Czwartkowa prasa to miks materiałów reprezentacyjnych z ligowymi. Jest całkiem nieźle.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W środku pomocy i ataku selekcjoner ma kłopot z wyborem, za to na skrzydłach bieda aż piszczy.
Wszystko pięknie – każdy trener lubi taki pozytywny ból głowy i większą liczbę chętnych niż stanowisk do obsadzenia. Kiedy jednak selekcjoner rozejrzy go się na boki, uśmiech szybko zniknie z jego ust. Na skrzydłach bieda aż piszczy, a przecież Sousa chce, by to z bocznych sektorów posyłać piłkę w pole karne, gdzie będą napastnicy. Atakujący mają być „karmieni” podaniami głównie przez skrajnych piłkarzy, a nie tylko ze środka lub po prostopadłych zagraniach. Przed zgrupowaniem ze składu wypadli kontuzjowani Maciej Rybus i Arkadiusz Reca, więc jest problem z lewej strony.
Z powołanych do kadry skrzydłowych, w najwyższej formie jest Przemysław Frankowski. We francuskim Lens strzelił w tym sezonie dwa gole i miał trzy asysty w dziewięciu występach. Ale to nie typ piłkarza, którego chciałby Sousa – on lubi minąć rywala, ale schodzi do środka boiska. Poza tym przeciwko Albanii, kiedy zaliczył asystę, był ustawiony za Lewandowskim. – On jest mobilny, umie się ustawić, ma dobry timing, potrafi wyjść do zagrania między linie przeciwnika – tłumaczy Sousa. A swoją szybkość może wykorzystać ewentualnie do kontrataków.
Pozostają więc Kamil Jóźwiak (prawa strona) i Tymoteusz Puchacz (lewa). Ten pierwszy rozegrał w Derby County dziesięć meczów i w prawie dziesięć godzin na murawie nie poprawił swoich statystyk. W spotkaniach eliminacyjnych również wiele nie zdziałał. Alternatywą może być Bartosz Bereszyński – pod warunkiem oczywiście, że Sousa ustawi go wreszcie na wahadle, gdzie wybijający się zawodnik Sampdorii czuje się najlepiej. Bereszyński rzadko dostawał szansę na swojej ulubionej pozycji, grając w trójce obrońców popełniał błędy, ale z Anglią przyzwoicie wypadł Paweł Dawidowicz, więc jest to rozwiązanie dla Sousy.
Rozmowa z reprezentantem San Marino Andreą Grandonim.
Jak wyglądają wasze przygotowania? Czytałem, że nie macie zgrupowania, że trenujecie tylko raz dziennie.
Tak, pracujemy i studiujemy, a wieczorem mamy trening. Gdy gramy u siebie, zbieramy się w hotelu dopiero dzień przed meczem, gdy jedziemy na wyjazd, to dwa dni przed spotkaniem.
Pan gra w klubie La Florita i też pewnie nie jest zawodowym piłkarzem?
Nie jestem. Studiuję na ostatnim roku kierunku nauka w sporcie. Za rok kończę uniwersytet i spróbuję znaleźć pracę w branży sportowej. Chciałbym zostać fizjoterapeutą.
Nie wierzy pan, że będzie profesjonalnym piłkarzem?
To moje największe życiowe marzenie, ale pozostaję realistą. Mam 24 lata, nie jestem już młodym zawodnikiem. W przeszłości liczyłem, że uda mi się zostać profesjonalnym graczem. Miałem iść do Serie C, ale doznałem poważnej kontuzji nogi. Od tej pory skupiłem się na studiach.
Z tego co pan zarabia w swoim klubie nie zdołałby się pan utrzymać?
Teraz nie narzekam, bo mieszkam z rodzicami, ale kiedyś będę chciał się wyprowadzić. Dlatego muszę znaleźć pracę.
Od stycznia do dziś Raków Częstochowa zdobył najwięcej punktów ze wszystkich klubów w Ekstraklasie.
Po zdobyciu Pucharu Polski, wicemistrzostwa kraju i Superpucharu częstochowski klub często szczycił się hasłem: „Najlepszy sezon w historii”. Slogan, który był drukowany na pamiątkowych koszulkach można w pewien sposób zmienić. Raków, który właśnie obchodzi stulecie istnienia jest w trakcie najlepszego roku w swoich dziejach. Pokazuje to tabela ekstraklasy za 2021 rok, w której ekipa spod Jasnej Góry jest liderem z pięciopunktową przewagą nad Legią Warszawa.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że przewodzimy w takiej klasyfikacji. Taka tabela 2021 roku jest fajna, szkoda tylko, że to nie daje to żadnych tytułów – śmieje się trener Rakowa Marek Papszun.
