Sobotnia prasa? Pompka na rekordy w meczu reprezentacji Polski z San Marino oraz pożegnanie Łukasza Fabiańskiego. To dwa tematy, które zajmują praktycznie całe wydania sportowych gazet w naszym kraju. Przed ostatnim spotkaniem bramkarza West Hamu wypowiada się m.in. Andrzej Dawidziuk. – Pozycja w futbolu i popularność, którą zdobył, nie miały wpływu na jego postawę. Jestem dumny z tego, jak dobrym został bramkarzem, oraz z tego, że pozostał sobą. To jest dla mnie bezcenne – mówi trener bramkarzy w rozmowie z „Super Expressem”.
Przegląd Sportowy
Co za niespodzianka – Robert Lewandowski ma przed sobą kolejne rekordy do pobicia.
Kilka dni temu w wywiadzie dla „PS” reprezentant San Marino Andrea Grandoni stwierdził, że porażka różnicą trzech goli będzie dla jego zespołu sukcesem, a po spotkaniu chciałby wymienić się koszulką z Robertem Lewandowskim. Kapitan naszej reprezentacji będzie miał okazję poprawić kilka osiągnięć. Dwa trafi enia oznaczają, że wyrówna swój (z 2015) i Grzegorza Laty (1974) rekord liczby goli strzelonych w zespole narodowym w roku kalendarzowym. Na razie ma ich dziewięć (nawiasem mówiąc, u Jerzego Brzęczka zdobywał średnio 0,4 bramki na mecz, a u Paulo Sousy – choć rywale są nieco słabsi – średnia na mecz wynosi jeden, ale w sobotę raczej zostanie poprawiona). Najlepsze osiągnięcie w historii to jedenaście goli dla kadry w roku kalendarzowym. Polak jest też na dobrej drodze, by drugi rok z rzędu zostać najlepszym strzelcem Europy, licząc gole w klubie i kadrze. Na razie ma 50 trafi eń. Jego ubiegłoroczne osiągnięcie to 54 bramki, a że do końca roku zostało Lewemu około 20 występów w klubie i reprezentacji, to można przypuszczać, że poprawi tamten rekord. Mecz z San Marino, przeciwko któremu Lewandowski debiutował w kadrze w 2008 roku i strzelił gola, może tylko pomóc. Dziś 33-letni kapitan, który mówi, że popracował w trakcie pandemii i czuje się na 26 lat, więc w USA mógłby… swobodnie kupić alkohol, powinien zrobić kolejny krok w kierunku osiągnięcia bariery 100 goli w narodowym zespole. Obecnie ma ich 72 i już jest najskuteczniejszym kadrowiczem, ale bramkami nigdy się nie nasycił i dalej chce strzelać jak najwięcej.
„Przegląd Sportowy” przypomina momenty Łukasza Fabiańskiego. Bramkarz na pewno zachowa też okładkę dzisiejszego wydania.
30.09.2001, Estonia – Polska 0:1.
Andrzej Zamilski czasem próbował bramkarzy w polu. Kiedy w meczu eliminacyjnym z Estonią jeden z jego napastników doznał kontuzji, nie miał obaw, by w 70. minucie wprowadzić na boisko Fabiańskiego. – Wcale mnie to nie dziwi, w rezerwach Lecha Łukasz też grywał w ataku – mówi Andrzej Dawidziuk, jego trener z MSP Szamotuły.
