Reklama

PRASA. Czy Legia łamie prawo w kwestii Marka Papszuna?

redakcja

Autor:redakcja

09 grudnia 2021, 08:33 • 13 min czytania 10 komentarzy

Czwartkowa prasa skupia się rzecz jasna na meczu Legii Warszawa ze Spartakiem Moskwa. Mamy także rozmowy z Euzebiuszem Smolarkiem, Filipem Szymczakiem czy Januszem Kudybą. Ciekawą kwestię prawną porusza “Przegląd Sportowy” – czy Legia łamie przepisy rozmawiając z Markiem Papszunem? – Status kontraktowy trenerów reguluje Uchwała PZPN nr XII/189 z 12 grudnia 2014 roku. Artykuły 12 i 13 wspomnianego aktu zabraniają zawierania umów z innym klubem na dłużej niż sześć miesięcy przed wygaśnięciem dotychczasowego kontraktu.

PRASA. Czy Legia łamie prawo w kwestii Marka Papszuna?

Sport

Wkrótce rusza Puchar Narodów Afryki.

Niestety, przypomina się to, z czym mieliśmy do czynienia na Czarnym Kontynencie prawie dokładnie 7 lat temu. Wtedy wszyscy szykowali się do finałów PNA, które w styczniu i lutym 2015 roku miały się odbyć w Maroku. Sam miałem już wykupiony bilet lotniczy do Marrakeszu, gdzie miały być rozgrywane spotkania. Z powodu epidemii wirusa Ebola, która zdziesiątkowała przede wszystkim kraje Afryki Zachodniej, Gwineę, Liberię i Sierra Leone, zmarło ponad 11 tys. osób, turniej – z powodu rezygnacji Maroka – przeniesiono do Gwinei Równikowej. Jak będzie teraz? Pokaże to najbliższy czas. Do Kamerunu właśnie udaje się delegacja CAF, żeby wszystko monitorować na miejscu. Nie ma praktycznie możliwości manewru, bo do rozpoczęcia turnieju naprawdę niewiele czasu. Europejskie Stowarzyszenie Klubów (ECA) już wyraziło swoje głębokie obawy dotyczące zdrowia i bezpieczeństwa piłkarzy. Z samej Premier League w rozgrywkach ma wziąć udział aż 40 graczy. „Nie możemy bezczynnie przyglądać się na całą sytuację, tym bardziej, że zdrowotna sytuacja pogarsza się w alarmujący sposób” – można przeczytać w komunikacie ECA. 

Zapowiedź meczu Legii Warszawa. 

Reklama

Wiadomo, że Legia w ekstraklasie spisuje się słabo. Przegrała również, bardzo wyraźnie, trzy ostatnie mecze w Lidze Europy i w związku z takimi wynikami trudno przy Łazienkowskiej o optymizm. Ale jeżeli jest szansa, by spróbować uratować sezon, to należy zrobić wszystko, wspiąć się na absolutne wyżyny, by ją wykorzystać. – Pomysł na ten mecz jest jeden. Chcemy go wygrać. Na pewno zagramy bardziej ofensywnie niż w meczach z Leicesterem i Napoli. Musimy być bardziej odważni – podkreślił trener Gołębiewski, a w Warszawie liczą nie tyle na cud, co na powtórkę sprzed pięciu lat. Wówczas po batach od Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów, przed ostatnią kolejką Legia miała jeszcze szansę na to, by zająć trzecie, gwarantujące grę w Lidze Europy miejsce w grupie, ale musiała wygrać ostatni mecz. Mierzyła się ze Sportingiem Lizbona i wygrała 1:0 po golu Guilherme, co oznaczało pozostanie na międzynarodowej arenie na wiosnę. Wówczas jednak, pod wodzą niedługo wcześniej zatrudnionego Jacka Magiery, zespół wyraźnie odżył. Teraz pod wodzą Marka Gołębiewskiego trudno mówić o podobnym zjawisku. Wprawdzie udało się w końcu wygrać w lidze i awansować do ćwierćfinału Pucharu Polski, ale w ostatnim meczu ekstraklasy Legia znów przegrała.

Lukas Podolski rozwinął skrzydła. Niemiec komentuje swoją formę.

