Przed nami kolejny odcinek serialu związanego z wyborem nowego selekcjonera reprezentacji Polski. Zbliżamy się już do końca tej zabawy, ale nadal nie mamy pewnego kandydata. „Super Express” sugeruje jednak, że kadrowicze zdecydowanie poparli opcję Adama Nawałki. – Za byłym selekcjonerem przemawia doświadczenie reprezentacyjne, a przede wszystkim – jak słyszymy –poparcie kadrowiczów. Reprezentanci Polski z trzonem drużyny na czele popierają Nawałkę, a Robert Lewandowski otwarcie mówi, że nowym selekcjonerem powinien być Polak, który dobrze zna drużynę.
Sport
Czyż już w Rakowie. Kiedy kolejne transfery?
Czyż dołączył już do zespołu, który od poniedziałku przebywa w tureckim Belek na zgrupowaniu. Wśród nowych twarzy pojawili się zawodnicy drużyny juniorów – Oliwer Kucharczyk, Jakub Bęben i Krystian Szymocha. Grono poszerzyło się również o Oskara Krzyżaka, który ostatnią rundę spędził na wypożyczeniu w I-ligowej Skrze Częstochowa. 20-latek zbierał bardzo dobre recenzje. Dla Krzyżaka zgrupowanie z pierwszym zespołem może być wielką szansą. Wychowanek Rakowa jest jednym z pierwszych, dla którego przygotowano, jak określił to Marek Papszun, wzorową ścieżkę rozwoju. W poprzednim sezonie grał w drugoligowej Bytovii. Poradził sobie w niej na tyle dobrze, że jesień spędził w Skrze. Jeżeli podczas zgrupowania potwierdzi formę ze Skry, to istnieją dla niego dwa rozwiązania. Albo zostanie w klubie i będzie częścią pierwszej drużyny lub trafi na wypożyczenie do ekstraklasy, jeżeli Raków zakontraktuje zimą kolejnego stopera. W przypadku, gdyby nie poradził sobie tak dobrze, to wróci do I ligi, być może nawet do Skry, która zanotowała udaną rundę jesienną. Wszystko więc w nogach Krzyżaka. Raków dopiero rozpoczyna swoje transferowe podboje. Częstochowianie mają trzy priorytety – środek obrony (lub pozostawienie w klubie Krzyżaka), lewe wahadło oraz napastnik.
Jak Wolfsburg rozwija piłkarzy?
Można więc przyjrzeć się, jak rozwijali się w ostatnich latach młodzi piłkarze, którzy trafiali do Wolfsburga. Stoper Maxence Lacroix przybył do Dolnej Saksonii (w 2020 r.) mając 20 lat za 5 mln euro i z marszu stał się gwiazdą Bundesligi – choć obecny sezon ma wyraźnie słabszy, jak każdy w drużynie. Trzy lata przed nim do klubu przybył za 11,5 mln euro 20-letni napastnik Landry Dimata, ale szybko został odrzucony, podobnie jak nie poradził sobie wówczas rok młodszy Kaylen Hinds, ściągnięty z Arsenalu za 1,5 mln. Zimą 2017 roku „Wilki” kupiły młodą, 20-letnią gwiazdę Ajaksu Riechedly’ego Bazoera, ale Holender kompletnie zawiódł i odszedł po 1,5 roku. Najbliższy Kamińskiemu będzie przykład Josipa Brekalo. To chorwacki skrzydłowy, który przybył do Wolfsburga w wieku 18 lat za 10 mln euro z Dinama Zagrzeb. Od 2016 roku zagrał dla drużyny 122 razy, zdobył 22 gole i 17 asyst, a stylem gry w pewnym stopniu był podobny do Polaka. Miewał lepsze i gorsze momenty, ale nigdy nie spełnił wszystkich pokładanych w nim nadziei. Był zbyt chaotyczny, za rzadko ciągnął grę Wolfsburga. W efekcie latem 2021 roku został wypożyczony do włoskiego Torino i nie wiadomo, czy wróci do Niemiec.
Śląsk nadal wierzy w Magierę.
