W poniedziałkowej prasie cudów nie ma. Jest dłuższy materiał o ampfutbolowcach, a tak to raczej ligowa młócka.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dariusz Dziekanowski jeszcze wstrzymuje się z pochwałami dla Czesława Michniewicza i uważa, że Legia nie powinna się spieszyć z nowym kontraktem dla trenera.
Nie dziwię się, że podbijanie bębenka w tej sprawie jest w tej chwili korzystne dla Michniewicza i jego przedstawiciela. Po awansie do fazy grupowej LE, a tym bardziej wygranej w Moskwie, można opowiadać, z jakiej to dobrej strony trener Legii pokazał się na rosyjskim rynku. Rynku, na którym oczywiście pensje są nieporównywalnie większe niż w Polsce i który Piekarski zna bardzo dobrze. Czy rzeczywiście, poza kibicami i szefami Spartaka, ktoś zwrócił uwagę na trenera Michniewicza? Trudno to zweryfikować. Od lat powtarzam, że chciałbym w końcu doczekać chwili, gdy któryś z naszych szkoleniowców robi karierę w jednej z silnych europejskich lig. Jeśli dla Czesława Michniewicza Rosja miałaby być trampoliną dla dalszej kariery, to życzę mu tego z całego serca. Nie postawiłbym jednak fortuny na taki rozwój wydarzeń.
Problem z opiniami na temat trenerów w naszym kraju jest taki, że popadamy ze skrajności w skrajność. Po jednej czy dwóch wpadkach skreślamy szkoleniowca, by następnie gloryfikować go po jednej czy drugiej wygranej. Doceniam zwycięstwo w Moskwie, ale uważam, że to jest jeszcze zbyt mało, żeby powiedzieć: to jest naprawdę świetny trener. Tak jak po meczach z Dinamem Zagrzeb nie uważałem, że należało od razu z niego rezygnować. Dajmy sobie trochę czasu, żeby zobaczyć jak szkoleniowiec Legii poradzi sobie z największym w jego karierze wyzwaniem, czyli prowadzeniem zespołu w europejskich rozgrywkach i w lidze. Na razie w PKO BP Ekstraklasie jest sporo do poprawy.
Maciej Murawski tłumaczy Legię, która nie zachwyciła z Górnikiem Łęczna.
Każdy zespół w lidze ma swoje ambicje, Górnik Łęczna po ostatnim meczu, w którym przegrywał już 0:2, a potrafił wygrać 3:2, przyjechał do Warszawy pełen wiary i entuzjazmu. Myślę, że trudno będzie Legii rozgrywać w naszej lidze spotkania, w których przeciwnik nie będzie miał nic do powiedzenia. Poza tym nie jest łatwo prowadzić drużynę, która walczy na kilku frontach. Trzeba rotować, wykorzystywać kadrę, która jest szeroka, bo jeśli trener wystawiałby wciąż ten sam skład, to efekt byłby taki, że jedna jedenastka po dwóch miesiącach byłaby zajechana, a druga wściekła, że nie gra. Zmiany w składzie zawsze jednak mają wpływ na słabsze zgranie, stąd i gra jest mniej efektowna. Trener Michniewicz obronę pozostawił w niedzielę taką samą jak w Moskwie, pokombinował z przodu. Legia w ofensywie ma wybór, jestem jednak ciekaw, jak za kilka miesięcy będzie wyglądać w defensywie. Organizm przystosowuje się po jakimś czasie do rytmu gry co trzy dni, ale poziom koncentracji jest jednak inny. Jeśli po spotkaniu w Lidze Europy będą walczyć na wyjeździe, przy niewielu kibicach, to trudno będzie
ją utrzymać.
Antoni Bugajski chwali Lecha Poznań.
Świetnie się złożyło, że najlepszy mecz Lecha zbiegł się z powrotem na stadion przy Bułgarskiej tysięcy kibiców, którzy wcześniej bojkotowali występy zespołu, manifestując w ten sposób swoje niezadowolenie głównie wobec zbyt oszczędnej polityki transferowej klubu. Na koniec okazało się, że z tym letnim oknem nie musi być aż tak źle, że może jednak ktoś te wszystkie transakcje sensownie zaplanował i wcale nie poskąpił wydatków. Odwróceni kibice postanowili wykonać pojednawczy, ale warunkowy gest.
Nie da się wykluczyć, że tętniące energetycznym życiem trybuny sprawiły, iż Lech nie zadowolił się prowadzeniem różnicą dwóch i trzech goli. Jak w Częstochowie cierpliwie odrabiał straty, tak w Poznaniu uparcie dążył do podwyższenia prowadzenia i żadna przewaga nie dawała mu poczucia sytości. Idealny prezent dla fanów na początek nowej współpracy. Wiara Lecha znowu jest na trybunach, to i w drużynie nie brakuje wiary w mobilizującą moc płynącą od kibiców. Teraz jest sympatycznie i optymistycznie, bo Kolejorz prezentuje się efektownie, strzela dużo goli. Ciekawe, jak będą wyglądać te relacje, gdy znowu przyjdzie sportowy kryzys, bo on jest próbą wiary i lojalności.
