Reklama

PRASA. Kontrakt Sousy: Odszkodowania i przedłużenie nawet gdyby na mundial awansował następca

redakcja

Autor:redakcja

19 listopada 2021, 09:11 • 18 min czytania 20 komentarzy

Wraca liga, wracają także tematy z nią związane. O Ekstraklasie w piątkowej prasie mówią Jan Urban i Sebastian Dudek. „PS” zagląda także do lig zagranicznych, a „Sport” do 1. ligi. Z kolei „Super Express” ujawnia zawiłe szczegóły kontraktu Paulo Sousy. – Jeśli drużyna pod jego wodzą przebrnie baraże i awansuje na mundial, Sousa zapewni sobie pracę aż do końca roku. Jak dowiedział się „Super Express”, jeśli ewentualny następca obecnego trenera jakimś cudem awansowałby do Kataru, automatycznie przedłużyłby się kontrakt… Sousy! Co więcej, Portugalczyk (i jego sztab) otrzymałby również premię należną za awans na mundial.

PRASA. Kontrakt Sousy: Odszkodowania i przedłużenie nawet gdyby na mundial awansował następca

Sport

Sebastian Dudek twierdzi, że Legia ośmieliła resztę ligi.

Zbliża się 10. rocznica wywalczenia przez Śląsk ostatniego mistrzowskiego tytułu, w którym i pan miał udział. Czy wrocławianie są w stanie włączyć się w tym sezonie do walki o najwyższe cele?

– Aktualna postawa Legii sprawia, że o tytuł walczyć będzie kilka drużyn. Do końca rozgrywek jednak jeszcze daleko, więc nie można niczego przesądzać. Na pewno będzie ciekawie, bo poziom Lecha, Lechii, Pogoni, Rakowa czy Śląska jest zbliżony. Jeśli wrocławianie chcą myśleć o mistrzostwie i pucharach, to takie mecze jak ten najbliższy muszą rozstrzygać na swoją korzyść.

Dodatkową siłą Pogoni i Rakowa jest stabilna sytuacja na trenerskiej ławce; szkoleniowcy tych drużyn od kilku lat spokojnie mogą realizować swoje zadania. Czy może to mieć wpływ na ostateczną rozgrywkę?

Reklama

– To ważny argument, ale myślę, że najważniejsza i tak będzie forma zawodników. Pogoń ma przewagę w postaci mocnej i wyrównanej kadry. Widać długofalową politykę, bo z jednej strony – mając odpowiednie zaplecze finansowe – może sięgać po takich graczy jak Kurzawa czy Grosicki, a z drugiej wprowadzać młodych, jak Kozłowski. W tę politykę wpisuje się też pozycja trenera Kosty Runjaicia, który – mimo potknięć – od dłuższego czasu robi swoje. Wyrównana kadra w przekroju całego sezonu będzie miała kluczowe znaczenie.

Ostatnim klubem, w którym pan występował na szczeblu centralnym, jest Zagłębie Sosnowiec i w stolicy Zagłębia Dąbrowskiego osiadł pan na stałe. Los I-ligowca nie jest panu obojętny?

– Pewnie że tak, zważywszy, że są tam ludzie, z którymi jeszcze grałem, z którymi współpracowałem poza boiskiem. Od pewnego czasu zespół jest na zakręcie, ale wierzę, że złapie właściwy rytm. Mimo wielu zmian, tak w składzie, jak i na trenerskiej ławce, od kilku sezonów – zamiast walczyć o czołowe lokaty – broni się przed spadkiem. Pewnie zimą dojdzie do kolejnych roszad, ale muszą być one przeprowadzone z rozmysłem. Nie jestem zwolennikiem hurtowego ściągania graczy zagranicznych, taki scenariusz już tam się nie sprawdził. Lepiej postawić na piłkarzy z regionu, którzy utożsamiają się z klubem. Najważniejsze będzie zachowanie proporcji… Z Zagłębiem rozstawałem się w nie najlepszych relacjach, ale – podobnie jak Śląskowi – zawsze będę mu dobrze życzył.

Kibice Górnika Zabrze do niedawna protestowali. Teraz przyjeżdża Legia, więc zamiast protestu może być rekord frekwencji.