Nieciekawa sytuacja wyjściowa wrocławian przed rundą rewanżową poruszyła lawinę spekulacji, czy posada trenera nie jest zagrożona? Wszelkie wątpliwości w tej kwestii rozwiał prezes klubu, Piotr Waśniewski. – Teraz budujemy drużynę w oparciu o pomysł na nią Jacka Magiery i chociaż seria ostatnich słabych wyników zaburza cały obraz jego pracy, to jesteśmy z niego zadowoleni i nawet nie zastanawiamy się nad zmianą szkoleniowca – powiedział sternik Śląska. – Wynik, jaki osiągnął w końcówce poprzedniego sezonu, kwalifikując się do europejskich pucharów, pokazały, że jest to człowiek, który swoją pracą potrafi wznieść drużynę na wyższy poziom. Widać, że piłkarze pod jego wodzą rozwijają się. Zatrudniając go powiedzieliśmy sobie, że w pełni ocenić go będziemy mogli dopiero po zakończeniu obecnej kampanii, bo dopiero teraz możemy mówić, że jest to jego drużyna. Wierzymy, że będzie to projekt długofalowy.
Filip Szymczak miał oferty z innych klubów, ale zostaje w Katowicach.
– Nie będę ukrywał, że były zapytania z ekstraklasy i klubów pierwszoligowych, znajdujących się dziś wyżej w tabeli – mówi Szymczak. – Wraz z menedżerami i Lechem stwierdziliśmy, że najważniejsza dla mnie jest regularna gra. Można powiedzieć, że zbudowałem już sobie w GieKSie pewną pozycję. W okresie przygotowawczym muszę ją potwierdzić, aby trener ufał mi także we wiosennych meczach. Wierzę w ten projekt, który GKS proponuje i wiem, że możemy osiągnąć coś fajnego. W tabeli taka sama liczba punktów dzieli nas od strefy spadkowej jak i barażowej – zwraca uwagę Szymczak. Prawdą jest, że strata katowiczan do szóstki wynosi dziś 7 „oczek”, czyli tyle, ile zapas nad plasującym się pod „kreską” (ale mającym rozegrane 1 spotkanie mniej) Stomilem Olsztyn. – Nie chcę narzucać na nas presji, być jakimś prorokiem, ale sprawa jest otwarta. Wierzę, że jeśli dobrze przepracujemy zimę, to jest szansa na coś fajnego… Za mną trudna decyzja, skoro pojawiały się różne opcje, ale myślę, że pozostanie w Katowicach na kolejne pół roku dobrze mi zrobi. Nie skupiam się już zatem na tym, co można było zrobić wcześniej, a koncentruję na przygotowaniach do wiosny – dodaje napastnik GieKSy i młodzieżowej reprezentacji Polski, mający na koncie 11 występów w ekstraklasie.
Konrad Sieracki miał świetne wejście do 1. ligi, a teraz jest bez klubu. Kontuzja zahamowała jego karierę.
Aż nadszedł feralny dzień 19 stycznia 2020 roku. Nazajutrz po sparingu z Cracovią, w którym Sieracki zagrał bardzo dobrze, zawodnik uczestniczył w gierce wewnętrznej na boisku przy ul. Młyńskiej i zerwał więzadło krzyżowe. To oznaczało bardzo długą przerwę w treningach, która trwała 9 miesięcy. Po roku Sieracki zagrał pierwszy raz w sparingu, a następnie – wiosną, gdy Podbeskidzie walczyło o utrzymanie w ekstraklasie – nie było mowy, by został w zespole. Trafił na wypożyczenie do GKS-u Jastrzębie, a bilans tego pobytu, to… trzy rozegrane minuty w rundzie wiosennej sezonu 2020/21, po której „Siara” wrócił do Bielska -Białej. Jesienią raz… siedział na ławce rezerwowych, a w pozostałych meczach zabrakło dla niego miejsca w kadrze. W tej sytuacji brak przedłużenia kontraktu z Podbeskidziem, który wygasł wraz z końcem roku, nie może dziwić. Z drugiej jednak strony zawsze żal, kiedy zawodnik, który stosunkowo niedawno spisywał się bardzo obiecująco w taki sposób kończy przygodę z klubem. Cały czas przecież mowa o młodym zawodniku, który w tym roku skończy 22 lata. Co dalej z zawodnikiem, który ma na koncie 19 spotkań i gola w I lidze? Trudno jest się spodziewać, żeby po takich przejściach i ponad dwóch latach bez gry, „Siara” otrzymał teraz szansę na tym poziomie rozgrywkowym…
Artur Szymczyk o planach i życzeniach Skry na nowy rok.
