Piątek w prasie mija pod znakiem zapowiedzi Ekstraklasy i 1. ligi, a także świętowania drugiej wygranej Legii Warszawa w grupie Ligi Europy. Przeczytamy rozmowy z Pawłem Tomczykiem, dyrektorem sportowym Rakowa, czy materiał poświęcony Wojciechowi Golli, byłemu piłkarzowi Lecha Poznań, z którym zmierzy się w barwach Śląska Wrocław. Izabela Koprowiak rozmawia z kolei z Tomaszem Kaczmarkiem, który zdradza, że nie tylko w Warszawie nie poznali się na Mohamedzie Salahu. – Salaha nikt w Europie nie chciał zaprosić nawet na testy. Kiedy mówiłem dyrektorowi sportowemu jakiegoś małego klubu z Bundesligi, że mamy fantastycznego zawodnika, odpowiadał: „Nie wezmę Araba, oni nie mają odpowiedniej mentalności”. Dzięki znajomościom Salah poleciał w końcu na testy do Bazylei, ale przez pierwsze trzy dni był tragiczny. Nic nie rozumiał. Czwartego dnia drugi skład FC Basel rozegrał sparing z kadrą olimpijską Egiptu, Mohamed strzelił trzy gole. Szwajcarzy uznali, że skoro nic nie kosztuje, to niewielkie ryzyko, wezmą go – mówi trener Lechii Gdańsk.
Sport
“Sport” zastanawia się co nie gra w Piaście. Gliwiczanie przegrali trzeci mecz z rzędu.
Trzy porażki muszą w jakiś sposób oddziaływać na drużynę. Piłkarzy w meczu z Wisłą Kraków czeka nie tylko sprawdzian piłkarski, ale i sprawdzian odporności psychicznej. Czy mental i atmosfera w szatni zostały zachwiane ostatnimi wynikami? – Pojawia się wiele wątpliwości i pytań z powodu ostatnich słabszych meczów w naszym wykonaniu, ale wciąż wierzymy w to, co możemy zdziałać na boisku. Ufamy sobie i skupiamy się na wygranej w następnym meczu, bo bardzo potrzebujemy trzech punktów – mówi portugalski skrzydłowy Tiago Alves. – Wiadomo jak się pracuje po wygranej, a jak w przypadku innego wyniku. Z drugiej strony nie jest też tak, że rezultat przed przerwą jest niekorzystny, wpada w ten okres i trwa w nieskończoność. To jest też część życia piłkarskiego, po zwycięstwie nie możemy zbyt długo świętować, a po porażce też nie możemy za długo rozpaczać i lamentować. Trzeba jak najszybciej robić swoje, wykonywać co do nas należy – stawia sprawę jasno Waldemar Fornalik. Dziś wieczorem próba piastowskiego charakteru.
Jan Benigier, były gracz Ruchu Chorzów, zapowiada ligową kolejkę.
A co by pan zmienił w lidze?
– (śmiech). Oglądam wszystkie mecze na bieżąco, tak jak lecą. I nie chcę się tutaj wymądrzać, porównywać wszystko do innych lig i mówić to co inni mówią. Odpowiem tak, ja nawet nie wiem, czy to dalej jest polska liga, bo proszę spojrzeć na składy i porównać ilu w danych zespołach gra naszych zawodników, a ilu przyjezdnych? Tam gdzie się lepiej gra, od razu ściąga się ich do Polski. Nie wiem, może teraz przyjdzie czas na Mołdawię? Mówię trochę żartem, ale tego się nie da normalnie ocenić. Nasza liga nie jest wielką ligą, a co gorsze do jej poziomu dostroili się jeszcze ci co ją komentują.
Słabo na razie spisują się dwa górnośląskie kluby – Piast i Górnik, które na swoim koncie mają ledwie po 10 punktów. Nie ma pan obaw, jak będzie w dalszej części rozgrywek?
– Jakbym był złośliwy, tobym powiedział, że jaki jest nasz śląski związek, to taka jest nasza piłka. Tak powinienem to skomentować. My tutaj na Śląsku, oprócz tego, że w zeszłym roku mieliśmy stulecie, to można powiedzieć, że to tak tylko na papierku ładnie wygląda, że mamy sto lat. Co do Górnika, to się podniesie. Z Podolskim w składzie będzie ciekawie, bo dzięki temu na trybunach będzie więcej kibiców, będzie większy prestiż i dzięki temu zabrzanie pójdą do góry. Co do Piasta, to szkoda, że zawsze zaczyna w taki sposób, a potem gonią. Jestem kibicem śląskiej piki. Jak oglądam Górnika i jak widzę, ilu kibiców jest tam na trybunach, to robi mi się trochę lepiej. Zawodnik, który wychodzi na boisko, a nie ma publiczności, to jego chęć gry spada o pięćdziesiąt procent.
