Sobotnia prasa w temacie Ekstraklasy za dużo nam nie oferuje. Więcej jest o niższych ligach i ligach zagranicznych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Rafał Tymiński przestrzega Marka Papszuna przed przyjściem do Legii.
Marek Papszun nie powinien iść do Legii. Dla własnego dobra. Zostając w Rakowie Częstochowa ma szansę stać się trenerem, którego postawa może być wspomina przez… kilkadziesiąt lat! Nie żartuję. Kimś takim jak Guy Roux dla Auxerre. Natomiast w Legii, niezależnie od tego, co mówi teraz prezes Dariusz Mioduski, prawdopodobnie podzieli los swoich ośmiu poprzedników.
Dlaczego ośmiu? Papszun w Rakowie Częstochowa pracuje od 2016 roku. Obejmował tę drużynę w momencie, gdy stadion przy ulicy Łazienkowskiej w Warszawie opuszczał Stanisław Czerczesow – ostatni z pracujących tam szkoleniowców, którego nie zwolniono w sytuacji kryzysowej. Od lata tamtego roku łącznie z Markiem Gołebięwskim w Legii pracę podejmowało ośmiu ludzi, a zmian na stanowisku pierwszego trenera było nawet więcej. Bo Aleksandar Vuković podejmował się tej roli trzykrotnie – choć można jednak zaznaczyć, że dwa razy ze świadomością tymczasowości swojej pracy. Nie zmienia to jednak zbyt mocno obrazu całości, w którym prezes Mioduski – wyjaśnia, że związek z poprzednim szkoleniowcem był wynikiem błędu, że podpisana właśnie umowa jest jego naprawieniem, że teraz to ma już trenera na lata. Następnie przychodzi kryzys, w którym ten sam prezes zapewnia, iż mimo zaistniałej sytuacji szkoleniowiec ma pełne poparcie, bo przecież pracuje bardzo dobrze, a następnie jest zwalniany, bo związek z nim był wynikiem błędu, który zostanie naprawiony przez podpisanie umowy z nowym. I tak dalej i tak dalej.
Legia w ataku miała mieć kłopot bogactwa, ma wszystkie możliwe problemy jednocześnie.
Przed sezonem wydawało się, że Legia ma wystarczająco szeroką kadrę, aby radzić sobie na dwóch frontach, a w formacji ataku panuje wręcz kłopot bogactwa. W zespole udało się zatrzymać króla strzelców ekstraklasy Tomaša Pekharta, a jednocześnie pozyskano drugiego najlepszego strzelca ligi azerskiej Mahira Emrelego. Mistrzowie Polski nie tylko nie osłabili ataku, ale jeszcze go wzmocnili. A przecież w klubie byli także Rafael Lopes oraz młodzi Kacper Kostorz i Szymon Włodarczyk, z wypożyczenia do Arki wrócił natomiast Maciej Rosołek.
Szefowie klubu poczuli się na tyle pewnie, że ponownie oddelegowali tego ostatniego do Gdyni. I to pomimo opinii ówczesnego trenera Czesława Michniewicza, który twierdził, że Rosołek prezentuje wyższy poziom od Kostorza i Włodarczyka.
Wtedy mało kogo to jednak obchodziło. Kibice zastanawiali się, na kogo postawi szkoleniowiec: Pekhart czy Emreli? Jeszcze przed startem rozgrywek furorę robił Azer, który w pięciu meczach towarzyskich strzelił sześć goli. Dwie bramki zdobyte w Norwegii w eliminacjach Ligi Mistrzów z Bodö/Glimt sprawiły, że w stolicy rozpoczęła się „emrelomania”.
Dawno już hit Bundesligi nie miał takiego znaczenia, jak sobotnie starcie Borussii Dortmund z Bayernem. Czy gospodarzy stać na zmianę warty na czele tabeli?
To już niemal tradycja, która ma miejsce sezon w sezon od wielu lat. Borussia Dortmund zapowiada atak na Bayern Monachium i walkę o mistrzostwo Niemiec. I do pewnego momentu rzeczywiście gracze BVB idą z Bawarczykami łeb w łeb, aż dochodzi do bezpośredniego starcia, na którego koniec piłkarze Bayernu wybijają z głowy graczom z Signal Iduna Park marzenia o detronizacji. W obecnych rozgrywkach sytuacja przed klasykiem jest podobna. Ale już po nim podobna być nie musi. Borussia jest bardzo mocna u siebie, Bayern ma sporo problemów, więc pytanie kibiców czarno-żółtych jest „kiedy, jak nie teraz?”, jest jak najbardziej uzasadnione.
