– Zawsze potrafiłem znaleźć sobie miejsce. Nie żyję tylko piłką, mam bliskich, którzy zawsze przy mnie byli i wspierali. Pracuję w Polsacie, komentuję i oceniam mecze, co daje mi dużo satysfakcji. Nie ciągnie mnie do trenerki, choć okazje do powrotu na ławkę były. Odmawiałem i były to świadome decyzje – mówi Dariusz Wdowczyk na łamach „Przeglądu Sportowego”. Co poza tym dziś w prasie?
„PRZEGLĄD SPORTOWY”
Rozmowa z Wesem Morganem, kapitanem tamtego mistrzowskiego Leicester. Są wspominki gry z Marcinem Wasilewskim, jest trochę o tym, czy Lisy taki sukces jeszcze w przyszłości mogą powtórzyć.
Jak pan wspomina grę z Wasilewskim?
Dla mnie jest legendą. Przeżyliśmy mnóstwo fantastycznych chwil, mam tu na myśli zwłaszcza świętowanie awansu do Premier League, a później zdobycia mistrzostwa Anglii. „Was” był zawsze bardzo ważną postacią w klubie. Powiem więcej: miejsce, w którym Leicester obecnie się znajduje, po części zawdzięcza także jemu. Wszyscy go uwielbialiśmy. Solidnie zapracował na ten szacunek. Nawet gdy nie grał, na treningach pracował na sto procent, nigdy nie odpuścił. I gdy tylko dostawał szansę, udowadniał, że można mu w pełni zaufać. Dlatego kiedy w mistrzowskim sezonie był rezerwowym, i tak musiał być z nami na fecie w domu Jamiego Vardy’ego. Lubiłem grać z „Wasem”. Ze środkowych obrońców był z nami jeszcze Robert Huth. Każdy z nas grał bardzo twardo, agresywnie. Myślę, że tworzyliśmy najmniej przyjemny dla rywali tercet obrońców w historii Leicester. Zresztą to niejedyny Polak, z jakim grałem. W Nottingham Forest spotkałem Radiego Majewskiego.
Aż się pan uśmiechnął na jego wspomnienie.
Bo Radi to osobowość. Nie mieliśmy wówczas wielu piłkarzy zagranicznych, ale on dzięki temu, jaki jest otwarty, bardzo szybko zaaklimatyzował się w szatni. Potrafi ł łatwo wejść w grupę i nawiązać kontakt. Na boisku bardzo dobry piłkarz.
W 2016 roku Leicester z panem jako kapitanem sięgnęło po mistrzostwo Anglii. Czy ktokolwiek może w przyszłości sprawić podobną sensację?
Na pewno nie można powiedzieć, że nikomu się to już nie uda. Ale rzeczywiście czuję, że coś takiego może się w Premier League nie powtórzyć przez bardzo, bardzo, bardzo długi czas. Nasze szanse oceniane były
u bukmacherów w stosunku 1000 do 1. Trzeba było być kompletnie szalonym, żeby postawić na nas pieniądze. A jak się okazało, kilku takich wariatów się znalazło, ha ha ha! Naszym celem nie było oczywiście wtedy wygranie ligi. Po prostu zdobywaliśmy punkty mecz po meczu i nie zastanawialiśmy się, dokąd nas to zaprowadzi. Mieliśmy w składzie Vardy’ego, który strzelał gola za golem, Mahreza, najlepszego wówczas zawodnika w Premier League, czy Kante, przy którym czujesz, jakbyś miał dodatkowego piłkarza na boisku. Pomogło nam też to, że przez całe rozgrywki ominęły nas kontuzje, więc najlepsi gracze co tydzień mogli grać. To był też sezon, w którym niektóre czołowe kluby miały słabszy moment. Te wszystkie czynniki sprawiły, że zostaliśmy mistrzami Anglii.
Dariusz Wdowczyk mówi, że na ławkę trenerską już nie wróci. Podjął taką decyzję i koniec – mimo propozycji od 2017 roku nie prowadził żadnej drużyny. Woli spokój.
Cztery dni temu skończył pan 59 lat i to ta przyjemniejsza rocznica. Mniej sympatyczna jest taka, że 19 września 2017 roku został pan zwolniony z Piasta i od tamtej pory nie pracował jako trener.
