– Zacznijmy od tego, że za kadencji Portugalczyka spadła ranga występów w drużynie narodowej. Nie znając faktów i nie wiedząc, że w sobotę na PGE Narodowych stawką meczu z San Marino były trzy punkty w eliminacjach mistrzostw świata, można było pomyśleć, że odbywa się tu jakiś sparing. Nie wiem, czy na trybunach albo przed telewizorem był jakiś kibic, którego nie zaskoczyła wyjściowa jedenastka – pisze Dariusz Dziekanowski w felietonie na łamach „Przeglądu Sportowego”. Co poza tym dziś w prasie?
„SPORT”
Relacji z meczu Polski z San Marino nie ma sensu cytować, to było dwa dni temu. Ale co tam w innych grupach eliminacyjnych się działo?
W grupie H nadal równy krok Chorwatów i Rosjan. „Vatreni” w Larnace pokonali Cypr 3:0, dwie bramki zdobywając w doliczonym czasie obu części meczu. W 23 minucie gol Ante Kramaricia nie został uznany z powodu ofsajdu. Tuż przed przerwą Luka Modrić znakomitym podaniem otworzył drogę do bramki Mario Paszaliciowi i Chorwaci objęli prowadzenie. Modrić miał szansę podwyższyć wynik w 54 min, ale nie wykorzystał rzutu karnego za faul na Kramariciu. Jego strzał obronił bramkarz. Lepiej kapitanowi gości udawały się asysty i po wykonanym przez niego rzucie rożnym drugiego gola zdobył Joszko Gvardiol. W 68 minucie trener Zlatko Dalić wprowadził na boisko Josipa Brekalo i Marka Livaję; po ich akcji ustalony został wynik.
Rosjanie w Kazaniu zrewanżowali się Słowakom za jedyną porażkę w eliminacjach. Wygrali 1:0 po samobójczej bramce obrońcy Interu Mediolan, Milana Szkriniara. Po dośrodkowaniu 18-letniego Arsena Zachariana źle trafił w piłkę. – Bóg futbolu był z nami, ale szczęściu też trzeba pomóc – stwierdził selekcjoner Rosji Walerij Karpin, który miał duże problemy ze składem. Zabrakło kontuzjowanych Gołowina, Głuszakowa, Zobnina, Czeryszewa, Karawajewa, Ozdojewa, Ionova i Magkiejewa. Dzjuba wykręcił się od powołania rzekomo słabą formą. Zagrała właściwie druga jedenastka i wynik jest w tej sytuacji osiągnięciem, ale o grze „sbornej” lepiej nie wspominać. – Ten mecz był paradoksalny. Słowacy grali lepiej, zasłużyli na zwycięstwo, ale przegrali. To nie był mecz, ale tragedia. Dla nas z punktu widzenia gry, dla Słowacji z racji wyniku – stwierdził były reprezentant Rosji Andriej Arszawin.
Przez weekend grała też I liga. Widzew wygrał 3:1 z GKS-em Jastrzębie, ale to nie był spacerek dla lidera.
W przerwie żaden ze szkoleniowców nie dokonał zmiany, ale zmienił się nieco obraz gry. Od 53 minuty przewagę optyczną zyskali podopieczni Jacka Trzeciaka, a nieco zaskoczony reporter z Łodzi stwierdził: „widzewiacy biegają za piłką i rywalami”. Okres „stagnacji” lidera nie trwał nawet kwadrans, bo po akcji Kuna i Montiniego potężną bombą z linii pola karnego popisał się Karol Danielak i piłka po raz trzeci wylądowała w bramce gości. Być może emocje byłyby do końcowego gwizdka arbitra, gdyby w 85 minucie Mateusz Słodowy strzelił drugiego gola dla GKS-u. Po główce 30-letniego stopera jastrzębian piłka o centymetry minęła bramkę Jakuba Wrąbla. Piłkarze Widzewa zaksięgowali kolejne trzy punkty i umocnili się na fotelu lidera, lecz niedzielny mecz z outsiderem tabeli nie był dla nich łatwizną. Zespół z Jastrzębia Zdroju – mimo porażki – mógł wracać do domu z podniesionym czołem.
„PRZEGLĄD SPORTOWY”
Oceny za mecz z San Marino. Najlepszy Świderski, najgorszy Frankowski. Dość delikatnie „PS” obszedł się z Lewandowskim.
KACPER KOZŁOWSKI
OCENA: 6 Jeśli ktoś nie bał się przedryblować jednego, drugiego rywala, to właśnie on. Pozytywnie zuchwały występ pomocnika Pogoni. W końcówce spotkania było widać, że brakuje mu sił, a mimo to zaliczył asystę. Straty, które notował, są wpisane w ryzyko, które podejmował.
