W sobotniej prasie wywiady z Vukoviciem, Jorginho i Robertem Sibigą, ciekawy tekst o reakcji PZPN na doniesienia łączące Nawałkę z Kosowem oraz lekcja historii związana z futbolem we Wrocławiu.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Szef PZPN nie dał wiary zaprzeczeniom Adama Nawałki w sprawie informacji o jego możliwym zatrudnieniu w Kosowie
Po tej wiadomości w siedzibie polskiego związku zrobiło się gorąco. Nie ze strachu, że ktoś może nam podebrać trenera, a ze złości. Kulesza – biznesmen z wieloletnim doświadczeniem – zinterpretował to jednoznacznie jako próbę umocnienia przez Nawałkę pozycji w negocjacjach. Widział takie kombinacje nie raz, nie dwa, więc nie z nim takie numery…
W czwartek były selekcjoner (prowadził Biało-Czerwonych w latach 2013–18) zaczął z werwą dementować w polskich mediach rewelacje prasy z Kosowa i zarzekać się, że to bzdura. On się nigdzie nie zgłaszał, nic z tych rzeczy. Nawet agenta nie ma, a sam nic nie wysyłał. Czeka na reprezentację Polski! Ale to nie zabrzmiało przekonująco dla PZPN.
W związku mocno wątpi się w wersję, że ktoś gdzieś tam w Kosowie wymyślił sobie Nawałkę jako trenera miejscowej kadry. Akurat w momencie, kiedy reprezentacja Polski potrzebuje selekcjonera? I dlaczego właśnie Nawałka, który nie ma nic wspólnego z Kosowem? Do tego od wiosny 2019 trener jest bezrobotny po zwolnieniu z Lecha Poznań, a od jego największego sukcesu – ćwierćfinału EURO 2016 – minęło dobrze ponad pięć lat.
Rozmowa ze skrzydłowym Wisły Płock, Jorginho, który będzie uczestniczył w Pucharze Narodów Afryki z Gwineą Bissau.
Jakie są inne różnice między europejskim futbolem a afrykańskim?
Słuchanie muzyki przed meczem i tańczenie z kolegami. W Europie każdy piłkarz ma swój telefon i włącza, co chce, a u nas jest inaczej.
Futbol w Afryce jest bardzo radosny, ale słyszałem, że w pana życiu prywatnym przeżył pan bardzo smutne chwile.
Tak, zmarła moja mama. Odeszła 15 grudnia w Gwinei Bissau, ale nikomu w klubie nie powiedziałem, bo dwa dni później graliśmy mecz (z Lechią 1:0 – przyp. red.). Nie chciałem, aby ktoś pomyślał, że mnie to rozproszy. Było mi bardzo trudno, dwie noce nie spałem, ale chciałem być profesjonalistą, więc wystąpiłem. Dopiero po tym spotkaniu powiedziałem o jej śmierci. 19 grudnia poleciałem do kraju, a następnego dnia byłem na pogrzebie.
Mama odeszła nagle?
Wcześniej chorowała, ale nie mogę powiedzieć, że tego się spodziewałem. Tymczasem brat zadzwonił i powiedział, że mama nie żyje.
Trudno teraz skupić się na futbolu?
Oczywiście, mama to mama. Jej śmierci nie można porównać z niczym innym, ale daje mi to dodatkową siłę, bo patrzy na mnie z góry. Chcę, aby była ze mnie dumna.
Aleksandar Vuković mówi o sytuacji kadrowej Legii i potencjalnych transferach.
Środek pola, w którym zabraknie Andre Martinsa. Portugalczyk został przesunięty do drugiej drużyny. Dlaczego?
To moja decyzja. W środku pola chciałem postawić na zawodników o innym profilu. Z Martinsa już w swoim trenerskim życiu dużo korzystałem, jestem mu wdzięczny za współpracę z wcześniejszego okresu, ale też otwarcie mu powiedziałem, że przez ostatnie pół roku jego kontraktu nie widzę dla niego miejsca w moim zespole. Wolałem otwarcie to zakomunikować i nie zwodzić go.
Będą za to kontuzjowani Bartosz Kapustka i Artur Jędrzejczyk. Kiedy można spodziewać się ich powrotu na boisko?
To świetna informacja, że Artur jest z nami w Dubaju, będzie mógł wykonać dużą indywidualną pracę, trenować bez kontaktu, ale uczestniczyć w zajęciach, które mocno przybliżą go do powrotu na boisko. Nie ma jednak żadnych szans, żeby on i Bartek byli gotowi na pierwsze wiosenne mecze. Przy bardzo optymistycznych założeniach Artur wróci do gry pod koniec lutego. Bartek dołączy do nas 14 stycznia, jednak on potrzebuje więcej czasu niż „Jędza”, by znaleźć się w kadrze meczowej.
Liczy pan, że w Dubaju pojawią się kolejni nowi piłkarze?