– Nie muszę się z kimś wadzić czy buzię mu uspokajać. Swoje w karierze zrobiłem, grałem w wielu miejscach, wiem jak piłka działa. Cieszę się, że mogę Górnikowi pomóc i na boisku i poza nim. Widać tę radość u kibiców, jak się cieszą i to jest najważniejsze. Można mecze wygrać i przegrać, ale ważne, żeby była radość. Co do bramek, to nieważne kto strzela. Akurat w meczu ze Śląskiem dostałem dobre podanie od Piotra Krawczyka, który wszedł na boisko. Widać, że mamy w zespole kilku zawodników, którzy potrafią dobrze zagrać, potrafią strzelić. Do tego dobrze wyglądamy w defensywie. Jest pod tym względem zdecydowanie lepiej, niż było na początku i to nie jest tak, że tylko my gdzieś tam z przodu gramy, bo chłopaki w tyłach dokładają swoje – podkreśla Podolski. „Poldi” dodaje: – Na całym świecie tak jest, że jak się wygrywa mecz, to jest łatwy tydzień i człowiek się cieszy. Teraz przed nami trzy trudne mecze. Jak się uda, to fajnie, a jak nie, to będziemy dalej walczyć – podkreśla lider górniczej ekipy. 

Janusz Kudyba rozmawia o Miedzi Legnica. Ocenia udaną jesień swojej byłej drużyny.

Reklama

Jaka była najsilniejsza broń „Miedzianki” w rundzie jesiennej? Czym panu zaimponowała?

– Przede wszystkim trener Łobodziński potrafi wydobyć z zawodników wszystko, co najlepsze. Poprzednim trenerom legniczan nie zawsze się to udawało. Weźmy na przykład Maćka Śliwę, który w końcówce rundy miał już bardzo dobre „liczby”. Podobnie Patryk Makuch, który nie tylko strzelił 8 goli, ale miał jeszcze – o ile mnie pamięć nie myli – 5-6 asyst. No i odżył przy nim chociażby Damian Tront, który jest bardzo ważnym ogniwem drugiej linii i gra na poziomie, na jakim grał wcześniej w GKS-ie Jastrzębie. Teraz akcenty ofensywne Miedzi są rozłożone na cały zespół, nie spadają na barki 2-3 piłkarzy.

Najlepszym zawodnikiem lidera był Szwajcar Maxime Dominguez? Ten zawodnik robi na boisku różnicę?

– Lubię takich pomocników, bo Dominguez jest doskonałym kreatorem, dużo widzi na boisku i ma dobrą technikę użytkową. Dobrze radzi sobie nie tylko w ofensywie, ale również w destrukcji. Nie boi się grać wślizgiem, naprawdę ma bardzo dużo odbiorów piłki, nie stroni od pojedynków. Mogę mu zarzucić tylko jedną rzecz – zbyt rzadko decyduje się na strzały zza pola karnego. Ma świetnie ułożoną lewą nogę, a przed „szesnastką” zamiast decydować się na uderzenie, bardzo często szuka jeszcze kolegów. Niekoniecznie lepiej od niego ustawionych. On naprawdę przerasta tę ligę, dość powiedzieć, że średnio na dziesięć akcji ofensywnych przeprowadzonych przez Miedź, on nie dotyka piłki tylko w jednej z nich.

Piłkarz, który pana przyjemnie zaskoczył?

– Ewidentnie Patryk Makuch. Kiedyś pracowałem z nim indywidualnie, gdy byłem odpowiedzialny w Miedzi za grę napastników. U trenera Dominika Nowaka często grał na boku pomocy, a teraz rozwinął się i jest klasycznym środkowym napastnikiem, który oczywiście czasami schodzi w boczne sektory boiska, by „odciągnąć” obrońców przeciwnika i zrobić miejsce kolegom z drużyny. Jest na najlepszej drodze, by być bardzo dobrą „9”.

Filip Szymczak z GKS-u Katowice ma ambitne plany.

Sześć goli to dorobek, z którego jest pan zadowolony?