28.03.2006, Arabia Saudyjska – Polska 1:2,
W marcu selekcjoner Paweł Janas chciał przyjrzeć się ligowcom, jednym z nich był bramkarz Legii Warszawa, który błyszczał w ekstraklasie. Fabiański w 84. minucie zastąpił Jerzego Dudka. – Gdy przyszedł do Legii, najpierw grał w rezerwach, zanim zadebiutował w ekstraklasie – wspomina Krzysztof Dowhań, trener bramkarzy w klubie z Łazienkowskiej. Pierwszym bramkarzem był wówczas Artur Boruc, którego plakaty młody bramkarz wieszał jeszcze w bursie w Szamotułach. – Pamiętam nasz mecz z Wisłą Kraków, którą prowadził wówczas Maciek Skorża. Było już wiadomo, że Boruc będzie odchodził do Celticu. Maciek zapytał, kogo wstawię za niego do bramki. Od razu odparłem, że Fabiańskiego. Trener Białej Gwiazdy nie mógł uwierzyć, że tak młody bramkarz ma strzec bramki Legii. Byłem przekonany, że da radę. I dał – wspomina Dowhań, jeden z trenerów, którzy mieli największy wpływ na rozwój Fabiańskiego. W następnym sezonie młody golkiper grał w zespole Dariusza Wdowczyka we wszystkich spotkaniach, zdobył mistrzostwo Polski, został wybrany na najlepszego bramkarza ekstraklasy.
10.09.2008, San Marino – Polska 0:2.
Początek eliminacji mistrzostw świata, Polacy rozpoczynają je od remisu ze Słowenią. – Nie czuliśmy się zbyt pewnie. Wszyscy oczekiwali, że pojedziemy do San Marino nastrzelać wiele goli, a tu początek spotkania i rzut karny dla nich. Bardzo dobrze wykonany przez Andy Selvę, ale Fabian wykazał się niesamowitym kunsztem, wybronił – wspomina Wojciech Kowalewski, który oglądał to spotkanie z ławki rezerwowych. Był to 9. występ Fabiańskiego w reprezentacji. – Bardzo ubolewam, że kończy reprezentacyjną karierę. Nie jest bramkarzem, który w takim wieku powinien odchodzić z kadry – stwierdza Kowalewski.
1.06.2021, Polska – Rosja 1:1.
Kiedy kadrę objął Paulo Sousa, od razu ogłosił, że jego numerem jeden w bramce będzie Szczęsny. Fabiański wystąpił u niego tylko w jednym meczu, towarzyskim z Rosją, podczas przygotowań do EURO 2020. Kiedy kończył się turniej, on już wiedział, że to koniec. – Kiedy wszedłem do szatni po naszym ostatnim meczu ze Szwecją, to wiedziałem, że to już jest dla mnie koniec. Tak bardzo zależało mi, abyśmy jako zespół przeżyli fajną historię, a w tamtym momencie zdawałem sobie już sprawę, że nie będzie to już moim udziałem. Pierwszy w szatni był Paweł Kosedowski. Poszedł do toalety, słyszałem, jak się tam ze złości wydziera. Gdy wyszedł, bez słowa się uściskaliśmy. Obaj mieliśmy świadomość, że coś się właśnie skończyło. Wtedy łezka w oku mi się zakręciła – opowiadał Fabiański. Oficjalnie ogłosił tę decyzję 10 sierpnia.
Jeszcze słowo o Lewandowskim. Ile będzie miał lat, gdy przestanie strzelać dla kadry?
– My graliśmy w czasach, które są nieprzystawalne do tych dzisiejszych pod wieloma względami. Jedną z istotnych różnic jest ciągle przesuwający się wiek piłkarza zdolnego do gry na swoim najwyższym poziomie. Dawniej gdy miało się trzydzieści lat, to już właściwie był okres przedemerytalny. Człowiek się cieszył, że wreszcie dostał zgodę na zagraniczny transfer i mógł jeszcze przez kilka lat zarobić na zachodzie zupełnie inne pieniądze. Kadra siłą rzeczy stawała się tematem zamkniętym – zwraca uwagę były reprezentant Polski Jan Domarski. Lewandowski nie ma takich rozterek. W sierpniu skończył 33 lata, a w mediach pojawiają się informacje, że Bayern Monachium chętnie przedłużyłby z nim kontrakt do 2025 roku. Lewy będzie miał wtedy 37 lat, ale mistrzowie Niemiec – i nie tylko oni – doskonale zdają sobie sprawę, że Polak nadal będzie trafi ał do siatki, bardzo możliwe, że równie często jak teraz.