Jak rodziła się reprezentacja ampfutbolu w Polsce? Czym jej piłkarze podpadli selekcjonerowi Markowi Dragoszowi? Czy reprezentanci mają do siebie dystans?
Sukces na mistrzostwach Europy może przyciągnąć do ampfutbolu nowe twarze, przede wszystkim dzieciaki. To najlepsza inwestycja w przyszłość. Dziś organizujemy treningi dla 10-11-latków. Zakładam, że najlepsi z nich w pierwszej kadrze mogą zadebiutować w wieku 16 lat, czyli mają przed sobą sześć lat specjalistycznego ampfutbolowego treningu. Już dzisiaj świetnie biegają o kulach, a co będzie za sześć lat? W ampfutbolu najtrudniejsze jest właśnie bieganie. Na początku byłem w szoku, jak jeden się wywalił, drugi. – No kurde, połamał się – myślałem. Bo gdybym ja miał nogę w gipsie i ktoś kazał mi biegać, na bank bym się wywalił. A oni ciach i już stoją. Sprawne poruszanie to podstawa, od której trzeba zacząć. Od początku najwięcej pracowaliśmy nad techniką biegu.
Artur Kurzawa, kierownik naszej drużyny, jest uzależniony od mediów społecznościowych. Kiedyś wrzucił na Twittera, gdzie najszybciej zauważają to dziennikarze, parametry biegowe naszych zawodników z meczu z Rosją w 2019 roku. I to wzbudziło wiele kontrowersji w połączeniu z nieszczęsny mundialem w Rosji naszych zawodników z piłki jedenastoosobowej i niskim pressingiem. Broń Boże, nie wrzucam nikomu kamyczka do ogródka, ale w spotkaniu z Japonią kilku kadrowiczów przebiegło wtedy około dziesięciu kilometrów. U nas w 50-minutowym meczu Krystian Kapłon pokonał prawie siedem kilometrów. O kulach. Sprinty mierzymy według podobnych zasad jak w jedenastoosobowej piłce – gość musi rozwinąć prędkość powyżej 24 km/h, żeby to zostało zaliczone jako sprint i sczytał to pasek. Krystian nie dość, że w 50 minut przewalił prawie siedem kilosów, to jeszcze zrobił dwadzieścia sprintów. Kuba Kożuch pięć metrów przebiega o kulach poniżej sekundy. Takie parametry, gdy zaczynamy porównywać z pełnosprawnym futbolem, robią wrażenie.
SPORT
Szóste w sezonie zwycięstwo, pozwalające zredukować stratę do lidera z Rzeszowa, zapewniła Ruchowi Chorzów bramka Filipa Żagla z doliczonego czasu gry.
Na taką chwilę zbiorowej ekstazy Ruch konsekwentnie pracował od początku sezonu. Miewał zremisowane mecze – z Siedlcami, Garbarnią i Grodziskiem – które powinien wygrać, bo był lepszy od rywali i napierał niemalże do ostatniego gwizdka. Wtedy zwycięska bramka wpaść nie chciała. Wpadła tego wieczoru. – Dziękuję zawodnikom za wiarę. Bardzo się cieszymy, bo wcześniej takich spotkań nie potrafiliśmy rozstrzygać – mówił trener Jarosław Skrobacz.
Już wydawało się, że niepokonany chorzowski beniaminek znów będzie czuł wielki niedosyt po podziale punktów, aż nadszedł doliczony czas gry. Filip Żagiel, który nie wykorzystał wcześniej co najmniej jednej świetnej okazji, w kluczowym momencie – po akcji Michała Mokrzyckiego – nie pomylił się, zakręcił Piotrem Pierzchałą i uderzył. Choć golkiper Wigier próbował jeszcze wygarnąć piłkę, to uczynił to już za linią. Na Cichej, gdzie znów zgromadziła się ponad 5-tysięczna publika, zapanowała gigantyczna euforia. Niektórzy aż podrzucili kilka metrów w górę… kubki z piwem. Nastrój udzielił się też samemu strzelcowi, bo pomknął w stronę sektora nr 7 trybuny prostej, wskoczył na płot przeznaczony do wieszania flag i – jak twierdzą świadkowie – nieco go staranował. – Zapewniam, że nikt nie ucierpiał. Wiatr zawiał, żagiel odpłynął – śmiał się po ostatnim gwizdku strzelec bramki.
SUPER EXPRESS
Robert Lewandowski pobił kolejny rekord.
Dla gwiazdy FCB był to 13. mecz z rzędu na Allianz Arena z golem. Tym samym ustanowił klubowy rekord! Wcześniej to osiągnięcie należało do Gerda Muellera i Juppa Heynckesa. Obaj strzelali gole w kolejnych 12 meczach rozgrywanych przez Bayern u siebie. Polak ściga już kolejny rekord legendarnego Muellera. W sobotę Lewandowski strzelił gola w 15. ligowym meczu z rzędu. Słynny niemiecki napastnik trafiał do siatki rywali w 16 kolejnych ligowych spotkaniach.
Fot. FotoPyK