Liczę, że nowi zawodnicy do nas trafią, jednak zdaję sobie sprawę, że nie jest to proste. Potrzebujemy piłkarzy na skrzydła – to sprawa priorytetowa. W bramce jesteśmy uzależnieni od zdrowia Artura Boruca i gotowości naszych młodych piłkarzy, więc nad tą kwestią się zastanowimy. W tej chwili koncentruję się jednak na tych zawodnikach, których mam w kadrze, z którymi mogę już dziś pracować.
Urodzony w Stalowej Woli Robert Sibiga został niedawno drugim Polakiem w MLS z tytułem Arbitra Roku. Sędzia, który w 2018 prowadził także mecz All-Stars z Juventusem, uwielbia każdy aspekt swojej pracy i chciałby spróbować swoich sił w Polsce.
TOMASZ MOCZERNIUK: Skąd się wziął pomysł na arbitra Roberta Sibigę?
ROBERT SIBIGA (SĘDZIA MLS): Zadecydował o tym przypadek. Pochodzę ze Stalowej Woli, gdzie piłka nożna odgrywała w życiu każdego dzieciaka ogromną rolę. Mając 20 lat, wyjechałem do Stanów, gdzie pracowałem i dla przyjemności grałem w piłkę w hali. W wieku 35 lat zerwałem wiązadła w kolanie, a kolega zaproponował, abym – w ramach zajęć rehabilitacyjnych – zrobił kurs sędziowski. Spodobało mi się to tak bardzo, że postanowiłem pójść na całość. Chcąc jak najszybciej nabrać jak najwięcej doświadczenia, wyjeżdżałem na wszystkie możliwe turnieje młodzieżowe, a także prowadziłem mecze amatorów w Nowym Jorku. Ryzyko się opłaciło, bo po sześciu latach zostałem zaproszony do pracy w MLS.
Taki awans ze szczebla na szczebel – bo sędziował pan także m.in. rozgrywki międzyszkolne, akademickie w lidze NCAA, potem gwizdał pan w USL oraz nieistniejącej już NASL, czyli drugi poziom rywalizacji w USA – nie jest chyba rzeczą zwyczajną?
Nie. Mój przeskok od prowadzenia meczów młodzieżowych do lig profesjonalnych był niespotykanie szybki. Zazwyczaj zajmuje to 12–15 lat, ale mnie udało się to zrobić w sześć. Kosztowało to wiele wyrzeczeń, miałem sporo szczęścia, ale udało się. Dzięki temu już od siedmiu lat sędziuję na najwyższym poziomie w USA i Kanadzie, do tej pory wystąpiłem w 138 meczach na środku.
Piłka nożna w USA wciąż pracuje nad ugruntowaniem swojej pozycji i pozyskaniem nowych sympatyków. Liga MLS cały czas sportowo się rozwija. Jak oceni pan zmiany zachodzące przy organizacji waszego zawodu?
Na początku w MLS sędziowie sobie po prostu dorabiali. Mieli swoje dzienne zajęcia, a wieczorami zmęczeni trenowali lub jechali na mecze. Odbijało się to na odpowiednim wykonywaniu obowiązków na boisku. Na szczęście liga zrozumiała, że lepsza forma sędziów musi iść w parze z inwestycją w ich przygotowanie. Kilka lat temu powstała organizacja PRO (Professional Referee Organization), która zatrudnia arbitrów MLS na podstawie kontraktu. W gronie 20 sędziów, dla których gwizdanie stało się sposobem na życie, znalazłem się ja. Oprócz aspektu finansowego, który pozwala w spokoju utrzymać rodzinę, taki ruch pozwolił nam na to, abyśmy mogli skupić się wyłącznie na trenowaniu i sędziowaniu. To był strzał w dziesiątkę, bo od tego czasu poziom sędziowania w MLS bardzo wzrósł.
SPORT
Dwóch wypożyczonych zawodników wróciło do Górnika Zabrze.
Co do Aleksandra Paluszka i Kacpra Michalskiego, to obaj występowali jesienią na wypożyczeniach. Ten pierwszy reprezentował barwy słowackiego FK Pohronie. Wystąpił tam w 10 spotkaniach ostatniej drużyny słowackiej ekstraklasy, a kilka dni temu klub poinformował, że rezygnuje z usług wysokiego polskiego obrońcy. W tej sytuacji wczoraj 20-letni Paluszek pojawił się na pierwszych zajęciach zabrzan. Michalski bieżący sezon zaczął w wyjściowej jedenastce „górników”. Od pierwszej minuty grał w pierwszych meczach rozgrywek, z Pogonią Szczecin i Lechem Poznań, dobrze prezentując się wcześniej w letnich sparingach. Potem jednak stracił uznanie w oczach sztabu szkoleniowego i został wypożyczony do drugoligowych Wigier Suwałki. Jesienią wystąpił tam w 14 ligowych grach zespołu, który po pierwszej części rozgrywek jest w środku stawki.