– Niemniej to, że prowadzimy w rocznej tabeli pokazuje, że obraliśmy odpowiedni kierunek pracy. To już jest jakaś, kilku miesięczna perspektywa. Chciałbym, żeby taka tendencja wynikowa została zachowana do końca grudnia, no i oczywiście do zakończenia sezonu – dodał szkoleniowiec.
Antoni Bugajski opowiada Piotrowi Wołosikowi o dwóch częściach swoich książek “Był sobie piłkarz”.
Opisałeś historie, często pokręcone losy piłkarzy znanych i takich z zupełnie dalekiego planu. Wielu z bohaterów, do których dotarłeś, żeby źle to nie zabrzmiało – musiałeś spod ziemi wytrzasnąć. Część żyje w zapomnieniu. Jedni na wyraźne, własne życzenie, drudzy, bo przez dziesiątki lat nikt nimi się nie interesował i gruba warstwa kurzu przykryła ich niesamowite przygody. Na boisku i poza nim. Przybliżenie czyjej historii sprawiło ci największą satysfakcję?
Zdecydowanie Norberta Pogrzeby. Nie chcę, być posądzony o megalomanię, lecz jestem dumny z „odkrycia” go po wielu latach. W latach 60-tych Pogrzeba był gwiazdą Polonii Bytom. Razem z Konradem Bajgerem oraz Janem Banasiem, przy okazji meczu bytomskiego zespołu w Szwecji dali nogę. Nie wrócili do Polski. To znaczy Bajger i Banaś po jakimś czasie to uczynili, Pogrzeba już nigdy. Zaistniał w lidze amerykańskiej, a następnie w barwach NAC Breda został gwiazdą ligi holenderskiej.
Tu wejdę ci w słowo, bo rzuciłem okiem na Wikipedię. O historii Pogrzeby ani słowa, kilkanaście linijek suchych faktów. A twój rozdział o nim jest kapitalny i co najistotniejsze – z narracją bohatera.
Nikt nigdy nie potrafił do niego dotrzeć. Mnie się udało. Z pomocą środowiska najstarszego pokolenia działaczy bytomskiej Polonii. Po nitce do kłębka, czyli aktualnego numeru telefonu, co nie było proste, bo od wielu lat mieszka w Niemczech pod innym nazwiskiem. Nie ma już żadnych związków z Polską. Odciął się.
Z naszego punktu widzenia prowadzi, nazwijmy zakamuflowane życie.
Dlatego trochę obawiałem się, jak podejdzie do rozmowy ze mną. Wiadomo, starszy człowiek, czasami ludzie z tamtej epoki nie chcą dzielić się, często bolesnymi wspomnieniami. Ale moje obawy były niepotrzebne. Był bardzo poruszony moim telefonem, wręcz wzruszony – i co tu stary kryć – to wzruszenie i mi się udzieliło. Fantastycznie podszedł do propozycji rozmowy. Ogromnie mnie ujął usilną chęcią mówienia po polsku! Przecież od kilkudziesięciu lat jest obywatelem Niemiec, lecz chęć mówienia w ojczystym języku miał niesamowitą.
Niczym nasi niedawni reprezentanci – Ludovic Obraniak lub Damien Perquis. No dobra, żartowałem.
Po raz pierwszy zderzyłem się z człowiekiem, który od pół wieku nie mówił po polsku. Gorąco polecam ten rozdział z pierwszej części „Był sobie piłkarz”.
SPORT
Pod kierunkiem Paulo Sousy biało-czerwoni w defensywie spisują się fatalnie. Gola strzeliło im nawet San Marino, z którym zagrają w najbliższą sobotę.
