Reklama

PRASA. Jóźwiak: Może trzeba przetłumaczyć obcokrajowcom, co śpiewają trybuny na Legii?

redakcja

Autor:redakcja

04 listopada 2021, 08:48 • 14 min czytania 7 komentarzy

Co słychać w prasie? W czwartek seruje nam przekór wydarzeń z piłkarskiego świata. Mamy newsy z Ekstraklasy, 1. ligi czy europejskich pucharów. Te ostatnie rzecz jasna skupiają się wokół meczu Legii z Napoli. Przeczytamy rozmowy z Cristianem Pasquato, Giuseppe Bruscolottim czy Markiem Jóźwiakiem. Ten ostatni atakuje obcokrajowców grających dla mistrza Polski. – Nie wiem, czy któryś z nich rozumie, co skandują kibice. Może ktoś powinien im to przetłumaczyć? Za ostatnie popisy nikt im brawa nie bije. Mówienie, że chcemy, że zrobimy, to za mało – twierdzi ekspert “Canal+ Sport” w rozmowie z “Super Expressem”.

PRASA. Jóźwiak: Może trzeba przetłumaczyć obcokrajowcom, co śpiewają trybuny na Legii?

Sport

W Polsce ukaże się katalog programów piłkarskich. Gratka dla fanów tego typu publikacji.

Na jednej z pierwszych stron jest wycinek z prasy z 1929 roku, który uchwałą Polskiej Ligi Piłki Nożnej nakazywał klubom wydawanie takich programów. To odnośnie ligi. Może po bez mała stu latach trzeba by o tym niektórym przypomnieć, bo niestety u nas ta tradycja wydawania – nawet niewielkich broszur na mecze – zanika. W innych krajach tak nie jest, żeby spojrzeć chociaż na sąsiednie Czechy. Jeśli jesteśmy przy klubach akurat, to warto wspomnieć, o czym pisze i przypomina red. Śledziona, że pierwszy program piłkarski na naszych ziemiach wydano nie 26 kwietnia 1910 roku przy okazji spotkania Cracovii z Deutscher FC Brunn (Brno), ale kilka dni wcześniej, a konkretnie 17 kwietnia przy okazji gry krakowskich „Pasów” z BBSV Bielsko. Co do reprezentacji, to pierwsze programy wydano przy okazji startu naszej reprezentacji na igrzyskach w Berlinie w 1936 roku, a pierwszy program przy okazji spotkania rozegranego u siebie wydano na mecz z Belgią 27 maja 1939 roku, który odbył się w Łodzi i który zakończył się remisem 3:3.

GKS Tychy trzeci raz grał z Wisłą Kraków. I trzeci raz przegrał.

Reklama

Za pierwszym razem – 27 września 1977 roku – spadkowicz z ekstraklasy w 1/16 podejmował naszpikowaną reprezentantami drużynę maszerującą po mistrzostwo Polski pod wodzą Oresta Lenczyka i po bezbramkowym remisie przegrał w karnych. 20 lat później odradzający się tyszanie jako IV-ligowcy w 1/8 Pucharu Polski znowu zmierzyli się z jaśniejącą pełnym blaskiem „Białą gwiazdą”. Ulegli 1:3 najlepszemu w sezonie 2007/08 polskiemu zespołowi, prowadzonemu przez Macieja Skorżę. W tegorocznej edycji powtórzył się rezultat sprzed 14 lat, choć krakowianie nie przyjechali do Tychów ani jako liderzy, ani jako kandydaci do tytułu. Nie byli więc murowanym faworytem. Ostatnie ligowe porażki, kontuzje i choroby podstawowych zawodników znacząco odbiły się na notowaniach podopiecznych Adriana Guli. Ten w dodatku musiał pamiętać, że jego zespół czeka najbardziej elektryzujący kibiców pod Wawelem mecz, czyli niedzielne derby Krakowa.

Miasto Częstochowa chce, żeby stadion Rakowa był ładniejszy. Cóż, powodzenia.

