Reklama

PRASA. „Cash wjechał z buta do swojego baru i ogłosił, że prawa strona jest już zajęta”

redakcja

Autor:redakcja

15 listopada 2021, 09:14 • 8 min czytania 6 komentarzy

Poniedziałkowa prasa to rozgrzewka przed meczem Polska – Węgry. Siłą rzeczy inne tematy zeszły na dalszy plan.

PRASA. „Cash wjechał z buta do swojego baru i ogłosił, że prawa strona jest już zajęta”

PRZEGLĄD SPORTOWY

304 mecze, 85 goli to osiągnięcia w kadrze Roberta Lewandowskiego, Grzegorza KrychowiakaKamila Glika, których zabraknie w dzisiejszym meczu kończącym eliminacje mistrzostw świata.

Od debiutu Lewandowskiego w kadrze w 2008 roku (przeciwko San Marino), nie zdarzyło się, by Biało-Czerwoni rozpoczynali mecz o punkty bez któregoś z tych trzech graczy. Tylko raz drużyna kończyła bez nich – we wrześniu 2013 roku Krychowiak zszedł z boiska w San Marino w 79. minucie, kiedy prowadzeni przez Waldemara Fornalika Polacy wygrywali już 5:1. Lewy opuścił tylko pięć takich gier. Bilans: dwa zwycięstwa (San Marino, Bośnia i Hercegowina), remis (Portugalia), dwie porażki (Holandia, Anglia).

A przecież dzisiejsze spotkanie z Węgrami, choć drugie miejsce w grupie jest pewne, nie jest tak zupełnie bez znaczenia, bo będzie decydowało o rozstawieniu przed pierwszym spotkaniem barażowym, co dałoby Polsce rolę gospodarza tej potyczki. Glik z Lewandowskim – najstarsi w kadrze (rocznik 1988) są w Warszawie i mają wspierać młodszych kolegów ze stadionu, raczej wezmą udział w, przedpołudniowym rozruchu. Ale statusu PGE Narodowego jako twierdzy niezdobytej od ponad siedmiu lat, będą musieli podtrzymać młodsi gracze. A trener Paulo Sousa skończy eliminacje tak, jak je zaczął – od eksperymentów w podstawowym składzie.

Reklama

Andrzej Niedzielan jest pod dużym wrażeniem Matty’ego Casha.

Podczas swojego debiutu w biało-czerwonych barwach przebywał na boisku od 64. minuty. Miał 20 kontaktów z piłką, 14 razy ją podawał, z czego 13 zagrań dotarło do adresatów. Jeden odbiór, trzy straty i jeden wygrany pojedynek z dwóch, na jakie się zdecydował – tak występ piłkarza Aston Villi wygląda w liczbach. Spotkanie z Andorą, w którym Biało-Czerwoni od 1 minuty grali w przewadze, może nie jest do końca miarodajnym testem jakości, jednak nawet i z niego można wyciągnąć pewne wnioski. O tym nie boi się mówić właśnie Niedzielan, zachwycony nowym zawodnikiem w naszej kadrze.

– Wjechał z buta do swojego baru, zamknął drzwi ogłaszając: prawa strona jest już zajęta. Myślę, że będzie wyborem numer jeden Sousy – stwierdza komentator Polsatu Sport i dodaje: – Ktoś może powiedzieć, że to był tylko mecz z Andorą, ale jego warunki fizyczne, inteligencja były widoczne i w meczu z takim rywalem – mówi były piłkarz i zaczyna wymieniać atuty piłkarza Aston Villi: – Można powiedzieć, że to lepszy Andrzej Niedzielan, podobna charakterystyka, taki turbo Grosik, tyle że biega po prawej stronie boiska. Piłkarz z niesamowitą dynamiką, szybkością, ale też inteligencją boiskową. Ma dobre zgranie, wyjście na pozycję. Potrzebuje jednak do tego zawodników, którzy potrafią mu piłkę dostarczać – analizuje Niedzielan.

Paweł Dawidowicz stał się kluczową postacią Verony i radzi sobie z napastnikami Juventusu czy Napoli.

Reklama

Dla przykładu po pokonaniu AS Roma (3:2) stopera Verony nazwano „kolosem”, a po ostatnim remisie z rozpędzonym Napoli (1:1) jego grę określono jako „mityczną”. Dobrze spisał się również przeciwko Lazio (4:1) czy Juventusowi (2:1). Spotkanie przeciwko Bianconerim z trybun oglądał trener przygotowania fizycznego Michał Adamczewski, który od czterech lat współpracuje z obrońcą. Kiedy wieczorem po zwycięstwie nad zespołem z Turynu spacerowali ulicami Werony, Dawidowicz zażartował, że ciężko mu się chodzi, bo… „schował napastników Juve do kieszeni” (tak się mówi, kiedy defensor całkowicie wyłączy z gry przeciwnika).