ROBERT LEWANDOWSKI
OCENA: 5 Kapitan się starał, biegał, ale gola nie strzelił, choć okazje miał. Miał słuszne pretensje do kolegów o brak precyzji. z napastników, który nie zdobył bramki, dobrze że obyło się bez urazu.
KAROL ŚWIDERSKI
OCENA: 7 Ulubieniec Sousy, u którego opuścił tylko debiut Portugalczyka w roli selekcjonera. W sobotę był najlepszy. Skuteczna gra w polu karnym, bardzo dobra poza nim, do tańca i do różańca – strzelał i podawał, nie tracił piłki. 11 meczów w kadrze, cztery gole, jedna asysta. Selekcjoner ma o czym myśleć przed meczem w Tiranie: napastnik PAOK czy Adam Buksa?
Analiza pięciu wariantów układu tabeli i terminarza. W dużym uproszczeniu – jeśli ogramy Albanię, to jesteśmy jedną nogą w barażach. Jeśli przegramy, to powoli można już zapomnieć o mundialu w Katarze.
3. WARIANT PRAWDOPODOBNY
Pamiętając, jak wyglądał pierwszy mecz z Albanią w Warszawie, chociaż wygrany 4:1, nie ma co spodziewać się łatwej przeprawy w Tiranie. Załóżmy, że tam zremisujemy, a Węgry przegrają w Anglii. W walce o drugie miejsce zachowany zostanie status quo, utrzyma się punkt przewagi piłkarzy z Bałkanów nad Biało-Czerwonymi. To nie będzie jeszcze powód do przesadnego bicia na alarm, bo wystarczy, że Albania nie wygra w listopadzie na Wembley (to da Anglii awans do mistrzostw), a Polska pokona obu rywali, i znów wskoczymy przed nią w tabeli. Zakładając potem triumf Albańczyków nad Andorą, końcowa kolejność pierwszej czwórki wyglądałaby tak: Anglia 26/28 pkt, Polska 21 pkt, Albania 19/20 pkt, Węgry 13 pkt. Wtedy wiosną czekają nas baraże.
4. WARIANT NIEBEZPIECZNY
Dlaczego nie możemy za żadne skarby świata przegrać we wtorek w Tiranie? Ano dlatego, że wtedy w listopadzie – naturalnie przy założeniu, że w tamtej sesji swoje mecze wygramy – należałoby modlić się, by Albania nie tylko uległa Anglii, ale także nie wywalczyła kompletu punktów z Andorą. Nasza ewentualna porażka da jej komfortową, czteropunktową przewagę na dwa mecze przed końcem. Brak zdobyczy w starciu z liderem grupy Albańczycy na pewno mają wkalkulowany, ale remisu czy porażki z Andorą na własnym boisku w 10. kolejce nikt tam nie dopuszcza do siebie. Albania wygra – ma 21 punktów. A Polska maksymalnie już tylko 20 i nie jedzie do Kataru. Może jeszcze zdarzyć się teoretycznie sytuacja, że decyduje bilans bramkowy – gdyby aktualny wicelider we wtorek wygrał z nami, a potem dwukrotnie zremisował. Wtedy oba zespoły mają po 20 punktów i to my zajęlibyśmy drugie miejsce, chyba że we wtorek poniesiemy w Tiranie klęskę z gatunku sromotnych i zmarnujemy aktualne 11 goli przewagi.
W „Prześwietleniu” dziś o tym, jakie dziedzictwo zbuduje sobie Paulo Sousa w Polsce. Trochę o tym, jak budował je Leo Beenhakker. Jak robią to w Belgii. Ale i o tym, jak inni Portugalczycy współpracują z Polakami na korzyść polskiego futbolu.
Pracujący od lat w polskiej piłce Goncalo Feio zwraca uwagę na kontekst kulturowy. Rodak Sousy tłumaczy, jak w Portugalii korzysta się z doświadczeń przywożonych przez obcych trenerów. – Nasz kraj leży nad oceanem, stąd wypływali odkrywcy, docierali do Brazylii, Indii czy Afryki. Kulturalnie zawsze byliśmy otwartym krajem. To duży atut. W piłce jesteśmy w stanie uczyć się od innych, nie zamykamy się. Pracowali u nas przedstawiciele różnych myśli: Bobby Robson, Sven-Göran Eriksson czy Jupp Heynckes. Od wszystkich byliśmy w stanie coś czerpać.
