Dziś w prasie nadal rządzi reprezentacja. Kilka analiz i zapowiedzi meczu z San Marino. Jedne lepsze, drugie gorsze, bo trudno poważnie traktować słowa Henryka Kasperczaka, że z Albanią na plus zagrali Kamil Glik i Grzegorz Krychowiak. Jest też duża rozmowa z nowym wiceprezesem PZPN ds. szkolenia.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Biało-Czerwoni w Serravalle nie tyle muszą wygrać ze słabiutkim San Marino, co przede wszystkim osiągnąć to bez kontuzji.
W piątek wypadła 1720. rocznica powołania republiki przez świętego Maryna (po łacinie San Marino), więc zwyczajowo ten dzień był wolny od pracy i tym samym miejscowi dostali przedłużenie weekendu. Dla nich kontynuacją narodowego świętowania byłoby już strzelenie gola drużynie selekcjonera Paulo Sousy. Tylko tyle wystarczyłoby, by celebracja potrwała aż do niedzielnego wieczoru. W trwających kwalifikacjach do mistrzostw świata jeszcze im się to nie udało. Ba! Od 11 września 2013 r. ledwie raz zdobyli bramkę w meczach o punkty rozgrywanych na własnym terenie – w listopadzie 2019 r. w przegranej potyczce z Kazachstanem (1:3).
W związku z tym tak naprawdę priorytetem dla Biało-Czerwonych nie będzie samo odniesienie zwycięstwa, a osiągnięcie tego bez strat w ludziach. Bo przecież ta sztuka nie udała się w marcu w Warszawie, gdzie na obiekcie przy Łazienkowskiej 3 ekipa Sousy pokonała słabiutką Andorę (3:0), tyle że straciła Roberta Lewandowskiego i to akurat na potyczkę z Anglią na Wembley (2:1). Trzy dni po rywalizacji z San Marino wypada rewanż z zespołem Garetha Southgate’a – przypadek? Oby, ponieważ bez Lewandowskiego nasze szanse na sukces w bitwie ze srebrnymi medalistami EURO 2020 byłyby minimalne. Nie ma co do tego wątpliwości nikt, kto oglądał czwartkowe spotkanie z Albanią (4:1).
W wyjazdowym meczu z San Marino nowy napastnik Lecha Poznań Robert Lewandowski pierwszy raz zagrał i strzelił gola dla reprezentacji Polski.
Zaczynały się kwalifikacje do mundialu w RPA w kiepskich nastrojach – po nieudanym dla Polski EURO 2008 i niesławnej sierpniowej wyprawie do Lwowa na towarzyski mecz z Ukrainą (0:1), po którym więcej mówiło się o ekscesach alkoholowych z udziałem trzech reprezentantów Polski. Leo Beenhakker powołał Lewandowskiego na wrześniowe mecze o punkty. Zremisowane ze Słowenią (1:1) spotkanie we Wrocławiu obejrzał sobie jeszcze z ławki, ale cztery dni później w Serravalle już zagrał ostatnie pół godziny, zastępując Marka Saganowskiego. Na boisku pojawił się przy stanie 1:0 i zadanie wykonał idealnie, podwyższając wynik spotkania. Nic dziwnego, że jego występ oceniono bardzo pozytywnie. A przecież miał znikome doświadczenie – wcześniej w ekstraklasie rozegrał w barwach Lecha Poznań cztery mecze (strzelił w nich trzy gole) i do tego zdobył trzy bramki w kwalifikacjach do Pucharu UEFA.
Adam Buksa nie przejmował się opiniami innych, dlatego wyjechał do USA i… w ogóle gra w piłkę.
Gdyby Buksa przejmował się opiniami większości, pewnie nie zdecydowałby się na przeprowadzkę do USA. Co więcej, wydawało się, że to inni mieli rację, bo przecież krótko po transferze za nieco ponad 4 mln euro wybuchła pandemia koronawirusa i zawieszono MLS. Niedługo później w Stanach wybuchły zamieszki po śmierci Afroamerykanina George’a Floyda w czasie aresztowania. Nad Bostonem (NER ma siedzibę w pobliskim Foxborough) helikoptery krążyły 24 godziny na dobę, było mnóstwo policji na ulicach. Polak mieszka na przedmieściach stolicy stanu Massachusetts i dzięki temu nie miał bezpośredniej styczności z protestami, które i tak były silniejsze w innych miastach. Dopiero po czasie widział kilka zniszczonych butików przy głównej ulicy, ostatecznie zamknięto je już na stałe. Wreszcie w sierpniu wznowiono sezon i za chwilę znów wstrzymano, tym razem z powodu postrzelenia kolejnego Afroamerykanina – Jacoba Blake’a. Ponownie pauza, choć tym razem odwołano ledwie kilka spotkań.
