Piątkowa prasa ma dla nas sporo ciekawych tematów. Henryk Kasperczak i Mirosław Tłokiński atakują Zbigniewa Bońka w sprawie Paulo Sousy i reprezentacji Polski. Z kolei Marek Papszun opowiada o rozmowach z Legią i Rakowem oraz o swojej decyzji. – Sądzę, że do końca nie był korzystny ani dla mnie, ani dla Legii, ani dla Rakowa. Z drugiej strony w całej historii nie widziałem nic aż tak niestosownego. To tak jak z atrakcyjną dziewczyną. Mogę głośno powiedzieć, że mi się podoba, ale przecież nie musi z tego jeszcze nic konkretnego wynikać – mówi trener Rakowa w „Przeglądzie Sportowym”.
Sport
„Sport” przypomina przygody Henryka Kasperczyka w Pucharze Narodów Afryki. Ostatni sukces to 2002 rok i 4. miejsce z Mali.
Tak jak Burkina Faso, tak i w Mali, które organizowało Puchar Narodów u siebie, chcieli się cieszyć z sukcesu, jakim bez dwóch zdań był awans do czołowej czwórki. – Byłem akurat wolny, więc postanowiłem im pomóc przygotować zespół do turnieju. Okazało się, że mamy dobrą i obiecującą drużyną – opowiadał trener Kasperczak. Dał szansę gry kilku młodym zawodnikom. Szybko okazało się, że były to strzały w przysłowiową dziesiątkę. Mahamadou Diarra czy Seydou Keita, to potem przecież czołowi zawodnicy takich klubów, jak Real Madryt i Barcelona. Jedenastka „Orów” z Mali zajęła 2. miejsce w swojej grupie, a po wygranej 2:0 z RPA w ćwierćfinale awansowała do 1/2. To była prawdziwa sensacja, bo na ekipę gospodarzy mało kto wtedy liczył. Trener Kasperczak za swoje dokonanie uhonorowany został niecodziennym prezentem. Przyznano mu… kawałek ziemi do uprawy w stolicy kraju Bamako! – Dostałem ten kawałek ziemi, ale nie wiedziałem co z nim zrobić. Przecież nie będę tam ziemi uprawiał. Powiedziałem chłopakom: jak chcecie, to weźcie tą ziemię ode mnie – mówił szkoleniowiec. Potem wszystkim zajmował się piłkarz reprezentacji Djibril Sidibe. Dodajmy, że będąc w Mali nasz trenerczęsto jadał śniadania w towarzystwie prezydenta kraju Alpha Oumara Konare, który w latach 70. studiował na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego.
Aleksander Paluszek i Daniel Ściślak nie spisali się dobrze w Pohroniu.
Gra na Słowacji wcale nie musi być dla nikogo ujmą, a pokazał to przykład dwójki innych młodych polskich zawodników, a mianowicie pochodzącego z Tychów Jakuba Kiwiora oraz związanego wcześniej z Wartą i Lechem Poznań Dawida Kurminowskiego. Obaj grali w MSK Żilina, nawet w rezerwach tego klubu, a teraz obaj są na Zachodzie, Kurminowski w duńskim Aarhus, a Kiwior we włoskiej Spezii w Serie A. Jak było w przypadku Paluszka i Ściślaka? Ten pierwszy zagrał jesienią w 10 z 19 ligowych meczów FK Pohronie. W sumie uzbierało mu się 790 minut gry w słowackiej ekstraklasie. Zaliczył jedną asystę w spotkaniu z Zemplinem Michalovce. Do tego jeden występ w słowackim pucharze. Ściślak zagrał trochę więcej, bo wystąpił w 13 ligowych spotkaniach, ale w końcówce sezonu obaj siedzieli na ławce rezerwowych. Jak się to ma do występów całej drużyny? – Zaprezentowali się słabo, zresztą jak cała drużyna, która zamyka ligową tabelę z ledwie 10 punktami na koncie w 19 meczach – mówi nam Patrik Lendel, dziennikarz słowackiego „Futbal magazin”. Żurnalista zza południowej granicy tłumaczy: – Oczekiwania przed występami FK Pohronie były duże, bo pojawił się tam szwajcarski kapitał. Za te pieniądze chciano zbudować silny zespół. Odpowiadał za to syn byłego trenera Borussii Dortmund Luciena Favre – Loic. Oczekiwali, że nie będzie problemów, ale drużyna przegrywała mecz za meczem. Słabo grali też zawodnicy od was – mówi nam Lendel.