– Ma duże poczucie humoru, ale przy tym też ogromną skromność – podkreśla Adamczewski.

Reprezentant Polski sezon zaczął słabo (zawalił potyczkę z Interem), jak cała Verona rozłożona na łopatki w trakcie kilku tygodni przerwy letniej przez trenera Eusebio Di Francesco, który zastąpił Ivana Juricia (odszedł do Torino). Na szczęście władze Gialloblu prędko się zorientowały z błędu i od czwartej kolejki drużynę prowadzi Igor Tudor. Chorwat błyskawicznie ogarnął bałagan, wrócił do założeń Juricia i ekipa z Werony z meczu na mecz się rozpędzała, a z nią Dawidowicz. Polak średnio notuje więcej odbiorów, przechwytów, bloków czy prób pressingu niż w poprzednich, i tak udanych rozgrywkach.

Dariusz Dziekanowski obawia się baraży.

Jakie są wnioski po tych eliminacjach? Wiemy, że potencjał mimo wszystko pozwala nam bez większych problemów wygrywać z San Marino czy Andorą, ale generalnie nie potrafimy prowadzić gry. Dlatego lepiej wychodzą nam spotkania, w których to my jesteśmy zespołem przede wszystkim blokującym dostępu do własnej bramki. Gdy musimy grać pozycyjnie i cierpliwie rozgrywać piłkę na połowie rywala, mecz w naszym wykonaniu jest rwany, mało w nim płynności. Naszym piłkarzom brakuje takich zachowań, jakie przez te kilkadziesiąt minut drugiej połowy pokazywał Matty Cash – odgrywam piłkę na jeden kontakt i natychmiast uciekam rywalowi, by błyskawicznie pokazać się do gry w innym miejscu. To mi się rzuciło w oczy po dwóch czy trzech zagraniach – widać, że ten chłopak ma wypracowane automatyzmy. Niestety nie można tego powiedzieć o wielu innych naszych zawodnikach. Sporo było takich momentów, kiedy jeden piłkarz holował piłkę, a pozostali się przyglądali. A przecież już pierwszy gol (akcja Zieliński – Jóźwiak – Lewandowski) powinien dać naszym zawodnikom do myślenia: zagranie z pierwszej piłki, nawet niezbyt precyzyjne, zmusza rywala do błędu i przyspiesza akcję. Niestety nie zobaczyliśmy zbyt wielu takich akcji w naszym wykonaniu. A to najlepsza miara wyższej kultury gry, kiedy szybkimi podaniami można rozluźnić szyki rywala.

SPORT

100 lat dziejów reprezentacji Polski pięknie się spina. Zaczęło się meczem z Węgrami i starciem z nimi się kończy.

W kontekście ostatniego naszego występu w fazie grupowej nie jest to najważniejsze. Ale sam fakt bycia kapitanem reprezentacji Polski w meczu o punkty, przed wypełnionymi po brzegi trybunami Stadionu Narodowego, to ogromna sprawa. Prezes PZPN-u, Cezary Kulesza, potwierdził, że zainteresowanie kibiców było olbrzymie i zdecydowanie przekraczało możliwości naszego obiektu. Mówi się, że chętnych na bilety było nawet 300 tysięcy!

Takie zainteresowanie meczem biało-czerwonych na pewno cieszy. Ale najważniejsze jest samo spotkanie, które cały czas ma spore znaczenie. Jesteśmy już pewni udziału w barażach kwalifikacji mistrzostw świata, ale koniecznie musimy walczyć o zwycięstwo. Dlaczego? Bo jeżeli zdobędziemy komplet punktów, to zapewnimy sobie rozstawienie w losowaniu pierwszej rundy baraży. Aktualnie Polska w klasyfikacji zespołów z drugich miejsc w grupach, zajmuje 5. miejsce, a 6 najlepszych zespołów zostanie rozstawionych. Rozstawienie oznacza, że mecz pierwszej rundy baraży drużyna rozegra u siebie. Polska, wyłączając mecze z San Marino, bo wyniki zespołów z grup sześciozespołowych z najsłabszą drużyną w grupie się nie liczą, ma na koncie 14 punktów. Może zostać wyprzedzona przez Walię, Szkocję i Turcję, a wówczas wypadnie poza czołową szóstkę. Oczywiście taki scenariusz nie musi się spełnić, ale – mimo wszystko – warto przeciwko Węgrom grać o pełną pulę.

Maciej Grygierczyk o kryzysie Widzewa.