Mecz Węgry – Albania może nam pomóc w awansie do barażów. Węgrom pomóc chce natomiast snajper z USA.
Od meczu Węgry – Albania może zależeć kwestia awansu reprezentacji Polski do barażów. Oczywiście jeśli nasi piłkarze będą wygrywać wszystko do końca, inne wyniki nie będą mieć znaczenia, ale w tej chwili nasza kadra zajmuje trzecie miejsce w grupie, nie tylko za Anglią, ale i za Albanią, z którą zmierzy się we wtorek. […] Obie drużyny mają problem z atakiem. W węgierskiej kadrze zabraknie z powodu kontuzji kapitana zespołu Adama Szalaia. Mógłby go zastąpić dobrze nam znany Nemanja Nikolić. Tyle że w tym sezonie ligi węgierskiej były król strzelców ekstraklasy w barwach Legii (2015/16) zdobył tylko jedną bramkę dla MOL Fehervar. Najpoważniejszym kandydatem jest więc Daniel Salloi, który zadebiutował w reprezentacji dopiero we wrześniu. Napastnik Sportingu Kansas City robi furorę w USA. Z dorobkiem 16 goli zajmuje drugie miejsce na liście najlepszych snajperów MLS. Tyle że nie jest środowym napastnikiem, a raczej skrzydłowym. Salloi ma nietypowy życiorys. Choć grał w juniorskich kadrach Węgier, to w wieku 18 lat wyjechał do USA do akademii Sportingu. Jego ojciec, były reprezentant Węgier, Istvan Salloi jest kolegą trenera tej drużyny Petera Vermesa (prowadzi zespół już od 12 lat), 66-krotnego reprezentanta Stanów Zjednoczonych węgierskiego pochodzenia i stąd prawdopodobnie ten transfer.
Theo i Lucas Hernandez urodzili się w Hiszpanii. Dziś zagrają przeciwko niej w finale Ligi Narodów.
Teraz obaj bracia Hernandezowie mogą wspólnie wystąpić w fi nale z Hiszpanią. To dla nich szczególny mecz, bo wychowali się w tym kraju i mają hiszpańskie korzenie. Urodzili się jednak we Francji. Ich ojciec Jean-Francois Hernandez występował wówczas w Olympique Marsylia. Przyszedł na świat we francuskim Tours, ale jak wskazuje nazwisko, ma hiszpańskie pochodzenie. W 1998 roku z dwuletnim Lucasem i trzymiesięcznym Theo przeniósł się do Composteli, skąd szybko trafi ł do Rayo Vallecano, potem grał jeszcze w Atletico i znów w Rayo. Cały czas mieszkał więc w Madrycie i to tam dorastali chłopcy. Zaczęli treningi w Rayo Majadahonda, ale w 2007 roku, gdy Lucas miał 11, a Theo 10 lat, trafi li do szkółki Atletico, gdzie spędzili wiele kolejnych sezonów. Ich postępów nie obserwował jednak ojciec. Po rozwodzie nie utrzymywał kontaktów z synami. Na szczęście matka chłopców robiła wszystko, aby mieli udane dzieciństwo. W 2015 roku Lucas przebił się do pierwszej drużyny Atletico, Theo grał jedynie w rezerwach, po roku został wypożyczony do Alaves, gdzie zadebiutował w LaLiga. Rok później wrócił do Madrytu, ale do Realu. Tam trudno było mu się przebić, jednak dołożył cegiełkę do triumfu w Lidze Mistrzów w 2018 roku. W tym samym roku Lucas zdobył jeszcze cenniejsze trofeum – mistrzostwo świata. Jego losy mogły potoczyć się jednak inaczej. Choć bracia zawsze grali w juniorskich reprezentacjach Francji, to w pewnym momencie Lucas zmienił zdanie i chciał reprezentować ekipę z Półwyspu Iberyjskiego.
Super Express
Ebi Smolarek strzelił San Marino cztery gole. Życzy kolegom powtórzenia tego wyniku.
„Super Express”: – Z reprezentacją San Marino ma pan wyłącznie dobre skojarzenia.
