W sobotniej prasie największe materiały dotyczą lig zagranicznych. Z polskiej piłki mamy raczej tylko ligowe standardy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W 8 z 18 ostatnich meczów ligowych piłkarze Legii nie strzelili gola. W siedmiu z nich tylko jednego!
W większości meczów ligowych tego sezonu piłkarze Legii biegają mniej od przeciwników, ale często wynika to z tego, że dłużej utrzymują się przy piłce i to rywal musi „wypracować” więcej kilometrów. Ważniejsza jest jednak liczba sprintów – w ostatnim spotkaniu ligowym z Pogonią piłkarze Marka Gołębiewskiego przebiegli o ponad sześć kilometrów mniej od Portowców, ale mieli więcej sprintów (107/94) i pokonali nimi większy dystans (2,16/1,77 km). Nie wyniknęła z tego większa liczba goli. Legia miała lepsze statystyki (20/10 w strzałach, 8/7 w celnych, 8/2 w rzutach rożnych) – a mimo to przegrała o:2. – W ofensywie wykonaliśmy 10, najwyżej 15 procent tego, czego oczekuję i co staram się przemycić zawodnikom w tych kilku treningach, które mam do dyspozycji. W obronie było lepiej, a gole straciliśmy po indywidualnych błędach – mówił trener Gołębiewski, jak gdyby od razu diagnozując główny problem Legii: nieskuteczność.
Biorąc pod uwagę statystyki dotyczące kluczowych podań oraz liczby kontaktów z piłką w polu karnym przeciwnika to w poprzednich rozgrywkach Legia była w czołówce, a teraz znajduje się w dolnej części. Podobnie kiepsko jest pod względem pojedynków w ataku i udanych dryblingów.
W niedzielę szkoleniowiec Cracovii, Michał Probierz po raz dziesiąty będzie uczestniczył w derbach Krakowa na ławce trenerskiej.
Probierz pracuje w Cracovii tak długo, że niektórzy kibice mogli zapomnieć, że jego pierwszym krakowskim klubem była Wisła. I to ją prowadził podczas swoich pierwszych derbów stolicy Małopolski w kwietniu 2012 roku. By lepiej poczuć, jak odległe to czasy, wystarczy przypomnieć kilku piłkarzy, którzy byli wówczas na boisku. W Wiśle grali m.in. Łukasz Garguła, Cezary Wilk czy Kew Jaliens, a Cracovii Saidi Ntibazonkiza, Arkadiusz Radomski i Wojciech Kaczmarek. Biała Gwiazda wygrała tamto spotkanie 1:0 po bramce Maora Meliksona i przyczyniła się do spadku Cracovii z ekstraklasy.
W październiku tego samego roku Probierz pożegnał się z klubem. Pod Wawel powrócił ponad 4,5 roku później, tym razem do Cracovii. I osiem razy prowadził ją w krakowskiej Świętej Wojnie. Z całą pewnością jednak większości z derbowych konfrontacji nie może zaliczyć do udanych, przegrał aż pięć z nich (w tym cztery pierwsze), a wygrał tylko raz.
Czas na Magazyn Lig Zagranicznych.
Pep Guardiola nie potrzebuje wiele, by dyskutować o futbolu. Wystarczy pieprzniczka, solniczka i kieliszki do wina.
Rozmowa z Thomasem Tuchelem, bo to z nim Guardiola zapamiętale przestawiał kuchenne przybory na stoliku ekskluzywnej restauracji, to tylko jeden z kilku przykładów obsesji szkoleniowca Manchesteru City. Hiszpan uwielbia taktyczne zawiłości i może o nich dyskutować bez końca, szukając przy okazji najlepszego rozwiązania dla swojej drużyny. W tym sezonie Premier League musi się jednak napocić nieco bardziej niż zwykle.
Wszystko z powodu braku napastnika. Owszem, w kadrze Obywateli jest Gabriel Jesus, ale Brazylijczyk szykowany przez lata na następcę Sergio Agüero, choć gra nieźle, nie jest w stanie wejść w buty starszego kolegi i się nie przewrócić. A że oprócz niego nie ma w kadrze Manchesteru nominalnego napastnika, Guardiola musi kombinować.
Zadania nie ułatwia też fakt, że tak naprawdę Hiszpan już w poprzednim sezonie musiał sobie radzić bez napastnika. Agüero przez większą część rozgrywek był kontuzjowany i The Citizens musieli się przestawić na grę z tzw. „fałszywą dziewiątką”. Wyszło całkiem nieźle, bo rywale bardzo długo nie mogli się połapać, jak poruszają się po boisku gracze City. Wymienność pozycji w zespole Guardioli doprowadzała przeciwników do szału, a Manchester do kolejnego mistrzowskiego tytułu. I wtedy w Premier League pojawił się on, pan od solniczek i pieprzniczki. Tuchel rozgryzł Guardiolę na tyle dobrze, że ograł jego zespół w finale Ligi Mistrzów, pokazując też przy okazji innym, jak grać przeciwko Obywatelom.