Co powie pan piłkarzom Skry przed inauguracją pierwszoligowej rundy wiosennej?
– Powiem to, co oni doskonale wiedzą, że po tak dobrej jesieni nie mogą spuścić z tonu. Przestrzegę przed tym, żeby w ich głowach nie zagnieździła się myśl, że swoje już zrobili. Po pierwsze dlatego, że do utrzymania się w I lidze potrzeba jeszcze trochę punktów, a po drugie równie ważna jest dobra opinia, którą bardzo łatwo stracić. Dlatego cały czas trzeba pracować. Na pewno wiosenne mecze będą trudniejsze, bo już nie jesteśmy uważni za Kopciuszka tylko traktowani będziemy jako solidny beniaminek, który już niejednej drużynie urwał punkty. Te 14 spotkań, które zostały nam do zakończenia sezonu będą więc megatrudne, tym bardziej, że będą decydować o spadku lub awansie, więc każdy rywal będzie się wspinał na wyżyny swoich umiejętności.
Jakie ma pan marzenie na 2022 rok?
– Żebyśmy wrócili do Częstochowy i rozgrywali swoje pierwszoligowe mecze u siebie. Jest duża szansa na to, że miasto w budżecie przewidzi środki na modernizację stadionu przy ulicy Loretańskiej. Niezależni Radni „Wspólnie dla Częstochowy” złożyli taki wniosek, który został przychylnie przyjęty przez prezydenta miasta. Przewodniczącemu Jackowi Krawczykowi możemy więc podziękować za inicjatywę i dostrzeżenie problemów Skry i to jest światełko. Wierzymy więc, że obiekt zostanie dostosowany do wymogów licencyjnych I ligi i w następnym sezonie zagramy u siebie. Jest też nadzieja, że żeńska drużyna powalczy o ekstraklasę. Jednak najbardziej marzę o tym, żeby w klubie pojawiły się dodatkowe osoby mądre, z wizją oraz pasją do piłki nożnej. Tacy ludzie, którzy chcieliby się stać częścią tego projektu, na którego realizację potrzebne są środki finansowe. Jestem więc gotowy podzielić się swoimi akcjami z inwestorami, od których niejednego moglibyśmy się nauczyć. Solidny partner pomógłby nam rozwijać Skrę, żeby to co mamy teraz nie było chwilą radości tylko początkiem dłuższego pobytu na piłkarskich salonach.
Super Express
Marco Tardelli ocenia transfery Krzysztofa Piątka do Fiorentiny.
Jak ocenia pan transfer Krzysztofa Piątka do Fiorentiny?
Marco Tardelli: – Mówimy o świetnym zawodniku, który miał kapitalne wejście do ligi włoskiej. Zaprezentował się w znakomitym stylu w drużynie Genoi. Później trafił do Milanu i po niezłej rundzie szło mu gorzej. Nie zdołał odbudować się w Hercie, dlatego wrócił do Serie A. Moim zdaniem to dobry wybór.
– Czy pana zdaniem Fiorentina to dobre miejsce do odbudowania się?
– Myślę, że tak. Trener Italiano preferuje grę ofensywną i z pewnością w każdym meczu będzie dążył do wygranej. Przy takim podejściu Piątek może się odbudować, ale teraz wszystko będzie zależało od niego. Co więcej, przy takim systemie Polak może otrzymywać więcej szans.
Adam Nawałka faworytem do pracy w kadrze. Tak mówią kadrowicze.