I w ogóle nie ma we mnie żalu. Zawsze potrafiłem znaleźć sobie miejsce. Nie żyję tylko piłką, mam bliskich, którzy zawsze przy mnie byli i wspierali. Pracuję w Polsacie, komentuję i oceniam mecze, co daje mi dużo satysfakcji. Nie ciągnie mnie do trenerki, choć okazje do powrotu na ławkę były. Odmawiałem i były to świadome decyzje. Kiedy piłkarz kończy karierę, „wiesza buty na kołku”. Szczerze mówiąc, nie wiem, co się mówi, kiedy pracę w zawodzie kończy trener. Życie płynie wolniej, nie wyjeżdżam na zgrupowania, nie opracowuję kolejnego mikrocyklu treningowego i nie ma wszystkiego tego, co wiąże się z pracą szkoleniowca. Potrafię się bez tego odnaleźć. Różnie w moim życiu bywało, futbolem dalej się interesuję, ale już nie zajmuje tyle miejsca, ile kiedyś. W wielu miejscach byłem, sporo widziałem, dużo przeżyłem i osiągnąłem. Mam różne wspomnienia, pewnych rzeczy nie da się naprawić i nie ma sensu do nich wracać. Z jednej pracy sam rezygnowałem, z innych klubów mnie zwalniano. Pewien etap w moim życiu się skończył i akceptuję to. Najbardziej zadowolony jestem z tego, że to świadoma decyzja, bo ja już niczego nie muszę.
Mamy połowę października, a dopiero jeden trener ekstraklasy stracił pracę. Za chwilę parę stołków może być wolnych.
Za wcześnie się urodziłem, za moich czasów prezesi nie byli tak cierpliwi. Nie wiem, co by musiało się zdarzyć, żebym wrócił na ławkę. Nie ma takiej opcji. Przywykłem do rytuałów dnia codziennego, chodzę do Polsatu i to mi wystarcza. Jak powiedział Duńczyk w fi lmie „Vabank”: „Z wiekiem spada zapotrzebowanie na zysk, a rośnie popyt na święty spokój”. Te słowa idealnie do mnie pasują.
W lipcu 2017 roku udzielił pan wywiadu „Przeglądowi Sportowemu” pod tytułem: „Dziś jestem już innym człowiekiem”.
Co się zmieniło? Szczególnie trudne były ostatnie miesiące – pandemia dotknęła wszystkich. Ja i żona nie przechodziliśmy koronawirusa, ale już syn i synowa tak. Sam na sobie nie odczułem choroby, mam jednak świadomość, jak jest groźna. Za nami zwariowany okres, zostaliśmy zamknięci w domach, zaczęliśmy się bać ludzi, przestaliśmy wychodzić na ulicę, omijamy się szerokim łukiem – jak w jakimś „Matriksie”. Nie trzeba było wojny, by ludzie się od siebie odsunęli. Na szczęście powoli wszystko wraca do normy, bo wcześniej świat stał na głowie, wszystko pozamykane, poodwoływane. U mnie zmieniło się niewiele. Żyję spokojnie, już nie muszę się ścigać, mam co robić. Kiedy byłem piłkarzem, brakowało mi czasu dla własnych dzieci. Teraz oddaję im to, ponieważ sporo czasu poświęcam wnukom. Mam trzech – dwóch od syna i jednego od córki, który ma dwa lata i jest oczkiem w głowie dziadka Darka.
Środa, ale liga gra. Raków zmierzy się dziś z Radomiakiem w ramach odrabiania zaległości. Wicemistrzowie kraju mają sporo problemów kadrowych.
Różnego rodzaju kontuzje mocno doświadczają w tym sezonie ekipę spod Jasnej Góry. Aż jedenastu piłkarzy wicemistrzów Polski ma lub miało różnego rodzaju kłopoty zdrowotne. Jedne były poważniejsze, a drugie drobniejsze. Część graczy nadal pauzuje. W tej grupie są: Zoran Arsenić (złamanie ręki), Ben Lederman (naderwane więzadło boczne w kolanie), Patryk Kun i Marcin Cebula (obaj problemy mięśniowe). Do zdrowia wrócili już jakiś czas temu: Tomaš Petrašek, Vladislavs Gutkovskis, Ivi Lopez, Igor Sapała czy Vladan Kovačević. Treningi w ostatnich dniach wznowił też Milan Rundić. Przy Limanowskiego mówią głównie o pechu, bo większość kontuzji wynika ze zdarzeń boiskowych. Trzeba też pamiętać, że z powodu startu w el. Ligi Konferencji zdobywcy Pucharu Polski rozegrali do tej pory już 15 spotkań i to często co trzy dni. Pewne jest, że z Radomiakiem znów nie zagra Cebula. Pojawiały się plotki, że podstawowy ofensywny pomocnik ma problemy z mięśniami brzucha. – Niestety Marcin nie będzie do dyspozycji jeszcze na ten mecz. Z Milanem jest to możliwe, bo już trenuje. Ma też przejść badania kontrolne. Po nich podejmiemy decyzję, czy będzie gotowy do gry – dodał szkoleniowiec na przedmeczowej konferencji. Niebawem leczenie zakończą też Lederman i Arsenić. – Ich rehabilitacja przebiega bardzo dobrze. Myślę, że po przerwie na mecze reprezentacji obaj będą do dyspozycji na spotkanie ze Śląskiem Wrocław (16.10 – przyp. red.) – zaznaczył trener Papszun.
„SPORT”
Górnik rozważa pismo do PZPN-u. Chodzi o sędziego Raczkowskiego, który podyktował dwa rzuty karne przeciwko zabrzanom w starciu z Termalicą.