Ebi Smolarek: – Tak. W 2009 r. w Kielcach wygraliśmy 10:0, a ja strzeliłem wówczas cztery gole, co jest rekordem w mojej zawodowej karierze. Wygrana dzisiaj jest obowiązkiem. Ważne będzie szybkie strzelenie gola i wówczas można fajnie pograć w piłkę i się pobawić.
– Czyli wierzy pan, że pojedziemy do Kataru?
– Trzeba walczyć. Oczywiście, nawet z Albanią nie będzie łatwo. Trochę niepokoi, że tracimy dużo bramek, ale z drugiej strony też strzelamy i potrafimy wygrywać mecze. Wiem, że niektórzy krytykują ustawienie z trzema obrońcami. W meczu z San Marino możemy tak grać. W trudniejszych trzeba patrzeć na ustawienie rywala i szybko można zmienić ustawienie na grę czterema obrońcami, tak samo jak granie jednym napastnikiem na dwóch. Chłopaki wiedzą, jak to działa.
Andrzej Dawidziuk wspomina początki Łukasza Fabiańskiego.
–Pamiętam, jak po raz pierwszy oglądałem Łukasza wmeczu reprezentacji województwa – opowiada Dawidziuk. – Na boisku piach i żużel, trawy na nim nie było za wiele. Zaimponował mi wtedy determinacją. Widziałem, z jaką pasją rzuca się pod nogi rywali, aby nie dopuścić do straty bramki. Nie przeszkadzało mu to, że miał zakrwawione łokcie i obtarte kolana – zaznacza. […] „Fabian” mimo sportowego sukcesu pozostał skromnym człowiekiem. – Jako bramkarz przez te wszystkie lata mocno się zmienił – zauważa trener. – Jednak nie zmienił się jako człowiek. Pozycja w futbolu i popularność, którą zdobył, nie miały wpływu na jego postawę. Jestem dumny z tego, jak dobrym został bramkarzem, oraz z tego, że pozostał sobą. To jest dla mnie bezcenne – wyjawia.
Sport
Fragmenty z konferencji prasowej z udziałem Łukasza Fabiańskiego.
Jak wygląda pański ostatni pobyt na zgrupowaniu reprezentacji Polski? Jest lekka trema przed finalnym występem w drużynie narodowej?
– Już troszeczkę się z tym wszystkim oswoiłem, ale rzeczywiście początek zgrupowania był nieco stresujący. Jeżeli chodzi o sam mecz, to myślę, że opuszczę murawę w okolicach 57 minuty spotkania. Tyle właśnie meczów w reprezentacji będę miał na swoim koncie.
Jest pan w stanie wymienić trzy najważniejsze wspomnienia z tych ponad 15 lat występów w drużynie narodowej?
– Na pewno debiut w drużynie narodowej jest czymś szczególnym. Każdy chłopak, który trenuje piłkę nożną marzy o tym, by zagrać z orzełkiem na piersi i wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego. Ważnym momentem było to, kiedy w trakcie eliminacji mistrzostw Europy we Francji trener Adam Nawałka powiedział, że jestem numerem jeden. Przez wiele lat do tego dążyłem. A trzeci moment? Mam wrażenie, że ten dzisiejszy mecz będzie się do takich zaliczał.
Gdyby miał pan taką moc, aby powtórzyć jeden moment z kariery reprezentacyjnej, to byłyby to rzuty karne z Portugalią?
– Bez chwili zawahania. Nie wiem, czy efekt nie byłby ten sam, ale chciałbym dać sobie raz jeszcze szansę. Mogło to wszystko potoczyć się lepiej. To był taki moment, że jedna sytuacja pozwoliłaby na to, by przejść do historii. Chciałbym mieć teraz do dyspozycji takiego pilota, by to wszystko przewinąć.
Senator Mieczysław Gołba pracuje w PZPN. Wiceprezes rozmawia ze „Sportem”.
Czy właśnie dlatego, że został pan specjalistą dokonywania przełomów, otrzymał pan z zarządzie PZPN „tekę” wiceprezesa do spraw zagranicznych?