Obiekt przy ulicy Limanowskiego jest w trakcie przebudowy od ponad roku. Prace trwają, a ich koniec powoli się zbliża. Dodatkowo rozszerzono ich zakres o otoczenie stadionu specjalną siatką, by poprawić jego wygląd. Do zakończenia pierwszego etapu prac zostało niewiele. Przy Limanowskiego trwają już ostatnie roboty. Dotyczą one przede wszystkim konstrukcji wieży z obiektami modułowymi, kabin komentatorskich, drogi, chodnika oraz ogrodzenia. Trwa także wymiana nawierzchni parkingowej w pobliżu głównego wejścia. W drugiej połowie listopada ruszy montaż siatek typu mesh z nadrukiem, które będą okalać trybuny oraz zewnętrzne ogrodzenie stadionu. Oznacza to, że termin zakończenia prac został przesunięty na koniec listopada. Dodatkowo podpisano z firmą wykonującą modernizację, Interhall, aneks do umowy na 440 tysięcy złotych. Prawdopodobnie dzięki temu zabiegowi stadion Rakowa będzie wyglądał trochę lepiej. Poprzez zastosowanie siatki stadion będzie sprawiał wrażenie zamkniętego. Choć ten zabieg jest daleki od oczekiwanego przez kibiców, to i tak estetyka obiektu zostanie zdecydowanie poprawiona. Miasto wraz z klubem nie chcą na tym poprzestać. Pomysł na przyszły rok zakłada uzyskanie wpisu do ministerialnego planu rocznego na 2022 rok. Gdy tak się stanie, to miasto będzie mogło rozpocząć drugi etap przebudowy obiektów przy Limanowskiego […] Miasto wyłoży kolejne 6,5 miliona. Prace mają objąć wykonanie podgrzewanych boisk treningowych wraz z zapleczem oraz niezbędnym wyposażeniem. Ponadto rozbudowany ma zostać budynek klubowy, który zostanie rozszerzony o dodatkową kondygnację. Budynki szkoleniowe mają mieć zwiększony standard, a także stworzone ma zostać centrum odnowy biologicznej. 

Tomasz Młynarczyk, p.o. prezesa Górnika Zabrze, mówi o powodach odejścia Artura Płatka.

Reklama

A nie jest tak, bo jak się z boku patrzy, to tak to wygląda, że gdy ta najbardziej zagorzała część fanów Górnika tupnie, mam tutaj na myśli „Torcidę” i jej transparent z sobotniego meczu domagający się odwołania Płatka i zarządu, to klub czy raczej jego właściciel, w tym wypadku magistrat, idą na ustępstwa?

– Ta decyzja, odnośnie rozejścia się była podjęta już wcześniej. Tyle, że nie mieliśmy możliwości fizycznie się spotkać, bo Artur Płatek – zresztą taka była wcześniej zgoda zarządu i właścicieli – równocześnie pełnił też funkcję w innym klubie (chodzi o współpracę z niemiecką Borussią Dortmund – przyp. red.), mówiąc eufemistycznie, a w tym ostatnim czasie przebywał za granicą. Ja zaś w zwyczaju nie mam załatwiania takich spraw i przekazywania takich komunikatów telefonicznie czy mailowo. To więc zwykły zbieg okoliczności. Ta decyzja była też poniekąd związana z odwołaniem z funkcji prezesa zarządu Górnika Dariusza Czernika. Tutaj on w zarządzie był odpowiedzialny za tę działkę sportową, a chcieliśmy mieć pewność co do oceny i wagi tych wszystkich zdarzeń, które miały miejsce w związku z pełnieniem funkcji koordynatora pionu sportowego przez Artura Płatka, a pan dobrze wie, że to odwołanie z funkcji prezesa zarządu miało miejsce ponad dwa miesiące temu.

A ten transparent na meczu Górnik – Zagłębie o treści: „Miał być progres, progresu nie ma, zarząd i Płatek – do widzenia!”?