Opole będzie miało nowy stadion. Już oficjalnie – jest zielone światło, można budować.
Za było 19 radnych, 1 się wstrzymał, żaden nie głosował przeciw. Opolska rada miasta niemalże jednogłośnie przyjęła wczoraj uchwałę o zmianach w Wieloletniej Prognozie Finansowej, zakładających m.in. budowę nowego stadionu. Kosztować będzie netto niecałe 160 milionów złotych, pomieści 11,6 tysiąca widzów, stanie w nowej lokalizacji, a prace mają trwać 3 lata. […] – W przeszłości wielokrotnie padały słowa, że to nie jest dobry czas na remont stadionu, ale takiego czasu nigdy nie będzie – twierdzi Wiśniewski. – Obecny stadion jest przestarzały, w dużej części zdewastowany, zapuszczony. Przez lata trwała jego powolna śmierć. Udało się zachować jedną trybunę, odnawianą ponad 20 lat temu. Wewnętrzny lifting przeszedł budynek klubowy, ale z zewnątrz dalej przypomina o latach 60-70. Ten stadion to wizerunek naszego miasta, nasza twarz, która jest teraz wstydliwa. Dlatego budujemy nowy; nowoczesny, spełniający standardy pozwalające rozgrywać mecze międzynarodowe. Budujemy go dla regionu, bo to przedsięwzięcie regionalne, a nie miejskie. Nie ma tak dużego obiektu na terenie całego naszego województwa. Odstajemy od innych, dlatego wiele różnych wydarzeń w naturalny sposób omija nasz region – zwraca uwagę prezydent Opola.
Przed meczem z ŁKS-em swój pobyt w Łodzi wspomina Patryk Bryła z Zagłębia Sosnowiec.
Piątkowy bój będzie zapewne szczególnie ważny dla Patryka Bryły, który w barwach ŁKS-u zaliczył chyba najlepszy okres w dotychczasowej przygodzie z futbolem. Pomocnik sosnowiczan grał w Łodzi od wiosny 2016 do końca 2020 roku. Zaliczył z ŁKSem trzy awanse, najpierw do II ligi, następnie do I, a w sezonie 2018/19 do ekstraklasy. Wówczas w 28 meczach ligowych zdobył 8 bramek, będąc jedną z wiodących postaci w zespole. W ekstraklasowym ŁKS-ie zaliczył 9 występów i po I rundzie sezonu 2019/20 przeniósł się do Termaliki Bruk-Betu Nieciecza. – Z sentymentem wspominam czas spędzony w Łodzi. Zrobiliśmy tam fajny wynik, atmosfera była bardzo dobra. W szatni ŁKS-u zostało jeszcze kilku kolegów z tamtego okresu. To już jednak zamknięty rozdział, teraz liczy się Zagłębie. Początek sezonu delikatnie mówiąc był słaby, potraciliśmy punkty w meczach, w których praktycznie już byliśmy wygrani i jesteśmy teraz tam, gdzie jesteśmy. Powoli wychodzimy na prostą, widać progres w naszej grze, teraz muszą przyjść punkty. ŁKS jest od nas wyżej w tabeli, ale to boisko wszystko zweryfikuje. Jedziemy do Łodzi po dobry wynik – podkreśla 31-letni gracz sosnowiczan, który w minionym sezonie przeciwko ŁKS-owi w Łodzi zagrał jako zawodnik Chrobrego Głogów. Jego ówczesny zespół poległ 0:4…
Podbeskidzie traci najlepszego strzelca. Biliński wypada z gry, za niego do składu wskoczy Marko Roginić.
