„Przegląd Sportowy” głównie o reprezentacji Polski, „Sport” także o tym, co słychać w Ekstraklasie 1. lidze. Środowa prasa to Matty Cash i jego wpływ na hierarchię w drużynie, ocena kryzysu Legii Warszawa i podsumowanie czasu Michała Probierza w Cracovii. Temat mistrza Polski poruszył Radosław Kałużny. – W Legii nie ma pożaru. Tam szaleje ogień jak w piecu hutniczym. Podejrzewam, że Legia nie może znaleźć chętnego trenera. Na ten moment nikt nie chce się poparzyć. W takim momencie roboty przy Łazienkowskiej musiałby się podjąć jakiś zdesperowany piroman. Ktoś poważniejszy poczeka do zimy i wtedy będzie mógł zacząć działać według własnego pomysłu – twierdzi były reprezentant Polski.
Sport
Hubert Kostka ocenia Paulo Sousę i Matty’ego Casha.
Od niemal 12 miesięcy kadrą kieruje Paulo Sousa. Przekonuje pana jego praca z reprezentacją?
– Trudno mi się wypowiedzieć, bo nie znam Sousy jako trenera. Śledziłem jego karierę piłkarską i był to na pewno świetny zawodnik, który odnosił ogromne sukcesy, ale o jego klasie szkoleniowej niewiele mogę powiedzieć. Mnie jego sposób prowadzenia drużyny nie odpowiada. Rotacje, których dokonuje, mnie nie przekonują. Miejmy jednak nadzieję, że wie, co robi. Teraz dostał jeszcze wzmocnienie w postaci piłkarza, który na co dzień gra w lidze angielskiej (Matty Cash – przyp. red.). A co do osoby selekcjonera, to zawsze byłem zwolennikiem polskich szkoleniowców. Największe sukcesy nasz futbol święcił wtedy, kiedy na ławce byli rodzimi trenerzy. Zagraniczni zbyt wiele ich nie osiągnęli. Pamiętam, kiedy trenerem naszej kadry był Francuz Jean Prouff. Prowadził ją w 11 meczach i poza awansem na igrzyska olimpijskie w Rzymie nic wielkiego nie osiągnął. Z innymi zagranicznymi trenerami też nie było sukcesów. Najlepiej było wtedy, kiedy kadrę prowadzili Polacy, no ale inni mogą mieć na ten temat swoje zdanie. Nie ja o wszystkim decyduję.
Jak pan patrzy powołanie Casha?
– Skoro ma polski paszport i reprezentuje odpowiedni poziom, to czemu go nie powołać? Z drugiej strony proszę pamiętać, że z powołaniami zawodników zagranicznych o polskich korzeniach bywało różnie. Zdaję sobie sprawę, że czasy się zmieniły, że w naszej lidze gra wielu obcokrajowców i trudno z niej kogoś wybrać. Jeżeli jednak ten nowy zawodnik gra w Premier League, to na pewno prezentuje odpowiedni poziom i oby potwierdził to w reprezentacji.
Plan Michała Probierza nie wypalił.
Oprócz tego w drużynie czasem dochodziło do różnych spięć z zawodnikami – np. z Januszem Golem czy Mateuszem Wdowiakiem. W Cracovii trudno było przebić się także polskim piłkarzom, co również wysuwano często jako zarzut w kierunku ekstrenera. „Pasy” jakiś czas temu zyskały też mało chwalebny przydomek „Dośrodkovia”, który odnosił się do jej prostego, niewysublimowanego futbolu polegającego na jak największej liczbie dośrodkowań. Probierz swego czasu mocno postawił na taki właśnie styl. Ściągał graczy przede wszystkim wysokich, którzy w fizycznej i mało technicznej lidze, jaką bez wątpienia jest ekstraklasa, mieli dać „Pasom” przewagę. Plan był może i sprytny, ale mało rozwojowy i koniec końców nie sprawdził się. Choć warunki Probierz miał w stabilnej organizacyjnie Cracovii wymarzone, cieszył się zaufaniem i spokojem, nie wprowadził klubu na taki poziom, na jaki powinien. Obecnie nikt nie stawia tej drużyny na równi z Lechem, Lechią, Rakowem czy Pogonią, o Legii – mimo obecnej sytuacji w tabeli – nawet nie wspominając. Klub jeszcze nie poinformował, kto zastąpi Probierza na jego stanowiskach.