Według naszych informacji nie jest rozważana kandydatura Andrija Szewczenki. Ukrainiec nie ma najlepszych notowań w Genoi i być może wkrótce będzie wolnym trenerem, ale –jak słyszymy –po pierwsze jest bardzo drogi (w Genoi zarabia 2 mln euro za sezon), a po drugie niekoniecznie może chcieć pracować w Polsce Ale nie dlatego faworytem jest Nawałka. Za byłym selekcjonerem przemawia doświadczenie reprezentacyjne, a przede wszystkim – jak słyszymy –poparcie kadrowiczów. Reprezentanci Polski z trzonem drużyny na czele popierają Nawałkę, a Robert Lewandowski otwarcie mówi, że nowym selekcjonerem powinien być Polak, który dobrze zna drużynę.
Przegląd Sportowy
Aleksandar Vuković ma bardzo ważne zadanie. Musi odzyskać Tomasa Pekharta, żeby mieć skutecznego napastnika.
– Wokół Emrelego była pozytywna energia, która zepchnęła Pekharta, musiał czekać. A czekając, trudno jest utrzymać poczucie własnej wartości. Po kilku tygodniach człowiek zaczyna się winić, samoocena spada – analizuje Żewłakow. Mimo słabej jesieni, nieco zaskakujący mógł się jednak wydawać wpis Adeli Pekhart, żony napastnika Legii, która w grudniu, po objęciu drużyny przez Vukovicia, napisała w mediach społecznościowych: „Tak!!!! To jest Legia!! Co właściwy trener może zrobić z umysłami zawodników”. Jej zachwyt dziwi o tyle, że akurat u tego szkoleniowca czeski napastnik nie osiągał takich wyników jak u Michniewicza. Z 33 goli, jakie strzelił dla zespołu z Łazienkowskiej, dziewięć bramek zdobył podczas poprzedniej kadencji Serba (i jedną jesienią tego sezonu), podczas gdy u jego następcy trafi ł 23 razy. Tyle że u Vukovicia grał nie tylko krócej, ale też w początkowym okresie w Polsce, gdy dopiero poznawał polską ligę. Pekhart trafi ł do Warszawy dwa lata temu, gdy zespół prowadzony wówczas przez Vukovicia zakończył już okres przygotowawczy. Nie wskoczył więc do składu od razu, początkowo pełnił rolę rezerwowego. Nie był to dla niego łatwy czas: musiał się przebić, pokazać, do tego doszły trzy kontuzje. Przetrwał, nowy sezon rozpoczął spektakularnie: od dwóch trafi eń, na koniec zatrzymując się na 22 i tytule króla strzelców. Wtedy prowadził go już Michniewicz. Styl Vukovicia podczas pierwszej kadencji opierał się na dośrodkowaniach do wysokiego, silnego napastnika. By ta wizja miała sens, potrzebni są dobrzy skrzydłowi, wahadłowi – obecnie jest ich w Legii jak na lekarstwo, szkoleniowiec mówi wprost, że wzmocnienie na tych pozycjach jest priorytetem. – Jeśli myślimy o skutecznym Pekharcie, to dośrodkowanie z bocznych sektorów jest podstawą. W mistrzowskim sezonie byli Juranović, Wszołek, teraz piłkarzy na skrzydłach jest mniej. Trzeba stworzyć wahadłowych, którzy będą dogrywali piłki. Nawet po ziemi, ale potrzeba zawodników, którzy potrafią dokładnie podać – mówi Żewłakow.
Wiesław Grabowski, trener i menedżer, opowiada o życiu w Afryce. Konkretniej – w Zimbabwe.
Jeden z piłkarzy, których sprowadzał pan do Polski, Costa Nhamoinesu dorastał w getcie, nie miał co jeść, jego koledzy poszli w narkotyki albo prostytucję. Dla mieszkańców Zimbabwe piłka jest często jedyną szansą ucieczki ze społecznych nizin?