– Nie chcemy podejmować żadnych pochopnych decyzji, nie chcemy się rozstawać pod wpływem jakichkolwiek emocji. Dokonaliśmy szczegółowej analizy, wszystkich  działań w wymiarze sportowym, transferowym, koordynacji i skautingu w przeciągu tych wszystkich lat pracy Artura Płatka. To była szczegółowa analiza, wymagała czasu i na podstawie tej oceny podjęliśmy taką, a nie inną decyzję. A ten transparent? To nie ma z rozstaniem się pana Płatka z klubem nic wspólnego. 

Gerard Badia chce zakończyć karierę.

Pomocnik w lipcu podpisał umowę z beniaminkiem V ligi hiszpańskiej – FC Asco. Ostatnio jednak nie gra i nie trenuje z pełnym obciążeniem. Dlaczego? – Od dłuższego czasu mam problemy z dyskopatią. Kość uciska mi na nerw, gdy więc zdarza się, że dochodzi do uderzenia, nie tylko odczuwam ból, ale i na moment jestem zamroczony. To zdarzało się już w Piaście, ale teraz problem jest większy. Na razie odpoczywam, trenuję tylko w pewnym zakresie. Lekarz powiedział mi, że skoro już nie gram o najwyższą stawkę i piłka ma być tylko dodatkiem, to być może nie warto już ryzykować i lepiej odpuścić. Być może zakończę zawodową grę w piłkę i poświęcę się pracy, co w sumie już się dzieje. To jedyny minus mojego powrotu do Katalonii – opowiada szczerze Badia. Co ciekawe podobny problem z dyskopatią doskwierał niedawno Jakubowi Czerwińskiemu, obecnemu kapitanowi Piasta. – Rozmawialiśmy z Gerardem, opowiadaliśmy o swoich przypadkach. U mnie diagnoza aż tak zła nie była, ale chciałem skonsultować nasze przypadki – mówi „Czerwo”, który na szczęście wrócił do treningów i jest gotowy do gry w gliwickim klubie. Gerard z kolei wspierać Piasta będzie już w innej roli.

“Fryjzer” skazany. Zakończyłą się sprawa Ryszarda F.

Wrocławski Sąd Apelacyjny podtrzymał w mocy wyrok z pierwszej instancji, w którym Sąd Okręgowy we Wrocławiu w grudniu 2019 r. skazał Ryszarda F. ps. Fryzjer na 4,5 roku więzienia, zakazując mu także organizowania i uczestniczenia w profesjonalnych zawodach sportowych przez 10 lat. – Materiał dowodowy dotyczący Ryszarda F. jest tak kompletny, że nie było podstaw do zmiany wyroku w zakresie przypisanych mu czynów – powiedział sędzia Janusz Godzwon. Podkreślił on też, że akt oskarżenia w tej sprawie dotyczy zdarzeń z lat 2003-2006. – Przeważnie dotyczy rozgrywek ówczesnej drugiej i trzeciej ligi piłkarskiej. Gdy się czyta akta tej sprawy, można dojść do wniosku, że zakres działań korupcyjnych w tym czasie, w tych klasach rozgrywkowych, był porażający – mówił sędzia. Dodał, że analizując akta sprawy można dojść do wniosku, że do wyjątków należały kolejki spotkań, w których przynajmniej jeden mecz nie był ustawiony. – Trudno nawet zrozumieć, jak to się stało, że Ryszard F., który na początku lat 90. był zwykłym, szeregowym działaczem klubu Amica Wronki, został człowiekiem, który posiadał tak potężny, negatywny wpływ na zachowania sędziów, obserwatorów czy piłkarzy – mówił sędzia Godzwon.

GKS Katowice poprawił grę w defensywie. Przynajmniej chwilowo.