O potrzebie poprawy gry od tyłu mówi nie tylko Paulo Sousa. Głos w tej sprawie zabrał również Robert Lewandowski. – Próbujemy już wszystkiego, żeby w obronie było lepiej – uśmiechał się we wtorek kapitan reprezentacji Polski. – Zdajemy sobie sprawę, że jest to element do poprawy. Lepiej byłoby wygrywać mecze nie tracąc bramek, ale czasami nasz styl ofensywny i podejmowane ryzyko powodują, że możemy się nadziać na kontrę. Powinniśmy jednak zachować proporcję i w obronie grać lepiej. Czasami zastanawiam się, skąd wzięły się gole dla rywali? Mam jednak nadzieję, że w najbliższych meczach w defensywie będziemy stabilni jako zespół oraz pewni siebie, a przeciwnik nie tylko będzie miał trudniej zdobywać gole, ale nie będzie nawet stwarzał sytuacji. Jeżeli jednocześnie zostaniemy na tym poziomie w ofensywie, to nasza gra może dużo lepiej wyglądać – podkreślił napastnik Bayernu Monachium.
Robert Lewandowski słusznie zauważył, że skuteczna gra w defensywie nie zależy wyłącznie od zawodników, którzy występują w tej formacji. Wszystko zaczyna się w środku pola. – Jeżeli w drugiej linii będziemy dawali mniej czasu i miejsca przeciwnikowi i będzie miał on problemy z rozgrywaniem piłki, to nie będzie stwarzał sytuacji. Obrona na tym tylko zyska. Nie da się do końca wytłumaczyć, jakie błędy popełniamy. Kwestią do rozwiązania jest to, gdzie możemy zachowywać się lepiej. To nasz cel i wyzwanie, bo grę w obronie koniecznie musimy poprawić, a jednocześnie musimy utrzymać skuteczność z przodu. Uważam, że oba te elementy mogą swobodnie funkcjonować obok siebie. Łącząc je możemy podnosić poziom – zaznaczył najskuteczniejszy piłkarz reprezentacji Polski w historii.
Czeski film po drugiej stronie Atlantyku. Nadal nie wiadomo co z meczem Brazylia – Argentyna, który we wrześniu został przerwany. Tymczasem eliminacje mundialu trzeba rozgrywać.
Choć minął już miesiąc, wciąż nie wiadomo co z meczem, który 5 września rozpoczął się na Maracanie. Rozpoczął, bo przypomnijmy, że po kilku minutach starcia Brazylii z Argentyną na murawie pojawili się przedstawiciele brazylijskich służb sanitarnych, którzy przerwali spotkanie. Ich zdaniem czterech graczy reprezentacji Argentyny złamało przepisy obowiązujące w walce z koronawirusem. Sytuacja była wręcz kuriozalna. Obie strony obrzuciły się oskarżeniami i obie miały swoje racje. Początkowo samo spotkanie – gry już nie wznowiono – pozostało w cieniu tych wydarzeń. Ale po czasie wszyscy zaczęli się zastanawiać, co z meczem? I zastanawiają się… do dziś. W październiku południowoamerykańskie reprezentacje rozegrają aż trzy serie spotkań kwalifikacyjnych, a w listopadzie dwie kolejne. Tymczasem nadal nie podjęto decyzji, co zrobić z meczem. Nadal w grę wchodzą trzy opcje: walkower dla Brazylii, walkower dla Argentyny (ponoć najbardziej prawdopodobny) albo rozegranie meczu od nowa. Mimo że jesteśmy na innym kontynencie, to sytuacja przypomina czeski film. Nikt nic nie wie.
Rozmowa z Adrianem Błądem, pomocnikiem GKS-u Katowice.
Szok, że po awansie idzie wam jak po grudzie? Chyba nikt nie spodziewał się, że znajdziecie się w dole tabeli, tracąc tyle goli?
– Na pewno zdawaliśmy sobie sprawę, że czeka nas duży przeskok. Pierwsza liga się rozwija. Jest w niej coraz więcej zespołów i zawodników klasowych, którzy spokojnie mogliby grać w ekstraklasie, ale nie znaleźli tam miejsca i grają niżej. Nikt nie zakładał jednak, że w 11 kolejkach stracimy 24 bramki. Cóż… Walczymy. Może zmiana systemu pomoże naszym obrońcom w tym, by grać skuteczniej w defensywie. Wtedy zyskamy na tym wszyscy.
Trudno poukładać sobie pewne kwestie w głowie, gdy przez 2 lata walczycie o awans, a teraz momentami ludzie mają was za ogórków?
