W sobotniej prasie już pełna koncentracja na piłce ligowej. Dużo materiałów przed Legia – Lech, z innych klubów rozmowy m.in. z Damianem Rasakiem i Grzegorzem Sandomierskim. Jest ciekawie.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Czasem grały o mistrzostwo, czasem „tylko” o punkty, ale od dawna starcia tych drużyn to więcej niż zwykłe ligowe spotkanie. Top 10 meczów Legia – Lech.
20.05.2018 LECH – LEGIA 0:3 wo
Kibice mieli dosyć
Koronacja Legii na stadionie Lecha – to był scenariusz jak z najgorszych snów dla kibiców Kolejorza. Przed meczem poznańscy fani próbowali mobilizować swoich piłkarzy jak mogli. Co prawda ich zespół już wcześniej stracił szansę na mistrzostwo, ale za wszelką cenę chcieli nie dopuścić do tego, by trafiło ono w ręce odwiecznego rywala. Na trybunach zasiadło 27 tysięcy widzów, którzy wierzyli, że gorącym dopingiem są w stanie zapobiec „nieszczęściu”. Ekstraklasa SA na wszelki wypadek – żeby nie prowokować losu – zdecydowała, że w razie triumfu legionistów ceremonia dekoracji mistrza odbędzie się nie w Poznaniu, tylko następnego dnia w Warszawie. Na nic jednak zdały się wszelkie zabiegi. Już w 9. minucie po składnej kontrze prowadzenie dla Legii uzyskał Domagoj Antolić. Gospodarze walczyli, ale zdopingowana rangą meczu ekipa ze stolicy kontrolowała przebieg spotkania. W 69. minucie drugiego gola dla niej strzelił Michał Kucharczyk. To było ponad siły kibiców Lecha. Wywiesili oni transparent o treści „Mamy k… dosyć”, a następnie część z nich wbiegła na boisko i nie chciała go opuścić. Sędzia nie miał innego wyjścia, jak przerwać spotkanie. Ostatecznie legioniści i tak odebrali puchar w Poznaniu, ale była to tylko replika z drukarki 3D przygotowana przez szczęśliwych fanów ze stolicy, Wydział Gier musiał orzec walkower na korzyść Legii, a obiekt przy Bułgarskiej został na jakiś czas zamknięty.
– Potrzebujemy punktów jak tlenu – mówi przed niedzielnym meczem z Lechem trener Legii, Czesław Michniewicz.
– Niedzielny mecz jest dla Legii kluczowy, może zdefiniować cały jej sezon – uważa Maciej Murawski, były piłkarz klubów z Bułgarskiej i Łazienkowskiej, obecnie ekspert Canal Plus. – Porażka z Lechem na tym etapie rozgrywek może spowodować, że bardzo trudno będzie jej wrócić do walki o mistrzostwo Polski – dodaje. I nie ma już znaczenia, że gospodarze mają dwa zaległe mecze, że to dopiero jedna trzecia rozgrywek. Strata do lidera jest już tak duża, że nie ma miejsca na wpadki, szczególnie z tym, który pozycję lidera w tej chwili zajmuje.
– Potrzebujemy punktów jak tlenu – Michniewicz doskonale zdaje sobie sprawę z trudnej sytuacji swojej drużyny. – Mamy świadomość, co to jest za mecz, mieliśmy dużo czasu, by poukładać to sobie w głowie. Jestem przekonany, że zagramy dobre spotkanie, a wynik jest sprawą otwartą, bo mierzymy się z dobrą drużyną. Musimy zagrać na takim poziomie, na jakim gramy w Europie, wtedy możemy myśleć o korzystnym rezultacie – stwierdza trener Legii. Jest przekonany, że tym razem będzie w stanie wykrzesać ze swoich zawodników takie zaangażowanie, jak w spotkaniach z Leicester (1:0) czy Spartakiem Moskwa (1:0), że będą równie mobilni, pokażą, iż potrafią wychodzić spod pressingu tak skutecznie, jak zaprezentowali ze zdecydowanie lepszymi zespołami w Lidze Europy. Dotychczas na krajowych boiskach tego brakowało. Bolesne zderzenie z rzeczywistością nastąpiło przed przerwą na reprezentację w Gdańsku, kiedy trzy dni po zwycięstwie z angielską drużyną przegrali z Lechią 1:3, rozgrywając najgorszy mecz w tym sezonie.