Co więcej, w związku z obostrzeniami stracił możliwość przyjazdu na zgrupowanie kadry we wrześniu 2020 roku, zresztą to samo spotkało Przemysława Frankowskiego z Chicago Fire (obecnie francuskie Lens). Władze obu klubów skorzystały z prawa do odmowy wysłania zawodnika na obóz reprezentacji w sytuacji, w której po powrocie piłkarz musiałby przejść obowiązkową, co najmniej pięciodniową kwarantannę (gracze MLS wracający z Europy musieli poddać się dwa razy dłuższej izolacji).
Wreszcie nadszedł czas Karola Linettego w reprezentacji?
Żaden z selekcjonerów tak naprawdę na niego nie postawił, on co jakiś czas wskakiwał do składu, a potem słyszał, że znów nie sprostał, że wciąż jest Karolkiem, a nie Karolem, na którego czeka kadra, którego znają kibice w Serie A. Od pewnego czasu Linetty stara się odlepić od siebie tę łatkę. Wydawało się, że zaczęło to mu się udawać w Lidze Narodów za czasów Jerzego Brzęczka, kiedy w meczu z Bośnią i Hercegowiną strzelił gola – było to dopiero jego drugie trafienie w drużynie narodowej. Tyle że kiedy nowy selekcjoner Paulo Sousa rozsyłał pierwsze powołania, pomocnik Torino przechodził COVID-19. Pojechał jednak na EURO i znów zdawało się, że udowodnił, co potrafi. Wyszedł w pierwszym składzie ze Słowacją (1:2), strzelił gola i… drugi mecz zaczął na ławce, a w trzecim w ogóle nie zagrał. Dlatego też dobra zmiana, jaką dał z Albanią, kiedy jego wejście w drugiej połowie uporządkowało grę w środku pola, występ przypieczętowany golem nie daje mu żadnej pewności, że na cokolwiek się to przełoży. Linetty przeżył w tej reprezentacji już tak wiele, że zapewne żaden scenariusz go nie zaskoczy.
Długa rozmowa z Maciejem Mateńką, nowym wiceprezesem PZPN ds. szkolenia.
A w Polsce w ogóle jest system szkolenia?
Maciej Mateńko: To bardzo szerokie pojęcie, ale powiedziałbym, że nie ma. Chcę skupić się na tym, by go stworzyć. Nie ma przede wszystkim jednego i spójnego programu dla klubów.
Jest przecież Narodowy Model Gry.
Maciej Mateńko: To biblia, wyznacznik, jak powinno się pracować. Ale on nie zmusza klubów do tego, by w ten sposób pracowały. NMG powstał, ale nic się nie zmieniło.
A jak pan chce zmusić kluby do tego, żeby szkoliły tak, jak związek to sobie wyobraża?
Maciej Mateńko: Może źle się wyraziłem. Ja nie chcę nikogo zmuszać.
No dobrze, to jak pan chce do tego przekonać?
Maciej Mateńko: Wiem, że to będzie najtrudniejsze.
Będzie trudne.
Maciej Mateńko: Na razie za wiele nie mogę powiedzieć, bo przede mną jeszcze konsultacje z trenerami. Za przykład podam Niemcy. Jeżeli DFB wprowadza nowy program i mówi, że tak ma być, to nikt nie dyskutuje, tylko do tego się stosuje. Z racji położenia, bo mieszkam w Szczecinie, bardzo często spotykałem się z ich trenerami, a niemieckie kluby przyjeżdżały do nas na obozy. Byłem na zgrupowaniu zespołu z niedużej miejscowości w Niemczech. Szkoleniowo nikt ich nie kontrolował. Mogli robić, co chcą, wiedząc, że i tak to nie wyjdzie. A oni stosowali się do związkowego programu – na każdym treningu rozkładali po cztery bramki na każdej połowie boiska i prowadzili gry typu Funino, czyli rozwijające inteligencję. Zapytaliśmy, czy zagrają z nami sparing. A oni na to: „Jak najbardziej, ale najpierw sparing w Funino, a dopiero później ewentualnie możemy zagrać na Orliku”.