Raków Częstochowa zagra sparing z Wisłą Płock. To szansa dla zawodników, którzy ostatnio rzadziej występowali w „jedynce”.
Do końca roku Raków czeka jeszcze pięć meczów w lidze oraz rywalizacja w Pucharze Polski z Bruk-Betem Termalicą. Przerwa reprezentacyjna będzie więc idealną okazją ku temu, by wypracować lepsze i skuteczniejsze warianty rozgrywania ataków. Częstochowianie nie zamierzają tylko trenować „na sucho”. Podopiecznych Papszuna czeka mecz kontrolny. Przeciwnikiem Rakowa będzie Wisła Płock. Spotkanie zostanie rozegrane w sobotę o 12.30 w Piotrkowie Trybunalskim. Po raz kolejny częstochowianie rozegrają mecz kontrolny bez obecności kibiców i dziennikarzy. To preferowana przez sztab metoda. Ostatnim otwartym sparingiem była wrześniowa inauguracja stadionu dla kibiców. Częstochowianie wygrali wówczas z węgierskim MOL Fehervarem. Można więc przewidywać, że podczas spotkania w Piotrkowie Trybunalskim Papszun będzie chciał sprawdzić nowe rozwiązania taktyczne lub da okazję do pokazania się zawodnikom, którzy w ostatnich tygodniach grali mniej.
Górnik Zabrze najgorszą drużyną 2021 roku w Ekstraklasie? Na to wygląda.
W 2021 roku notujemy odwrót. Wiosną „górnicy” grali znacznie poniżej oczekiwań, przegrywając spotkanie za spotkaniem. Nie było jednak nerwowo, bo spore zdobycze z początku rozgrywek pozwalały na spokojne kontrolowanie tego, co dzieje się w lidze, tym bardziej że spadał ledwie jeden zespół. Końcówka rozgrywek była wprawdzie odrobinę nerwowa, ale ostatecznie sezon „górnicy” skończyli na pozycji numer 10, m.in. przed Lechem Poznań. Po dużych zmianach, a zwłaszcza pojawieniu się w Zabrzu Lukasa Podolskiego, była nadzieja, że jesienią będzie inaczej, po prostu lepiej niż wiosną. Tak jednak nie jest, a 15 zdobytych punktów w 13 meczach w bieżących rozgrywkach to nie jest bilans, który zadowalałby fanów 14-krotnego mistrza Polski. Sumując zdobycze z wiosny i jesieni, Górnik ma na koncie 29 punktów, zaledwie tyle. Wśród drużyn ekstraklasy, nie licząc beniaminków, nie ma gorszego zespołu! Średnia na mecz zabrzan w lidze to punkt. Tymczasem Radomiak, który ma status beniaminka, ma punktów niewiele mniej – 22. Ta słaba, żeby nie powiedzieć fatalna, tendencja może niepokoić. A nie tylko na murawie jest gorąco. W ostatnim czasie osoba za osobą traci pracę lub sama odchodzi z klubu. I nie myślimy tylko o byłym już prezesie Dariuszu Czerniku, odpowiedzialnym za transfery Arturze Płatku, ale także Marcinie Małkiewiczu, który przez kilka lat z powodzeniem pracował w dziale medialnym klubu. Właściciel, w tym wypadku miasto, powinno się dobrze zastanowić, w którym kierunku to wszystko zmierza.
Marcin Kozina zanotował trzy asysty w jednym meczu ligowym. W Tychach są z niego zadowoleni.