Obok Polaków najliczniejszą nacją na boisku w Warszawie będą rodacy Cristiano Ronaldo. Niektórzy z nich go nawet poznali.
Pedro Rebocho i Yuri Ribeiro występowali w rezerwach Benfiki. Na dodatek obaj są lewymi obrońcami. Częściej grał dwa lata starszy Rebocho. Rywalizowali też o miejsce w portugalskiej młodzieżówce. Wcześniej zadebiutował w niej młodszy Ribeiro, ale ostatecznie do kadry na mistrzostwa Europy, rozegrane zresztą w Polsce, załapał się jego kolega.
– Rebocho technicznie jest bardziej zaawansowany. W Europie nie znajdziesz wielu lepszych pod tym względem piłkarzy na tej pozycji. Z kolei Yuri przewyższa go pod względem fizycznym. Poza tym Pedro jest bardziej nieśmiały niż Yuri – opowiada nam Joao Tralhao, który prowadził obu zawodników w zespole juniorów Benfiki.
I ujawnia, że Rebocho mógł trafić do znacznie bardziej znanego klubu niż Lech. – Gdy pracowałem w Monaco, rozważaliśmy złożenie oferty za niego, ale ostatecznie wybraliśmy Fode Ballo-Toure, który teraz gra w Milanie – wspomina ówczesny asystent Thierry’ego Henry’ego.
Rozmowa z były napastnikiem Lecha, Bartoszem Ślusarskim.
Przed Lechem trudny wyjazd. Ewentualna wygrana przy Łazienkowskiej zamknie kwestie tytułu mistrzowskiego, czy to zbyt wcześnie, żeby ferować takie wyroki?
Oczywiście, że zbyt wcześnie. Pewnie obaj trenerzy będą mówić na konferencjach prasowych, że jest to zwykłe spotkanie, za które można otrzymać trzy punkty, ale wiadomo, że jest to starcie prestiżowe. Spodziewam się bardzo trudnego meczu dla Lecha. Potencjał obu kadr jest podobny, być może z delikatnym wskazaniem na Kolejorza. Legia z kolei musi grać na kilku frontach. Trener Skorża i trener Michniewicz doskonale się znają, więc trudno będzie jednemu drugiego zaskoczyć. Do tej pory Lech się potknął tylko raz, ale mimo porażki (0:1) w Białymstoku, był zespołem lepszym. Traktuję to jako wypadek przy pracy. Jeśli Legia przegra, to na pewno będzie miała bardzo trudną sytuację w tabeli, zwłaszcza że będzie musiała gonić nie tylko Lecha. Jest kilka innych zespołów, które aspirują do walki o mistrzostwo.
W ostatnich sezonach Lech wielokrotnie przegrywał bezpośrednie starcia z Legią, nawet jeśli prowadził przy Łazienkowskiej, to wypuszczał punkty z rąk. Jeśli teraz wygra, to może zbudować się przed dalszą częścią sezonu.
Wygrane z Legią napędzają. Uważam, że jeśli Lech wygra w niedzielę, to mentalnie odjedzie reszcie stawki. Patrzyłem na terminarz i nie chcę lekceważyć żadnej drużyny, ale przed Lechem starcia z zespołami z drugiej części tabeli. Na pewno Legia nie odpuści, bo zna swoją sytuację w lidze. Na pewno żadne medale nie zostaną w niedzielę przyznane, ale jest to niezwykle ważne spotkanie, jeśli chodzi o prestiż i morale.