Kamil Biliński, lider i kapitan Podbeskidzia, nie zagra dziś w Legnicy przeciwko Miedzi. To pokłosie czerwonej kartki, jaką ukarany został 33-letni zawodnik w meczu z Resovią. Przypomnijmy, że zawodnik „górali” wykonał wślizg, walcząc o to, by oddać strzał na bramkę po podaniu Giorgiego Merebaszwilego, ale miast piłki trafił w twarz bramkarza rywali, Branislava Pindrocha. Gdy zorientował się, co się stało, od razu sygnalizował służbom medycznym, by udzieliły golkiperowi przyjezdnych pomocy. Przeprosił również rywala, który przeprosiny przyjął, ale analiza VAR okazała się dla gracza spod Klimczoka bezlitosna. Widać było, że „Bila” wykonuje ruch nogą w kierunku głowy rywala i sędzia mógł podjąć tylko jedną decyzję. Wyrzucił gracza Podbeskidzia z boiska, który nie mógł uwierzyć w to, co się stało. […] W miejsce Kamila Bilińskiego zagra najpewniej Marko Roginić. Chorwat nie wystąpił w poprzedniej kolejce, bo… pauzował za nadmiar żółtych kartek. W tym sezonie, jeżeli chodzi o ligę, wystąpił w 9 meczach, ale tylko w 4 od pierwszej minuty, kiedy partnerował Bilińskiemu w ataku. Efekt? Dwa gole, oba strzelone z ławki. W porównaniu z „Bilą” w tym roku Roginić zdobył 4 gole w 23 występach i gołym okiem widać, który z napastników bielskiego zespołu jest skuteczniejszy. Warto jednak docenić to, że chorwacki napastnik przesądził o losach spotkania z ŁKS-em w Łodzi, kiedy zdobył zwycięskiego gola, dzięki któremu Podbeskidzia wróciło na zwycięską ścieżkę.
Po drugiej stronie problemem są kontuzje. Trener Łobodziński wymaga też większej odpowiedzialności.
Od początku bieżącego sezonu zmorą zielono -niebiesko-czerwonych są kontuzje. Pod znakiem zapytania stoi występ w piątkowym meczu kapitana zespołu Szymona Matuszka, który z powodu urazu przedwcześnie zakończył ostatni mecz ze Stomilem. Do końca rundy wyłączony z gry jest Krzysztof Drzazga, a z mniejszymi bądź większymi kontuzjami zmagało się kilku innych graczy. – Walczymy z czasem – nie ukrywa trener Łobodziński. – Nie wiadomo, czy Szymon Matuszek będzie do dyspozycji. Jeżeli chodzi o dobre informacje, to wraca Chuca, który znajdzie się w kadrze meczowej, a czy wyjdzie w podstawowym składzie, to się dopiero okaże. Poza tym Ruben Hoogenhout, który ucierpiał w ostatnim meczu pucharowym trenuje już normalnie. W tym przypadku nie jest tak źle, jak wydawało się na początku. Dotkliwa porażka w Olsztynie zmartwiła sztab szkoleniowy gospodarzy piątkowego pojedynku. – Po analizie meczu ze Stomilem wnioski są proste – większa odpowiedzialność w defensywie- stwierdził kategorycznie Wojciech Łobodziński.
Super Express
“SE” pyta Adriana Gulę o kryzys Wisły. A także o wygraną z Legią.
„Super Express”: – Tylko cztery punkty nad strefą spadkową. Są nerwy?
Adrian Gula: – Takie wahania spotkały nie tylko nas na początku tego sezonu. Mamy mały problem, ale ta liga to maraton. Okaże się, kto będzie potrafił szybko reagować na sytuację. Trwa proces, przez który chcemy przejść szybko, ale skutecznie. Chcę, abyśmy funkcjonowali w oparciu o plan: trening, mecz i styl życia podporządkowany pod te dwie rzeczy. Jeśli będziemy grać, jak chcę i oczekuję od moich graczy, to będą wyniki.
– Po wygranej z Legią pomyślał pan, że może realna jest walka o pierwszą czwórkę?
– Oczywiście, że oczekiwania są wysokie, a po tym meczu było dużo optymizmu. Ja muszę być jednak realistą. Mamy cel, by budować zespół, mocno pracować i grać przyjemnie dla oka. W każdym meczu ma być widoczny styl Wisły. Chcę, abyśmy zrobili postęp na boisku, ale w tabeli również. W Pucharze Polski też musimy pokazać się lepiej, niż miało to miejsce w poprzednich latach. Dziś rzeczywiście sytuacja nie jest najkorzystniejsza, podczas gdy chwilę wcześniej byliśmy wysoko.
Jesus Imaz chciałby grać w pucharach. Czy z Jagą jest to możliwe?