Kiedy Marcin Kozina przychodził do tyskiej drużyny, miał etykietkę „pierwszego młodzieżowca”. Zaczął jednak sezon jako zmiennik Michała Staniuchy, a później sprowadzony już w trakcie rundy Kacper Janiak zepchnął wychowanka Halniaka Maków Podhalański na ławkę rezerwowych. – W okresie przeskoku z III do I ligi miałem słabszy moment – dodaje 20-latek urodzony w Suchej Beskidzkiej. – Po debiucie musiałem przetrwać słabsze chwile i pracować, żeby wróciła dyspozycja i pewność siebie. Dużo dały mi zajęcia indywidualne i zalecenia trenerów. Na pewno poprawiłem się pod względem fizycznym, a dzięki lepszej wydolności szybciej mogę podejmować decyzje i dokładniej zagrywać piłkę. Dużo dają mi też podpowiedzi starszych kolegów, dzięki którym mądrzej biegam – to znaczy wiem, kiedy ruszyć sprintem, a kiedy po prostu stać. Maciek Mańka i Dominik Połap, czyli zawodnicy, z którymi gram na jednej stronie boiska, dyrygują, a ja staram się grać na dobrą nutę. Podpatruję też na treningach tych najlepszych technicznie, jak Łukasz Grzeszczyk czy Sebastian Steblecki, i tych najbardziej wybieganych, jak Bartek Biel i Krzysiek Wołkowicz. W potyczkach z Nemanją Nediciem i Kamilem Szymurą uczę się walki jeden na jeden. Każdy trening jest dla mnie wyzwaniem i dzięki temu mogę się rozwijać – wyjaśnia skrzydłowy.
Prezydent Sosnowca znów zły na Zagłębie. Powodem brak wyników w lidze.
Po ostatnim meczu w Olsztynie nie wytrzymał prezydent Sosnowca. – Żenada i tyle. Szkoda, że ci, którzy pytali o premie w przypadku awansu, dzisiaj nie mają pomysłu, jak przeprosić kibiców. Nie będę się do takich myśli przyzwyczajał, organizacyjne zmiany prowadzimy dalej. Wierzę, że przyniosą one efekty. Trzeba walczyć i wierzyć do końca – tak do wpisu internetowego o tym, że otwarcie nowego stadionu nastąpi w drugiej lidze, odniósł się Arkadiusz Chęciński. Pytanie ilu graczom z obecnej kadry będzie się jeszcze chciało walczyć o Zagłębie i dla Zagłębia? W sobotę sosnowiczanie mieli zmierzyć się z Chrobrym Głogów. Mecz został przełożony na prośbę rywali z powodu powołań piłkarzy do młodzieżowych reprezentacji. Zamiast meczu o punkty będzie sparing z GKS-em Tychy, który pauzuje dokładnie z tego samego powodu. Mecz na głównej płycie Ludowego rozpocznie się w sobotę o godz. 11.00. Pojedynek będzie otwarty dla kibiców.
Hubert Sadowski o postawie GKS-u Katowice.
Dobrze czuje się w nim też GKS, o czym świadczy seria 6 ligowych meczów bez porażki, w których drużyna straciła łącznie tylko 3 gole. Obecnie zespół śrubuje serię (już ponad 360) minut bez straty bramki, co świadczy o tym, jak płynnie przeszedł z gry czwórką na trójkę obrońców. – Duża w tym zasługa i pomoc naszych trenerów. Przedstawili nam wiele analiz, materiałów czy przykładów drużyn z kraju i zagranicy. Ten system jest mocno rozpowszechniony, dlatego czerpaliśmy od najlepszych, trenowaliśmy to bardzo mocno i przyszły efekty. Początek sezonu był dla nas trudny, a po zmianie ustawienia wygrywamy, punktujemy. To najistotniejsze – podkreśla defensor, który jest wypożyczony do Katowic z Pogoni Szczecin, ale ostatnio występował w Skrze. Teraz docenia rezultaty, jakie osiąga częstochowski beniaminek, plasujący się zresztą w tabeli ciut wyżej niż GKS. – Większość z nas nie spodziewała się po Skrze w I lidze takich wyników. Drużyna jest fajnie zbudowana, na zawodnikach, którzy zostali w klubie. Do nich dołączyli nowi, wnieśli jakość. Wielkie brawa i szacunek dla Skry. Sądzę, że spokojnie się w tej lidze utrzyma. Czasem wymieniamy sms-y z trenerem asystentem Łukaszem Ocimkiem. Gdy będziemy mieli wolne, chcę wybrać się do Częstochowy – mówi nasz rozmówca. Do wolnego zostało jeszcze trochę czasu. W najbliższy weekend GKS zagra na wyjeździe z ŁKS-em. – Zobaczymy, gdzie ma lepsze i słabsze strony, spróbujemy to wykorzystać, ale przede wszystkim skupimy się na sobie, na wyeliminowaniu błędów, jakie przytrafiły się z Koroną. Chcemy przywieźć z Łodzi 3 punkty. Każdy z nas wolałby spędzić przerwę zimową w spokojniejszej atmosferze. Źle byłoby wracać w styczniu do treningów ze świadomością, że trzeba mocno oglądać się w dół, za siebie. Pracujemy na to, by w ostatnich czterech spotkaniach zdobyć jak najwięcej punktów, co pozwoli w większym spokoju spożytkować okres przygotowawczy – dodaje Hubert Sadowski.