Doświadczony Paweł Kieszek zaliczył już dwie kuriozalne pomyłki. Na szansę czeka Mikołaj Biegański.
Gdy na początku sierpnia stało się jasne, że Wisłę opuści Mateusz Lis, klub zaczął poszukiwania nowego golkipera. Tymczasowym następcą 24-latka został Mikołaj Biegański. Zadanie nie było łatwe, bo Lis w poprzednim sezonie należał do najlepszych piłkarzy Wisły, a przed transferem do tureckiego Altay SK zdążył jeszcze wystąpić w meczu 1. kolejki z Zagłębiem Lubin (3:0). Nastoletni Biegański zagrał w trzech spotkaniach. Co prawda nie zdołał zachować czystego konta, ale pokazał się z dobrej strony.
– Z Rakowem i Bruk-Betem bronił świetnie. Udało mu się kilka razy uratować Wisłę przed stratą gola, szczególnie w sytuacjach sam na sam. Dostał też szansę w sparingu z SSC Napoli i tam również nie zawiódł. Biegański jest dynamiczny i ciągle się rozwija. Według mnie musi popracować nad strzałami z dystansu, bo tu ma elementy do poprawienia. Jestem jednak przekonany, że jego czas w Wiśle jeszcze nadejdzie – mówi były reprezentant Polski i bramkarz Wisły Radosław Majdan.
Petr Schwarz latem zamienił Raków na Śląsk Wrocław. W tej kolejce zmierzy się z byłymi kolegami.
– Wcale nie jest tak, że patrzyłem tylko na warunki finansowe. Dojrzewała we mnie myśl, że potrzebuję zmiany, nowego impulsu. Miałem kilka ofert z ekstraklasy, lecz gdy pojawiło się zainteresowanie ze Śląska Wrocław, od razu wiedziałem, że chcę iść właśnie tam – mówi otwarcie. Podobało mu się właściwie wszystko – klub, zespół, stadion, miasto i bliskość do domu w Hradcu Kralove, bo z Wrocławia to tylko 170 kilometrów. Dzięki temu regularnie na domowych meczach bywają rodzica Petra, jak zaznacza, jego najwierniejsi kibice. Na mecze do Bełchatowa nie jeździli, bo było dla nich za daleko.
Do gustu przypadł mu też trener Vitezslav Lavička, który gorąco namawiał go na Wrocław. W marcu jego rodak został zwolniony, ale Schwarz do Śląska wcale się wtedy nie zraził. – To nie było tak, że tylko trener Lavička chciał mnie zatrudnić i nikt inny nie popierał tego pomysłu. Poza tym uwierzcie, że nie zaprzątałem sobie tym głowy. Pochłaniała mnie gra w Rakowie, byliśmy w czołówce ligi, graliśmy w Pucharze Polski, nie chciałem się rozpraszać transferowymi negocjacjami. Powiedziałem, że przyjdzie na to czas, gdy skończy się sezon – zapewnia.
Damian Rasak uważa, że Wisła Płock nie jest jego sufitem i chciałby się kiedyś sprawdzić w lepszym otoczeniu.
Spodziewał się pan podpisując umowę, że ten pobyt w Płocku potrwa aż tak długo?
