraktu pozostał panu rok, ale już latem będzie mógł pan związać się z nowym klubem. I wszystko wskazuje na to, że chętni się znajdą, bo już podpytują o plany pańskiego menedżera – Mariusza Piekarskiego. Po raz drugi zainteresowała się panem Legia Warszawa, a z „drugiego bieguna”, również po raz drugi, do Piekarskiego odezwali się pośrednicy z klubów amerykańskiej MLS. Dzisiejsza Legia jest średnio zachęcającym miejscem przeprowadzki. Stany są inną, zdecydowanie atrakcyjniejszą bajką.
Do wypełnienia umowy w Kazachstanie pozostał mniej niż rok, bo kończy mi się w grudniu. I rzeczywiście latem mógłbym przymierzać się do zmiany, ale… Wiele zawdzięczam mojemu obecnemu klubowi. Pomógł mi w trudnym momencie, kiedy miesiącami leczyłem więzadła. Szczególną rolę odegrał prezydent Kairat Boranbajew. Takiego wsparcia od prezydenta klubu życzę każdemu sportowcowi. Dzwonił do mnie ze słowami wsparcia, zachęcał, bym nie spieszył się z powrotem na boisko, a uczynił to, kiedy będę w pełni sił. Zezwolił na rehabilitację w Polsce. Nie biorę pod uwagę związania się z kimkolwiek nie znając decyzji Kairatu lub podjęcia jej za plecami klubu lub jego szefa. Po tym, co dla mnie zrobili – to podpadałoby pod – przepraszam – frajerskie zachowanie. Czułbym, że oszukałem tych ludzi. Dlatego cierpliwie poczekam na to, co Kairat postanowi wobec mnie. Jest jeszcze czas.
Poznał pan smak mistrzostwa wywalczonego z Kairatem, ale nie poszliście za ciosem i ostatni sezon zakończyliście na trzecim miejscu.
Które dla klubu było katastrofą. W Lidze Konferencji też nie popisaliśmy się, bo choć awansowaliśmy do grupy, udział w niej zakończyliśmy na czwartym miejscu. Na osłodę pozostało zdobycie Pucharu Kazachstanu. To też ważne, jednak nie przykryło ogólnego rozczarowania. Pewien czas temu zmienił nam się trener, a co za tym idzie styl naszego grania, doszli nowi piłkarze. Potrzeba czasu, by zmiany „zatrybiły”.
W trakcie krótkiej kadencji selekcjonera biało–czerwonych – Paulo Sousy nie dostał pan od niego powołania.
Niewielki kontakt z nim miałem. Najpierw zaprosił kontuzjowanych kadrowiczów – między innymi mnie i Krystiana Bielika na zgrupowanie, gdy w Opalenicy reprezentacja szykowała się do Euro 2020. Proponował, byśmy tydzień pobyli z kolegami. To nie miało sensu, bo wciąż przechodziliśmy rehabilitację. A poza tym szlag, by mnie trafiał, kiedy nic nie możesz, a widzisz uśmiechniętych, trenujących kolegów. Wtedy dostałem od Sousy zapewnienie, że jeśli tylko stanę na nogi, wrócę do pełni sił i choćby kwadrans zagram w Kairacie, otrzymam powołanie. Wróciłem, zagrałem, a powołania nie doczekałem się. Nie jestem dzieckiem i wiem, że niekiedy słowa pozostają słowami. Od zawsze z zimną głową podchodzę do różnych zapewnień. Ze sztabu Portugalczyka kontaktował się ze mną trener od przygotowania fizycznego. Zapowiadał przyjazd do Kazachstanu, lecz nic z tego nie wyszło. Ponoć sprawy wizowe stanęły na przeszkodzie.
Prawnik Mahira Emreliego powiedział już dużo w azerskich mediach, ale „PS” także z nim porozmawiał.
Ma pan pewność, że wygracie prawną batalię?
Nie, ale jesteśmy dobrze przygotowani i wierzę, że byśmy zwyciężyli. Takie sprawy zdarzają się rzadko. Wcześniej FIFA zajmowała się podobnym przypadkiem Spasa Delewa (gdy chciał rozwiązać kontrakt z Beroe Stara Zagora i podpisał nowy z Pogonią Szczecin – przyp. red.) i wydała werdykt na korzyść klubu, ale potem CAS (Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu – przyp. red.) zmienił go na rzecz piłkarza.
Ile czasu by to trwało?