Ekstraklasa wraca do pracy po przerwie.
Zdecydowana większość ekip ekstraklasy spotka się na pierwszym treningu dzisiaj. Dłuższe „wakacje” mają tylko Radomiak i Śląsk Wrocław, które rozpoczną przygotowania dopiero w poniedziałek, 10 stycznia. Wkrótce wszystkie drużyny ruszą na zgrupowania, które są jednym z najważniejszych elementów zimowego przygotowania do ligowych zmagań. Tylko Piast Gliwice zafundował sobie dwa obozy, w tym jeden w Polsce (w Rybniku-Kamieniu). Pod tym względem zespół trenera Waldemara Fornalika jest wyjątkowy w ekstraklasie, pozostałe zespoły bowiem „brzydzą się” korzystać w tym okresie z polskich ośrodków sportowych. Logiczne, wszak ze względu na panujące temperatury nie ma w nich możliwości korzystania z boisk z naturalną nawierzchnią. Największą popularnością cieszy się w styczniu Turcja, bo tam będzie przygotowywać się aż szesnaście zespołów rywalizujących w ekstraklasie!Są tam sprawdzone ośrodki, ze świetnym zapleczem sportowym i hotelowym. Nie do przecenienia jest również możliwość rozegrania meczów kontrolnych z wartościowymi przeciwnikami, którzy wybrali ten sam kierunek na szlifowanie formy. W tym roku największym powodzeniem cieszy się Belek, gdzie zakotwiczy osiem polskich drużyn. Druga w kolejce jest Antalya, gdzie będzie pracowało pięć zespołów. Stal Mielec wybrała Kargicak, Warta Poznań postanowiła przygotowywać się w Side, zaś Lara będzie bazą wypadową Zagłębia Lubin.
Trenerzy z Jastrzębia byli na stażu w Szachtarze Donieck.
– Wylecieliśmy na Ukrainę z Katowic i wylądowaliśmy na lotnisku w Boryspolu, leżącym 30 kilometrów na wschód od Kijowa – opowiada Andrzej Myśliwiec. – Z portu lotniczego pojechaliśmy taksówką do oddalonej o 12 kilometrów miejscowości Szczastliwe, gdzie znajduje się główny ośrodek Akademii Szachtara Donieck. Tam też zostaliśmy zakwaterowani w trzygwiazdkowym hotelu „AlMar” w pokojach dwuosobowych. W pięciopiętrowym budynku zakwaterowani są wszyscy młodzi piłkarze Szachtara, od U-12 do U-19. Ten ostatni zespół grał w Młodzieżowej Lidze Mistrzów. W akademii trenuje 160 chłopców, 90 procent z nich przyjechało z Doniecka, reszta to są miejscowi. Kadra szkoleniowa rekrutuje się wyłącznie z Doniecka, dyrektorem akademii jest Aleksandr Aleksjejew. Naprzeciwko ośrodka jest szkoła, do której uczęszczają zawodnicy akademii. Boiska treningowe zlokalizowane są 200-300 metrów od niej. W jednej części kompleksu są dwa boiska trawiaste i jedno ze sztuczną nawierzchnią, natomiast w drugiej dwa sztuczne i dwa trawiaste. Wszystkie oczywiście są pełnowymiarowe i oświetlone, połowa z nich z trybunami mogącymi pomieścić tysiąc osób. W ośrodku do dyspozycji młodych piłkarzy są sauna, mały basen, gabinety odnowy biologicznej i stołówka, natomiast siłownia jest w hotelu. Chłopcy oraz trenerzy za pobyt tutaj nie płacą ani grosza, wszystkie koszty pokrywa właściciel klubu. Zapomniałem jeszcze dodać, że Szachtar prowadzi drużynę dziewcząt, ale one akurat w trakcie naszego pobytu miały wolne.
Super Express
Jakub Kamiński mówi wprost: zostaję w Lechu.
„ Super Express”: – Wyjedziesz już teraz czy dopiero latem?