Asystent Marka Papszuna w Rakowie zauważa, że jak nie wszystko złoto, co się świeci, tak nie wszystko, co zagraniczne, trzeba przyjmować bezkrytycznie. – Wydaje mi się, że w Polsce mamy tendencję do tego, by oceniać przed faktem. Coś zagranicznego? Z góry zakładamy, że będzie bez zarzutu. A tego jeszcze nie wiemy. Dajmy szansę i obserwujmy, jakie możemy mieć korzyści. Feio z uwagą przygląda się pracy Sousy: – Nie chcę się wymądrzać, bo kim jestem, żeby oceniać selekcjonera? Ale w mojej ocenie jest nie tylko od prowadzenia kadry. To twarz polskiej piłki, ma być w niej obecny, żeby coś temu środowisku dać, czegoś nauczyć, wprowadzić, szukać kontaktu z ludźmi i ciągnąć do przodu. Jeżeli ciebie nie ma, nie możesz tego robić. Zasadne jest pytanie, czy ktoś, kto nigdy nie miał nic wspólnego z Polską, zdaje sobie sprawę, jak stanowisko selekcjonera jest ważne dla Polaków? Dla wielu to druga najważniejsza osoba w kraju po prezydencie. Być może to nie jest więc błąd selekcjonera? Może nikt go nie wprowadził w realia, a on nie zdaje sobie sprawy z oczekiwań. Kazali mu prowadzić kadrę, to ją prowadzi. Z drugiej strony wiem, że Sousa jest otwarty na spotkanie z polskimi trenerami – wyjaśnia Feio, który poznał selekcjonera w zeszłym sezonie w Opalenicy. Sousa przyjechał do Marka Papszuna szykującego się do ćwierćfinału PP z Lechem, żeby porozmawiać na temat Kamila Piątkowskiego.
Dariusz Dziekanowski ostro o decyzjach Sousy. Według niego za kadencji Portugalczyka spadła wartość występu w kadrze. Z meczu eliminacyjnego do mundialu zrobił sobie sparing.
Zacznijmy od tego, że za kadencji Portugalczyka spadła ranga występów w drużynie narodowej. Nie znając faktów i nie wiedząc, że w sobotę na PGE Narodowych stawką meczu z San Marino były trzy punkty w eliminacjach mistrzostw świata, można było pomyśleć, że odbywa się tu jakiś sparing. Nie wiem, czy na trybunach albo przed telewizorem był jakiś kibic, którego nie zaskoczyła wyjściowa jedenastka. Nawet uwzględniając skalę dotychczasowych eksperymentów Paulo Sousy, można było pomyśleć, że oprócz dwóch nazwisk – Łukasza Fabiańskiego i Roberta Lewandowskiego – pozostałe dziewięć selekcjoner wyciągał z zamkniętymi oczami z jakiegoś koszyka jak w czasie losowania. I nie zdziwię się, jeśli ktoś zaklął pod nosem, zastanawiając się: „O co tu, do cholery, chodzi?”. Nie zgadzam się i nigdy się nie zgodzę na to, żeby traktować eliminacyjne mecze kadry jak spotkania towarzyskie, w których dajemy pograć zawodnikom z jakichś niezrozumiałych powodów: żeby odbudowali się po kontuzji albo żeby poprawić ich sytuację klubową. To jest postawienie spraw na głowie, kadra nie jest drużyną na takie „charytatywne” akcje. Żeby było jasne – nie mam tu nic do występu Fabiańskiego, bo on przez kilka kolejnych lat mógłby być w tej drużynie nie pierwszym rezerwowym, ale pierwszym jej bramkarzem. Nie broni się u mnie w żaden sposób występ Przemysława Płachety, który od kwietnia nie gra w swoim klubie (Norwich). Nie zgadzam się na budowanie w kadrze formy zawodników w sytuacji, gdy w drużynach klubowych są rezerwowymi. Jaki sens ma ustawianie w roli stoperów Roberta Gumnego i Tomasza Kędziory? Tylko taki, żeby oszczędzić tych, którzy mają wystąpić we wtorek przeciwko Albanii. Ale to nie jest dla mnie żadne usprawiedliwienie. Na Narodowym zjawiło się ponad 56 tysięcy kibiców i oczekiwali, że zobaczą chociaż przez jedną połowę najsilniejszy skład.
„SUPER EXPRESS”
Szykuje się afera podsłuchowa w polskim futbolu? W gabinecie prezesa PZPN znaleziono podsłuch. Trwają ustalenia – kto i dlaczego go tam umieścił?
– Jestem zaskoczony. To była rutynowa kontrola. Nie wiem, jaki ktoś miał w tym cel, ale mam nadzieję, że organy ścigania zrobią wszystko, aby wyjaśnić sprawę – komentuje Cezary Kulesza „Super Expressowi”. Do afery odniósł się także Zbigniew Boniek. – Nie wiem, jak do tego podejść. Dziwna sprawa. Myśmy też co jakiś czas, co pięć–sześć miesięcy robili taką weryfikację i nigdy nie mieliśmy z tym żadnego problemu –mówił były prezes PZPN w TVN24. Pluskwę, którą pokazujemy obok, odkryto w… obudowie grzejnika znajdującego się w gabinecie prezesa. W momencie wykrycia tego urządzenia podsłuch był sprawny i aktywny.
fot. FotoPyk