Jeszcze niedawno piłkarze zachęcali kibiców do przyjścia na stadion wspólnym… grillem. Przed październikowym meczem u siebie z Wisłą Kraków rzucili wyzwanie swoim kibicom, że jeżeli zostałby pobity frekwencyjny rekord z tego sezonu, to zorganizują grilla dla fanów. Wszystko było zaplanowane w pasażu Areny Zabrze, w rejonie Sklepu Kibica. Frekwencyjnego rekordu na przegranym meczu z „Białą gwiazdą” nie było. Teraz nie trzeba zachęcać nikogo do pójścia na mecz, w którym oba zespoły desperacko będą walczyć o komplet punktów. Czy w niedzielę po południu na trybunach Stadionu im. Ernesta Pohla będzie ponad 20 tysięcy? To możliwe, bo jak pisaliśmy wcześniej, sprzedaż w Zabrzu z reguły najlepsza jest w ostatnich dniach przed spotkaniami. Dodajmy, że po raz ostatni ponad 20 tys. kibiców na stadionie w Zabrzu było dawno, dawno temu, grubo sprzed czasów pandemii koronawirusa. Był to mecz z Legią Warszawa rozegrany przy Roosevelta w niedzielę 7 kwietnia 2019 roku. Tamto spotkanie, które oglądało aż 23271 kibiców, zabrzanie dobrze rozpoczęli, bo prowadzili po trafieniu niezawodnego Igora Angulo. W końcówce dwa razy Martina Chudego pokonał jednak Carlitos i to goście wygrali 2:1. 

Reklama

Maciej Wróbel to wychowanek, z którego w Odrze mogą być dumni.

W obozie Odry z pewnością liczą na kolejny błysk Macieja Wróbla. 18-letni środkowy pomocnik, który debiutował w I lidze jeszcze za kadencji Mariusza Rumaka, w 2 ostatnich meczach zdobył 3 bramki. Z ŁKS-em (3:0) ustrzelił dublet, kolejną dorzucił w Rzeszowie. – Tak jak mówi trener Plewnia, Maćkowi nie należy gratulować tych dwóch strzelonych goli, a całokształtu, podejścia do wykonywanej pracy – podkreśla Tomasz Lisiński, prezes Odry. – Maciek to przykład dla kolejnych młodych zawodników szkolących się w naszej akademii i ktoś, kto przeciera im tory. To świadomy chłopak i wie, jak wiele pracy jeszcze przed nim. Wierzę w jego cierpliwość, mądrość. Jest bardzo ważnym elementem tej drużyny i dowodem na to, że akademia Odry rośnie w siłę. Kolejni zawodnicy grający na co dzień w Centralnej Lidze Juniorów U-17 czy rezerwach w IV lidze opolskiej mają aspiracje sięgające dziś pierwszej ligi. Nasz sztab to dostrzega – dodaje szef opolskiego klubu, a pytanie o to, czy Wróbel budzi duże interesowanie na rynku, kwituje krótko. – Spokojnie, spokojnie. Lód na głowę, ciężka praca i walcujemy! Wiele meczów jeszcze przed Maćkiem. Dla młodego zawodnika najważniejsze jest ustabilizowanie formy, wywalczenie sobie miejsca w składzie i konsekwentna praca. To zadania dla tego chłopaka. Jeśli tak się stanie, to na pewno pojawi się zainteresowanie – mówi prezes Lisiński.

Ofensywne Podbeskidzie budzi podziw.

Szkoleniowcy Podbeskidzia wiele razy w tym sezonie podkreślali, że zespół chce grać ofensywnie. W ostatnim meczu ustawienie „górali” było… najbardziej defensywne w rundzie, bo nominalny stoper Maciej Kowalski-Haberek zagrał na środku pomocy. A zespół wygrał 4:0. – Maciek zagrał pierwszy raz na środku pomocy i zrobił to kapitalnie. Wiedzieliśmy, że w innych klubach grywał na tej pozycji, ale u nas nie było okazji i z różnych względów się na to nie decydowaliśmy. Fundamentem jest obrona. Z Widzewem zagrało więcej zawodników o charakterystyce mniej ofensywnej. A mimo to strzeliliśmy cztery bramki. Były spotkania, w których grało więcej zawodników ofensywnych, a my nie zdobywaliśmy gola, albo tylko jednego. Ustawienie, ale też decyzje personalne, zależą od analizy następnego rywala – podkreślił Piotr Jawny, a wtórował mu Marcin Dymkowski. – Analizujemy przeciwników. Staramy się w odpowiednich momentach reagować na to, jak drużyna przeciwna funkcjonuje w ofensywie i dlatego zdecydowaliśmy się na takie ustawienie. To zdało egzamin, ale czy będziemy grać tak w kolejnych spotkaniach? Nie jest powiedziane. Musimy prześledzić kolejnych przeciwników. I wspólnie zastanowić się, jak go ugryźć. Nie zamykamy się na żadne ustawienie – dodał szkoleniowiec Podbeskidzia. 