– W naszej obecnej sytuacji bardzo potrzebowaliśmy punktów, aby przerwać niemoc. Chciałbym, abyśmy walczyli zJagiellonią o miejsce, które zapewni nam grę w Europie. Mam 31 lat, ale czuję się młodo. Fizycznie nic mi nie dolega. Kiedyś Cristiano Ronaldo powiedział, że ma zamiar grać do czterdziestki. Może będę grał tak długo jak Portugalczyk? – zastanawia się. Hiszpan ma ważny kontrakt z Jagiellonią do końca sezonu. Co dalej z jego przyszłością? – Gdy nadejdzie czas, wktórym będę musiał zadecydować oprzyszłości, to usiądę z szefami klubu i będziemy rozmawiać – tłumaczy. – Zapewniam, że moja głowa jest wJagiellonii. Chcę tutaj wygrywać i strzelać gole. Dobrze czuję się w klubie, w drużynie, a moja rodzina i ja dobrze odnajdujemy się wBiałymstoku. Gdyby to ode mnie zależało, to chciałbym jeszcze tutaj zostać – podkreśla.
Przegląd Sportowy
Legia pokonała Leicester City. Jak do tego doszło? Raport z Łazienkowskiej 3.
– Gdybyśmy patrzyli tylko na wycenę piłkarzy obu klubów, po jednej stronie 550 mln euro, a po drugiej niecałe 30, to nie mielibyśmy po co wychodzić na boisko. Na szczęście pieniądze nie grają – mówił trener Czesław Michniewicz. […] Trener Brendan Rodgers, w porównaniu z meczem pierwszej kolejki z Napoli, wymienił pięciu graczy, ale zmiennicy czołowego klubu Premier League byliby gwiazdami ekstraklasy. Na boisku długo nie było różnicy. Legia, podobnie jak w Moskwie, miała pomysł i wykonawców. Miała również trochę szczęścia, a o kłopoty pod własną bramką prosiła się sama, kiedy jej zawodnicy w prosty sposób oddawali piłkę Anglikom. Ci byli nieskuteczni, ale to już zmartwienie Wyspiarzy. Michniewicz wystawił trzech środkowych pomocników i zablokował rywalom możliwość prostopadłych podań. Wrzutek i pojedynków na skrzydle też było niewiele – legioniści zneutralizowali silne strony rywali i Cezary Miszta, który między słupkami zastępował kontuzjowanego Artura Boruca, nie musiał zbyt często interweniować. […] Poświęcenie, ofi arność – to wszystko pokazywali legioniści, którym nie wolno odbierać satysfakcji z tego wyniku, nawet jeśli Anglicy spisali się słabiej niż w Premier League. Po dwóch meczach grupy LE zespół Michniewicza ma sześć punktów – zasłużenie.
Wojciech Golla opowiada o meczu Śląska z Lechem. Kiedyś sam był piłkarzem “Kolejorza”.
– Do Lecha przeniosłem się w wieku szesnastu lat. Jako zawodnik Sparty Złotów jeździłem na ligę wojewódzką i gdzieś wypatrzyli mnie skauci. Drugi ważny powód wynikał z tego, że już wcześniej wybrałem gimnazjum w Poznaniu z uwagi na profi l sportowy. To oczywiste, że nasza klasa „woj ewó d z k a ” była pod lupą poznańskich klubów – Lecha, Warty i Poznaniaka. Co tu dużo gadać, przy całym szacunku dla tych dwóch pozostałych fi rm – każdy z nas marzył, żeby trafi ć do Lecha. Bo Lechowi kibicował nie tylko Poznań, ale cała Wielkopolska, wioski i miasta – podkreśla Golla. […] W listopadzie 2008 roku zadebiutował w seniorskiej drużynie Lecha w meczu w ramach nieistniejących już rozgrywek o Puchar Ekstraklasy. Trenerzy mocno eksperymentowali, chętnie sięgali po dublerów, więc szansę dostał też Golla, który miał niewiele ponad szesnaście lat. W drużynie wystąpili też między innymi starsi i doświadczeni Krzysztof Kotorowski i Marcin Kikut. – Świetnie pamiętam ten mecz, zagraliśmy na wyjeździe z Bełchatowem. Zremisowaliśmy 1:1, wszedłem na boisko w drugiej połowie – relacjonuje Golla. – To było duże przeżycie, bo młodzi zawodnicy nie mieli żadnych dodatkowych przywilejów, nie istniał wymóg wystawiania ich w składzie, trzeba było twardo walczyć, by zasłużyć na jakąkolwiek szansę. A ja w pewnym momencie zostałem zaproszony na treningi pierwszego zespołu, trwało to trzy tygodnie. Dla mnie wtedy naprawdę duża sprawa – przypomina. Pierwszą drużynę prowadził wówczas Franciszek Smuda, a jednym z najbardziej obiecujących zawodników był młody napastnik Robert Lewandowski.