Jakub Kamiński: – Do końca sezonu zostaję w Poznaniu. Są sprawy do załatwienia w Lechu – na przykład mistrzostwo Polski w stulecie klubu. Zresztą dla mojego rozwoju warto dograć ten sezon w ekstraklasie i – mam nadzieję – zdobyć tytuł.
– Rynek piłkarski rządzi się jednak własnymi prawami: kupić, sprzedać, pohandlować…
– Okienko się właśnie otwarło, więc jakieś oferty na pewno się pojawią. Każdą oczywiście warto rozważyć, a ja czuję się gotowy, by podnieść rękawicę i powalczyć o miejsce w zagranicznym klubie już teraz. W każdej chwili trzeba być gotowym na nowy rozdział. Trzeba też mieć zdrowie, umiejętności, charakter, talent i szczęście, bo każdy z tych elementów w jakimś stopniu wpływa na losy zawodnika. Ale – jak powiedziałem – mam do wykonania zadanie w Lechu.
Mirosław Tłokiński wytoczył duże działa przeciwko Bońkowi. Oskarża go o działanie na boku dla własnych korzyści.
– Nie zdziwiłbym się, gdyby ta decyzja o rezygnacji była podjęta wspólnie przez Sousę i byłego prezesa PZPN Zbigniewa Bońka – mówi „Super Expressowi” Tłokiński.
„Super Express”: – Dlaczego tak pan uważa?
Mirosław Tłokiński: – Rezygnacja Sousy jest uwolnieniem się od odpowiedzialności w razie niezakwalifikowania się na mundial. Prezes Kulesza zrobił dobry manewr, że pozostawił Sousę, bo pośrednia odpowiedzialność spadłaby na trenera, a bezpośrednia na Bońka, który go zatrudnił. Odejście Sousy sprawia, że nie będzie odpowiedzialny za ewentualną porażkę, a Boniek nie będzie jej współuczestnikiem, więc obaj uratują swoje tyłki. Od 2012 r., gdy Boniek został prezesem, to on jest „selekcjonerem”, a trenerzy, których mianował, tylko narzędziami w jego ręku.
– Bardzo odważna teza. Dlaczego miałoby tak być?
– Ponieważ ma bardzo wybujałe ego. To żadna tajemnica, że Boniek zawsze uważał się za najlepiej znającego się na piłce. Nigdy swojej pracy jako działacz nie łączył z postępem sportowym, jeśli już, to z korzyściami materialnymi. Liczba młodych piłkarzy sprzedanych w ostatnich dziewięciu latach do Włoch, gdzie ma kontakty, jest zdumiewająca. Bońkowi pod koniec jego kadencji potrzebny był selekcjoner, który zróżnych względów będzie go słuchał i będzie służalczy. Do kadry byli powoływani piłkarze wyselekcjonowani przez „zawodowego bajeranta”, czyli z tzw. stajni Zibiego, a reszta w tej kadrze w dużej mierze jest przypadkiem.
Przegląd Sportowy
Marek Papszun w wywiadzie komentuje temat pracy w Legii. Przyznaje, że nie będzie pracował w Warszawie.
To wyjaśnijmy dość istotną kwestię: pan zrezygnował z Legii czy to Legia zmodyfi kowała wcześniej zaproponowane warunki?
Nie chciałbym za mocno wchodzić w szczegóły. Powiem w ten sposób: aby doszło do porozumienia, obie strony musiałyby tego bardzo chcieć. Miejmy też na uwadze, że w całej sprawie był również Raków i jego właściciel. On rzeczywiście był zdeterminowany, bym został w jego klubie i wszystkie działania prowadził jednoznacznie w tym kierunku. Dałem mu nawet publiczną obietnicę, że udzielę ostatecznej odpowiedzi do końca roku, nie mogłem więc już dłużej czekać. To znaczy mogłem, ale nie chciałem, bo obiecałem coś innego.
Czyli sprawa przenosin do Legii wciąż była nierozstrzygnięta i pan w końcu postanowił przeciąć temat, bo mógł się ciągnąć bez fi nału jeszcze nie wiadomo jak długo?
Można tak powiedzieć. Myślę, że prezes Legii Dariusz Mioduski jasno określił swój cel.