Jeszcze większy podziw budzi jednak Skra Częstochowa.

W Nowym Sączu Skra miała znacznie więcej sytuacji strzeleckich niż 3 dni wcześniej z GKS-em 1962 Jastrzębie, choć wynik był taki sam. – Skra nie tylko broni, choć to jest na pewno fundament naszej gry – podkreśla szkoleniowiec częstochowian. – Skra chce także wygrywać i wygrywa, a nie da się tego zrobić nie atakując. Dlatego w naszej taktyce są też zadania ofensywne, ale musimy pamiętać, że oprócz nas na boisku jest także przeciwnik, a my jesteśmy beniaminkiem tej ligi. Nie zawsze gra się nam łatwo i tak jak sobie zaplanujemy. Po to jednak trenujemy, żeby być coraz lepszym zespołem. Gola strzeliliśmy po takiej właśnie wytrenowanej akcji, w której długie podanie Oskara Krzyżaka i indywidualne wejście Maćka Masa w pole karne przyniosły nam rzut karny, wykorzystany przez Mikołaja Kwietniewskiego. Dalej jest w nas bardzo dużo pokory i powiedziałem to już zawodnikom, że my niczego w naszych zmierzeniach nie zmienimy. Do każdego meczu chcemy się dobrze przygotować i w każdym chcemy się dobrze zaprezentować. Pracujemy nad tym, żeby bramek zdobywać więcej, ale jak pokazują mecze nie jest to łatwe, bo przeciwnicy stawiają duży opór. Jednak te ostatnie mecze będą mobilizować do tego, żeby w tych sytuacjach bramkowych lepiej się zachowywać.

Aplikacja, która miała pomóc Ruchowi, oszukała drugoligowca? Umowa została rozwiązana.

„Powodem takiej decyzji jest niewywiązywanie się drugiej strony z postanowień umowy oraz ustaleń, jakie były zawierane w ostatnim czasie. (…). Przed kilkoma tygodniami użytkownicy aplikacji byli informowani o trudnościach we współpracy z operatorem, jednak wciąż mieliśmy nadzieję, że uda się dojść do porozumienia. Obecnie nasz klub stracił resztę zaufania do firmy Sportgroup” – oświadczył prezes Seweryn Siemianowski. Przez niecałe 2 lata aplikacja doczekała się około 17 tysięcy użytkowników, z których mniej więcej 5 tysięcy zintegrowało ją ze swoją kartą płatniczą. Dzięki temu Ruch wygenerował – jak nieoficjalnie słyszymy – 150 tys. zł zysku. W świecie poważnego futbolu to żaden pieniądz, ale dla spółki odbudowującej się to suma nie do pogardzenia. Za pośrednictwem aplikacji przeprowadzano licytacje (hitem była ta o… obiad z prezesem Siemianowskim), zbierano na różne cele, jak zimowe zgrupowanie drużyny, sprzęt fizjoterapeutyczny, urządzenie nowego sklepu, remont szatni czy renowację pucharów. Półtora roku temu aż 30 tys. zł przyniosła zbiórka na pomoc klubowi w czasie pandemii. Większość ze 150 tys. zł wygenerowanego zysku to pierwszych 12 miesięcy tego projektu. Wedle naszej wiedzy, Sportgroup jest winien Ruchowi podobno około 50 tysięcy złotych. Klub z myślą o aplikacji pozyskał ponad 100 stacjonarnych sklepów, namawiając do zawarcia umowy ze Sportbonus. Teraz w gestii ich właścicieli jest, czy wypowiedzą umowę. Słyszymy, że owych ponad 100 partnerów chorzowianie będą chcieli w jakiejś formie przy klubie zatrzymać, coś zaproponować. 

Super Express

Bartosz Bereszyński w Romie? Mourinho chce wzmocnić boki obrony Polakiem.