– Na samym starcie muszę zaznaczyć, że pierwsza liga jest może nie tyle specyficzna, co ciężka, mocna fizycznie, w której występuje duża waleczność, a to mój pierwszy sezon na tym poziomie. Wcześniej grałem w drugiej lidze i ekstraklasie. Są pewne różnice, dlatego potrzebowałem trochę czasu, by się z pierwszą ligą oswoić. Dużo od siebie wymagam, dlatego nie ma co ukrywać: był apetyt na jeszcze lepsze liczby. Pamiętam mecz ze Stomilem, w którym zdobyłem dwie bramki, tyle że z minimalnych spalonych i cofnięto mi je po VAR-ze. Szanuję to, co mam, ale mam nadzieję, że ten dorobek zostanie jeszcze powiększony.

Czy dużo nauczył się pan przez pół roku gry w GieKSie?

– Zostałem wypożyczony do Katowic, by regularnie grać. Widzimy, co dzieje się w Lechu – to sezon mistrzowski, dlatego uważam, że moja szansa tam na regularną grę w ekstraklasie byłaby niewielka. Ktoś może powiedzieć, że zrobiłem krok do tyłu, odchodząc do pierwszej ligi, ale patrzę na to wręcz przeciwnie. Chodziło o mój dalszy rozwój, a w młodym wieku najważniejsza jest regularna gra. Różnica w stylu i funkcjonowaniu na boisku między Lechem a GKS-em musi być, nie ma co ukrywać. Lech rok w rok chce narzucać rywalom swoje warunki, dominować. Jesteśmy świadomi, że dla GieKSy to trochę taki sezon przejściowy – cieszę się, że jestem jego częścią – dlatego nie brakowało meczów, w których nie byliśmy faworytem, oddawaliśmy przeciwnikowi pole, ustawiając się w średniej albo niskiej obronie. Wiele nauczyłem się w poruszaniu w defensywie, między formacjami, co na pewno zaprocentuje w przyszłości. Nigdy też nie grałem w ustawieniu na dwie „dziesiątki” i jednym napastnikiem. Wcześniej drużyny, w których występowałem zawsze miały też nominalnych skrzydłowych, a w GKS-ie przeszliśmy na wahadła. Te doświadczenia z gry w innym systemie będą dla mnie bardzo cenne.

GKS Tychy nie cieszy się z jesiennego dorobku. Komentuje go Kazimierz Szachnitowski, najlepszy strzelec w historii GKS-u.

Szczególnie bolesna okazała się porażka w ostatnim tegorocznym meczu na tyskim boisku z Resovią, a smutno wygląda także jesienny bilans bramkowy 21:21 świadczący o słabości gry ofensywnej, bo tylko trzy zespoły w całej lidze strzeliły mniej goli niż tyszanie. Rok temu, po 16 spotkaniach, dorobek bramkowy wynosił 22:14, natomiast po 20. kolejce 31:18. Nic więc dziwnego, że na zimowe urlopy piłkarze GKS-u Tychy udali się z zaleceniem zresetowania głów, żeby od początku zimowych przygotowań, których start sztab szkoleniowy wyznaczył na 11 stycznia, przystąpili odbudowani psychicznie. Oczywiście nie zabrakło także indywidualnych rozpisek na fizyczne przygotowanie organizmów do wspólnej zimowej pracy, ale pierwsze i najważniejsze zadanie przedświąteczne brzmi – odpocząć od piłki.

Czy przy wszystkich pozostałych formacjach stawia pan minusy?

– Niestety tak. Dziurawa defensywa, w której ani rośli stoperzy – choć oni mniej, ani boczni obrońcy nie zasłużyli na miano pewniaków. Z rozmachem po kontuzji wrócił do gry Krzysztof Wołkowicz, ale w pewnym momencie zgasł i były mecze, w których dawał się kręcić. Liczyłem też na lepszą grę Maćka Mańki i Dominika Połapa, ale za dużo, jak na swoje możliwości, robili błędów i za mało dawali ofensywie.

Gdzie tkwił główny problem drugiej linii?

– Tu było kilka problemów. Pierwszy nazwałbym „kwestia młodzieżowca”. W poprzednim sezonie to był nasz atut, a w rundzie jesiennej widać było wyraźnie, że Marcin Kozina i Kacper Janiak, bo oni grali najczęściej, są na boisku, bo tego wymaga regulamin rozgrywek. Druga sprawa, połączona z pierwszą, to „słabe skrzydła”. W poprzednim sezonie Kamil Kargulewicz i Kacper Piątek jako młodzieżowcy oraz Bartosz Biel często byli siłą napędową drużyny, a jesienią zawodzili. To był nasz słaby punkt. Trzeci – zaskoczył mnie na końcu rundy. Wydawało się, że ilościowo jesteśmy dobrze skomponowani, ale po kontuzji Oskara Paprzyckiego i wobec kartkowej pauzy Jakuba Piątka i Wiktora Żytka, który i tak był w słabszej formie, zabrakło nam pomocników defensywnych. Natomiast w ofensywie coś się stało z Łukaszem Grzeszczykiem. To nie był ten lider jakiego znaliśmy z poprzednich sezonów.