Radosna Lechia, radosny Flavio. Efekt nowej miotły działa, co widać na boisku.
Piłkarze Lechii nie ukrywają, że praktycznie w każdym ćwiczeniu mają przy nodze piłkę, dzięki czemu w trakcie meczu nie mają problemów z jej opanowaniem czy wymianą kilku podań, nawet bez przyjęcia. Było to widać zwłaszcza w starciu z Górnikiem w Łęcznej. Lechia wygrała aż 4:0, a ostatnią bramkę zdobyła po efektownej i składnej akcji, w której Łukasz Zwoliński wymienił podania z Flavio Paixao, a całość pewnie wykończył Kacper Sezonienko. – To jest przełożenie naszej gry z treningów. Teraz zajęcia są nieco inne. Praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty mamy ćwiczenia z piłką. To widać potem na boisku, że piłka nam nie przeszkadza, potrafi my przyspieszyć, zagrać na jeden kontakt – tłumaczy Paixao, który w poprzedniej kolejce rozegrał jedno z lepszych spotkań w ekstraklasie. Kapitan Biało-Zielonych zdobył dwie bramki i zaliczył asystę przy trafi eniu młodzieżowca. – Kiedy drużyna funkcjonuje dobrze, to i ja wyglądam korzystnie. Gramy dobrze piłką, co także mi sprzyja. Trzeba pamiętać o jednej rzeczy, jeśli piłkarz ma na treningu piłkę, to cieszy się jak dziecko. […] Niby jest to rzecz oczywista, ale sprawia, że wychodzi się na trening z dużą radością. W ten sposób łatwiej wypracować pewne schematy i automatyzmy – wyjaśnia Portugalczyk.
Jak polskie kluby łączą ligę z pucharami? Jak zwykle rozważamy czy nie dałoby się grać dobrze tu i tu.
W ostatniej dekadzie drużyna z Warszawy pięć razy grała w fazie grupowej. Zaczęło się w rozgrywkach 2011/12, po pamiętnym dwumeczu ze Spartakiem Moskwa i decydującym trafi eniu Janusza Gola w ostatniej minucie spotkania na Łużnikach. Zespół prowadzony wtedy przez Macieja Skorżę przegrał trzy z siedmiu pierwszych spotkań w ekstraklasie, po siódmej kolejce był szósty z trzema punktami straty do lidera, Korony Kielce. Później drużyna Skorży mistrzostwa nie zdobyła, choć z grupy Ligi Europy wyszła i na wiosnę rywalizowała ze Sportingiem Lizbona. Do LE Legia wróciła po rocznej przerwie. W sezonie 2013/14 w lidze radziła sobie przyzwoicie – pięć wygranych i dwie porażki (czwarta i piąta kolejka) w siedmiu spotkaniach dawały zespołowi trenera Jana Urbana pierwsze miejsce w tabeli, ale nie skończył się październik, a drużyna już miała cztery porażki na koncie. Rozgrywki 2014/15 to – w Europie – pamiętny dwumecz przeciwko Celticowi Glasgow w eliminacjach Ligi Mistrzów i walkower dla Szkotów. Później ekipa trenera Henninga Berga zagrała w grupie Ligi Europy i dokonała czegoś wyjątkowego – jako pierwszy polski klub zajęła pierwsze miejsce, wygrywając pięć z sześciu meczów. W ekstraklasie już tak dobrze nie było, cztery porażki uzbierała do początku listopada, a potem nie zdobyła mistrzostwa, oddając tytuł Lechowi.
Paweł Tomczyk, były dyrektor sportowy Rakowa, mówi o tym, kto mógł grać w Częstochowie.
Może pan zdradzić nazwiska piłkarzy, z którymi byliście blisko, a ostatecznie wybierali inny klub?
Daleko nie trzeba szukać. Byliśmy bardzo blisko pozyskania Artura Sobiecha (obecnie Lech Poznań) czy Maika Nawrockiego (Legia Warszawa – przyp. red.).
Z napastnikiem Legii Mahirem Emrelim też tak było?