Jeszcze kilka tygodni temu o takiej serii mogli tylko pomarzyć. Katowiczanie, którzy na początku sezonu hurtowo tracili gole, a Chrobry, Arka oraz Odra zaaplikowały im po cztery, teraz śrubują serię ligowych występów na zero z tyłu. Mają na koncie takie trzy, nie zostali zaskoczeni ani przez Skrę (0:0), ani Puszczę (1:0), ani imiennika z Jastrzębia (0:0). Choć to banał, że łatwiej przejść z ustawienia trójką na klasyczną czwórkę obrońców, to w przypadku GieKSy można powoli ryzykować stwierdzenie, że świetnie zareagowała na odwrotną modyfikację. Grając czwórką drużyna z Bukowej legitymowała się absolutnie najsłabszą w I-ligowej stawce defensywą, a trener Rafał Górak raz za razem modyfikował jej personalia i rzadko kiedy z tygodnia na tydzień decydował się nie dokonywać żadnych roszad. Teraz jest inaczej. Do rewolucji doszło po porażce w Opolu (2:4), poniesionej w ostatni weekend września. GKS przestał tworzyć widowiska, ale w nowym ustawieniu przestał też przegrywać. Satysfakcję, jaka biła ze szkoleniowca po bezbramkowych derbach w Jastrzębiu, być może niektórym fanatykom katowickiego klubu zrozumieć trudno, ale Górak jest niczym lekarz, który trafnie zdiagnozował dolegliwość i wdrożył skuteczny lek.

Super Express

Jan Błachowicz o starciu z Gloverem Teixeirą. Polak zdradził, że wie już, z kim stoczy następny pojedynek.

– Mówiłeś, że „legendarna polska siła” została w pokoju hotelowym. Czemu tak było? Co poszło nie tak?

– Nie znalazłem jeszcze na to odpowiedzi. Szukam. Może na razie odchodzę w sfery dalekie, a odpowiedź może leżeć gdzieś bliziutko. Nie oglądałem jeszcze tej walki! Zrobię to, żeby mieć materiał do analizy, co poprawić, czyli wszystko.

– Który z trzech pojedynków o mistrzowski pas był dla ciebie najtrudniejszy? Czułeś przed tym pojedynkiem, że coś jest inaczej niż było do tej pory?

– Każdy był tak samo trudny i inny. Wynika z tego, że ten był najtrudniejszy, bo wynik się nie obronił. Tutaj coś nie zagrało w momencie, gdy drzwi oktagonu się zamknęły. W szatni czułem się jeszcze dobrze. Uderzenia były mocne, była siła, chęć, żeby się zaczęło. A gdy się zaczęło, to się skończyło. Ale spokojnie! Odnajdę tego starego Janka.

– Pojawiły się informacje, że pojedynek z tobą został zaproponowany Anthony’emu Smithowi. Co myślisz o takiej drodze?

– Nie zawalczę prędzej niż w marcu. Mam już rywala i nie jest to „Lwie Serce”. Nazwisko poznacie za jakiś czas, gdy się pojawi w mediach społecznościowych.

Legenda Napoli, Giuseppe Bruscolotti, przepytany przez “SE”. Nie zabrakło miłych słów o Piotrze Zielińskim.

– W Polsce wszyscy zwracają uwagę na Piotra Zielińskiego. Ostatnio strzelił zwycięskiego gola w spotkaniu z Salernitaną. To lider zespołu?

– Zieliński jest z pewnością bardzo utalentowanym zawodnikiem, który ma olbrzymie możliwości. Wchodzi w wiek, w którym to na nim będzie spoczywała odpowiedzialność za grę drużyny. Na początku sezonu nie do końca przekonywał, ale już przeciwko Salernitanie potrafił zrobić różnicę, błysnąć umiejętnościami. Najważniejsze, aby potrafił to przełożyć na każde spotkanie.

– Niedawno była rocznica urodzin Diego Maradony. Jakie to było uczucie – być w jednej szatni z taką legendą?

– Diego był piłkarskim geniuszem. Mając go w drużynie, wiedzieliśmy, że musimy wycisnąć z tej jego obecności maksimum, bo nie wiadomo, jak długo będziemy czekali na kolejną taką personę. W pojedynkę potrafił rozstrzygać o losach spotkania. Był wielki, to czuło się na każdym kroku. Nie bez przyczyny jest tak bardzo wielbiony przez kibiców Napoli, nawet takich, którzy nie mogli go widzieć w akcji. Nasz tytuł mistrzowski był wielkim wydarzeniem, po raz pierwszy scudetto trafiło na południe Italii. Miał on wymiar nie tylko sportowy, lecz także społeczny.