Super Express

Tomasz Frankowski wierzy w Arkadiusza Milika.

– Problemem Milika nie jest liga francuska, bo wejście do niej miał znakomite – analizuje w rozmowie z „SE” Tomasz Frankowski, który spędził kilka lat w Strasbourgu. – Przyszedł lekki dołek, po powrocie po kontuzji czasem dłużej szuka się formy. Dajmy mu czas do końca stycznia, bo Ligue 1 gra non stop. Przerwa jest mała. Jeśli wtedy nie będzie strzelał, to będziemy mówić o problemie. Jestem pewny, że do tego czasu Milik będzie miał kilka goli na koncie i będziemy szukać dla niego miejsca w ataku reprezentacji obok Lewandowskiego – dodaje Frankowski. „Franek” uważa, że do odblokowania Milika potrzebna jest odrobina szczęścia. – Na pewno nie jest tak, że Arek nie będzie dostawał kolejnych szans. Potrzebuje jednej bramki, choćby strzelonej kolanem, by się odblokować. Potrzebna jest cierpliwość, do świąt lub nawet do stycznia. Wierzę, że Milik wróci do strzelania goli, bo ma na bardzo duży potencjał.

Przegląd Sportowy

Najważniejszy mecz jesieni dla Legii. Zwycięstwo może wiele zmienić.

– Jedno zwycięstwo może zmienić wszystko, nie chodzi tylko o punkty, ale o poprawienie nastrojów i morale, zwiększenie motywacji. Ostatnio nie zagraliśmy słabo, ale znowu w zbyt łatwy sposób straciliśmy gola. Żadnej drużynie nie gra się łatwo przeciwko nam i naszym kibicom, zamierzamy pokazać moc – deklaruje Josue Pesqueira. Pieniądze, o których było wcześniej, są ważne, ale to nie wszystko. Na powrót do fazy grupowej Legia czekała pięć lat. Lista wstydu i kolejnych klubów, które wyrzucały ją z Europy, rosła, a krajowe trofea, które kolekcjonowała, cieszyły tylko na koniec sezonu. Później ich słodki smak zamieniał się w gorycz porażek, aż wreszcie w tym roku udało się nawiązać do tradycji. Legia z przytupem wróciła do Europy, tylko że znowu radość i słodycz dość szybko zaczęły zmieniać się w poczucie beznadziei oraz gorycz porażki. Drużyna nie poradziła sobie na dwóch frontach, w ekstraklasie klęska goni klęskę, po 11 porażkach w 15 kolejkach zespół nie może się wygrzebać ze strefy spadkowej, zmiana trenera Czesława Michniewicza na Marka Gołębiewskiego niewiele dała. Ale jest jeszcze mecz ze Spartakiem, rywalem dla Legii wyjątkowym. W 1994 roku razem z klubem z Moskwy wyszła z grupy Champions League i później zagrała w ćwierćfinale tych rozgrywek, a w 2011 roku sensacyjnie wyeliminowała ten zespół z Ligi Europy i po bardzo udanych meczach w grupie wiosną kolejnego roku wystąpiła w fazie pucharowej rozgrywek. 

To nie jest udany sezon. Także dla Spartaka.