Pierwszy kontrakt był trzyletni. W grudniu 2019 roku podpisałem nowy. Ten obecny jest ważny do 30 czerwca 2023 roku. Szczerze, to wyobrażałem sobie, że to wszystko trochę inaczej się potoczy. Nie powiem, że w Wiśle się jakoś zasiedziałem, ale miałem nadzieję, że szybciej zrobię takie postępy, że ktoś z jeszcze mocniejszych klubów zwróci na mnie uwagę. Jestem dość pewny swoich umiejętności i zawsze celowałem jeszcze wyżej. Wisła Płock to świetny klub i kapitalne miejsce do rozwoju, ale dla mnie nie jest sufitem. Nie chcę oczywiście nikogo urazić, bo pewnie dla kogoś sam poziom ekstraklasy jest w jakimś stopniu spełnieniem marzeń. Występy w Wiśle postrzegam jako początek mojej drogi. Jak miałem te 21 lat, to myślałem, że tutaj rozwinę się i pójdę dalej. Cały czas mam takie ambicje. Oczywiście wiem, że nie trafią do jakichś topowych klubów w Europie. Chcę zrobić jednak kolejny krok i trafić do jeszcze silniejszej drużyny piłkarsko i mocniejszego klubu organizacyjnie. Życie weryfikuje nieco plany. Mimo wszystko mam nadzieję, że Wisła Płock nie będzie moim ostatnim klubem.
Co jakiś czas słychać, że jakieś kluby są panem zainteresowane. Nadchodzi moment na zmianę?
Każdy z piłkarzy naszej ekstraklasy chciałby spróbować sił zagranicą. Osobiście nie znam zawodnika, który powiedziałby, że nasza liga jest jego wyśnionym pułapem. Chciałbym trafić do zagranicznego klubu lub jakiegoś czołowego w Polsce, bo uważam, że mnie na to stać. Oczywiście w Wiśle niczego mi nie brakuje. Z dnia na dzień widać, jak rośnie nowy stadion. Rozwija się też zaplecze treningowe. Wszystko tutaj idzie do przodu. Widzę jak to się zmieniło na przestrzeni tych pięciu lat. Nowy obiekt pozwoli Wiśle zrobić jeszcze większy progres. Uważam, że nowego stadionu bardzo w Płocku brakowało. Dzięki niemu klub jako całość jeszcze się rozwinie. Cieszę się, że jestem świadkiem tego progresu. Nie wiem czy będzie mi dane zagrać na w całości oddanym obiekcie, ale mam jeszcze nieco ponad półtora roku kontraktu, więc jest to możliwe. Niemniej chciałbym się sprawdzić na jeszcze wyższym poziomie.
Mateusz Mak przeżywa rozkwit formy. Jest najlepszym piłkarzem Stali w klasyfikacji kanadyjskiej.
W składzie mieleckiej drużyny jest nietykalny, od początku w każdej kolejce wybiega na murawę od pierwszej minuty. Na koncie ma już trzy gole i dwie asysty, w klubowej klasyfikacji kanadyjskiej nie ma lepszego zawodnika. A patrząc, że w poprzednich rozgrywkach uzbierał cztery bramki, śmiało można zakładać, że poprawi ten dorobek. – Rzeczywiście, liczę, że będę miał więcej goli niż rok temu. Cieszę się, że dokładam liczby, chociaż powinny być lepsze, bo z Jagiellonią i Radomiakiem miałem stuprocentowe sytuacje strzeleckie. Nie jest jeszcze tak super, jak bym chciał, może być lepiej. To co mam, zostawiam za sobą. Teraz z każdym treningiem i meczem chcę być jeszcze lepszy – deklaruje Mak, który nie ukrywa, że dobrze odnajduje się w taktyce proponowanej przez trenera Majewskiego. – W naszym systemie 5-4-1 jestem jedną z dwóch „dziesiątek” lub napastnikiem, obok Fabiana Piaseckiego. Bardzo mi taka rola odpowiada. Mam obecnie więcej sytuacji do strzelania, kreowania i podawania kolegom. Dlatego moje statystyki się poprawiły. Mam pewność siebie. Patrząc na poprzedni sezon, kiedy byłem głównie zmiennikiem, zdecydowanie mogę powiedzieć, że teraz czuję się lepiej. I chcę to pielęgnować – dodaje.
Grzegorz Sandomierski niedawno szerzej z nami porozmawiał i była to ciekawa, szczera rozmowa. Teraz podobnie opowiedział o swoich przejściach Izie Koprowiak.