Ale z powodu tej jasnej deklaracji prezesa Mioduskiego jeszcze w listopadzie, a potem powtórzonej w grudniu, niełatwo było panu łatwo funkcjonować w przestrzeni publicznej, a zapewne też w środowisku lokalnym. Cały czas trzeba było się mierzyć z pytaniem, czy i kiedy przeniesie się pan do Legii.
Nie ukrywam, że tak było, ale to jest kwestia odpowiedniego nastawienia mentalnego. Mógłbym pracować na przykład w okręgówce, nikt by mnie nie znał i o nic nie zapytał. Jako trener doszedłem do takiego poziomu, że muszę się mierzyć również z wyzwaniami medialnymi, nawet jeśli są one trudne.
Ale myśli pan, że rozgrywany przy otwartej kurtynie spektakl pod tytułem „Trener Papszun odchodzi z Rakowa do Legii” był dla pana korzystny?
Sądzę, że do końca nie był korzystny ani dla mnie, ani dla Legii, ani dla Rakowa. Z drugiej strony w całej historii nie widziałem nic aż tak niestosownego. To tak jak z atrakcyjną dziewczyną. Mogę głośno powiedzieć, że mi się podoba, ale przecież nie musi z tego jeszcze nic konkretnego wynikać.
Kamil Glik szuka nowego klubu. Jego pensja ciąży Benevento.
Zmiany, zmiany, zmiany. Nowy rok dla kilku reprezentantów Polski oznacza zmianę miejsca pracy. Kadrowicze albo właśnie zameldowali się w nowych klubach, albo zaraz to zrobią lub zaczynają się do tego szykować. Już na początku stycznia wiadomo, że powołania na marcowe baraże do mistrzostw świata w przypadku Kacpra Kozłowskiego, Krzysztofa Piątka i najprawdopodobniej Kamila Glika trzeba będzie wysyłać pod inne adresy niż w ubiegłym roku. […] Wiele wskazuje, że nowy dom będzie miał także Glik. Po spadku z Serie A z Benevento Calcio rozmawiano przede wszystkim z Udinese Calcio, ale fi nalnie stoper został w zespole z południa półwyspu i z bardzo dużą pensją jak na Stregonich – 2 mln euro – kopał w II lidze włoskiej. Według naszych informacji, działacze ekipy z regionu Kampania chcieliby z tym skończyć, tym bardziej że godnym następcą Polaka okazał się Alessandro Vogliacco. Dlatego defensor reprezentacji Polski w porozumieniu z szefami szuka innego miejsca pracy, najchętniej poza Italią. W tym sezonie Glik wystąpił 11 razy w 17 kolejkach Serie B, ale aż dwukrotnie został ukarany czerwonymi kartkami, a po drugiej – trzymeczowej pauzie – już nie wrócił do podstawowego składu.
Koronawirus i wojna – Puchar Narodów Afryki ma poważne problemy.
Innym zagrożeniem są terroryści. W Kamerunie od czterech lat trwa, nieco zapomniana przez świat, wojna domowa. To pokłosie ciągnącego się od dziesiątek lat konfl iktu w Ambazonii. W 2017 roku ta anglojęzyczna część kraju (dla większości Kameruńczyków język numer jeden to francuski) ogłosiła niepodległość. Rządzący krajem od 1982 roku (najdłużej panujący przywódca świata, nie licząc monarchów) prawie 89-letni obecnie prezydent Paul Biya wysłał przeciw rebeliantom wojsko, które jest oskarżane o dokonywanie masakr w celu zastraszenia ludności cywilnej. W wojnie w wyniku przemocy stosowanej przez obie strony zginęło około czterech tysięcy osób. Teraz separatyści już grozili atakami podczas tego turnieju. Na dodatek ataki terrorystyczne w tym kraju przeprowadzają islamiści, w tym ze znanej grupy Boko Haram. Z powodu różnych kłopotów przez dziesiątki lat Kamerun, mimo wysokiego poziomu tamtejszej kadry, nie organizował tego turnieju. Gości go po raz drugi, ale poprzednio czynił to pół wieku temu. Turniej miał trafi ć do tego państwa w 2019 r., ale zaledwie pół roku przed początkiem zmagań Kamerun zrezygnował, twierdząc, że nie będzie gotowy i ostatecznie PNA odbył się w Egipcie. W Kamerunie miał zostać zorganizowany ubiegłego lata. Tymczasem przed rokiem Afrykańska Konfederacja Piłkarska ogłosiła, że impreza zostanie przeniesiona na okres zimowy ze względu na panujące w czerwcu w Kamerunie warunki atmosferyczne. Wtedy trwa pora deszczowa. Paradoksalnie to jednak styczeń i luty są najgorętszymi miesiącami w roku. W największym mieście kraju, Duali, średnia maksymalna temperatura dobowa wynosi 33,7 stopnia.