– Niestety tak to trochę jest odbierane. Po meczu w Opolu (2:4 – dop. red.) jeden z zawodników Odry trochę się z nas nabijał, choć sam nie jest żadnym wirtuozem. Zabolało, ale miał do tego prawo, skoro dostaliśmy cztery gole… Mamy wielu chłopaków, którzy jeszcze nie zaistnieli na I-ligowym poziomie. Na przykład Danian Pawłas. Jest na tyle energetyczny, motoryczny, że może zrobić duży krok do przodu. Takie mecze, jak w niedzielę, ze zdobytą bramką, mogą mu tylko i wyłącznie pomóc. Liczby są ważne. Gole, asysty… Danian przełamał się i wierzymy, że będzie postacią, która jeszcze nieraz was zaskoczy.
Żaden inny klub w Polsce i żadna inna społeczność kibicowska nie zasługuje na nowy stadion tak bardzo, jak Ruch Chorzów.
Choć Ruch występuje ledwie w II lidze, a w miniony weekend na Śląsku odbywało się sporo meczów, to na żadnym nie odnotowano równie wysokiej frekwencji, co w Chorzowie. Bezbramkową konfrontację ze Stalą Rzeszów na szczycie tabeli obejrzało blisko 7900 kibiców. „Niebiescy” przebili zarówno ekstraklasowe spotkania w Zabrzu i Gliwicach, jak i I-ligowe w Tychach i Katowicach. W całym kraju większą, ponad 20-tysięczną publikę zgromadziły tylko nowoczesne stadiony w Poznaniu (Lech – Śląsk) i Gdańsku (Lechia – Legia).
– Nigdy nie porównujemy się do innych. To jednak mówi samo za siebie, gdy grając na trzecim poziomie jesteśmy w stanie uzyskać frekwencję nr 3 w Polsce. Mamy dowód, że chorzowska publika jest głodna sukcesów i zasługuje na więcej – mówi Marcin Stokłosa, przedstawiciel kibiców w radzie nadzorczej Ruchu.
„Zasługuje na więcej” – czyli na nowy stadion. Niech to zdanie wybrzmi: nie ma w tej chwili w Polsce drugiego takiego klubu, drugiej takiej społeczności kibicowskiej, która równie mocno zasługiwałaby na nowy obiekt, co Ruch. – Rozmawiamy intensywnie z miastem, naciskamy, przekonujemy. Efekty mówią same za siebie. Skoro na mecz trzeciego poziomu rozgrywkowego przychodzi 8 tysięcy widzów, to znaczy, że nowy stadion jest potrzebny – podkreśla Stokłosa.
SUPER EXPRESS
Jan Tomaszewski znów nadaje na Paulo Sousę, nie mając pojęcia, jaka jest rzeczywista sytuacja (np. twierdzi, że Sousa nie powołuje Szymańskiego, bo się nie orientuje, podczas gdy na konferencji wszystko wytłumaczył w temacie tego zawodnika), więc sobie darujemy. Jest za to rozmówka z Jackiem Bąkiem o naszych stoperach.
– Jak pan patrzy na grę naszej obrony? Szczególnie Kamil Glik był bardzo chwalony po meczu z Anglią.
– Powoli będzie schodził ze sceny, ale jak będzie wciąż dobry, to niech gra! Sam będzie wiedział, kiedy odpuścić. Od dawna podobał mi się rozwój Sebastiana Walukiewicza. Myślałem, że to on będzie deptał po piętach Glikowi i Janowi Bednarkowi. Nie spodziewałem się, że Bednarek tak ugruntuje swoją pozycję w Southampton. Czasami zdarzy mu się błąd, ale to w końcu Premier League. Tam się nie da grać bezbłędnie. Jest jednak jeszcze za wolny. Brak szybkości musi umieć nadrobić ustawieniem.
– Obrona z San Marino nie będzie najistotniejsza, ale kto powinien wystąpić w Tiranie z Albanią?
– Szkoda, że kontuzjowany jest Kamil Piątkowski. Dobrze z Anglią wyglądał Paweł Dawidowicz. Pewnie Paulo Sousa nie powinien ryzykować i ustawić z lewej strony Bartosza Bereszyńskiego. Obrona to nasze najmniejsze zmartwienie przed tymi meczami, choć tracimy głupie bramki. Za moich czasów większy problem był z atakiem, w obronie byliśmy chyba stabilniejsi.
Fot. FotoPyK