Środowa prasa to z jednej strony podsumowanie meczu z Albanią, a z drugiej powolne szykowanie się do powrotu piłki ligowej.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Kadra wciąż stabilna nie jest – komentarz Łukasza Olkowicza.
Reprezentacja przeciwko mocno osłabionym Albańczykom długo zdominować ich nie potrafiła, więc i o wynik drżeliśmy. Dziś najbardziej zespołowi Sousy brakuje stabilności, żebyśmy wiedzieli, czego po nim się spodziewać. Doczekaliśmy, że selekcjonerskie wybory stały się już przewidywalne, Sousa zespołu się nauczył i wie, kogo wybrać w godzinie próby. Problem w tym, że na boisku tylko krótkimi momentami to widać. Pierwsza połowa – nazwijmy rzeczy po imieniu – to był bubel. Wprawdzie reprezentanci potrafili Albańczyków zblokować i wyhamować, to też sztuka, bo ci kopnąć celnie na bramkę Wojciecha Szczęsnego nie umieli. Ale dodajmy uczciwie, że i nasi dość długo oszczędzali bramkarza miejscowych.
Tomasz Frankowski uważa, że wciąż nie widać postępu w grze reprezentacji.
– Wciąż mam obiekcje do naszego selekcjonera, bo gra reprezentacji Polski niewiele, a może nawet niczym nie różni się od tej, jaką widzieliśmy za selekcjonera Jerzego Brzęczka. Czas płynie, płacimy selekcjonerowi dużo więcej, bo to Brzęczek zarabiał w złotówkach, Sousa dostaje w euro, a oczekiwanego postępu nie widać – mówi 38-krotny reprezentant Polski. – Polacy pojechali jednak do Tirany z jasnym celem: wygrać. I to im się udało – dodaje.
Reportaż o kibicach, którzy wspierali polską drużynę w Tiranie.
– W listopadzie 2016 roku poleciałem do Rumunii sam, w marcu kolejnego roku, do Czarnogóry, również sam. Po prostu chciałem być. W drodze poznawałem kibiców z różnych miejsc Polski. Dziś stanowimy kilkuosobową grupę, która spotyka się na lotnisku dzień, dwa przed meczem wyjazdowym – opowiada. – Nie ma znaczenia, że jeden z nas jest z Łodzi, inny z Warszawy, a jeszcze następny skądinąd. My jesteśmy kibicami reprezentacji Polski. Ona nas łączy, a sympatie klubowe nie są w stanie podzielić. Szczerze mówiąc, to jest szczyt szczęścia, nasze żony nie lubią tych wyjazdów, ale akceptują. Już nie pytają, czy polecimy, ale kiedy i gdzie jest następny mecz…
W kwalifikacjach do mundialu najtrudniej i najdrożej było w Danii. Pan Grzegorz ma konto na portalu Łączy nas piłka i, kiedy tylko wejściówki mają trafić do sprzedaży, loguje się do systemu. – Zwykle pojawiają się o północy konkretnego dnia, więc przynajmniej pół godziny wcześniej siedzę przed laptopem i co jakiś czas odświeżam stronę. Ale przed spotkaniem w Kopenhadze coś nie działało, za nic w świecie nie mogłem się zalogować. Wściekły uderzyłem w komputer i… go popsułem! W panice użyłem komputera syna i się udało, ale swojego laptopa musiałem zanieść do naprawy. Okazało się, że są w nim bardzo ważne dokumenty żony, która jest nauczycielką. Naprawa wyniosła 800 zł, więc do dziś tamten wyjazd do Danii wspominam jako najmniej przyjemny i najdroższy. Bo nasi przegrali 0:4 – opowiada Grzegorz.
Antoni Bugajski uważa, że zbieranie haków nadal jest modne, o czym świadczy podsłuch znaleziony w siedzibie PZPN.
Niemal dokładnie dziesięć lat temu, w listopadzie 2011 roku, z piłkarskiej sceny zmiotła go afera podsłuchowa. Nielegalnych nagrań w siedzibie związku dokonywał wtedy Grzegorz Kulikowski – biznesmen i znajomy najważniejszych działaczy federacji, który w 2008 roku razem z ówczesnym podkarpackim baronem Kazimierzem Greniem poprowadził zwycięską kampanię wyborczą byłego króla strzelców mistrzostw świata. Po paru latach drogi nowego prezesa i biznesmena się rozeszły, a Kulikowski z poplecznika stał się dla Laty i jego ludzi zagrożeniem.
Z upublicznionych wówczas nagrań rozmów z Latą i Kręciną dało się wysnuć wniosek, że mogło dojść do przyjmowania przez nich łapówek przy zakupie działki pod budowę nowej siedziby PZPN (która nawiasem mówiąc do tej pory nie powstała, bo z budzącego duże emocje pomysłu wycofał się po zwycięskich wyborach następny prezes Zbigniew Boniek). Nagrane rozmowy przedstawiały szefa związku i sekretarza generalnego w złym świetle, lecz mimo że sprawą, między innymi na wniosek ówczesnego ministra sportu, zajęła się prokuratura, nigdy nie stwierdzono, że faktycznie doszło do korupcji. Tylko że przez wiele miesięcy żyliśmy w przeświadczeniu, że „coś jest na rzeczy”, zaś oliwy do ognia dolewały publiczne wypowiedzi Kulikowskiego zaznaczające, iż istnieją inne, jeszcze nieujawnione nagrania, dodatkowo obciążające szefów PZPN, które są w posiadaniu śledczych.