Super Express
Artur Wichniarek twierdzi, że to, gdzie trenuje kadra, nie ma znaczenia. Dlatego nie oburza go zgrupowanie w Hiszpanii.
„Super Express”: – Paulo Sousa przed meczem el. MŚ z Andorą woli zgrupowanie w Gironie niż w Warszawie. Dobry pomysł?
– Nie przyczepiajmy się do wszystkiego. Dla mnie mogą przygotowywać się nawet na Marsie. Jeżeli wygramy kolejne dwa mecze i baraż do MŚ, to mogą trenować, gdzie chcą. Nie szukajmy dziury w całym już przed meczami. Oceniajmy po.
– Oceniać Matty’ego Casha jeszcze nie możemy, ale on sam swoją osobą wywołał już wiele dyskusji…
– Nie rozumiem tego obruszenia. Wydaje mi się, że ma więcej korzeni niż dawny bohater Emmanuel Olisadebe. Też po polsku raczej nie chciał mówić. Niech Cash obroni się piłkarsko. Ma być wzmocnieniem, a jest wakat na wahadłach, którymi Sousa chce grać. Jest częścią Premier League, to dlaczego mamy go nie wykorzystać? Nie bądźmy narodowcami, którzy sprawdzają, czy ma osiem polskich pokoleń wstecz. Ja nie mogłem grać w reprezentacji Niemiec, bo miałem tylko owczarka niemieckiego. Dyskusja na temat Casha jest od czapy.
Przegląd Sportowy
Kto straci na tym, że mamy Casha? Analiza hierarchii w zespole z nowym zawodnikiem w składzie.
Kamil Jóźwiak – to właśnie skrzydłowy Derby County jest najczęściej przywoływany, kiedy toczą się dyskusje na temat umiejscowienia w składzie Polaków Casha. Początkowo selekcjoner Biało-Czerwonych widział 23-latka raczej w roli zmiennika, jednak od EURO 2020 najczęściej wystawia go w podstawowym składzie, szczególnie w tych najistotniejszych spotkaniach, jak eliminacyjne mecze z Anglią czy Albanią. W kadrze wychowanek Lecha uczył się nowej roli, gra na wahadle nigdy nie była wpisana w jego charakterystykę. W październikowym meczu z Albanią (1:0) było widać, że jest skupiony przede wszystkim na grze obronnej. W ustawieniu Sousy, w meczach z mocniejszymi rywalami, nie jest w stanie pokazać swoich największych atutów, czyli odważnej gry na skrzydle, wchodzenia w dryblingi. – Myślę, że to właśnie on może stracić miejsce w składzie na rzecz Matty’ego – uważa Wawrzyniak. Sousa ucieka od narracji, jakoby pojawienie się Casha miało być dla któregoś z zawodników problemem, podkreśla, że daje mu nowe opcje. Portugalczyk stwierdził, że dzięki temu będzie mógł przesunąć na lewą stronę czy to Jóźwiaka, czy Przemysława Frankowskiego. Taki wariant może zastosować już w piątek, bo z Andorą nie może wystąpić Tymoteusz Puchacz – u Sousy podstawowy lewy wahadłowy. – W tym wypadku widziałbym na tej stronie Frankowskiego, szczególnie że to my będziemy prowadzić grę, potrzebujemy na bokach szybkości i kreatywności – typuje Wawrzyniak, zauważając jednak, że w klubie ten zawodnik spisuje się lepiej niż w drużynie narodowej. Frankowski gra w Lens w podstawowym składzie, od listopadowego zgrupowania zdobył dwie bramki. Co jednak w kontekście kadry ważniejsze – trener Franck Haise wystawia go na lewym wahadle. Czyli właśnie na pozycji, na której w drużynie narodowej mamy spory problem, szczególnie kiedy wypada piłkarz Unionu Berlin.