Henryk Kasperczak o kadrze i Sousie. Obrywa się Bońkowi.
Uporządkujmy kolejność wydarzeń. Paulo Sousa nie wystawia na mecz z Węgrami Roberta Lewandowskiego i Kamila Glika, choć wiarygodna wersja brzmi, że sami się nie wystawili, na co szkoleniowiec przystał, dając im wolne, którego ponoć potrzebowali. Przegrywamy 1:2 i tym sposobem przepada nam rozstawienie w losowaniu baraży, a porażka skutkuje pierwszym meczem barażowym na wyjeździe. Nie rozegra go reprezentacja Sousy, bo Portugalczyk porzucił ją na rzecz brazylijskiego Flamengo.
No tak. Winnego szuka się wyłącznie w trenerze, a ja myślę, że on powinien mieć wokół siebie ludzi, którzy coś sensownie mu podpowiedzą, wyjaśnią. Nie mam pewności, czy on w ogóle rozumiał, że jeśli nie wygramy z Węgrami, to nasza sytuacja mocno się skomplikuje. Naprawdę nie dociera do mnie, jak można było zrezygnować z Lewandowskiego i Glika. W jakim procencie ta dwójka stanowi o sile kadry? Nie pomylę się mocno, jeśli uznam, że nawet w połowie. Ta historia w ogóle nie powinna się wydarzyć. I jak to u nas – nikt osobiście nie zamierza wziąć odpowiedzialności. Za to kozłów ofiarnych jest całe stado. Może tego wina, tamtego. Nie mam pojęcia, czy Sousa sam podjął tę niepoważną decyzję, czy z kimś wspólnie. Powtarzam – ktoś mądrzejszy powinien wziąć Portugalczyka, objaśnić mu, o co toczy się gra i wybić mu z głowy pominięcie w składzie duetu najlepszych.
W ogóle ta cała historia z zatrudnieniem i rezygnacją Sousy była niepoważna.
Przede wszystkim ten, który go zatrudniał, źle skonstruował umowę, czyli były prezes PZPN. Wystarczyło zasięgnąć języka, w jaki sposób Sousa rozstawał się z Bordeaux. To nawet ja, stojący nieco z boku, doskonale wiedziałem, że nie były to normalne okoliczności. Ani historia rozwodu z Bordeaux, ani też pożegnania Portugalczyka z innymi miejscami pracy.
Rozstanie są bolesne dla pracodawców, bo Sousa dał się poznać jako twardy negocjator, by wyrwać duży pieniądz i za chwilę próbować tego samego gdzie indziej.
Dlatego wiedząc, z kim ma się do czynienia, umowa powinna być precyzyjnie i przytomnie skonstruowana. W Polsce zapanowało dziwne podniecenie i radość, że na odchodne Sousa musiał zapłacić związkowi 300 tysięcy euro. Aż 300 tysięcy! Przepraszam pana, ale nie jestem w stanie powstrzymać głośnego śmiechu! Ludzie z Francji, znajomi z zachodniej Europy pytali mnie, podobnie jak ja zanosząc się śmiechem, czy ta „kara” to na pewno 300 tysięcy euro, czy jednak taka, która powinna być, na przykład 30 milionów euro? Zbigniew Boniek jest wiceprezydentem UEFA i nie zna realiów piłki? Że na wysokim poziomie, w klubach czy reprezentacjach, sumy odstępnego i kary za zerwanie kontraktu sięgają 30, 50, a nawet 100 milionów? Zbigniew Boniek nie mógł dokonać takiego zapisu? W PZPN nikt o tym nie pomyślał, nie było żadnej dyskusji o umowie z najważniejszym trenerem w Polsce? Coś tu nie gra. Żart plus skandal.
fot. FotoPyK