– Nie podjęliśmy jeszcze ostatecznej decyzji, ale to fakt, że Górnik Zabrze nie ma szczęścia do sędziego Raczkowskiego. To jakieś fatum, trudno coś tutaj podejrzewać – mówi krótko działacz górniczego klubu. Przypomnijmy – o czym pisaliśmy we wtorkowym „Sporcie” – że jeśli dwa karne są dyktowane przeciwko Górnikowi, to zawsze ma w tym udział sędzia Raczkowski… Tak było w drugiej kolejce sezonu 2017/18, kiedy gwizdnął dwie „jedenastki” w starciu z Jagiellonią (1:2), wcześniej wyrzucając dwóch zabrzan. Tak było również w tamtym sezonie w spotkaniu z Cracovią (3:3), kiedy też przyznał „Pasom” dwa karne w ostatnich minutach, zamienione na gole przez Krzysztofa Piątka. Teraz też w dużej mierze stał za wątpliwymi „jedenastkami” dyktowanymi przez sędziego Szczecha w starciu z Bruk-Betem, który „górnicy” przegrali 1:3.
Artur Boruc nie zagra z Leicester. Wobec tego między słupkami będzie musiał stanąć Cezary Miszta, który nie imponuje formą.
W poniedziałek Boruca zabrakło w gronie zawodników, którzy trenowali przed zbliżającym się meczem Ligi Europy z Leicesterem. W zajęciach wzięło udział 20 graczy, a czterech kolejnych, m.in. kontuzjowany ostatnio Luquinhas, odbyli zajęcia z fizjoterapeutami. Wszystko wskazuje zatem na to, że na starcie z drużyną z Premier League Boruca w bramce Legii zabraknie. Nie trzeba mówić, jaka to duża strata dla Legii, a najlepszym dowodem na to był wspomniany mecz ligowy z Rakowem. Cezary Miszta, który zastępował Boruca, popełnił poważny błąd przy jednej z bramek dla rywala. – Każdy młody bramkarz popełnia błędy. Dziś trafiło na Czarka, za tydzień padnie na kogoś innego. To bolesne, ale on musi to przeżyć i wyciągnąć wnioski. Nie mam do niego pretensji, a ponadto w takich meczach, jak ten z Rakowem, drużyna może pomóc bramkarzowi i wygrać spotkanie. Tak się niestety nie stało – powiedział Czesław Michniewicz, który nie będzie miał przed starciem z Leicesterem wyjścia: Miszta po raz kolejny stanie w bramce Legii.
Robert Lewandowski spotka się z Tomaszem Kędziorą przed zgrupowaniem reprezentacji Polski. A spotka się na boisku, bo Bayern dziś zagra z Dynamem.
W Bayernie Sven Ulreich i Corentin Tolisso są kontuzjowani, zaledwie 11 dni po operacji serca wznowił treningi Kingsley Coman, ale za wcześnie na grę. W bramce wystąpi Neuer, w obronie Pavard, Upamecano, Hernandez i Davies, przed nimi Kimmmich i Goretzka, dalej Gnabry, Mueller i Sane, na szpicy Lewandowski. Dynamo ma trudniejszą sytuację kadrową. Na kilka miesięcy wyeliminowany został po operacji więzadła krzyżowego środkowy obrońca Denys Popow. Kontuzjowani są napastnicy Ibrahim Kargbo, Artem Biesedin i Władysław Kułacz, a Eric Ramirez jest na kwarantannie. Trener Liucescu dał odpocząć w ostatni weekend Serhijowi Sydorczukowi i Mykole Szaparence. W bramce ma tym razem zagrać Georgi Buszczan, a Lewandowskiego ma pilnować… 19-letni Ilja Zabarnyj. Obok niego na środku defensywy zagra Syrota, na flankach Kędziora i Mykołenko, w pomocy Cygankow, Sydorczuk, Szaparenko i Urugwajczyk De Pena, w przodzie Bujalskij i Białorusin Szkurin.
„SUPER EXPRESS”
Dario Simić, były reprezentant Chorwacji, a obecnie skaut Milanu, wpadł do Białegostoku na obserwacje meczu Jagiellonia-Lech. Rozmówka o Polakach w Serie A, ale też o tym, kogo Simić dojrzał w Polsce.
Ktoś zwrócił pana uwagę w tym meczu?
Do gustu szczególnie przypadli mi strzelec gola Jesus Imaz oraz Michał Pazdan,
który czyścił wszystko w defensywie.
Przyglądał się pan polskiej młodzieży?
Dobrze po przerwie pokazał się Karol Struski. Może zrobić ciekawą karierę. W Lechu wyróżnia się Jakub Kamiński. Debiutował już w reprezentacji Polski, a to o czymś świadczy. Znam także innych graczy, jak Bartosz Bida czy Xavier Dziekoński. Jeżeli będą się rozwijali, to mogą daleko zajść.