Mentalność niemiecka jest inna niż polska. Tam wystarczy, że związek coś narzuca i wszyscy się stosują. Mogą nawet nie być do tego przekonani, ale wiedzą, że muszą tak robić. Chciałbym, by podobnie było u nas. Żebyśmy dali sobie szansę zbudować system szkolenia po to, by go ujednolicić. I żebyśmy jako PZPN mieli kontrolę nad tym, co dzieje się w klubach w całym kraju.
A czy w ten sposób nie zabijacie kreatywności trenerów? Spójrzmy, jak kształcą ich Portugalczycy. Uczą ich przez cztery lata, wyposażają w taką wiedzę, że oni kończąc uczelnię sami wiedzą, jak chcą grać. Tam nie ma żadnego Narodowego Modelu Gry. Trenerzy dzięki edukacji na wysokim poziomie tworzą swój model gry. Czy nie lepiej zamiast czegoś narzucać, tak ich przygotować do zawodu, że sami wybiorą, jak chcą szkolić?
Maciej Mateńko: Nie wiem, ile w Portugalii płacą trenerom młodzieży. U nas zdarza się, że taki trener dostaje 500 złotych na miesiąc i traktuje jako przyjemność, hobby. On nie rozpisze sobie sam programu szkolenia, bo zawodowo pracuje w innym miejscu, a piłka to dla niego dodatek. Tacy trenerzy bardzo często nie kształcą się. Przyjeżdża na boisko, zrobi trening i jest zadowolony, że dzieci w ogóle przyszły. I ja chcę, żeby ten trener dostał od nas pomocne narzędzia. Pamiętam, jak sam zaczynałem w tym zawodzie.
Rozmowa z trenerem Widzewa Łódź, Januszem Niedźwiedziem.
ŁUKASZ GRABOWSKI: Często myśli pan o tym, co było?
JANUSZ NIEDŹWIEDŹ: Chodzi o moją piłkarską przygodę?
Tak.
Rzadko. Właściwie staram się do tego nie wracać.
To zbyt bolesne wspomnienia? Dosłownie i w przenośni? Nie zastanawia się pan, co by było, gdyby nie doznał tylu kontuzji? Jak wtedy mogłaby wyglądać piłkarska kariera?
Nie, to nie miałoby większego sensu. Nie mam już wpływu na tamte wydarzenia, nie mogę niczego zmienić. Po co tracić na to czas? Tak naprawdę kontuzje miały wpływ na to, że o wiele wcześniej zacząłem pracę jako trener i dzięki temu mam większe doświadczenie. Ze złej dla siebie sytuacji wyciągnąłem coś pozytywnego.
Ile miał pan operacji?
Pięć. Ale to tylko część wszystkich urazów. Były też inne, które uniemożliwiły mi rozwój i przeszkodziły grać na takim poziomie, na jakim bym chciał.
I nie miał pan wtedy, jako młody chłopak, dość futbolu?
Czułem ogromną złość i rozczarowanie. Przecież nie mogłem robić tego, co było moją pasją. Ale z drugiej strony od zawsze wiedziałem, że po zakończeniu gry w piłkę chcę zostać szkoleniowcem. Owszem, myślałem, że stanie się to później, ale skoro tak się życie ułożyło… Dziś patrzę na to nieco inaczej, bo tamte wydarzenia mają też swoje plusy, choćby wspomniane dużo większe doświadczenie trenerskie.
SPORT
Henryk Kasperczak chyba niezbyt uważnie oglądał mecz z Albanią.
Jak ocenić występ biało-czerwonych w meczu z Albanią?
– Komentarz jest prosty, jest zwycięstwo i to bardzo cieszy. Z gry to co widzieliśmy, to można powiedzieć, że bardziej widoczni byli nasi rywale, ale jak to w piłce, liczy się skuteczność. Trzeba docenić to, że w meczu z Albańczykami byliśmy nad wyraz skuteczni. Wszystkie sytuacje czy okazje które mieliśmy, zostały przez naszych piłkarzy wykorzystane. Oprócz tego trzeba powiedzieć o świetnej postawie Lewandowskiego, który wpłynął na wynik. On decydował o wielu rzeczach przez indywidualne akcje. Możemy być zadowoleni z wyniku i z trzech bardzo ważnych dla nas punktów.
Wyróżnił pan Roberta Lewandowskiego. Kto jeszcze zasłużył na plus za czwartkowy występ?
– Myślę że ci zawodnicy, którzy decydują o obliczu naszej kadry czyli Szczęsny, Glik, Krychowiak, do tego oczywiście wspomniany Lewandowski. To ten nasz kręgosłup doświadczonych zawodników, który pomaga młodszym kolegom. Pokazali się z dobrej strony, dało to efekt w tej naszej skuteczności, były też momenty, kiedy te akcje się zazębiały. Ja widzę to po tym meczu z Albanią bardziej pozytywnie, niż było to wcześniej. Zobaczymy, jak się też dalej będzie to wszystko rozwijało, szczególnie po meczu z Anglikami.