To nieco inna historia. Jeśli chodzi o niego, to był taki moment, w którym wszystko zależało od nas. Nie byliśmy natomiast w stu procentach przekonani, czy jest to piłkarz, który będzie do nas pasował. Gdybyśmy mieli pewność, że Emreli powinien być w Rakowie, to pewnie teraz byłby naszym zawodnikiem. Byli też gracze, którzy trafili do innych lig. Chociażby rosyjski bramkarz Stanisław Kryciuk. Po poprzednim sezonie skończyła się jego umowa z portugalskim Belenenses. Na koniec wybierał między nami i innym portugalskim klubem Gil Vicente. Był bez kontraktu. Tam dostał nieco gorsze warunki niż te, które proponowaliśmy. Co ciekawe ,nieco później, jeszcze w letnim oknie, za 2 mln euro kupił go Zenit Sankt Petersburg i teraz broni w Lidze Mistrzów. Długo go namawialiśmy, ale nie miał przekonania do Polski. Wybrał Portugalię, bo tam grał już wcześniej. Dzieci były przyzwyczajone do tamtejszej szkoły, żona nie chciała się przeprowadzać. Pod uwagę brał tamten kierunek i swój ojczysty kraj – Rosję. Był z nami blisko dogadania. Mieliśmy już rozmowy twarzą w twarz przez Internet, ustalone warunki i pozostała tylko ostateczna decyzja. Byli też zawodnicy z zupełnie zbyt wysokiej półki, aby o nich mówić. Mimo to próbowaliśmy.
Sierpniowa decyzja władz klubu o rozstaniu była dla pana zaskoczeniem?
Było to zaskakujące. Trochę jednak czułem, że od pewnego momentu nie było do mnie stuprocentowego zaufania. Zauważyłem, że w klubie nie ma wiary w zawodników, których proponowałem wspólnie z działem skautingu. Dla mnie te rozwiązania w budżecie, który miałem do dyspozycji, były najbardziej optymalne. Zaczęła pojawiać się myśl, żeby samemu zrezygnować. Natomiast wiadomość o tym, że klub szuka kogoś na moje miejsce w trakcie okna transferowego, kiedy wszyscy powinniśmy być skoncentrowani na wzmocnieniu zespołu, na pewno mnie zaskoczyła. Chciałem jednak do końca wywiązać się ze swoich obowiązków. Nie było to proste. Może nie do końca czułem się komfortowo, ale starałem się wszystko dopiąć do końca, żeby drużyna była do zamknięcia okna jak najsilniejsza. Teraz oglądając Raków, mam dużą satysfakcję, widząc, jak radzi sobie zespół, do zbudowania którego się przyczyniłem.
Marcel Wędrychowski i Kryspin Szcześniak są wypożyczeni z Pogoni do Górnika. Teraz zagrają przeciwko swojemu klubowi.
Szcześniak od początku był przeciwieństwem kolegi. Stoper, rocznik 2001, pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego, treningi w Stilonie zaczynał z Sebastianem Walukiewiczem (były gracz Pogoni, obecnie Cagliari Calcio), ale nie robił takiej furory. Nie popisał się na testach do akademii KGHM Zagłębia Lubin, na szczęście tata znalazł ogłoszenie o naborach uzupełniających do klasy sportowej w gimnazjum przy ulicy Hożej w Szczecinie. Akurat przed sprawdzianami zaprezentował się słabiutko w ligowym meczu, w związku z tym podróż na Pomorze Zachodnie odbyła się w ponurych nastrojach, jednak tym razem chłopcu poszło lepiej i przeniósł się do Pogoni. W tamtym czasie występował w środku pomocy. Musiał wykazać się cierpliwością, nie stał się z miejsca wiodącą postacią zespołu prowadzonego przez Marcina Łazowskiego, który w 2015 roku wygrał krajową edycję Nike Premier Cup i w nagrodę poleciał na europejskie fi nały do Finlandii, skąd przywiózł srebrny medal. – Pamiętam jedną scenę. Ćwiczyliśmy dwa razy dziennie i to dość intensywnie. Pewnego razu wyglądam z okna szkoły i widzę, że Kryspin jeszcze przed pierwszymi zajęciami poszedł sobie pobiegać po żużlowej bieżni. Akurat nie grał i wytłumaczył sobie, że jeśli doda jeszcze coś od siebie, będzie lepiej. Niekoniecznie tak było, prędzej mógł sobie zrobić krzywdę, dlatego poprosiłem go na rozmowę i wyjaśniłem, żeby odpuścił i dlaczego. Ale z drugiej strony, pomyślałem, że skoro ten chłopiec ma tyle samozaparcia, może dojść daleko – opowiada Łazowski.
Erik Daniel co chwilę mógł grać w Polsce. Ostatecznie trafił do Ekstraklasy dopiero teraz.