Normalnie takie sprawy są rozstrzygane przez FIFA w 6–7 miesięcy, ale gdyby doszła apelacja do CAS, mogłoby to zająć 2–3 lata. To byłaby skomplikowana sprawa, dokumentacja liczy 200 stron.
Nie boi się pan, że taki spór mógłby negatywnie wpłynąć na karierę piłkarza, gdyby czekając na decyzję, nigdzie nie występował?
W takiej sytuacji wystąpilibyśmy o tymczasową licencję na grę. Jesteśmy świadomi, że wszystko mogłoby trwać, ale najważniejsze jest, by nie grał więcej w Polsce, bo tam jego życie jest zagrożone. Kibice w autokarze specjalnie zaatakowali właśnie jego.
Dlaczego pan tak uważa? Może miał pecha, że akurat on został uderzony, a nie ktoś inny.
Nie, oni celowo zaatakowali obcokrajowców. Mahir siedział na miejscu numer 16, w środku pojazdu. Gdyby napastnicy bili jak popadnie, to dlaczego nie uderzyli piłkarzy, którzy zajęli fotele przy wejściu? Poza tym ostatnio dostaje pogróżki od fanów w social mediach. Piszą do niego: „zobaczysz, co się stanie, jak przyjedziesz do Warszawy”. W niebezpieczeństwie znalazł się nie tylko on, ale i jego rodzina, bo mieszka z siostrą. Skoro już raz go napadli, to co są w stanie zrobić następnym razem? Kibice Legii mają mroczną historię, już wcześniej atakowali piłkarzy na parkingu, napadli na kibiców Ajaxu czy angielską policję podczas meczu z Leicester.
Jerzy Brzęczek znów może zostać selekcjonerem. Tyle że nie Polaków, a reprezentacji Kosowa, z którą niedawno łączono Adama Nawałkę.
Rozmowy trwają, jego przedstawiciel jest w kontakcie z władzami kosowskiej federacji. Jej władze do końca stycznia mają podjąć decyzję, kto obejmie najważniejszą drużynę w kraju, w którym reprezentację tymczasowo prowadzi Primož Gliha. Jego poprzednik Bernard Challandes stracił pracę w październiku – umowę rozwiązano po porażce z Gruzją 1:2, po której drużyna narodowa spadła na dno tabeli. I tak już zostało, w eliminacjach mistrzostw świata Kosowianie zajęli ostatnie miejsce w grupie, za Hiszpanią, Szwecją, Grecją i Gruzją. Najbliższym ich wyzwaniem jest Liga Narodów, w dywizji C zmierzą się z Irlandią Północną, Grecją i Cyprem lub Estonią.
Dla Brzęczka poprowadzenie tej kadry to opcja bardzo kusząca, liczy, że dostanie szansę ponownego sprawdzenia się w roli selekcjonera. Chce udowodnić, że decyzja o zwolnieniu go z polskiej kadry była błędem, co właściwie pokazał rok 2021, niemal na wszystkich polach przez Biało-Czerwonych przegrany.
SPORT
Rozmowa z Kelechim Iheanacho, byłym zawodnikiem Wisły Kraków i Widzewa Łódź, juniorskim reprezentantem Nigerii.
Co można powiedzieć o toczącym się Pucharze Narodów na stadionach Kamerunu?
– Świetna była ceremonia otwarcia. Co do meczów, to w porównaniu z poprzednimi latami jest wyższy poziom. W przeszłości było dużo kopania do przodu, bezładnej gry, teraz widzimy to, co w Europie, a przykładem tego był mecz Nigeryjczyków z Egiptem, gdzie było rozważne rozgrywanie akcji, utrzymywanie się przy piłce i cierpliwe budowanie ataków. Dobrze wygląda to dla oka. Niezły był też mecz otwarcia i starcie Ghany z Marokiem. Problemem w afrykańskim futbolu jest na pewno sędziowanie. Wprowadzenie VAR-u może pomóc w rozwiązaniu tego problemu.
Co jeszcze?
– To w jaki sposób przez oficjeli CAF, czyli Afrykańskiej Konfederacji Piłkarskiej, nasze reprezentacje są przyjmowane. Ma się wrażenie, że nie chodzi o wielki turniej, a taki przecież jest. To się powinno polepszyć. Jeśli chodzi o kibiców na trybunach czy ich brak, to Kamerun jest piłkarską nacją, ale to nie to samo, co w Nigerii. U nas stadiony byłyby pełne i atmosfera byłaby gorąca.