– Transfer Bereszyńskiego do Rzymu trzeba traktować w kategoriach sportowego awansu i sukcesu – ocenia Piotr Czachowski, ekspert od ligi włoskiej. – W końcu miałby możliwość rywalizacji o coś więcej niż tylko walka o utrzymanie czy gra w środku tabeli. Jestem przekonany, że u boku takiego trenera jak Mourinho może tylko zyskać, że zrobi jeszcze kolejny krok. Ale tylko pod warunkiem, że będzie grał jako prawy obrońca lub na wahadle, gdzie można wykorzystać jego największe atuty. Absolutnie nie może grać w trójce środkowych obrońców, bo tego nie potrafi. Włosi cenią Polaka za jego przewidywalność, odbiory czy motorykę, która u niego jest na wysokim poziomie. Ale może być jeszcze lepszy – zaznacza były reprezentant Polski.

Kontrakt Paulo Sousy i wszystkie jego tajemnice.

Po uzyskaniu awansu do baraży do mistrzostw świata kontrakt Sousy przedłużył się automatycznie do końca marca. W związku z tym selekcjoner zapewnił sobie dodatkowe 1,3 mln zł (zarabia miesięcznie 325 tys. zł). Jeśli drużyna pod jego wodzą przebrnie baraże i awansuje na mundial, Sousa zapewni sobie pracę aż do końca roku. W ciągu dodatkowych 9 miesięcy dorzuci do tego prawie 3 mln zł. […] Jak dowiedział się „Super Express”, jeśli ewentualny następca obecnego trenera jakimś cudem awansowałby do Kataru, automatycznie przedłużyłby się kontrakt… Sousy! Co więcej, Portugalczyk (i jego sztab) otrzymałby również premię należną za awans na mundial. W sumie PZPN musiałby wypłacić sumę bliską 4 mln euro (18 mln zł). W tę kwotę wchodziłyby m.in. odszkodowanie dla Sousy, dla jego sztabu, agenta czy premie za awans na mundial.

Przegląd Sportowy

Jan Urban przed meczem Górnik – Legia. Sentymentalna, ale i aktualna rozmowa.

Jakie postawiono przed panem wymagania na ten sezon?

Każdy ma ambicje osiągnąć jak najlepszy wynik. Niesamowicie ważną kwestią jest realna ocena potencjału i możliwości zespołu, a co za tym idzie – wyznaczenie celu możliwego do zrealizowania. Presja i oczekiwania są wszędzie. W Górniku takie, by drużyna jak najszybciej zapewniła sobie utrzymanie, a potem będzie można spojrzeć, czy stać nas na cokolwiek więcej. Dziś jesteśmy mniej więcej tam, gdzie powinniśmy być, choć mogliśmy mieć o kilka punktów więcej. Żal remisu 2:2 z Cracovią, bo do 84. minuty było 2:0 dla nas. Z Wisłą Kraków powinniśmy prowadzić do przerwy, ale zmarnowaliśmy wiele okazji, a potem dostaliśmy głupiego gola – po rykoszecie. P o w i e m tak: jak dotąd nikt Chcemy uciec od strefy spadkowej, a Legia ze strefy spadkowej. To będzie dobry mecz. niczego nam nie podarował, a my rywalom – owszem.

Jak przyjął pan sprowadzenie do Górnika Lukasa Podolskiego? To najbardziej utytułowany piłkarz, którego przyszło panu prowadzić?

Zgadza się. Na początku Lukas obserwował nas, a my jego. To normalna sytuacja, szczególnie kiedy do szatni wchodzi tak ważna postać. Po kilku dniach okazało się, że Lukas to w porządku gość. Bije od niego charakter zwycięzcy, mimo 36 lat ma zawodowe podejście do obowiązków i ogromne umiejętności. Ktoś powie, że nie strzela goli i nie ma asyst, a ja jestem przekonany, że wcześniej czy później będzie miał „liczby”. Tylko drużyna też musi mu pomóc, by w danym momencie wzniósł się na swoje wyżyny. 

Czy żałuje pan, że Górnik gra z Legią tak późno, już po kolejnej przerwie na mecze reprezentacji – czy wręcz przeciwnie?