Serial ciągnął się od 2018 roku. Erik Daniel wyrósł już na wyróżniającego się piłkarza ligi słowackiej i był liderem MFK Ružomberok. Z zespołem spisywał się na tyle dobrze, że zakwalifi kował się do europejskich pucharów. W sezonie 2017/18 klub w eliminacjach Ligi Europy przeszedł Vojvodinę Nowy Sad, SK Brann i poległ dopiero w starciu z Evertonem (dwa razy po 0:1). Nic dziwnego, że poważnie zainteresowały się nim polskie kluby. W „PS” pisaliśmy, że uważnie przyglądały mu się Śląsk Wrocław oraz Lech Poznań. – Trochę tych klubów było. Pamiętam jeszcze, że w grę wchodziły Piast Gliwice, Górnik Zabrze, Cracovia. Zgody na transfer nie wyrażał jednak Ružomberok. Cieszę się, że w końcu tu przyszedłem i mogę reprezentować Zagłębie – opowiada Daniel. […] Kiedy teraz pytamy Daniela, dlaczego on odszedł z najbardziej utytułowanego słowackiego klubu (11 tytułów mistrzowskich), odpowiada, że przede wszystkim chciał grać w pierwszym składzie, a z tym ostatnio miał większe bądź mniejsze problemy. […] Daniel przyznaje, że przed przyjściem do Zagłębia za wiele nie wiedział o ekstraklasie. – Nie miałem specjalnych kontaktów z polską piłką. Tyle że rozgrywaliśmy mecze sparingowe z waszymi drużynami. Natomiast o samym Zagłębiu opowiadał mi Dejan Dražić (w 2020 roku grał w Lubinie jako piłkarz wypożyczony ze… Slovana Bratysława – przyp. red.). Bardzo chwalił warunki, jakie tu zastał, organizację. To miało wpływ na moją decyzję o transferze akurat do Zagłębia – podkreśla Daniel. Niebagatelne znaczenie miał też Ševela, bo on widział skrzydłowego w składzie. Jednak w lipcu nieoczekiwanie trener przystał na ofertę pracy w Arabii Saudyjskiej i tyle go w Lubinie widziano.
Tiago Matos chce zagrać z Radomiakiem w europejskich pucharach. Co tu dużo mówić – powodzenia!
Za w o d n i c y Hoffenheim, choć bardzo się starali, nie mieli żadnych szans. Najpierw do ich siatki trafi ł Romario Baro, dziś zawodnik Estoril, wyceniany na pięć milion ó w euro. Drug i e g o g o l a strzelił Fabio Silva, obecnie 19-letni napastnik Wolverhampton, którego wartość rynkowa to aż 25 milionów. Wynik meczu na 3:0 ustalił Tiago Matos i zawodnicy FC Porto w świetnym stylu awansowali do fi nału młodzieżowej Ligi Mistrzów, a w nim 29 kwietnia 2019 roku pokonali 3:1 Chelsea. – Tamten półfi nał z Hoffenheim był kluczowy. Mieliśmy świetny zespół, to nie przypadek, że Fabio Silva strzela dziś gole w Premier League, ale dopiero po pokonaniu Niemców naprawdę uwierzyliśmy, że możemy być najlepsi w całych rozgrywkach – mówi nam dziś Matos. On, choć w Portugalii wciąż uważa się go za duży talent, kilkanaście dni temu został zawodnikiem Radomiaka. – Wciąż mam bardzo duże ambicje. Wiem, że mój nowy zespół to beniaminek, ale widzę w nim wielu dobrych zawodników. Z Porto wygrałem młodzieżową Ligę Mistrzów, a z Radomiakiem chcę awansować do europejskich pucharów– deklaruje. […] Portugalczyk trafi ł do Radomiaka jako środkowy pomocnik i przekonuje, że na tej pozycji czuje się najlepiej. W Porto w ostatnim czasie też występował w tej roli, ale wcześniej w klubie i młodzieżowych reprezentacjach Portugalii często grał jako środkowy czy prawy obrońca. – W środku pola gra mi się komfortowo, bo mam więcej kontaktów z piłką i mogę ją rozgrywać. Czuję się dobrze z piłką przy nodze, lubię konstruować akcje, wydaje mi się, że jestem agresywny, a do poprawienia mam pewnie grę w powietrzu – tłumaczy.
Izabela Koprowiak rozmawia z Tomaczek Kaczmarkiem. Kim jest nowy trener Lechii Gdańsk?
A co proste nie było?