Borussia w tym sezonie w meczach u siebie jest potęgą, jeśli chodzi o Bundesligę. Siedem spotkań, siedem zwycięstw, tak przedstawia się imponujący bilans graczy Marco Rose. Wielki wpływa na wygrane mieli kibice, zwłaszcza ci ze słynnej południowej trybuny. Teraz ich jednak nie będzie, co dla gospodarzy jest wielkim ciosem. Jednak szalejąca czwarta fala koronowirusa i coraz więcej zakażonych spowodowały wprowadzenie nowych restrykcji i ograniczeń. Na mecz Bundesligi może przyjść maksymalnie 15 tysięcy widzów, niektóre landy nawet całkowicie zamknęły stadion. Takie są niestety uroki grania w czasach zarazy.
Przemysław Frankowski z Lens błyszczał w najważniejszych meczach w Ligue 1. Teraz czeka go starcie z Lionelem Messim i innymi gwiazdami PSG. Od Argentyńczyka ma w tym sezonie lepszy bilans…
Frankowski stanie naprzeciw Lionela Messiego i Kyliana Mbappe. W Lens szykuje się wielkie święto. Wszystkie bilety na 38-tysięczny Stade Felix-Bollaert zostały sprzedane, z wyjątkiem tysiąca wejściówek na sektor dla paryżan, który ma jednak pozostać pusty, bo kibice gości nie będą wpuszczeni.
W tej sytuacji miejscowe koniki handlują biletami, ceny sięgają dwóch tysięcy euro za cztery wejściówki. Lens to region wyjątkowo zakochany w piłce, w niewielkiej miejscowości od dziesiątek lat jest jedna z najwyższych frekwencji w lidze. Przed rokiem miejscowa ekipa pokonała paryżan na własnym stadionie, ale z powodu pandemii na trybunach mogło zasiąść tylko 3800 kibiców. Pozostali fani ostatni raz mogli na żywo zobaczyć drużynę szejków siedem lat temu, bo potem ich klub spadł z ligi i dopiero przed rokiem do niej wrócił.
Pod względem sportowym to jednak nie najlepszy moment na tę konfrontację. Lens straciło rozpęd, którym imponowało na początku sezonu. W trzech ostatnich meczach z nie najmocniejszymi rywalami wywalczyło tylko dwa punkty i spadło na piąte miejsce, a było nawet wiceliderem.
Menedżer Chelsea Thomas Tuchel musi znaleźć sposób, by Romelu Lukaku zakończył trwającą od blisko trzech miesięcy serię bez strzelonego gola.
Wrócił. Na razie tylko na boisko, ale czy do formy? Trudno zgadnąć, bo osiem minut, jakie Romelu Lukaku dostał w meczu z Manchesterem United (1:1) oraz 21 przeciwko Watfordowi (2:1) to za mało na rzetelną ocenę. Dla trenera Thomasa Tuchela najważniejsze jednak, że Belg jest już zdrowy. Teraz tylko – albo aż – szkoleniowiec musi znaleźć sposób, by Lukaku zaczął strzelać gole. Bo z tym jeszcze przed pauzą spowodowaną urazem napastnik miał duże problemy.
To zaskakujące, ponieważ Chelsea sprowadziła belgijską gwiazdę za blisko 100 mln funtów i uczyniła go najlepiej opłacanym piłkarzem klubu właśnie po to, by już nigdy nie musieć mówić o problemach ze skutecznością. Transfer Lukaku miał być czynnikiem, który da przewagę The Blues nad innymi rywalami w walce o mistrzostwo Anglii. I początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Już w debiucie 28-latek zdobył bramkę w starciu z Arsenalem (2:0), w sumie w czterech pierwszych występach zapisał na swoim koncie cztery trafienia. Potem jednak coś się zacięło. Od 14 września, a więc od blisko trzech miesięcy zawodnik nie strzelił już ani jednego gola dla swojej drużyny klubowej. Zanim doznał kontuzji, śrubował serię aż siedmiu spotkań bez trafienia.
SPORT
GKS Katowice miał rekordowo krótki czas na przygotowanie się do konfrontacji z Podbeskidziem.
Krótszej przerwy między meczami chyba mieć się na poziomie pierwszej ligi nie da. W środę GieKSa zremisowała z Resovią 2:2, a już dziś o 12.40 zmierzy się z Podbeskidziem. Niewiele ponad dwie doby odstępu, oba spotkania wyjazdowe, do tego fakt, iż spotkanie w Rzeszowie w pierwotnym terminie zostało przełożone bez żadnej winy katowiczan, bo to rywale borykali się z wirusem i kwarantannami… Piłkarski los nie był zbyt łaskawy, układając dla beniaminka z Bukowej ostatnią prostą 2021 roku.
– Trochę nas telewizja zaskoczyła terminami. Nie jest to zbyt fortunne, ale cóż zrobić? Daty są sztywne i nienegocjowalne. To niestandardowa sytuacja, ale wiele zależy od zawodników. Jeśli podejdziemy do tego tradycyjnie, czyli odpowiedzialnie, to mam nadzieję, że regeneracja po prostu nastąpi. To już ostatni mecz w tym roku, każdy powinien być podwójnie zmobilizowany – mówi trener Rafał Górak, którego pytamy, czy zespół po wyprawie do Rzeszowa był poturbowany.