Paulo Sousa świetnie zarządza meczem. Jego zmiany robią różnicę.
– Sousa po raz kolejny, i to nie wiem który, zareagował właściwie. Dokonał zmian takich, jak trzeba – podsumował tamto spotkanie Radosław Kałużny. Jak zauważył były kadrowicz, uczestnik MŚ w 2002 roku, to nie przypadek, że w meczu w Tiranie akurat dwóch zmienników przesądziło o sukcesie Biało-Czerwonych. Sousa od początku pracy z naszą reprezentacją udowadnia, że potrafi zawiadować boiskowymi sytuacjami. Portugalczyk wyrósł na specjalistę od robienia zmian, bo bardzo często w ostatnich miesiącach zdarza się, że wejścia zawodników z ławki dają wymierny efekt w postaci gola lub asysty. Taka sytuacja miała miejsce w aż dziesięciu z trzynastu spotkań polskiej kadry za kadencji Sousy. Ograniczając te spotkania tylko do eliminacji przyszłorocznego mundialu, liczby też są imponujące – rezerwowi strzelili aż 11 z 25 wszystkich goli Polaków, do tego dorzucili pięć asyst. – Wypada tylko się cieszyć z tego, że Paulo Sousa ma wyczucie i wie, którego zawodnika w danym momencie należy wprowadzić do gry. Natomiast analizując pracę poprzednich trenerów kadry, też na pewno znajdziemy przykłady, w których szkoleniowiec wiedział, co robi – mówi Jerzy Engel, były selekcjoner.
Kto może się pakować na mundial? Kilka drużyn gra o zapewnienie sobie biletu do Kataru.
To będzie ostatni taki mundial. W przyszłym roku w Katarze 32 zespoły stoczą walkę o najcenniejsze piłkarskie trofeum i tytuł mistrza świata. Za pięć lat turniej zorganizują Kanada, USA i Meksyk i wystąpi w nim już 48 drużyn. Kwalifi kacje będą więc łatwiejsze i dłuższe. Póki co z 32 miejsc na mundialu w Katarze zajęte są zaledwie trzy. Na pewno w turnieju zagrają gospodarze oraz Niemcy i Duńczycy, którzy już zapewnili sobie awans w eliminacjach. Niebawem może się to zmienić. Kilka zespołów z Europy ma szansę zagwarantować sobie awans już w najbliższej kolejce. Ciekawie wygląda walka o pierwsze i drugie miejsce w grupie G. Holandia, Norwegia i Turcja – każdy z tych zespołów wciąż ma szansę na ostateczny triumf lub na zajęcie trzeciego miejsca, które nie da prawa gry nawet w barażu. W najlepszej sytuacji są gracze Oranje, którzy awansują do mundialu, jeśli wygrają z Czarnogórą, a Norwegia nie wygra z Łotwą. W grupie H niejasności jest mniej. Rosja i Chorwacja już zapewniły sobie grę przynajmniej w barażach. Walka o pierwsze miejsce będzie trwała tam zapewne do ostatniej kolejki. Gdyby jednak Chorwacja zgubiła punkty w meczu z Maltą (mało prawdopodobne), a Rosja pokonała Cypr, to gospodarze poprzedniego mundialu zapewnią sobie awans do kolejnego.