Rozmowa z Alberto Zaccheronim. Znany włoski trener opowiada „Przeglądowi Sportowemu”, jak podchodził do derbów Mediolanu, jak blisko był prowadzenia reprezentacji Polski oraz o tym, że Marek Koźmiński jest jego osobistą porażką.
ALBERTO BERTOLOTTO: Przez wiele lat prowadził pan zespoły na międzynarodowym poziomie. Ciekawe, że pierwsze spotkanie poza Włochami w pana karierze odbyło się w Polsce w 1997 roku.
ALBERTO ZACCHERONI (BYŁY TRENER MILANU I INTERU): Tak, to prawda, w Łodzi. Zadebiutowałem w europejskich pucharach i zmierzyłem się z Widzewem w I rundzie Pucharu Uefa. Prowadziłem Udinese i także dla klubu to był debiut w tym kontekście. Przypominam sobie, że nie zagraliśmy dobrze i przegraliśmy 0:1. Ale byliśmy podekscytowani, bo dla nas to był wyjątkowy dzień. Nie byliśmy znani w Europie, a Widzew tak.
Był pan także o krok od trenowania reprezentacji Polski. Czy to prawda?
Tak, w 2009 roku. Wówczas prezesem PZPN był Grzegorz Lato i byłem z nim w kontakcie. Przyjechałem także do Chorzowa, żeby obejrzeć na żywo starcie ze Słowacją. Mocno padał śnieg, prawdopodobnie byłem jedyną osobą na stadionie! Mogłem zastąpić Leo Beenhakkera, który już nie prowadził drużyny, ale potem na to stanowisko został wybrany polski szkoleniowiec (Franciszek Smuda – przyp. red.).
Zaakceptowałby pan tę propozycję?
Tak, Polska już była na dobrym poziomie i rosła w siłę. Do tej pory wciąż osiągnęła mniej niż mogła. W reprezentacji grają świetni piłkarze, Lewandowski jest oczywiście symbolem. W tym momencie jest najlepszym zawodnikiem na świecie i zasługuje na Złotą Piłkę.
SC Freiburg to jedyny zespół 1. Bundesligi, który nie poniósł porażki w obecnym sezonie. Teraz o sile rewelacji rozgrywek ma się przekonać Bayern.
Twarzą sukcesów jest bez wątpienia trener. Streich to obecnie najdłużej pracujący szkoleniowiec w Bundeslidze w jednym klubie, Freibirg prowadzi od dziesięciu lat i nawet roczna przerwa na grę w 2. Bundeslidze nie oznaczała dla niego zwolnienia. W klubie, na rożnych stanowiskach, działa zresztą znacznie dłużej, bo od 1995 roku. Ciągłość pracy to słowo-klucz w przypadku tego klubu. Aż dziewięciu piłkarzy pierwszej kadry SCF jest w nim od co najmniej trzech sezonów.
Dodatkowo świetnie idzie szkolenie młodzieży, przed sezonem Streich dołączył do pierwszego zespołu aż sześciu graczy z akademii. Piłkarze wiedzą, czego oczekuje od nich trener, dla którego podstawą jest przede wszystkim gra w defensywie. W tym sezonie Freiburg stracił tylko siedem goli w Bundeslidze, co jest najlepszym wynikiem wśród wszystkich osiemnastu drużyn.
Kibice obawiają się tylko jednego: że niektórym piłkarzom może zaszkodzić nadmiar sukcesów. Ale 56-letni szkoleniowiec Freiburga i na to ma sposoby. Streich przez lata wyrósł na jedną z najbardziej wyrazistych postaci w niemieckiej piłce, a jego konferencje prasowe często są transmitowane na żywo. I nie dlatego, że znany jest z opowiadania dowcipów albo obrażania rywali, tylko ze względu na odwagę zajmowania stanowiska w bardzo ważnych sprawach społecznych. I nie ma problemu ze sprowadzeniem na ziemię piłkarza, który mentalnie odlatuje.
SPORT
Przed meczem w Radomiu kibice Górnika Zabrze zastanawiają się, jaki zespół zobaczą w akcji…
Drużyna z Zabrza jest w bieżącym sezonie niczym Doktor Jekyll i Mr Hyde. Z jednej strony potrafi zagrać świetne spotkanie, jak choćby z Jagiellonią na wyjeździe w 4. kolejce, gdzie po błyskotliwej grze było 3:1 dla „górników”, czy niedawno z Lechią, gdzie niewiele brakowało do wygranej na jej terenie, a z drugiej zaprezentować taki „piach”, jak w bezbramkowym meczu z Zagłębiem Lubin, czy w przegranym 0:1 meczu z Wisłą Kraków u siebie.