Nie zerkamy w terminarz. Wiemy, jakie problemy ma Legia, ile meczów ostatnio przegrała i co się z nią dzieje. Wiem też, że z takiej sytuacji nie wychodzi się w łatwy sposób, ale patrzymy na siebie. A celem Górnika jest jak najszybsze znalezienie się daleko od strefy spadkowej. W dalszej perspektywie liczy się utrzymanie, które pozwoli choćby na to, by dać więcej szans młodym zawodnikom. Jesteśmy świadomi własnego potencjału i możliwości, ale nie wybrzydzamy, nie narzekamy, tylko szukamy punktów gdzie i z kim się da.

Kiedy jest wygodniej – prowadzić Legię czy klub, który gra z Legią?

Trudniej jest być szkoleniowcem Legii, bo przeciwko niej są tylko dwa mecze w sezonie. Drużyna, która staje naprzeciwko zespołu z Warszawy, z reguły nie ma wiele do stracenia, bo jest teoretycznie słabsza, z mniejszym potencjałem. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W Warszawie presja jest ogromna, ale gdzie indziej też mają swoje ambicje i dobrym wynikiem w starciu z Legią nikt nigdy nie pogardzi.

Pogoń Szczecin już w pełnym składzie. Do gry wraca Luka Zahović, który znowu rozbudził nadzieje.

Po pierwsze, do kolegów dołączyła trójka, którą dopadł koronawirus: Luka Zahovič, Mariusz Fornalczyk oraz Maciej Żurawski. W poniedziałek trio poddało się serii badań, m.in. EKG oraz USG brzucha i serca, od których wyników była uzależniona zgoda na wznowienie przez nich zajęć. Na szczęście choroba nie pozostawiła żadnych trwałych śladów na piłkarzach, wszyscy przeszli ją lekko i od początku tygodnia ćwiczą z pełnym zaangażowaniem, co jest dobrą informacją szczególnie w przypadku pierwszego z wymienionych. Covid-19 dopadł Słoweńca w momencie, kiedy rozegrał dwa najlepsze mecze w Pogoni, w których strzelił dwa gole i zanotował dwie asysty. W stolicy Pomorza Zachodniego wszyscy liczyli, że wreszcie nastąpił przełom i atakujący zacznie spełniać pokładane w nim nadzieje.

Wilde-Donald Guerrier rozmawiał z Wisłą Kraków i Widzewem. Ostatecznie wylądował w Wieczystej.

Może pan wymienić inne kluby, z którymi pan rozmawiał?

Kilka miesięcy temu miałem spotkania z ludźmi z Wisły Kraków. Głównie mój agent był zaangażowany w rozmowy z Białą Gwiazdą. Przedstawiliśmy swoje warunki. Między innymi to, że chciałem umowę maksymalnie na pół roku. Bo w maju być może otrzymam ofertę z innego kierunku. Przedstawiciele Wisły powiedzieli, że w grę wchodzi tylko dłuższy kontrakt, a ja nie chciałem być nim związany.

Ktoś jeszcze się po pana zgłosił?

Oprócz tego kontaktował się ze mną m.in. Widzew Łódź, który przedstawił mi różne propozycje. Powiedziano mi, że znają moją piłkarską jakość i wiedzą, ile mógłbym wnieść do zespołu, ale ostatecznie stanęło na tym, że w tym momencie nie stać ich na zakontraktowanie mnie i może spotkamy się w przyszłości.

Decydującą osobą przy pana transferze do Wieczystej Kraków był jednak trener Franciszek Smuda.

Zgadza się. Gdy do mnie zadzwonił, zaczął prosto z mostu: „Donek, kurczę, dalej masz tę swoją lewą nogę?”. No to odpowiedziałem, że oczywiście. Zaczął się dopytywać, gdzie obecnie przebywam. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że w Krakowie. Zaprosił mnie na rozmowę, skontaktowałem się z agentem i zaczęliśmy dogrywać różne rzeczy. Zapytałem również żonę, co o tym myśli. A jej głos jest dla mnie bardzo istotny. Kiedy grałem w Azerbejdżanie, otrzymałem propozycję z Legii Warszawa. Było mi trudno zaakceptować tę ofertę w momencie, kiedy nie popierała jej żona i rodzina. Jej dziadek grał w Wiśle Kraków, a mama i wujek są związani kibicowsko z tym klubem i mocno odradzali mi przejście do Legii. Mówili wprost: „Nie ma takiej możliwości”. Tym razem żona powiedziała, że jeśli w Wieczystej się zgodzą na moje warunki i długość kontraktu, to czemu nie. Wybrałem ten klub, bo lubię wyzwania. Na przykład, kiedy grałem w Wiśle i zgłosił się po mnie Qarabag Agdam, to powiedziałem nie. Liczyłem, że może trafi ę do jakiegoś większego klubu. Później, gdy byłem w Turcji, azerski klub odezwał się ponownie. Tym razem jego przedstawiciele mówili przede wszystkim o tym, że chcą wywalczyć awans do Ligi Mistrzów i pytali, czy chcę im pomóc. Poszedłem tam, bo wyglądało to na ciekawe wyzwanie. Wspólnie osiągnęliśmy zadanie – jako pierwsza drużyna w historii Azerbejdżanu. Kiedy teraz rozmawiałem z Wieczystą, działacze powiedzieli wprost, że mają ambitne cele i fi nalnie chcą trafi ć do ekstraklasy. Tym mnie skusili.