– Ale to też przecież pokłosie niemałej liczby meczów w tej rundzie. Przed nami 20. kolejka, za nami też dwa spotkania w Pucharze Polski, czy sparing z Banikiem. Działo się w tej rundzie, natężenie bywało spore, zmęczenie jest odczuwalne. Jeśli jednak kończysz jesień takim meczem, u jednego z faworytów rozgrywek i pretendenta do awansu, trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i nic nie może boleć – podkreśla Górak.
Ruch Chorzów tegoroczne granie kończy w Bełchatowie.
Była wiosenna seria zwycięstw na poziomie makroregionalnym i awans do II ligi, w niej świetny start i długa seria bez porażki, po której zespół nieco obniżył loty, ale cały czas plasuje się na pozycji wicelidera. W niedzielny wieczór w Bełchatowie drużyna Ruchu rozegra ostatni mecz podczas intensywnego w doznania 2021 roku. Zawita tam po środowym wyjazdowym remisie (1:1) z Pogonią Siedlce, uratowanym w końcówce. Był to pierwszy mecz w tym sezonie, w którym beniaminek z Cichej tak mocno postawił na defensywę i grę w niskiej obronie.
– Liczyliśmy w Siedlcach na więcej – mówi Jarosław Skrobacz, szkoleniowiec „Niebieskich”. – To był kolejny przykład, jak spotkania w tej lidze wyglądają i jak każdy – szczególnie na swoim terenie – potrafi być groźny. Wychodząc tam na boisko mieliśmy w głowach nieszczęsne wyjazdowe porażki 0:2 ze Zniczem Pruszków i Hutnikiem Kraków. Chcieliśmy zapobiec kolejnemu takiemu wynikowi i stąd nasza taktyka: trochę inna niż wcześniej, ostrożniejsza. Niestety, nie ustrzegliśmy się błędu i straty bramki, choć chcieliśmy tego uniknąć. Zwróćmy uwagę, że Pogoń potrafiła pokonać bardzo otwarcie grający Motor Lublin 4:2, a gdy w rewanżu w Pucharze Polski ten sam Motor zagrał ostrożniej, to wygrał w Siedlcach 5:0. My nauczeni doświadczeniem, meczami takimi jak na Hutniku, gdy ponad 60-procentowe posiadanie piłki na nic się nie przełożyło, musieliśmy coś zmienić. Nie jesteśmy dziś w stanie grać wszystkich spotkań tak, jakbyśmy sobie marzyli – nie kryje trener Skrobacz.
SUPER EXPRESS
Rozmowa z Marco Terrazzino z Lechii Gdańsk.
„Super Express”: – Pana brat Stefano powiedział, że dwa gole z Zagłębiem będą przełamaniem. I chyba miał rację…
Marco Terrazzino: – Przez kontuzję miałem 6–7 tygodni przerwy w grze i treningach i chciałem już jak najszybciej wrócić. Jeśli w takiej sytuacji strzelasz gola czy dwa, to od razu wraca dobre samopoczucie i pewność w grze.
– Lechię prowadzi Tomasz Kaczmarek, który pracował w Niemczech. To ułatwia waszą współpracę?
– Od razu po przyjściu trenera odbyłem z nim bardzo konstruktywną rozmowę. A że mogliśmy porozmawiać po niemiecku, to omówiliśmy wszystko w najdrobniejszych detalach. Podoba mi się filozofia trenera, w której najważniejsze rzeczy to szybka gra, wysoki pressing, atak na rywali najszybciej, jak to możliwe, i bardzo kompaktowa gra drużyny.
Peruwiańczyk Claudio Pizarro przed hitem Borussia – Bayern.
– Zbliża się kolejny „Der Klassiker”, czyli starcie Borussii z Bayernem. W Polsce kibiców rozgrzewa rywalizacja naszego asa z Erlingiem Haalandem z BVB. Norweg może być lepszy od Lewandowskiego?
– Niewykluczone. Wiele zależy od tego, czy będzie zdrowy. A także od tego, do czego będzie dążył, gdzie będzie grał. Jego umiejętności są niesamowite. Również siła, mentalność. Może Robert ma nieco lepszą technikę, ale Erling może nadrobić to siłą. Zobaczymy, co pokażą najbliższe sezony. Może być naprawdę genialnym piłkarzem i strzelcem.
– W Polsce wielu kibiców uważa, że Złota Piłka dla Leo Messiego to skandal, bo powinien dostać ją Lewandowski. Jak pan przyjął wyniki plebiscytu?
– Byłem trochę rozczarowany. Liczyłem, że Złotą Piłkę dostanie Robert, bo na to zasługuje. Nie możemy umniejszać talentu Messiego i tego, jak wartościowym jest zawodnikiem, ale moim zdaniem Lewandowski był w tym roku lepszy. Może uda mu się za rok!
Fot. FotoPyK