Mimo zamieszania na ławce trenerskiej przed mistrzostwami i zwolnienia Gernota Rohra, to Nigeria, po tym co pokazała z Egiptem, może wygrać ten turniej?
– Obecny selekcjoner, Augustine Eguavoen, otoczony jest innymi trenerami, a także w Kamerunie jest Portugalczyk Jose Peseiro, który po PNA obejmie naszą kadrę. Wszystko jest konsultowane. Sztab szkoleniowy jest rozbudowany, a co do ewentualnego zwycięstwa Nigerii, to trzeba czekać i zobaczyć, jak to wszystko się rozwinie. Po jednym meczu zbyt wcześnie na wyciąganie głębszych wniosków.
Podróż poznańskiego Lecha na zgrupowanie do Beleku była naszpikowana emocjami…
Samolot odleciał dopiero tuż przed godziną 14.00 i miał wylądować w międzynarodowym porcie lotniczym w Antalyi po trzech godzinach. W Turcji zaczęły się jednak „schody”… Ze względu na złe warunki atmosferyczne (silny, porywisty wiatr) samolot musiał wycofać się z pierwszego podejścia do lądowania i przez następne pół godziny krążył nad wodami Morza Śródziemnego, czekając na poprawę pogody. W tym czasie w powietrzu nad Antalyą zrobiło się tłoczno, bo inne samoloty również nie mogły wylądować. Drugie podejście do lądowania też okazało się nieudane, mimo że maszyna była już nad pasem startowym. Pilot podjął więc decyzję o skierowaniu samolotu na lotnisko zapasowe w Ankarze, która jest oddalona od Antalyi o ponad 500 kilometrów. W stolicy Turcji lechici wylądowali chwilę przed godziną 21.00 czasu lokalnego (19.00 w Polsce) po prawie pięciu godzinach lotu.
Nie był to jednak koniec przygód lechitów, bo w międzyczasie pogoda nad Antalyą zaczęła się poprawiać i zapadła decyzja, że nikt nie może opuszczać samolotu, gdyż możliwe będzie jego dotankowanie, a później powrót w kierunku wybrzeża Morza Śródziemnego. Po kolejnej godzinie spędzonej na pokładzie maszyny stojącej na pasie startowym zdecydowano, że warunki nie są na tyle dobre, by ryzykować i chwilę po 22.00 czasu lokalnego biało-niebiescy zameldowali się w terminalu w stolicy. Tam spędzili kolejne trzy godziny, by chwilę przed 2.00 w nocy ruszyć do Antalyi, gdzie w międzyczasie osłabł wiatr. Lechici dotarli do hotelu Susesi Luxury Resort w Beleku w środę, kilka minut po 4.00 czasu lokalnego.
Rozmowa z Rafałem Grodzickim, byłym piłkarzem ekstraklasowych klubów.
W mijającym roku zaczął pan współkomentować mecze na telewizyjnych antenach.
– Pojawiam się za mikrofonem czy to w Polsacie, na meczach Pucharu Polski i pierwszej ligi, albo w TVP przy okazji niektórych spotkań drugoligowych. Nie powiem, że to moja nowa praca – ciągle uczę się tego, poznaję ją z każdej strony, ale czerpię z niej radość. Podoba mi się to i jeśli dalej będzie taka możliwość, zamierzam to kontynuować.
Jak to się zaczęło?
– Wspominałem już, że pierwszy mecz współkomentowałem jeszcze jako zawodnik Motoru, z Garbarnią, pauzując za kartki. Tomek Jasina zapytał mnie, czy byłbym chętny i dał chwilę na zastanowienie. Wypytałem kilka osób, co zrobić, czy się nadaję. Sygnał zwrotny był prosty: nie mam nic do stracenia. Nie pójdzie, to najwyżej nikt już mnie nie zaprosi. A gdy pójdzie – to kto wie, może otworzę sobie jakąś furtkę na okres po zakończeniu przygody z piłką. Gdy zaczął się mecz Motoru z Garbarnią, przez kilka minut byłem spięty, ale potem było coraz lepiej, usłyszałem kilka pochwał. Ciągu dalszego nie było, no bo pozostawałem czynnym zawodnikiem Motoru. Latem pojechałem do Wrocławia na mecz Ligi Konferencji, Śląsk grał z drużyną z Estonii. Wychodząc ze stadionu spotkałem się z Bożydarem Iwanowem, długo rozmawialiśmy, pytał, czemu nie byłem jeszcze u niego w Cafe Futbol. „Bo mnie nie zaprosiłeś” – odparłem. Tydzień później Bożydar zadzwonił, że skoro Śląsk przeszedł do kolejnej rundy, to chce, bym na następnym meczu był ekspertem Polsatu na stadionie W międzyczasie TVP pokazywała Motor z Ruchem, Tomek Jasina stwierdził, że nie ma lepszej osoby do współkomentowania. Zgodziłem się, fajnie to wypadło. W Polsacie jako komentator zadebiutowałem w Pucharze Polski. Miałem zadebiutować przy pierwszej lidze, ale mecz Resovii z Miedzią odwołano, bo była zalane boisko. Z tygodnia na tydzień było coraz więcej zaproszeń na różne mecze. Zaczęło się przypadkowo, ale jakoś toczy się to do przodu. Nie twierdzę, że robię jakiś szał, ale skoro ktoś mnie nadal chce, to chyba nie jest źle.