Anglicy są oburzeni i żądają kar dla węgierskich kibiców. Przed meczem z Polską obawiają się jedynie Roberta Lewandowskiego.
W niedzielę „Synowie Albionu” wracają na Wembley, a radości z tego nie ukrywał Harry Kane. Spotkaniem z Andorą nikt jednak specjalnie się nie przejmuje, to będzie jedynie formalność. Myślą już wicemistrzowie Europy o meczu w Warszawie z Polską. Już po losowaniu grup eliminacji MŚ Anglicy uznali, że będzie to najtrudniejszy dla nich mecz tej kampanii kwalifikacyjnej, a w zasadzie jedyny, w którym mogą mieć jakiekolwiek problemy. Z uwagi na to, że w reprezentacji Polski występuje Robert Lewandowski. Występ „Lewego” w meczu z Albanią nie przeszedł bez echa w angielskich mediach. Odnotowano kolejną bramkę w reprezentacji Polski, jak również podkreślono wspaniały rajd naszego napastnika, po którym biało-czerwoni zdobyli trzeciego gola. „Na niego zawsze trzeba uważać” napisano, a także podkreślono, że ewentualna wygrana w Warszawie praktycznie przesądzi losy pierwszego miejsca w grupie. Anglicy przystąpią do tego spotkania z 15 punktami, a Polacy z 10, bo też nie spodziewają się nad Tamizą, że Polska straci cokolwiek w starciu z San Marino.
Czerwony alarm dla Hiszpanii po porażce ze Szwecją.
„Czerwony alarm” – pisze w tytule relacji hiszpański „As”. „Hiszpania przyleciała do Solnej z etykietą reprezentacji, która nigdy nie wygrała w Szwecji i z nią wraca do swojej siedziby Las Rozas. Awaryjną sytuację mają zmienić kolejne pojedynki z Gruzją i Kosowem. Oba trzeba wygrać, nie ma innej alternatywy. Bezpośrednia kwalifikacja do Mistrzostw Świata 2022 stała się bardzo skomplikowana” – pisze madrycki dziennik. Po końcowym gwizdku jeden z hiszpańskich kibiców krzyknął pod adresem Luisa Enrique, że ma się wynosić. Selekcjoner pokazał mu… środkowy palec.
Dla Hiszpanii jest to pierwsza porażka w eliminacjach mistrzostw świata od 31 marca 1993 roku. Przegrała wtedy 0:1 z Danią w Kopenhadze po golu Flemminga Povlsena. Hiszpanie zrewanżowali się Duńczykom w ostatnim spotkaniu także 1:0, wygrali grupę, a Dania na World Cup do USA nie pojechała przegrywając tylko ten jeden mecz. Hiszpanie byli niepokonani przez 66 meczów, z których 52 wygrali.
SUPER EXPRESS
Dawno nie było Jana Tomaszewskiego w “Super Expressie”, na szczęście to już nieaktualne.
– Wreszcie Sousa zrozumiał, że dobiera się system gry do możliwości zawodników, a nie odwrotnie. I w końcu graliśmy czterema zawodnikami w obronie. To dlaczego z Albanią było tak źle? W pierwszej połowie Albańczycy byli dla nas równorzędnym, a czasem lepszym przeciwnikiem. Buksa, który miał grać tak jak Zieliński, zaczął dublować rolę Lewandowskiego. Nie cofał się i stąd była przewaga Albańczyków w drugiej linii – analizuje w rozmowie z „Super Expressem” Tomaszewski.
Kazimierz Węgrzyn natomiast krytykuje Kamila Jóźwiaka i po części też Paulo Sousę.
– Nie mam pojęcia, dlaczego trener upiera się z Kamilem Jóźwiakiem na prawym wahadle – zastanawia się Węgrzyn. – On tego nie potrafi robić. Nie jest piłkarzem, który potrafi grać w obronie. Nie wiem, czy tylko ja to widzę, albo nie znam się na piłce i może źle to odczytuję. To nie jest jego pozycja. Nie wierzę w to, że akurat Jóźwiak się tam spełni. I to mnie dziwi. To taka lekcja, z której trener powinien wyciągnąć wnioski, bo z Anglikami to nie przejdzie – alarmuje.
Fot. Newspix