W lidze pokazuje jednak znacznie gorsze oblicze. Wicemistrz Rosji zajmuje dziewiąte miejsce. Ostatni raz tak nisko na koniec sezonu Spartak był w 2004 roku, gdy zajął dziesiątą pozycję. Dopiero w sobotę przerwał serię sześciu meczów bez zwycięstwa. W październiku przegrał 1:7 z Zenitem, ponosząc najwyższą porażkę w historii klubu w lidze. […] Takie wyniki to zawód dla fanów klubu, który 12 razy zdobył mistrzostwo ZSRR (tylko Dynamo Kijów ma o jedno więcej), 10-krotnie tytuł w Rosji, 10 Pucharów Rosji i 9 Pucharów ZSRR, w każdej z tych kategorii nie ma sobie równych. Jakby w Spartaku kłopotów było mało, w Warszawie nie wystąpi żaden z czołowych napastników, bo Aleksandr Sobolew pauzuje za kartki, zaś Larsson i Ezequiel Ponce są kontuzjowani. A Spartak powinien walczyć o zwycięstwo, ponieważ to zapewni mu awans do kolejnej rundy Ligi Europy, a może nawet pierwsze miejsce w grupie i grę od razu w 1/8 fi nału (o ile Leicester nie pokona Napoli). Remis może dać moskiewskiej drużynie awans do 1/16 fi nału, ale w tym przypadku będzie potrzebować, aby ekipa z Neapolu nie wygrała z Leicester. 

Czy Legia Warszawa łamie prawo, zabiegając o Papszuna? Rzecz o martwym przepisie.

Status kontraktowy trenerów reguluje Uchwała PZPN nr XII/189 z 12 grudnia 2014 roku. Artykuły 12 i 13 wspomnianego aktu zabraniają zawierania umów z innym klubem na dłużej niż sześć miesięcy przed wygaśnięciem dotychczasowego kontraktu. Jeden szkoleniowiec nie może też mieć dwóch umów z różnymi klubami, jeżeli obowiązują one w tym samym czasie. – Dopóki nie ma podpisanej choćby umowy przedwstępnej i/lub nie ma na to dowodów, to nie ma również podejrzenia łamania przepisów PZPN. Jeżeli Raków potrafi łby dowieść, że jest inaczej, to miałby podstawy, żeby złożyć wniosek do Komisji Dyscyplinarnej PZPN o wyjaśnienie sprawy. Nic takiego obecnie się nie stało – usłyszeliśmy w piłkarskiej centrali. Co ewentualnie mogłoby grozić Legii lub trenerowi Papszunowi, jeżeli okazałoby się, że przepisy zostały złamane? I tu trudno do końca powiedzieć, bo Komisja Dyscyplinarna PZPN podobnej sprawy jeszcze nie rozstrzygała. W Regulaminie Dyscyplinarnym związku próżno też szukać stosownych regulacji. Artykuł 110 mówi co prawda o „rażącym naruszeniu przepisów prawa związkowego lub norm etyczno-moralnych obowiązujących w piłce nożnej”, ale bardziej dotyczy on spraw związanych z korupcją i dopingiem.

Euzebiusz Smolarek w rozmowie z Piotrem Wołosikiem. Czym teraz zajmuje się prezes PZP?

Z jakimi sprawami najczęściej zgłaszają się do was piłkarze?

W kwestiach kontraktowych. Byśmy przeanalizowali umowę z klubem. Czy odpowiednio zabezpiecza interes zawodnika, zawiera niezbędne ubezpieczenia, jakie piłkarz ma prawa, a jakie obowiązki, bo o tym drugim niekiedy trzeba im przypominać. Pomagamy też w dostaniu się na ścieżkę zawodową po zakończeniu kariery. Mam na myśli uczelnie, z którymi współpracujemy, na których członkom PZP przysługują zniżki.

Kiedy klub nie płaci, to…?

Jeśli nie płaci lub spóźnia się z należnościami, proponujemy mediację, wysyłamy pisma zachęcające, by strony osiągnęły porozumienie, sugerujemy rozwiązania prawne. Niestety, zdarza się, że klub nie jest zainteresowany dogadaniem się, więc pozostaje ostateczność – zawodnik musi zgłosić sprawę do Piłkarskiego Sądu Polubownego.

Czy piłkarz, który zwróci się do was z prośbą o pomoc, a nie należy do PZP, może liczyć na wsparcie?

Zdecydowanie. Ale podkreślę, że większość piłkarzy należy do PZP. W tym jest siła naszego związku – w wielkiej grupie ludzi. Tylko tak da się wprowadzać zmiany, o coś walczyć. Nigdy nie mydlę oczu, mówiąc, że jakąś rzecz zrobimy tu i teraz. To może być perspektywa miesięcy lub lat, lecz druga strona musi zdawać sobie sprawę, że ma przed sobą potężną grupę zawodową ze swoim formalnym przedstawicielem, czyli PZP.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...