Michał Probierz opuścił Cracovię. Jaka była jego kadencja?
Za kadencji Probierza szczególnie zawiódł system wprowadzania polskiej młodzieży do pierwszego zespołu i jej promowania. Jedyne przypadki udanej zagranicznej sprzedaży polskich zawodników to transfery Krzysztofa Piątka oraz Michała Helika. Każdy z nich podpisał umowę z Pasami jeszcze przed przyjściem Probierza, a pierwszy odszedł już po pierwszym roku spędzonym ze szkoleniowcem. Probierz niewątpliwie przyczynił się do rozwoju obydwu, jednak już wcześniej ci zawodnicy pełnili istotną rolę w różnych ekstraklasowych klubach. Tymczasem przez Cracovię przewinęło się w tym czasie kilkudziesięciu obcokrajowców, z których duża część odegrała zaledwie marginalną rolę. Częste wypominanie liczby zatrudnianych zawodników spoza Polski mocno irytowało Probierza. Trzeba jednak przyznać, że sam dołożył do tego swoją cegiełkę, wielokrotnie wcześniej podkreślając istotę szkolenia w polskich klubach i potrzebę stawiania na rodzimych piłkarzy. A jako wiceprezes klubu miał dużo większy wpływ na wybór zawodników niż jego poprzednicy i trenerzy innych drużyn. Dlatego może być z tych transferów rozliczany. Do tego wszystkiego doszedł również czynnik ludzki. Wydaje się, że zespół Cracovii w wielu meczach prezentował futbol bez wyrazu również dlatego, że szkoleniowiec stracił werwę do wprowadzania swojej myśli trenerskiej.
O Probierza zapytano także Radosława Kałużnego. Były pomocnik ocenia także Legię Warszawa.
Jako człowiek z branży wiesz pewnie coś więcej. Co spowodowało, że Probierz postanowił powiedzieć Pasom pas? W końcu w tym sezonie nie szło mu źle.
Jestem pewien, że zmęczenie. Spotkaliśmy się tego lata w Krakowie. W oczach Michała widziałem błysk jedynie w momentach, w których nie rozmawialiśmy o piłce. O podróżach, książkach, dzieciach. Wszystko wywoływało jego pogodny wyraz twarzy. Tylko nie piłka. Nie było tak, że zmęczenie nią, jej otoczka i gęsta atmosfera wokół niej, wokół klubu powodowały, że nie przykładał się do roboty, że mu się odechciało. Nic z tych rzeczy. Świtem zasuwał do ośrodka treningowego Cracovii, wracał późnym wieczorem. Setki spraw na głowie. I moja obserwacja – brak satysfakcji z pracy. Wypalenie. Przecież jakiś czas temu już podał się do dymisji, zrezygnował. Dał się jednak przekonać właścicielowi, by kontynuować pracę. Zmienił decyzję. Nie, nie użalam się nad nim, bo sam tego nie znosi. Jest twardym facetem, lecz od pewnego czasu czego by nie zrobił – za wszystko zbierał cięgi. Jeśli w krytykanctwie celowaliby kibice przeciwnych klubów – OK, jednak tu cegłę dokładało wielu swoich. Puchar Polski? Pfff… Co to za trofeum? Każdy by zdobył. Odrobienie kary minus pięć punktów? Phi! Każdy by odrobił. Siedem punktów w dziewięciu meczach? Każdy inny trener komplet by zgarnął! Inna rzecz, że nie tylko podczas kadencji Probierza, ale od lat w pobliżu Cracovii unosi się gęsta atmosfera. Pamiętam krótką (jak większość szkoleniowych kadencji w Pasach) przygodę trenera Artura Płatka. Jeszcze na dobre nie zdążył rozgościć się w klubie, a z wszechmocnym i odwiecznym dyrektorem sportowym Jakubem Tabiszem już rozmawiał drogą mailową. Mimo że dzieliło ich ledwie jedno piętro. A przy właścicielu Januszu Filipiaku kręcą się „wszystkolepiejwiedzący”.