Zwolnienie z Fortuny Köln w kwietniu 2019 roku. Bardzo mocno mnie to zabolało. Fortuna grała w 3. Bundeslidze. Przejąłem drużynę nieoczekiwanie, po szkoleniowcu, który prowadził ją siedem i pół roku i ku zaskoczeniu wszystkich pewnej nocy oznajmił, że odchodzi, mimo że wcześniej powtarzał, że to jego miejsce. Zostawił wszystko i wszystkich, nikt w klubie nie był na to przygotowany. Objąłem drużynę zbudowaną przez i pod niego. Podjąłem tę pracę po dziesięciu miesiącach przerwy, podczas której leczyłem zerwane ścięgno Achillesa. Wróciłem po tym czasie na ławkę i nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. Miałem tragiczny start, nasze wyniki były niemal hokejowe. Pierwszy mecz – przegrywamy 0:7. Drugi 0:6. Gdyby zwolnili mnie po czterech tygodniach, nie miałbym żadnego argumentu na swoją obronę. Tyle że ja z tej sytuacji wyszedłem. Wiedziałem, że wykonałem kawał dobrej roboty. Potem jednak znów zaczęły narastać problemy, w ciągu jednego tygodnia dwóch najważniejszych zawodników doznało poważnych kontuzji, traciliśmy punkty w ostatnich minutach. Czułem jednak, że mam drużynę za sobą. Do końca sezonu zostało nam pięć kolejek, byłem przekonany, że zdołam utrzymać Fortunę w 3. Bundeslidze. Wtedy właściciel stwierdził, że mnie zwalnia. Wiedziałem, że jest to zła decyzja, która zaszkodzi i klubowi, i mnie. Próbowałem go przekonać, by ją zmienił, nie działało.
Kto jeszcze pana inspiruje?
Moja żona. Poznaliśmy się z Izą w 2008 roku, kiedy wróciłem ze Stanów. Była ze mną w Egipcie, Norwegii. Teraz jestem w Gdańsku sam. Rodzina jest dla mnie wszystkim, ale wiem, że one nie byłoby tu szczęśliwe, bo będąc pierwszym trenerem nie ma cię cały dzień w domu.
Mohamed Salah, który był częścią pana drużyny, to kolejna osoba, która pana inspiruje?
Poznałem tego chłopaka, gdy nikt go nie znał. Dopiero co skończył 19 lat, nie mówił słowa po angielsku, niemiecku, pochodził z innego świata. Był jednak przy tym tak bardzo zdeterminowany, by osiągnąć sukces, że nie było przeszkody, której nie byłby w stanie pokonać. Dlatego właśnie nikt nie jest w stanie ocenić, jak rozwinie się piłkarz nawet o ogromnym talencie. Gdy byłem w Pogoni, ludzie pytali o Kozłowskiego. Chłopak coś w sobie ma, ale kim on będzie, jaką zrobi karierę? Nie wiem. 90 procent zależy od jego osobowości, charakteru. Spójrzmy na najlepszych piłkarzy na świecie, co robili w jego wieku. Lewandowski został wyrzucony przez Legię, Salaha nikt w Europie nie chciał zaprosić nawet na testy. Kiedy mówiłem dyrektorowi sportowemu jakiegoś małego klubu z Bundesligi, że mamy fantastycznego zawodnika, odpowiadał: „Nie wezmę Araba, oni nie mają odpowiedniej mentalności”. Dzięki znajomościom Salah poleciał w końcu na testy do Bazylei, ale przez pierwsze trzy dni był tragiczny. Nic nie rozumiał. Czwartego dnia drugi skład FC Basel rozegrał sparing z kadrą olimpijską Egiptu, Mohamed strzelił trzy gole. Szwajcarzy uznali, że skoro nic nie kosztuje, to niewielkie ryzyko, wezmą go. Z człowieka, który ledwo był w stanie powiedzieć „hello” stał się osobą, która czuje się odpowiedzialna nie tylko za swój kraj, ale cały świat arabski. Mówi o tym, jakie są potrzebne zmiany, o większym szacunku dla kobiet, dzieci. Gdy był młody, prowadziliśmy z nim na ten temat rozmowy, podczas kolacji opowiadaliśmy, jakie nastawienie jest do tych kwestii w Europie, w Stanach. Takimi dyskusjami próbowaliśmy otworzyć młodym ludziom oczy i głowy. Kilka lat później widzisz, że to się udało, że z tego chłopaka stworzyła się tak ogromna osobowość. Dokonał tego, bo ani na chwilę w siebie nie zwątpił. To jest kluczowe.
fot. Newspix