– Na pewno wynika to z tego, że jako Podkarpacki ZPN zostaliśmy zauważeni, a moja działalność doceniona. Nie bez znaczenia była też moja dość dobra znajomość języka francuskiego, którym z racji kraju, gdzie mają swoją siedzibę posługują się pracownicy UEFA i FIFA. Uważam też, że na tym polu mogę sporo zrobić. Po pierwsze, chciałbym ożywić współpracę z innymi federacjami i uruchomić – choć z powodu pandemii jest to utrudnione – większą ilość turniejów międzynarodowych. Do tego doszłaby wymiana myśli szkoleniowych pomiędzy trenerami, szczególnie dzieci i młodzieży. Śląski ZPN otworzył się na współpracę ze Słowakami z Bańskiej Bystrzycy i Czechami z Ostrawy w ramach Euroregionu Beskidy. My w Euroregionie Karpackim współpracujemy ze Słowakami z Koszyc, prowadząc wymianę sędziów, trenerów i rozgrywek dziecięcych. Chcemy iść dalej i szerzej współpracować z uczelniami także spoza Unii Europejskiej, bo na przykład akademia z Kijowa wykazała zainteresowanie taką współpracą. To wszystko oczywiście wymaga pracy, ale chcemy to robić i ożywiać nasze relacje, a jednocześnie rozwijać polską piłkę nożną.
Czy z fotela wiceprezesa PZPN patrzy pan inaczej na… mecze reprezentacji Polski?
– Pierwszy mecz, w którym zrobiła na mnie ogromne wrażenie, przeżyłem 15 lat temu. 11 października 2006 roku graliśmy z Portugalią na Stadionie Śląskim, a Euzebiusz Smolarek przyćmił gwiazdy z Cristiano Ronaldo na czele, bo strzelił dwa gole i zwyciężyliśmy 2:1. To wydarzenie utkwiło mi w pamięci bardzo głęboko. Przyjechałem do Chorzowa jako parlamentarzysta, członek Sejmowej Komisji Kultury Fizycznej i Sportu. Wrażenie, jakie zrobił na mnie Stadion Śląski i klimat oraz atmosfera, która niosła nasz zespół do zwycięstwa z faworytem, to jedno z ważniejszych wydarzeń w moim życiu. Teraz też mocno kibicuję naszej drużynie narodowej i cieszyłem się pokonania Albanii oraz San Marino. Świetny mecz rozegraliśmy z Anglikami i serce kibica biło mi bardzo mocno, a jednocześnie cieszyłem się, bo przekonałem się, że Polacy nawet z wicemistrzami Europy mogą grać jak równy z równym. Z taką samą pewnością siebie przystąpimy do kolejnych spotkań i kibice to dostrzegają. Z Albanią w Warszawie było niespełna 40 tysięcy, ale po komplecie publiczności na widowisku z Anglią, na mecz z San Marino wszystkie bilety już dawno zostały wykupione. Jesteśmy więc na fali i myślę, że w takim nastroju pojedziemy do Tirany na najważniejszy mecz tej jesieni. Naród kocha naszą reprezentację, w której mamy znakomitych piłkarzy, z najlepszym na świecie Robertem Lewandowskim, i pragnie zwycięstw. Wierzę więc, że z Albanii wrócimy zwycięsko, a po listopadowych meczach z Andorą oraz Węgrami nadal będziemy się liczyć w walce o awans na mistrzostwa świata i to jest nasz cel sportowy.
Młodzieżowa reprezentacja Polski była bliska wygranej. Niestety ostatecznie zremisowała z Węgrami.