Wydaje się, że pańska skończyła się już dawno. Nie odnosi pan wrażenia, iż niewiele osób jeszcze pamięta, że to właśnie pan zastąpił Fabiańskiego w kadrze na EURO 2012?
Moje powołanie to historia, jakich świat widział wiele. Od turnieju minęło 9 lat, ja wciąż dobrze go pamiętam, moja rodzina też, jednak w świadomości kibica być może to się rozmyło, szczególnie że było to moje ostatnie powołanie do reprezentacji. Można powiedzieć, że swoją karierę w kadrze też zakończyłem z przytupem – na wielkim turnieju. Jak schodzić ze sceny, to w takim momencie. A już mówiąc całkiem poważnie: miałem wtedy 23 lata, wydawałoby się, że całe życie przede mną, że moja historia w reprezentacji dopiero się zaczyna. Okazało się inaczej: losy moje i drużyny narodowej od tamtej pory się nie przecięły.
Który pana krok był tym kluczowym, zadecydował o tym?
Złożył się na to splot wielu wydarzeń. Miałem wrażenie, że wyjazd na EURO może mi tylko pomóc znaleźć klub, w którym będę grał, co pozwoli mi pozostać w reprezentacji. Po turnieju zrobiłem krok w stronę Anglii, trafiłem do Blackburn, ale tam przez całą jesień grałem tylko w zespole U-23. Dopiero podczas końcówki wypożyczenia wystąpiłem w ośmiu spotkaniach. Wróciłem do Belgii z wypożyczenia i znów chciałem odejść na kolejne, by nie siedzieć na ławce. Jeden błąd próbowałem naprawiać kolejnym, byłem coraz dalej od swojego celu. Nikt z kadry w moim kierunku więc nie spoglądał, szczególnie że objął ją nowy selekcjoner. Waldemar Fornalik powrócił do Artura Boruca. Przez jakiś jeszcze marzyłem, że wrócę, ale powoli te marzenia gasły.
Ma pan poczucie, że na początku kariery wszystko przychodziło za szybko, za łatwo, że na starcie nie nauczył się pan cierpliwości, co skutkowało w kolejnych latach?
Dostałem szansę w Jagiellonii, będąc bardzo młodym człowiekiem – poza mną nikt się nie spodziewał, że może nadejść. Kiedy wyjechałem do Belgii, sądziłem, że tam będzie podobnie. Uważałem, że gra mi się należy, że skoro klub zapłacił za mnie dość duże pieniądze, to szansa sama zaraz przyjdzie. Zamiast zapracować na nią na treningach, byłem sfrustrowany, że jej nie otrzymuję. Cały czas myślałem o tym, że powinienem ją dostać. Nie wywalczyć, a dostać. To był mój błąd. Swoją postawą na treningach nie dawałem argumentów, by mnie wystawić do składu. Nie wyglądałem dobrze, trenerzy to widzieli. Stawiali na innych, bo byłem jednym z kilku zawodników, którzy w przyszłości mogli bronić w Genk. Stawałem się coraz bardziej zblokowany. Wyluzowałem dopiero po kilku miesiącach. Zacząłem inaczej przygotowywać się do treningów, w klubie nieco przychylniej zaczęto na mnie spoglądać, ale nie mogłem już tego naprawić: pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. Moje było słabe.
SPORT
Kolejna wygrana u siebie z krakowską Wisłą mocno poprawiłaby sytuację Górnika Zabrze w ligowej tabeli.
– Trzeba będzie walczyć, ciężko pracować i grać piłką, bo wiemy że Wisła wychodzi ostro na każdego z rywali – podkreśla kapitan górniczego zespołu Przemysław Wiśniewski. Jeden z liderów formacji obronnej Górnika dodaje: – Trzeba będzie pograć piłką, poszukać przestrzeni na boisku, to będzie najważniejsze. Rywal gra wysokim pressingiem, więc trzeba też uważać, żeby nie stracić gdzieś piłki na swojej połowie, żeby nie nadziać się na jakąś kontrę, to będzie dla nas bardzo ważne, na to trzeba będzie uważać – zaznacza młody „Wiśnia”.