– Na pewno odległe miejsce w tabeli nie jest satysfakcjonujące, ale trzeba trochę odczekać. Jest nowy trener, więc zobaczymy jak to dalej będzie. Co innego, gdy ogląda się wszystko z trybun, a co innego, jak się jest w środku – mówi Jan Kowalski, świetny przed laty zawodnik, a potem trener Górnika. – Drużyna gra w kratkę. Raz pierwsza połowa jest niezła, a druga zła, a w kolejnym meczu odwrotnie. Na razie nie jest to ustabilizowane. Powinno być jednak lepiej, bo Jan Urban to doświadczony szkoleniowiec i wie, co robić w takiej sytuacji. Miejmy nadzieję, że zespół się podniesie.
Rozmowa z Piotrem Mandryszem, byłym zawodnikiem Rakowa i Pogoni.
Skąd pomysł, by z Austrii przenieść się do Częstochowy?
– Nie planowałem powrotu. Niestety, klub, w którym występowałem m.in. z Markiem Koniarkiem, zbankrutował. Z tego, co wiem, powodem były malwersacje menedżera. Klub musiał rozwiązać kontrakty z piłkarzami, którzy byli największym obciążeniem dla budżetu. Mimo że moje plany pobytu w Austrii były inne, musiałem wracać do kraju. Akurat dostałem propozycję z Rakowa i z niej skorzystałem.
Były jeszcze inne?
– Były, ale nie z najwyższej ligi. Raków był jedyny, a jego oferta była dobra także z racji odległości od moich rodzinnych stron, ponieważ to tylko 120 km w jedną stronę. Nie było więc problemów z przenosinami i aklimatyzacją. Muszę jednak zaznaczyć, że byłem pierwszą osobą, która nie zdecydowała się na codzienne dojazdy do klubu. Spore grono piłkarzy dojeżdżało. Nie wyraziłem na to zgody, ponieważ byłoby to zbyt męczące. Byłem pierwszą osobą, której klub wynajął mieszkanie. Wiązała się z tym nawet dość zabawna sytuacja. Część zawodników myślała, że to mieszkanie dostałem na własność…
Piast Gliwice potrzebuje punktów, jeśli myśli o umocnieniu się w górnej części tabeli. Mecz z Wartą będzie idealną ku temu okazją, ale… gospodarze muszą być czujni.
Choć w pamięci Piasta wciąż jeszcze są wydarzenia z Białegostoku, gdzie emocji i kontrowersji nie brakowało, to jednak w Gliwicach zdają sobie sprawę, że tylko pełna koncentracja w dzisiejszym meczu z Wartą może przynieść sukces. To Piast jest zdecydowanym faworytem, a po poznańskim zespole nikt nie spodziewa się niczego wielkiego. A to może być pułapka. – Na pewno trudny mecz przed nami, bo z doświadczenia wiem, że tego typu spotkania są trudniejsze do rozegrania. Musimy po prostu być na sto procent skoncentrowanymi, żeby wygrać – mówi pomocnik Michał Chrapek. – W polskiej piłce rola faworyta czasami przeszkadza. W takich meczach trzeba być bardziej skoncentrowanym, zdeterminowanym, bo przed spotkaniem może się wydawać, że Piast łatwo zwycięży i zgarnie trzy punkty, ale tak nie jest. Mobilizacja na rywalizację z Legią, Lechem jest już wcześniej nastawiona, natomiast na te ekipy z dołu tabeli trzeba wyjść podwójnie skupionym – zauważa Chrapek, który zdobył piękną bramkę w meczu w Białymstoku.
SUPER EXPRESS
Jan Tomaszewski chce, aby polskie kluby walczyły z pijącymi zawodnikami. Odnosi się tu do Legii.
Były reprezentant Polski uważa, że z taką sytuacją trzeba walczyć poprzez wprowadzenie specjalnych zapisów kontraktowych. –W każdym klubie, który gra mecze co trzy dni, powinien zostać wprowadzony aneks kontraktowy mówiący o tym, że od 22 do 23 musi być włączony Skype i klub może sprawdzić piłkarza. Nie może być mowy o żadnej balandze. Przy takim zapisie dzwoni ktoś z klubu i rozmawia z zawodnikiem, może sprawdzić, czy piłkarz jest pod wpływem. Jeśli natomiast piłkarz ruszy gdzieś w miasto po tej rozmowie, no to rano na treningu będzie kołowaty i wszystko jasne. To jest naprawdę proste rozwiązanie! – podkreśla legenda polskiej kadry.
Fot. FotoPyK