Właśnie tamta sprawa pokazała, jaką moc mogą mieć ujawnione podsłuchy i to nawet niezależnie od tego, czy posiadają one wartość w znaczeniu materiału dowodowego. Nie bądźmy hipokrytami: w sytuacji prywatnej i na pozór niczym nieskrępowanej rozmowy – a przecież również takie bywają pogawędki prowadzone w gabinecie każdego prezesa – można palnąć dowolne głupstwo, choćby z zamiłowania do gadulstwa i zupełnie oderwanego od rzeczywistości plotkowania.
SPORT
Tom Hateley wrócił do Piasta. „Sport” na tę okoliczność zaczyna od „podobno dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki”. A wydawało się, że znaczenie tego przysłowia już stało się jasne…
Dlaczego powrót do Piasta nastąpił dopiero w drugim tygodniu października, skoro od 1 września Hateley był wolnym piłkarzem? Można się tylko domyślać, że być może sam zawodnik rozważał kilka opcji, a Piast były bezpieczną i sprawdzoną opcją, z której można było w każdej chwili skorzystać. W klubie usłyszeliśmy, że negocjacje nie były łatwe i wymagały czasu. Z drugiej strony początek sezonu pokazał, że w pomocy Piast potrzebuje jeszcze więcej jakości, bo dobrze grający Patryk Sokołowski i Michał Chrapek to za mało. Zwłaszcza, że niepewna jest przyszłość „Sokoła”, któremu za chwilę skończy się kontrakt.
Być może już sobotni mecz z Wisłą Kraków odpowie na pytanie, o co w tym sezonie będzie grał Górnik Zabrze.
– Nie mamy budżetu, by móc zadeklarować, że gramy o mistrza czy puchary. Miejsce w czołówce już teraz wzięlibyśmy w ciemno, a jeśli nie, to będziemy o nie walczyć. Jest sporo pracy poza boiskiem, ale trzeba podkreślić, że mamy dobry zespół. Pokazaliśmy to w ostatnich meczach. Owszem, z Cracovią czy Bruk-Betem nie powinniśmy stracić punktów i gdyby nie to, bylibyśmy teraz na 2. czy 3. miejscu. Sezon jest jednak długi, przed nami jeszcze 25 meczów i spokojnie trzeba pracować – podkreśla mistrz świata z 2014 roku.
W Zabrzu trwają przygotowania do domowego starcia z „Białą gwiazdą”. Do wczoraj sprzedano 5000 biletów i już teraz można założyć, że mecz ten zobaczy kilkanaście tysięcy kibiców. Do spotkania z Wisłą szykują się również zawodnicy, choć na początku przerwy reprezentacyjnej trener Jan Urban dał im kilka dni wolnego. – Ja już nie gram w kadrze. Mam rodzinę na Górnym Śląsku i z nią spędzam czas. Mam też inne rzeczy do załatwiania, ale mam świadomość, że trzeba ciężko pracować, by pomagać drużynie i grać jak najdłużej. Pełne 90 minut spędzone na boisku to kolejny krok do przodu, a to jest dla mnie bardzo ważne – podkreśla „Poldi”.
Odpowiednie przepracowanie przerwy reprezentacyjnej to rzecz już niemalże mityczna. Wkrótce przekonamy się o jej wpływie na ligową formę zespołów.
Istniała grupa drużyn, na których dyspozycji – patrząc tylko po kalendarzu – reprezentacyjna „szrama” pozostawiła wyraźne piętno, ale tak naprawdę… nie ona była decydująca. Wyniki Lechii Gdańsk uległy zdecydowanej poprawie, ale to za sprawą Tomasza Kaczmarka, który w tamtym czasie pojawił się na ławce trenerskiej zastępując Piotra Stokowca. Raków Częstochowa natomiast wkroczył na ścieżkę zwycięskiej regularności, ale w tym przypadku kluczowy był koniec przygody z europejskimi pucharami. Nastąpił on z końcem sierpnia, a – jak wiadomo – wcześniej wyraźnie eksploatował graczy spod Jasnej Góry. Wisła Płock po wrześniowych zgrupowaniach przegrała z kolei (licząc też Puchar Polski) 4 z 5 spotkań, ale to za sprawą wyjazdowego fatum. Poza swoim terenem „nafciarze” przegrali w tym sezonie wszystkie mecze, u siebie… wszystkie wygrali (i raz zremisowali z Rakowem).
SUPER EXPRESS
Bez większych konkretów.
Fot. FotoPyK