Nie wszyscy pewnie wiedzą, że obecny klub z Wrocławia… kiedyś już tak naprawdę istniał. Prawda, był to zupełnie inny twór, ale jednak nazywał się dokładnie tak samo.
Futbol na kontynencie europejskim – tj. poza Wyspami Brytyjskimi – narodził się w drugiej połowie XIX wieku. Ściślej rzecz ujmując, jego prawdziwy rozwój to końcowe lata tamtego stulecia, co tyczy się również piłki nożnej na współczesnych ziemiach polskich – bo Polski, jako państwa, w tamtym okresie na mapach nie było. Historii zaborów przypominać nikomu chyba nie trzeba.
W tamtym czasie futbol zaczął pojawiać się także na Śląsku – który pod żadnymi zaborami nigdy nie był. Narodziny miały miejsce w jego stolicy, czyli we Wrocławiu – przez znaczną część swojej historii znanego jako Breslau. Przyjmuje się, że okrągły przedmiot zaczął być tam kopany ok. 1892 roku, choć można spekulować, że pewne próby szeroko pojętego najpopularniejszego obecnie sportu świata odbywały się też wcześniej. Za przedstawienie wrocławianom futbolu odpowiadały towarzystwa gimnastyczne (Turnverein), które jednak nie pałały do niego przesadnym entuzjazmem. To było zresztą podejście typowe dla całych ówczesnych Niemiec. Dużo miejsca zajęłoby tłumaczenie, o co w tym wszystkim chodziło, ale mówiąc w skrócie – gimnastycy uważali piłkę nożną za sport po prostu niegodny, głupi czy najzwyczajniej śmieszny. Niektórzy używali nawet takich określeń, jak… zboczony. We Wrocławiu – jak i w innych częściach cesarstwa – nieprzychylna popularyzacji futbolu była także prasa, a jak wiadomo w tamtych czasach z jej zdaniem liczono się jak nigdy.
„Mecz piłkarski oferuje nie tylko pasjonujący, lecz również bardzo zabawny widok. Napełniona powietrzem, bardzo elastyczna piłka może zostać ciśnięta przez wprawnego gracza bardzo wysoko i daleko, ale nadzwyczaj rzadko dochodzi przy tym do spokojnego uderzenia, ponieważ zawodnicy przepychają się wzajemnie, próbując trafić ją nogą. Od czasu do czasu któryś z graczy traci równowagę przy gwałtownym zamachu i pada; jednym słowem jest to zabawny rozgardiasz, a wesołość publiczności osiąga punkt kulminacyjny wtedy, kiedy nieustannie i we wszystkich kierunkach uderzana i ciskana piłka trafi w końcu również któregoś z widzów” – widniało w Schlesische Zeitung, 16.07.1894; cytat za S. Szymański, „Sport w Breslau”.
Gimnastycy traktowali piłkę nożną co najwyżej jako dodatek do swojej głównej działalności. Jaki klub jest więc pierwszym typowo futbolowym we Wrocławiu? Tutaj pojawia się pewien spór… 13 października 1898 powstał FC 1898 Breslau, co było efektem usamodzielnienia się piłkarskiej sekcji Alter TV Breslau (gimnastycy). To właśnie ten klub uznaje się za pierwszy stricte piłkarski w stolicy Śląska, na co wpływ ma także kontynuowanie tradycji istniejącej już od sześciu lat sekcji w ramach Turnverein. Sęk w tym, że 1 kwietnia 1897 roku powstał inny klub – SV Blitz Breslau, który całkiem zasadnie zaczął twierdzić, że to on jest tym starszym.
SUPER EXPRESS
Paulo Sousa bajeruje Brazylijczyków, pytany o krytyczne reakcje w Polsce na jego odejście.
– Są czymś naturalnym – odparł Portugalczyk. – Dla większości Polaków moja decyzja nie była właściwa i rozumiem, dlaczego tak sądzą. Jestem dumny z drogi, którą przebyłem z Polską. Widziałem zmianę podejścia i chęć wejścia na wyższy poziom. I często nam się to udawało. Byliśmy jednym z zespołów strzelających najwięcej bramek w fazie kwalifikacyjnej – zachwalał Sousa swoją pracę.
I jak można się przekonać, bajerant z Portugalii wciąż uważa, że nic się właściwie nie stało. – To normalne, że różny może być odbiór tego, co robię, ale zawsze dawałem z siebie wszystko, byśmy osiągali jak najlepsze rezultaty – zapewnia. – Nikt, kto zetknął się ze mną w pracy w Polsce, nie może mi zarzucić, że nie postępowałem uczciwie, z respektem i zaangażowaniem – dodaje Sousa, który ciągle jest przekonany, że wpłynął pozytywnie na poziom gry reprezentacji.
Fot. FotoPyK