To już zależy od indywidualnego przypadku. Dobrze zapowia dający się sportowiec raczej zawsze znajdzie gratisowe miejsce w dobrej szkole. I zamiast płacić fortunę, to ma ją za darmo. I to nie są byle jakie szkoły, tylko takie, w których pracują nauczyciele z Anglii. Co innego, jeśli ktoś będzie miał pecha i nikt go nie odkryje. Piłka jest dla nich szansą na lepsze życie. Aczkolwiek potem ich losy różnie się układają. Przecież była już żona Shingiego Kawondery (były piłkarz Rakowa Częstochowa i Górnika Zabrze – red.) związała się z wiceprezydentem kraju (Constantinem Chiwengą – red.), który doprowadził do przewrotu w kraju i obalenia Mugabe.
Do Afryki wyjechał pan blisko 40 lat temu. Nigdy nie chciał pan wrócić na stałe do ojczyzny?
W Polsce cały czas mam nieruchomości, ale rzeczywiście czas spędzam głównie w Zimbabwe. Przede wszystkim mamy tu lepszą pogodę. Przez cały rok jest 22–25 st. C. To chyba zasługa słońca, że ludzie są tutaj weselsi, jest też dużo serdeczności. Choć oczywiście wszystko zależy od środowiska, w jakim człowiek się obraca. Ludzie nie biorą tak życia na poważnie. Jeśli pojawia się problem, podchodzą do niego łagodnie. Nikt nie robi od razu tragedii, jak ma to miejsce w Polsce.
Co najbardziej zaskoczyło pana na miejscu? Jedzenie mięsa z żyrafy?
Na grillu można pojeść nie tylko mięso z żyrafy, ale też z krokodyla, z antylopy czy z kudu. To zresztą nic nielegalnego. W okolicach wodospadów Wiktorii można zjeść wszystko, czego sobie człowiek zażyczy. Nawet jakąś dziwną świnię.
Jakie są minusy życia w Afryce?
Proszę pana, musielibyśmy jeszcze kilka godzin rozmawiać. Ale jeśli mam się streszczać, to wskazałbym na egoizm. Jeden drugiemu za bardzo nie pomoże. Rodziny to co innego, one są bardzo zżyte, ale jeśli chodzi o obcych ludzi, to może jeden na stu wyciągnie pomocną dłoń. Zazdrość widać także w piłce. Gdy jako selekcjoner zbierałem informacje na temat zawodników za granicą, miałem nie lada twardy orzech do zgryzienia. Często nawet koledzy z jednego klubu kłamali nawzajem na swój temat. Tylko po to, żeby poprawić swoją reputację.
Piotr Wołosik opowiada o odejściu Michała Probierza z Niecieczy.
Probierz nie jest łatwą osobą do współpracy, wiele wymaga od otoczenia, a jeszcze więcej od siebie. A prowadzonymi drużynami zarządza w sposób autorytarny. Nie każdy jest na to gotowy, a na pewno do takiej współpracy nie byli gotowi zarządzający Termalicą. Jeszcze tusz z podpisu na umowie z ostatnią drużyną ekstraklasy nie zdążył zaschnąć, a Probierz już dowiedział się, że grupa piłkarzy wskazana przez niego do pożegnania z klubem musi jednak zostać. Perspektywa pracy z zawodnikami, którzy jesienią na 54 możliwe punkty ugrali dwanaście, nie zachwyciła trenera. By podjąć próbę ratowania ligi, trzeba reanimować trupa. Termalica zaproponowała pudrowanie go… A na dokładkę, krótko po „zawarciu małżeństwa”, jak donieśli mi życzliwi ludzie z małopolskiego klubu, do Probierza doszły słuchy, że za jego plecami dyrektor sportowy w osobie syna pani właściciel i jednocześnie prezes organizuje transfery. No i Probierz postanowił złożyć kolejny podpis. Tym razem na natychmiastowym rozwiązaniu kontraktu. Jakiś czas temu dotarła do mnie anegdota, związana z początkującym wówczas dyrektorem sportowym: – Ciebie to dobrze kojarzę – pochwalił się piłkarzowi Termaliki. – O, jak miło! No grało się tu i ówdzie. W całkiem niezłych klubach – skromnie przyznał zawodnik. – Nie, nie. Znam cię z „Football Managera”! Złośliwi mówią, że minęło kilka lat, a dyrektor w dyrektorskim fachu nadal jest początkującym.
fot.