– Czy obecne Napoli może powtórzyć wasze sukcesy?

– W tym sezonie wszystko pozostaje tematem otwartym. Drużyna jest na czele Serie A, chociaż jak już wspomniałem, bardzo mocno naciska na nią Milan. W Lidze Europy Napoli wchodzi w decydującą fazę rozgrywek. Jeżeli dziś drużyna Spallettiego wygra z Legią, to wysunie się na pierwsze miejsce w tabeli, a to będzie olbrzymi bonus przed dwiema ostatnimi potyczkami. Można powiedzieć, że droga na szczyt wiedzie przez Warszawę.

Marek Jóźwiak o Emrelim i obcokrajowcach w Legii. Tu już nie było tak miło.

– Zaciął się Mahir Emreli, który od sześciu meczów nie potrafi strzelić gola, głównie obija słupki. Co się z nim dzieje?

– Jest nieobecny. Czy się zaciął? Oceniam, że szybciej musi podejmować decyzję. Nie trafił raz, potem drugi i ta pewność siebie spadła też u niego. Niektóre sytuacje powinien zamieniać na gole z zamkniętymi oczami. Nie robi tego. Nie mówię, że to on jest za wszystko odpowiedzialny, bo inni też są nieskuteczni. Legia jest w głębokim dole. Jeżeli chce się z niego wydostać, to takie okazje trzeba wykorzystywać.

– Nie ma pan wrażenia, że cudzoziemcy nie do końca rozumieją sytuację, w której jest Legia?

– Nie wiem, czy któryś z nich rozumie, co skandują kibice. Może ktoś powinien im to przetłumaczyć? Za ostatnie popisy nikt im brawa nie bije. Mówienie, że chcemy, że zrobimy, to za mało.

Przegląd Sportowy

Forma Legii Warszawa nie cieszy kibiców. Ale mecz z Napoli to i tak święto.

– Powoli staram się przemycić swój pomysł na grę, ale w niedzielnym meczu ligowym nie pokazaliśmy nawet 15 procent tego, co chciałbym, aby drużyna grała w ofensywie – mówił trener Gołębiewski. – Jeszcze w obronie zawodnicy mniej więcej wiedzieli, jak się zachowywać i przesuwać, choć zdarzyły się błędy, po których straciliśmy gole, ale i tak gra z tyłu wyglądała lepiej niż z przodu. W polu karnym rywali naszych piłkarzy jest za mało – dodawał. Gołębiewski próbuje coś poprawiać i naprawiać, ale na spokojny trening zwyczajnie nie ma czasu, ponieważ mecz goni mecz i do połowy grudnia to się nie zmieni. We wtorek piłkarze mieli badania krwi, rezonans, sprawdzono poziom zmęczenia oraz wytrenowania. Dziś znowu trzeba grać – rundę rewanżową fazy grupowej LE legioniści zaczynają od konfrontacji ze współliderem Serie A. Porównując bilans jednych i drugich – zespoły dzieli nie przepaść, a Rów Mariański. Napoli: dziesięć zwycięstw, jeden remis w 11 meczach ligowych (bramki 23–3), Legia: trzy wygrane i osiem porażek w 11 spotkaniach (bramki 11–19). – Zdaję sobie sprawę, jak to wszystko wygląda, ale dalej uważam, że mecz z Napoli będzie bardziej świętem niż stypą – przekonuje trener Gołębiewski. – Zdobywając mistrzostwo Polski i kwalifi kując się do grupy Ligi Europy, piłkarze zwyczajnie zasłużyli, by teraz czerpać radość z takich meczów. Znam naszą sytuację, ale będziemy wiedzieli, po co wyjdziemy na boisko. Ten mecz będzie świętem nie tylko dla naszego klubu, ale i dla całej polskiej piłki – dodał. 