Po wstydliwej porażce ze Stalą Mielec trener Gołębiewski ponoć pożegnał się zespołem, bo klub miał zamiar przedwcześnie zakończyć jego misję. Czyli najpierw zatrudniono go do czerwca 2022, w niedzielę podziękowano, zaś w poniedziałek ogłoszono, że jednak zostaje. Z drobną korektą – do przerwy zimowej. Choć ta data też nie
jest pewna.
Nie wiem, jak to skomentować. Chyba jedynie tak, że w Legii nie ma pożaru. Tam szaleje ogień jak w piecu hutniczym. Podejrzewam, że Legia nie może znaleźć chętnego trenera. Na ten moment nikt nie chce się poparzyć. W takim momencie roboty przy Łazienkowskiej musiałby się podjąć jakiś zdesperowany piroman. Ktoś poważniejszy poczeka do zimy i wtedy będzie mógł zacząć działać według własnego pomysłu. Sam przygotuje drużynę, a nie będzie musiał brać wraku do generalnego remontu.
Antoniemu Bugajskiemu nie podoba się ekspresowa kariera Casha w kadrze.
Nie podoba mi się błyskawiczny tryb powołania Matty’ego Casha do reprezentacji Polski. To jednak kontrowersyjna akcja nie tylko dlatego, że nieporównywalnie większe związki z naszym krajem wykazywał choćby Lukas Podolski. Odwracając sytuację: trudno sobie na przykład wyobrazić, żeby reprezentantem Anglii w parę tygodni został wychowany w naszym kraju Polak, który ni w ząb nie mówi po angielsku. Reprezentacja nie jest komercyjnym klubem, do którego może wejść dowolny człowiek, byle tylko umiał grać w piłkę i odpowiadał potrzebom selekcjonera. Oczywiście także losy sportowca bywają skomplikowane, zwłaszcza jeśli jego rodzice są różnej narodowości albo zmienili kiedyś kraj zamieszkania. Status takiego zawodnika – w rozumieniu również przepisów piłkarskich – może być niejednoznaczny. Przychodzi moment, kiedy musi zdecydować, który kraj chce reprezentować: matki czy ojca, „starej” czy „nowej” ojczyzny. Nie może tu jednak działać mechanizm uruchamiany w każdej chwili. U ważam, że wyznacznikiem powinna być znajomość języka. Jeżeli Matty Cash faktycznie czuje się Polakiem i nie chodzi o nagłą iluminację, która radykalnie zmieniła postrzeganie przez niego świata ledwie dwa miesiące temu, już dawno powinien mówić po polsku. Nie oczekuję od niego płynnej, literackiej polszczyzny, bo jednak od urodzenia mieszka w Anglii, tak samo jak jego mama, ale język, którym posługują się prawdziwi – bo tak wynika z deklaracji – rodacy powinien był opanować przynajmniej w stopniu komunikatywnym, zanim otrzymał polski paszport. Zdawałoby się, że to oczywisty warunek w normalnej procedurze przyznawania, a tym bardziej „potwierdzania” obywatelstwa, bo na razie potwierdza się tylko to, że zupełnie nie zna języka. Pewnie, że może być ścieżka nadzwyczajna – w przypadku małych dzieci albo osób poważnie chorych lub z jakimiś ograniczeniami intelektualnymi, no ale Cash do żadnej z tych grup nie należy. Nie ma też żony Polki, nie mieszka w Polsce, nie jest repatriantem (to akurat można by powiedzieć o jego dziadku). Jest za to niezłym piłkarzem, co stało się wystarczającym powodem, by zrobić z niego Polaka i odtrąbić sukces sportowy oraz dyplomatyczny. A że Cash po polsku ani be, ani me, jego zwolennicy zbywają pobłażliwym uśmiechem: proszę posłuchać, jak pięknie mówi po angielsku, stał się w kadrze ultranowoczesnym Polakiem, nawet zada jej szyku, no i obiecał, że nauczy się tekstu Mazurka Dąbrowskiego, a przecież nie musiał.
fot.