Wszyscy, którzy oczami wyobraźni widzieli już Widzew w ekstraklasie, muszą przeżywać pewien szok. Cztery ostatnie kolejki pierwszej rundy powiększyły jego dorobek jedynie o 2 punkty. Sobotnia klęska w Bielsku-Białej to dowód na to, że kołdra jest dość krótka, a zastąpienie zawodników pokroju Krystiana Nowaka, Daniela Tanżyny, czy przede wszystkim Juliusza Letniowskiego, to zadanie z gatunku niemalże niewykonalnych. Jeśli dziś Miedź nie potknie się w derbach z sąsiadami z Polkowic, Widzew straci pozycję lidera, a kibice pewnie pamiętają wydarzenia sprzed 3 lat, gdy drużyna miała piorunujących kilkanaście kolejek w drugiej lidze, by potem w niezrozumiały sposób zaciąć się i awansować dopiero 1,5 roku później. Dlatego nie czas koronować kogokolwiek – no chyba że… Kamila Bilińskiego, który odjeżdża rywalom w klasyfikacji snajperów zaplecza elity.

Drugi od końca Hutnik Kraków okazał się drugim pogromcą Ruchu Chorzów w tym sezonie II ligi.

Druga z rzędu wyjazdowa porażka Ruchu. Co prawda powroty na tarczy z Pruszkowa i Krakowa przedzieliły domowe wygrane z Olimpią i Śląskiem II, ale wyprawy na Mazowsze i do Małopolski były do siebie podobne. Chorzowianie przegrali zasłużenie, a w ofensywie biła od nich bezradność. – Będąc na tej pozycji w tabeli, powinniśmy pozostawić po sobie lepsze wrażenie – nie ukrywał trener Jarosław Skrobacz.

Trzeba oddać Hutnikowi, że zaprezentował się dużo lepiej niż mogłaby wskazywać na to papierowa rzeczywistość – dla drużyny z Suchych Stawów było to dopiero 3. w sezonie zwycięstwo (pierwsze od ponad miesiąca), a ledwie 6. nieprzegrany mecz w rundzie jesiennej. Na pełną pulę z Ruchem sumiennie zapracowała, cierpliwie i konsekwentnie broniąc się, nie dopuszczając wyżej notowanych rywali do klarownych okazji. Poza pojedynczą próbą Tomasza Wójtowicza z II połowy, chorzowianie praktycznie nie stworzyli zagrożenia, a ich najlepszym zawodnikiem był bramkarz Jakub Bielecki. Gdyby nie kilka jego interwencji – zwłaszcza tuż po przerwie – to mogłoby nawet skończyć się wyższą porażką. – W przeważającej części ten mecz przebiegał tak, jak się spodziewaliśmy. Niestety, nie potrafiliśmy poradzić sobie z obroną gospodarzy, którzy grali blisko siebie, byli „nisko” ustawieni. Brakowało nam jakości, ostatniego dogrania, na dodatek straciliśmy trochę pechową, przypadkową bramkę, co pozwoliło przeciwnikowi nabrać jeszcze większej wiary – analizował szkoleniowiec „Niebieskich”.

SUPER EXPRESS

Andrzej Niedzielan widzi postęp w grze reprezentacji.

(…) – Tracimy jednak dużo goli. To problem?

– To racja, za kadencji Sousy tych bramek tracimy sporo. Ale najważniejsze, że więcej ich zdobywamy. Kluczowe jest to, że ten zespół ewoluuje, rozwija się, wie doskonale, czego oczekuje selekcjoner. Jak przypomnimy sobie Euro, gdzie Jóźwiak i Puchacz nie byli w stanie dośrodkować piłki w pole karne, to w meczu z Andorą tych dośrodkowań, i to bardzo dobrych, było mnóstwo, chyba ani jednego zepsutego.

Skoro gramy z Węgrami, to trzeba porozmawiać z Michałem Listkiewiczem.

„Super Express”: – Duży jest zawód na Węgrzech z powodu nieudanych eliminacji MŚ 2022?

Michał Listkiewicz: – Nadzieje były rozbudzone po dobrym występie na Euro. Liczono, że spotkanie z Polską w Warszawie to będzie gra o wszystko. Węgrzy mogą się spodziewać bardzo ciepłego przyjęcia, ale nie dobrego wyniku. W końcu dla nas to bardzo ważny mecz, bo będzie decydował o rozstawieniu w barażach.

– Liczył pan na to, że Węgrzy odegrają większą rolę w eliminacjach?

– Oczywiście. Jednak dwie porażki z Albanią to coś, co nie powinno się zdarzyć. Ostatni remis na Wembley z Anglią normalnie byłby wielkim sukcesem, ale w tej sytuacji praktycznie przeszedł niezauważony.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...