20 minut później świetnym rajdem popisał się Marcel Wędrychowski i strzałem pod poprzeczkę posłał piłkę do siatki. Na tym jednak emocje się nie skończyły. Tuż przed doliczonym czasem gry starli się Daniel Csoka i Michał Skóraś. Obaj ujrzeli żółte kartki, ale dla Polaka było to już drugie napomnienie, więc musiał opuścić boisko. Kilka chwil później liczebność drużyn się wyrównała, gdyż wychodzącego sam na sam z bramkarzem Filipa Marchwińskiego sfaulował Samuel Major. Węgrzy za sprawą Nemetha i po fatalnym wyjściu do piąstkowania Filipa Majchrowicza doprowadzili do wyrównania. Nasi reprezentanci nie byli w stanie odpowiedzieć i po końcowym gwizdku odczuwali spory niedosyt.
Artur Derbin przed derbowym starciem z GKS-em Katowice.
Który raz jako trener zmierzy się pan z Rafałem Górakiem?
– Do tej pory spotkaliśmy się tylko dwa razy. Gdy byłem trenerem GKS-u Bełchatów, a Rafał Górak prowadził Elanę, na bełchatowskim boisku starcie naszych drużyn zakończyło się bezbramkowym remisem, a w Toruniu gospodarze wygrali 4:2. Na naszego gola błyskawicznie odpowiedział Krzysztof Wołkowicz, potem torunianie poszli za ciosem i na przerwę schodzili z prowadzeniem. Po zmianie stron zdołaliśmy wyrównać, ale natychmiast Elana odpowiedziała i jeszcze na koniec postawiła pieczęć na zwycięstwie. Po tym meczu zespół z Torunia znalazł się na 2. miejscu, a my spadliśmy na czwarte, ale ostatecznie to my dwa lata temu z hakiem mieliśmy powody do zadowolenia, bo zwycięstwo z Widzewem i remis z Błękitnymi Stargard zapewniły nam trzecie – ostatnie premiowane awansem – miejsce w II lidze, a Elana przegrała dwa mecze i zajęła czwartą pozycję.
Jak wspomina pan swoje trenerskie wizyty na Bukowej?
– Kiedy prowadziłem Zagłębie Sosnowiec pierwszy wyjazdowy mecz w rundzie jesiennej 2015 roku rozegraliśmy właśnie w Katowicach i wygraliśmy 1:0, a gola strzelił Konrad Budek, główkując po rzucie rożnym. Trenerem katowiczan był wtedy Piotr Piekarczyk. Na listopadowy rewanż GKS przyjechał już pod wodzą Jerzego Brzęczka i przegrał 1:2, choć w 83 minucie wyszedł na prowadzenie. Michał Fidziukiewicz nie tylko błyskawicznie wyrównał, ale jeszcze przed ostatnim gwizdkiem zdobył drugą bramkę i zgarnęliśmy komplet punktów.
Czego spodziewa się pan po dzisiejszym GKS-ie Katowice?
– Analizę gry katowiczan, choć materiałów mamy sporo, bo sam w tym sezonie trzy razy oglądałem drużynę Rafała Góraka z trybun, oparliśmy na ostatnich dwóch meczach. Dlatego, że GKS zmienił ustawienie. Na początku sezonu grał – jak to ktoś powiedział – rock and roll football. Dużo strzelał, ale też dużo tracił. Od 2:0 do 2:2 z Resovią, od 0:2 do 2:2 z Podbeskidziem, a nawet do 3:2 z Zagłębiem, czy od 2:1 do 2:4 z Arką to były widowiska, tylko że brakowało punktów. Dlatego trener Górak poszukał nowych taktycznych rozwiązań i – co było widać na oglądanym z trybun przez cały nasz sztab szkoleniowy ostatnim meczu ze Stomilem, wygranym 2:1, czy w pucharowym starciu z Olimpią Zambrów wygranym 1:0 – więcej uwagi jego zespół przykłada do gry obronnej. Poprawa gry defensywnej przy atutach ofensywnych, bo Adrian Błąd czy Rafał Figiel to klasowi zawodnicy, sprawia, że musimy się przygotować na trudną przeprawę. Zabraknie co prawda w ataku Filipa Szymczaka, powołanego na mecze młodzieżówki w eliminacjach mistrzostw Europy, ale to na pewno nie może uśpić naszej czujności.
fot. FotoPyK