Steven Gerrard wraca do Premier League. Został trenerem Aston Villi.

Kto obserwował pracę Gerrarda w Szkocji, nie powinien mieć wątpliwości, że 41-latek zasłużył na pracę w angielskiej elicie. Kiedy Anglik przejmował giganta z Glasgow, zespół czekał osiem lat na mistrzostwo kraju i próbował odbudować się z fi nansowej katastrofy. Łatwo było sparzyć się na robocie, w której wszyscy oczekują od ciebie zdetronizowania nietykalnego rywala zza miedzy – Celticu. Zwłaszcza, gdy to twoja pierwsza samodzielna misja trenerska. Legenda Liverpoolu podjęła wyzwanie i poradziła sobie lepiej niż dobrze. Jego dwa pierwsze lata na Ibrox to dwukrotnie drugie miejsce. Ostatni sezon przyniósł w końcu upragnione przez niebieską część Glasgow m i s t r z o s t wo , o s i ą g n i ę t e w imponującym stylu. Rangersi nie przegrali żadnego z 38 meczów, zgromadzili 102 punkty (najlepszy wynik w historii klubu), odstawiając Celtic na 25 „oczek”. Zespół Gerrarda imponował szczelną obroną, pozwolił sobie strzelić zaledwie 13 goli w całych rozgrywkach, w aż 26 spotkaniach jego bramkarz zachował czyste konto. W Szkocji mówi się, że Gerrard wprowadził do klubu standardy Premier League. Zajął się zmianami nie tylko w samym zespole, ale we wszystkim, co dzieje się wokół niego. Wydał instrukcję przebudowania klubowej jadalni. Długie stoły zastąpiły okrągłe, żeby zawodnicy mieli ze sobą lepszy kontakt. W tym celu zakazano im używania telefonów komórkowych podczas posiłków. Anglik postawił na komunikację. Każdy piłkarz mógł do niego przyjść i porozmawiać. Sam starał się wydawać boiskowe polecenia najdokładniej, jak się tylko dało. Rzeczy niby oczywiste, ale jednak nie w drużynie Rangers.

Tomasso Pobega dobrze radzi sobie w Serie A. Prosto z Włoch dostajemy sylwetkę pomocnika.

Pobega ma niesamowite warunki fi zycznie i w Pordenone był mistrzem w prowadzeniu akcji do pola karnego. Jako pomocnik strzelał (i strzela) wiele goli. – Był pierwszym, który przyjeżdżał do bazy treningowej i ostatnim, który z niej wyjeżdżał – podkreśla Stefani. W tym przypadku Giancarlo Palombita – trener personalny Pobegi i były koszykarz – dodaje: – Podczas pandemii, kiedy wrócił do Triestu, przychodził do mojej siłowni trenować, by być gotowym do wznowienia sezonu. Robi to także po zakończeniu każdego sezonu. Zwraca uwagę na odżywianie, jest bardzo ostrożny w tym przypadku. Widzę, ile czasu poświęca, żeby być na tym poziomie. Zasługuje na wszystko, co ma. Pod względem mentalnym, Pobega jest jak robot. – Od zawsze zachowuje się w taki sposób – wyjaśnia jego agent. – Kiedy występował w drużynach młodzieżowych Milanu, w pewnym momencie był rezerwowym. Myślał o tym, co powinien zrobić, żeby grać regularnie. Razem z jego rodziną miał i ma odpowiednie podejście do pracy. Wie, że wszystko zależy od niego. Ma zwycięską mentalność. Wybór Torino jest związany z wizją jego rozwoju. Pobega był przekonany, że Jurić będzie dla niego idealnym szkoleniowcem, za sprawą pomysłów Chorwata mógł uwydatnić swoje zalety. Wraz z menedżerem odrzucili oferty Udinese, Sampdorii i Genoy. Jak na razie był to dobry wybór.