Cristian Pasquato rozmawia o Legii. Czas spędzony w Warszawie wspomina bardzo dobrze.

Jak ocenia pan swój czas w wojskowym klubie? Spędził pan w Warszawie dwa lata i rozegrał dla Legii 36 meczów.

Jestem szczery: nie poszło tak, jak się spodziewałem. Już półtora miesiąca po moim przybyciu, już we wrześniu 2017 roku, trener i dyrektor sportowy zostali zwolnieni. Kiedy oni pracowali w Legii, występowałem w prawie każdym meczu. Po ich pożegnaniu z klubem przyjechali szkoleniowiec i dyrektor z Chorwacji (Romeo Jozak i Ivan Kepcija zastąpili Jacka Magierę i Michała Żewłakowa – przyp. red). Pierwsze spotkanie podczas ich kadencji rozegrałem z Wisłą Kraków. Wygraliśmy 1:0. Po tym meczu trener rzadko wypuszczał mnie na boisko, ale kiedy byłem w wyjściowym składzie, zdobyłem bramkę w starciu z Bruk-Betem.

Pana drugi rok w Warszawie nie skończył się dobrze, zespół nic nie wygrał. Co się stało?

Cieszyłem się, że mogłem występować w europejskich pucharach, ale odpadliśmy z Ligi Mistrzów i z Ligi Europy już na początku sezonu. Legia nie powinna była przegrać z tymi zespołami, z którymi się zmierzyliśmy, jednak tak wyszło. Pamiętam, że sytuacja była skomplikowana, a ja rozegrałem niewiele meczów i później trafiłem do drużyny rezerw. W ostatnich miesiącach w stolicy żyłem jako kibic Legii, starałem się być pozytywny, inaczej wszystko byłoby trudne.

Gdyby mógł pan wrócić do tamtych lat w Polsce, co by pan zmienił?

Według mnie tak naprawdę nigdy nie miałem szansy, aby regularnie grać i pokazywać swoje umiejętności. Żałuję tego. To znaczy: robiłem to tylko pod wodzą Jacka Magiery. Szkoda, bo zawsze trenowałem na maksa. Być może polska piłka bazuje bardzo na mocnych fizycznie zawodnikach i z tego powodu nie byłem wzięty pod uwagę.

Radosław Kałużny komentuje temat Złotej Piłki. Faworytem jest według niego Lewandowski.

PIOTR WOŁOSIK: Jeśli Złota Piłka nie trafi do Roberta Lewandowskiego, to…?

RADOSŁAW KAŁUŻNY (BYŁY POMOCNIK REPREZENTACJI POLSKI, KOMENTATOR „PRZEGLĄDU SPORTOWEGO”): To dojdzie do grubego nieporozumienia. Jeśli ten plebiscyt ma być poważny, to piłka musi trafi ć na kominek Roberta. W przeciwnym razie obejrzymy jakieś cyrkowe przedstawienie, kabaret.

A co w takim razie z Jorginho?

Reprezentant Włoch kończy niezwykle udany rok w roli mistrza Europy i zwycięzcy Ligi Mistrzów. Doceniam to, jednak upierałbym się przy Lewym. Ludzi porywają gole, a w mniejszym stopniu „mrówki” i robotnicy ze środka boiska. Wiemy, że Złota Piłka nie jest nagrodą za całokształt, a za dokonania w jednym roku, ale… Skoro trofeum umknęło Lewemu w poprzednim, ze względu na wirusa, a był faworytem, to nie ma siły – musi je teraz dostać. Za nieustającą lawinę bramek. Nie mówię tego jako rodak Roberta, ale człowiek doceniający jego olbrzymie dokonania. Jeśli piłka znowu wpadnie w łapki Messiego, plebiscyt ten będzie groteską. Nie jestem idiotą, by podważać kunszt Leo, lecz głosujący chyba z przyzwyczajenia co rok wpisują Argentyńczyka jako numer jeden. A od pewnego czasu Robert sportowo go dystansuje.

fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...