Po 10 kolejkach Wisła na swoim koncie ma o dwa punkty mniej niż Górnik. – Wisła gra dobrą piłkę, starają się ją wyprowadzać. Grają wysokim pressingiem. Nie możemy grać wolno, bo szybko nas dojdą. Trzeba też szybko myśleć. Co do nas, to do każdego przeciwnika mamy specjalne schematy, ale generalnie szliśmy normalnym torem przygotowań – dodaje Wiśniewski.
Skra Częstochowa w roli gospodarza gościć będzie katowiczan na ich boisku. Trener Jakub Dziółka w GieKSie zaczynał piłkarską przygodę i w niej też debiutował jako trener pierwszoligowy.
Zawodnikiem GKS-u Katowice został jako 15-latek i przeszedł przez drużyny młodzieżowe oraz dotarł jako 18-latek do rezerw. Pierwszy zespół po roku gry w II lidze wywalczył wtedy powrót do ekstraklasy, a wysoki stoper wybrał… okrężną drogę. Przez Polonię Łaziska Górne i Górnika MK Katowice trafił do II-ligowej Szczakowianki Jaworzno, z której po sezonie przeszedł do Polonii Bytom. Tam wywalczył awans do ekstraklasy, w której rozegrał 32 spotkania i strzelił gola.
– Do GKS-u Katowice jako piłkarz wróciłem jeszcze na początku 2010 roku – mówi trener Skry. – Trenerem był wtedy Robert Moskal, a klub znajdował się w trudnym momencie. W dodatku w wyjazdowym spotkaniu z Flotą Świnoujście doznałem kontuzji. Z 12 występów na pewno najmilej wspominam mecz z Wartą Poznań, którą pokonaliśmy u siebie 2:0, a ja strzeliłem gola pieczętującego wygraną.
Po operacji więzadła krzyżowego Jakub Dziółka próbował jeszcze wrócić do gry na szczeblu centralnym, ale jednocześnie coraz poważniej zastanawiał się nad pracą szkoleniowca. Rozpoczął ją w MKS-ie Myszków, w roli asystenta trenera Piotra Mrozka w 2014 roku trafił do Skry, a od sezonu 2015/16 prowadził częstochowian samodzielnie na III-ligowych boiskach.
SUPER EXPRESS
Bartosz Bosacki uważa, że mecz z Legią nie jest dla Lecha meczem o mistrzostwo.
– Lech, wygrywając, powiększy przewagę nad Legią do 15 pkt, to chyba dużo?
– To sporo, ale do zdobycia jest jeszcze tyle, że przewagę można stracić, a druga strona może ją odrobić. Gdy byłem kapitanem drużyny, to zawsze powtarzałem chłopakom, że mecz z Legią jest ważny, ale nie możemy traktować go w kategorii meczu o mistrzostwo świata, bo takie podejście może bardziej zaszkodzić niż myślenie, że to kolejny mecz w lidze, który trzeba wygrać.
– Lech ma wyjątkowo mocną kadrę, jeśli tacy piłkarze jak Douglas czy Sobiech nie łapią się do składu.
– Wymienił pan dwa nazwiska, a nie zapominałbym o chłopakach, którzy są z akademii, bo w ostatnich sezonach wielu pokazało, że wchodząc do drużyny, można od razu grać dobrze, wypromować się i być sprzedanym za duże pieniądze. Jeśli mówimy, że polskie kluby przez następne lata będą żyły z transferów, i patrząc, że Lech sprzedaje za duże pieniądze Polaków, a nie obcokrajowców, to, z biznesowego punktu widzenia, brakuje mi naszych w składzie, a są zdolni w Lechu – Marchwiński, Kozubal czy Klupś, który gdzieś ostatnio zaginął.
Fot. FotoPyK