Nikolaj Hansen to Duńczyk z polskimi korzeniami, który strzela na Islandii. Chciałby zagrać w Ekstraklasie.

Jak Hansen trafi ł na Islandię? – Miałem dobry moment, gdy strzeliłem sześć goli w dziewięciu meczach na zapleczu duńskiej ekstraklasy. Trafi ła się oferta z Valuru Reykjavik i zaakceptowałem ją, myśląc, że to tylko krótka przeprowadzka. Jednak poznałem tu swoją dziewczynę i wszystko potoczyło się inaczej – relacjonuje. W barwach 23-krotnego mistrza kraju zdobył ligowy tytuł, puchar i zaliczył debiut w europejskich pucharach, który zakończył się dość niezwykle. Valur rywalizował w Kopenhadze z Bröndby, a napastnik polskiego pochodzenia w pojedynku powietrznym został potraktowany na tyle mocno, że doznał złamań kości twarzy. – Przez siedem miesięcy nie mogłem grać w piłkę, a pierwsze trzy miesiące właściwie nie mogłem chodzić. W gruncie rzeczy miałem szczęście, że stało się to w Danii, więc pierwsze tygodnie spędziłem w domu – mówi. Vikingur Reykjavik początkowo był drużyną walczącą o utrzymanie. – Pierwszy rok był dla mnie na tyle trudny, że myślałem o rzuceniu futbolu – mówi. Później, pod wodzą trenera Arnara Gunnlaugssona zespół zrobił na tyle duży postęp, że klub ze stolicy zgarnął w tym sezonie dublet. – Zdaję sobie sprawę, że mam już 28 lat i za mną najlepszy sezon w karierze. Pozostało mi kilka lat gry w piłkę i muszę je wykorzystać na nowe wyzwania i zadbać o fi nanse – dodaje. – Bardzo chciałbym spróbować sił w Polsce. Kontaktował się ze mną jeden polski agent i sam mu powtarzałem, że jestem mocno zainteresowany tą opcją. Chodziło o m.in. zespoły z ekstraklasy, ale dobrym wyjściem mogłaby też być I liga – mówi Hansen, który podkreśla, jak lubi żywiołowość polskich fanów. Rodzina chciałaby go zobaczyć zwłaszcza w barwach Widzewa. Dawno temu Hansen okazyjnie trenował wspólnie z młodzieżowym zespołem łódzkiego klubu, który przyjechał do Danii na obóz. 

Artur Wichniarek o Puchaczu.

Po starciu z Węgrami dużo krytyki spadło na Tymka Puchacza, ale nie wieszałbym psów tylko na nim. To, że Puchacz nie potrafi grać w defensywie, było widać już w ekstraklasie. Wcale nie musiał przechodzić do Unionu Berlin, żebyśmy się o tym przekonali. O tym, że Tymek miał braki w ustawieniu, mówiłem wielokrotnie. To powód, dlaczego Tymek nie gra w Bundeslidze. To nie jest żadne „widzi mi się” trenera Ursa Fischera, który go nie lubi, uwziął się, a nasz piłkarz cierpi. Puchacz gra dotychczas z drużynami pół śmiesznymi w Lidze Konferencji, oczywiście nie zaliczając do tej grupy Feyenoordu Rotterdam. Nieprzypadkowo Puchacz do tej pory nie zadebiutował w Bundeslidze. Swoją drogą nie wiem, co musiałby zrobić Przemek Frankowski, który zaliczył wejście smoka do Ligue 1, gdzie jest wiodącą postacią RC Lens, aby grać w pierwszym składzie kadry? Na razie musi uznać wyższość Puchacza. Z Andorą zagrał Frankowski, ale tylko dlatego, że Tymek pauzował za kartki. Zapewne trudno mu zaakceptować, że wytępuje zawodnik, który w klubie jedynie przygląda się grze kolegów. Niezrozumiałe jest dla mnie też to, że nawet jeśli Frankowski wchodzi na boisko, to na pozycję „podwieszonego” napastnika.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

20 komentarzy

Loading...