Coś jeszcze prócz tej roli eksperta i gry w czwartej lidze wypełnia panu kalendarz?
– Są różne mniejsze rzeczy, ale na co dzień nie zajmują mi wiele czasu. Mam taki okres w życiu, kiedy wiem, że chciałbym być dalej przy piłce. Kocham to. Szukam różnych rozwiązań, furtek.
Do pracy trenera nie ciągnie?
– Byłem grającym asystentem trenera Hajdo w Lublinie, mogłem spojrzeć na pewne rzeczy z mniejszego dystansu i nie wydaje mi się, by był to ten kierunek, który mi odpowiada. Menedżer – też odpada, to nie dla mnie. Od dawna lubię zarządzanie, interesuję się tym, teraz mają zacząć się różne szkolenia dla potencjalnych dyrektorów sportowych, koordynatorów skautingu. Do tego mi bliżej. No i jest jeszcze odnoga mediów, komentowanie. Spodobało mi się to, widzę siebie w tym.
SUPER EXPRESS
Włodzimierz Lubański o Kacprze Kozłowskim w Royale Union Saint-Gilloise.
– To klub, którzy potrafi dopasować zawodników do siebie. Dla Kacpra będzie to dobra trampolina do Brighton, dobra szkoła piłki. Ta przeprowadzka to świetna decyzja. On tu przez kilka miesięcy może wybić się na wyróżniającego się zawodnika, co da mu lepszą pozycję w Anglii, niż gdyby walczył o skład, przychodząc prosto z polskiej ligi. Czytałem pierwsze reakcje po ich wygranym sparingu. O Kacprze bardzo pozytywnie wypowiadali się wszyscy, którzy z nim grali. Zauważyli jego umiejętności, on sam się bardzo wyróżniał – zdradza Lubański.
Antoni Piechniczek już wprost optuje za Adamem Nawałką w reprezentacji.
„Super Express”: – Kto powinien poprowadzić reprezentację w barażowym meczu przeciwko Rosji?
Antoni Piechniczek: –Powinien to być polski trener. Przykłady obcokrajowców na tym stanowisku nie są budujące. Nie będę już wracać do epoki Leo Beenhakkera; zatrzymam się tylko przy Paulo Sousie. Miał parę ciekawszych momentów w swej pracy, ale większość –patrząc na Euro 2020 i na straconą szansę rozegrania pierwszego meczu barażowego na własnym stadionie – była raczej nieciekawa. No i jeszcze ta forma rozstania – ot, klasyczny wychowanek ideologii Zachodu: „po pierwsze pieniądz”. Właśnie z tego powodu już dziś władze naszego futbolu powinny puścić w świat jasny przekaz: nie mamy nic przeciwko pracy obcokrajowców w klubach, ale w ciągu najbliższych 20 lat selekcjonerem Biało-Czerwonych może być tylko Polak! Myślę, że każdy kibic, który czuje się patriotą – a pewnie czuje się nim każdy z nich – przyjąłby taką deklarację z uczuciem ulgi.
– Zostaje zatem…
– …tak, dobrze pan zgaduje: Adam Nawałka. Dziwiłbym się, gdyby we władzach związku zapadła inna decyzja. Zresztą w ten sposób można upiec na jednym ogniu dwie pieczenie: postawić u steru najlepszego kandydata, a jednocześnie dołożyć mu lojalnych asystentów z dobrym piłkarskim CV, którzy za jakiś czas mogliby kontynuować jego pracę.
Fot. FotoPyK